Stale dostrzegam moc prawdy biblijnej
Opowiada Vito Fraese
NAZWA Trentinara zapewne niewiele wam mówi. Jest to mała miejscowość na południe od Neapolu. Urodzili się tam moi rodzice i mój starszy brat, Angelo. Po jego narodzeniu rodzice wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych i osiedlili się w Rochester w stanie Nowy Jork. Tam w roku 1926 przyszedłem na świat. Cztery lata wcześniej tata po raz pierwszy spotkał się z Badaczami Pisma Świętego, jak nazywano wówczas Świadków Jehowy. Wkrótce oboje z mamą przyłączyli się do nich.
Tata był spokojny i cichy, ale oburzał się na niesprawiedliwość. Nie mógł znieść tego, że kler trzyma ludzi w niewiedzy, nigdy więc nie przepuszczał okazji, by dzielić się z drugimi prawdą biblijną. Po przejściu na emeryturę podjął służbę pełnoczasową. Trwał w niej do 74 roku życia, kiedy to pogarszające się zdrowie oraz mroźne zimy uniemożliwiły mu jej kontynuowanie. Ale nawet wtedy głosił po 40—60 godzin miesięcznie i czynił tak, aż przekroczył dziewięćdziesiątkę. Swoją postawą wywarł na mnie ogromny wpływ. Chociaż zdarzało mu się pożartować, był człowiekiem poważnym. Mawiał: „Prawdę trzeba traktować z powagą”.
Mama i tata dokładali starań, by uczyć nas, piątkę dzieci, o Bogu. Chrzest przyjąłem 23 sierpnia 1943 roku, a w czerwcu 1944 roku zostałem pionierem. Moja siostra Carmela działała jako pionierka w miejscowości Geneva w stanie Nowy Jork wraz ze swą energiczną współpracowniczką o imieniu Fern. Nie minęło wiele czasu, a uświadomiłem sobie, że Fern jest dziewczyną, z którą chciałbym spędzić resztę życia. Dlatego w sierpniu 1946 roku pobraliśmy się.
Służba misjonarska
Najpierw działaliśmy jako pionierzy specjalni w Genevie i w Norwich. Dwa lata po ślubie otrzymaliśmy zaproszenie do 12 klasy Szkoły Gilead. Po jej ukończeniu zostaliśmy wysłani do Włoch — do Neapolu. Towarzyszyli nam inni misjonarze, Joanne i Carl Ridgeway’owie. W tamtych powojennych latach Neapol dopiero podnosił się z gruzów. Ciężko było znaleźć niezależne lokum, dlatego przez kilka miesięcy musieliśmy gnieździć się razem w ciasnym dwuizbowym mieszkaniu.
Rodzice używali w domu dialektu neapolitańskiego, więc mój włoski — choć z akcentem amerykańskim — był dość zrozumiały. Fern miała trudności z opanowaniem języka. Jednak z czasem mi dorównała, a nawet mnie prześcignęła.
W początkowym okresie prawdą udało nam się zainteresować tylko pewną czteroosobową rodzinę. Jej członkowie sprzedawali
papierosy pochodzące z przemytu. W dni powszednie Teresa, należąca do tej rodziny, przechodziła zaskakującą transformację. Rankiem, gdy liczne kieszenie spódnicy miała wypchane papierosami, wyglądała na otyłą, lecz wieczorem była chuda jak patyk. Ale pod wpływem prawdy w tej rodzinie dokonała się całkiem inna transformacja. Świadkami zostało w sumie 16 krewnych. Obecnie w Neapolu działa około 3700 głosicieli.Napotykamy przeciwności
Zaledwie dziewięć miesięcy po naszym przybyciu do Neapolu zostaliśmy zmuszeni przez władze do opuszczenia miasta. Udaliśmy się wtedy na miesiąc do Szwajcarii, a potem wróciliśmy do Włoch na podstawie wizy turystycznej. Fern i ja otrzymaliśmy przydział do Turynu. U pewnej kobiety wynajęliśmy pokój i korzystaliśmy z jej łazienki oraz kuchni. Gdy do Turynu przybyli Ridgeway’owie, postanowiliśmy wspólnie wynająć mieszkanie. Z czasem w tym samym domu zamieszkało pięć par misjonarzy.
Do roku 1955, w którym władze kazały nam opuścić Turyn, udało się utworzyć zalążki czterech nowych zborów. Odtąd troszczyli się o nie wykwalifikowani miejscowi bracia. Przedstawiciele władz powiedzieli nam: „Jesteśmy pewni, że gdy tylko wy, Amerykanie, stąd wyjedziecie, wszystko to pójdzie w rozsypkę”. Tymczasem dalszy wzrost pokazał, że powodzenie dzieła zależy od Boga. Teraz w Turynie w 56 zborach jest już ponad 4600 głosicieli.
Florencja — wspaniałe miasto
Z Turynu skierowano nas do Florencji. Często słyszeliśmy o tym mieście, gdyż jako misjonarze działali tam moja siostra Carmela i jej mąż, Merlin Hartzler. Ale wyobraźcie sobie, że tam mieszkacie: Piazza della Signoria, Ponte Vecchio, Piazzale Michelangelo, Palazzo Pitti — miejsca te tworzą niesamowity klimat! Wspaniale było też obserwować, jak florentyńczycy reagują na dobrą nowinę.
Zaczęliśmy studiować Biblię z pewną rodziną i po jakimś czasie rodzice dali się ochrzcić. Ojciec był jednak nałogowym palaczem. W roku 1973 na łamach Strażnicy wykazano, że palenie jest nieczystym nawykiem, i zalecono, by wszyscy czytelnicy mający ten
problem rzucili ów nałóg. Starsze dzieci upraszały o to ojca. On obiecał, że rzuci palenie, ale tego nie zrobił. Któregoś wieczoru mama kazała dziewięcioletnim bliźniakom iść spać, ale nie pomodliła się z nimi przed snem. Później uznała, że źle postąpiła, i poszła do ich pokoju. Oni jednak zdążyli się już pomodlić. Zapytała więc: „O co się modliliście?”. W odpowiedzi chłopcy powtórzyli: „Jehowo, prosimy, pomóż tatusiowi przestać palić”. Na te słowa zawołała męża: „Chodź i posłuchaj, o co się modlą twoje dzieci”. Gdy usłyszał, zalał się łzami i powiedział: „Już nigdy więcej nie zapalę!”. Dotrzymał obietnicy i teraz już ponad 15 członków tej rodziny służy Jehowie.Służba w Afryce
W roku 1959 zostaliśmy przeniesieni do Mogadiszu w Somalii. Pojechali z nami jeszcze dwaj inni misjonarze: Arturo Leveris i mój brat Angelo. Sytuacja polityczna była tam wówczas bardzo napięta. ONZ powierzyło rządowi włoskiemu zadanie doprowadzenia Somalii do niepodległości, ale w praktyce warunki tylko się pogarszały. Część Włochów, z którymi studiowaliśmy, opuściła kraj i nie można było zorganizować tam zboru.
W tym okresie nadzorca strefy zaproponował, bym usługiwał w charakterze jego pomocnika. Zaczęliśmy więc wspólnie odwiedzać okoliczne kraje. Spośród tych, z którymi zaczęliśmy studiować i którzy zrobili postępy, niejeden musiał opuścić rodzinne okolice z powodu sprzeciwu. Inni pozostali, choć zmagali się z poważnymi prześladowaniami. Nawet dziś do oczu napływają nam łzy, gdy myślimy o ich miłości do Jehowy i o cierpieniach, jakie przetrwali.
Upał i wilgoć w Somalii i Erytrei były często nie do zniesienia. A pewne miejscowe potrawy sprawiały, że było nam jeszcze bardziej gorąco. Kiedy po raz pierwszy raczyliśmy się takim daniem u kobiety studiującej Biblię, żona zażartowała, że jej uszy są czerwone jak światła na skrzyżowaniu!
Gdy Angelo i Arturo otrzymali inny przydział służby, musieliśmy radzić sobie sami. Ponieważ nie mieliśmy nikogo, kto by nas zachęcał, nie było nam łatwo. Ale sytuacja ta sprawiła, że jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do Jehowy i jeszcze mocniej Mu zaufaliśmy. Wizyty w krajach, gdzie działalność objęta była zakazem, bardzo nas budowały duchowo.
W Somalii zmagaliśmy się z różnymi trudnościami. Nie mieliśmy lodówki, więc kupowaliśmy żywność tylko na dany dzień — czy była to porcja ryby młota, czy też miejscowe owoce, na przykład mango, papaje, grejpfruty,
kokosy lub banany. Często dokuczały nam owady — nierzadko gdy prowadziliśmy studium, kąsały nas w szyje. Dobrze, że chociaż mieliśmy skuter, co zaoszczędziło nam wielogodzinnych wędrówek w prażącym słońcu.Powrót do Włoch
Dzięki szczodrości przyjaciół w roku 1961 statkiem transportującym banany mogliśmy przypłynąć na zgromadzenie międzynarodowe w Turynie. Dowiedzieliśmy się wtedy, że czeka nas zmiana terenu. We wrześniu 1962 roku powróciliśmy do Włoch, gdzie zacząłem usługiwać jako nadzorca obwodu. Kupiliśmy mały samochód, którym przez pięć lat docieraliśmy do zborów w dwóch różnych obwodach.
Po afrykańskich upałach musieliśmy się zmierzyć z mrozem. Gdy pierwszej zimy byliśmy z wizytą w zborze u podnóża Alp, spaliśmy w nieogrzewanym pomieszczeniu nad składem siana. Było tak zimno, że poszliśmy do łóżka w płaszczach. Tej nocy w okolicy zdechły z zimna cztery kury i dwa psy!
Później działałem również jako nadzorca okręgu. Przez te lata objechaliśmy całe Włochy. A niektóre tereny, jak Kalabria czy Sycylia, odwiedziliśmy wielokrotnie. Zachęcaliśmy młodych, by robili postępy duchowe i stawiali sobie za cel usługiwanie w charakterze starszych zboru, nadzorców podróżujących lub betelczyków.
Dużo się też nauczyliśmy od naszych wiernych przyjaciół, którzy służyli Jehowie z całego serca. Zawsze ceniliśmy ich przymioty, takie jak bezkompromisowa lojalność względem Jehowy, szczodrość, miłość do współwyznawców, elastyczność i ofiarność. Byliśmy obecni na ceremoniach ślubnych odbywających się w Salach Królestwa, podczas których ślubu udzielał Świadek Jehowy mający urzędowy status kaznodziei religijnego. W przeszłości było to we Włoszech nie do pomyślenia. Bracia nie organizują już zebrań w kuchniach ani nie muszą siedzieć na prowizorycznych ławach, jak to było w Turynie. Dziś większość zborów spotyka się w pięknych Salach Królestwa, które przynoszą cześć Jehowie. Zgromadzeń nie urządza się w podrzędnych teatrach, ale w przestronnych Salach Zgromadzeń. I ogromnie cieszy nas fakt, że mogliśmy obserwować, jak liczba głosicieli w kraju osiąga prawie ćwierć miliona. Gdy przyjechaliśmy do Włoch, było ich zaledwie 490.
Dokonaliśmy słusznych wyborów
W życiu musieliśmy radzić sobie z różnymi wyzwaniami, między innymi z chorobami i tęsknotą za domem. Fern odczuwała nostalgię
zawsze, gdy widziała morze. Przeszła też trzy poważne operacje. Pewnego razu, kiedy szła na studium, jakiś przeciwnik zaatakował ją widłami. Wtedy też znalazła się w szpitalu.Chociaż czasami walczyliśmy ze zniechęceniem, to zgodnie z Lamentacjami 3:24 przyjęliśmy wobec Jehowy „postawę wyczekiwania”. On jest Bogiem pocieszenia. W jednym z takich trudnych momentów Fern otrzymała piękny list od brata Nathana Knorra. Pisał w nim, że ponieważ urodził się niedaleko Bethlehem w stanie Pensylwania — tam, gdzie Fern zaczęła pełnić służbę pionierską — wie, że kobiety jej pochodzenia są silne i wytrwałe. Miał całkowitą rację. Przez lata podobne zachęty otrzymywaliśmy w najróżniejszy sposób od wielu ludzi.
Pomimo trudności staraliśmy się, by nasz zapał do służby nigdy nie ostygł. Porównując gorliwość do lambrusco, pysznego włoskiego wina musującego, Fern żartuje: „Nie możemy pozwolić, by nasz zapał stracił bąbelki”. Po przeszło 40 latach pracy w obwodach i okręgach otrzymaliśmy nowe zadanie — mieliśmy odwiedzać i organizować grupy i zbory obcojęzyczne. Głosiciele z tych grup docierają do ludzi pochodzących z Bangladeszu, Chin, Erytrei, Etiopii, Filipin, Ghany, Indii, Nigerii, Sri Lanki i innych krajów. Nie starczyłoby książki do opisania, w jak wspaniały i różnorodny sposób moc Słowa Bożego zmienia życie tych, którzy skosztowali miłosierdzia Jehowy (Mich. 7:18, 19).
Codziennie modlimy się do Jehowy o siły emocjonalne i fizyczne do pełnienia służby. Radość z Pana jest naszą siłą. Dzięki tej radości nasze oczy promienieją. Przekonujemy się też, że dokonaliśmy w życiu słusznych wyborów, angażując się w rozgłaszanie prawdy biblijnej (Efez. 3:7; Kol. 1:29).
[Diagram i ilustracje na stronach 27-29]
[Patrz publikacja]
Moi rodzice w Rochester
1948
W South Lansing podczas nauki w 12 klasie Szkoły Gilead
1949
Fern i ja tuż przed wyjazdem do Włoch
Na Capri
1952
W Turynie i Neapolu z innymi misjonarzami
1963
Fern z kilkoma zainteresowanymi
„Nie możemy pozwolić, by nasz zapał stracił bąbelki”