Przejdź do zawartości

Przejdź do spisu treści

Dawanie świadectwa aż po krańce ziemi — część 4

Dawanie świadectwa aż po krańce ziemi — część 4

Rozdział 22

Dawanie świadectwa aż po krańce ziemi — część 4

Jeszcze w trakcie drugiej wojny światowej Świadkowie Jehowy układali plany wzmożonej działalności w okresie powojennym. Na stronach od 462 do 501 przedstawiono pasjonujące szczegóły z rozwoju dzieła w latach 1945-1975, kiedy to rozrastające się grono Świadków dotarło z dobrą nowiną do wielu następnych krajów, a w głoszeniu i nauczaniu Słowa Bożego wykazało jeszcze większą niż przedtem gorliwość.

DO ROKU 1945 mieszkańcy większości wysp Morza Karaibskiego zetknęli się w jakiś sposób z orędziem Królestwa. Ale trzeba było dać im bardziej gruntowne świadectwo. Istotną rolę odegrali w tym absolwenci Szkoły Gilead.

Misjonarze dają szersze świadectwo w Indiach Zachodnich

W roku 1960 misjonarze ci usługiwali na 27 wyspach i archipelagach Morza Karaibskiego. Kiedy przyjechali do tych krajów, w połowie z nich nie było żadnego zboru Świadków Jehowy. Zapoczątkowali domowe studia biblijne z zainteresowanymi i zaczęli regularnie organizować zebrania. Tam, gdzie zbory już istniały, udzielali miejscowym głosicielom cennych wskazówek. W rezultacie jakość zebrań oraz skuteczność w służbie znacznie się poprawiły.

Na Trynidadzie Badacze Pisma Świętego głosili jeszcze przed pierwszą wojną światową, ale gdy w roku 1946 przyjechali tam misjonarze z Gilead, nadano rozmach prowadzeniu domowych studiów biblijnych z zainteresowanymi. Kiedy pierwsi misjonarze przybyli na Jamajkę, dobrą nowinę głoszono tam od blisko pół wieku i było już 1000 miejscowych Świadków. Niemniej ogromnie się oni ucieszyli z pomocy w przekazaniu orędzia ludziom bardziej wykształconym, mieszkającym głównie na przedmieściach stolicy. Z kolei na wyspie Aruba obszerne świadectwo otrzymała już wówczas społeczność anglojęzyczna, toteż misjonarze skupili się na ludności rdzennej. Dobra nowina musiała dotrzeć do każdego.

Aby mieszkańcy wszystkich wysp w tej części globu mogli usłyszeć o Królestwie Bożym, w roku 1948 Towarzystwo Strażnica przekształciło 18-metrowy szkuner Sibia w pływający dom misjonarski. Załoga miała zanieść orędzie Królestwa na każdą wyspę należącą do Indii Zachodnich, na której jeszcze nikt nie głosił dobrej nowiny. Kapitanem żaglowca został Gust Maki, a towarzyszyli mu Stanley Carter, Ronald Parkin i Arthur Worsley. Najpierw udali się na odległe wyspy archipelagu Bahama, po czym wyruszyli na południowy wschód, odwiedzając po drodze Wyspy Podwietrzne i Zawietrzne. Co dały ich wizyty? Pewien przedsiębiorca z Saint-Martin oświadczył: „Ludzie nigdy nie rozmawiali o Biblii, ale odkąd tu jesteście, wszyscy o niej mówią”. Później Sibię zastąpiono większą łodzią o nazwie Light (Światło). Zmienił się również skład załogi. Tę szczególną pracę wykonywano za pomocą owych łodzi przez dziesięć lat, a kontynuowali ją głosiciele działający na lądzie.

Najpierw świadczenie w większych miastach

Podobnie jak w Indiach Zachodnich, tak w wielu rejonach Ameryki Centralnej i Południowej niektórzy ludzie mieli jakieś publikacje Towarzystwa Strażnica jeszcze przed przyjazdem misjonarzy z Gilead. Aby jednak dotrzeć z dobrą nowiną do każdego człowieka i pomóc szczerym osobom stać się prawdziwymi uczniami Chrystusa, trzeba było lepiej zorganizować działalność.

Kiedy w roku 1945 dobiegła końca druga wojna światowa, w Argentynie i Brazylii było już setki Świadków Jehowy, w Meksyku — mniej więcej 3000, w Chile, Gujanie Brytyjskiej (obecna Gujana), Gujanie Holenderskiej (obecny Surinam), Paragwaju i Urugwaju — kilka niewielkich zborów, a w Gwatemali, Wenezueli i Kolumbii — garstka głosicieli. Z kolei działalność Świadków Jehowy w Boliwii, Ekwadorze, Hondurasie, Nikaragui i Salwadorze zaczęła się ugruntowywać dopiero po przyjeździe misjonarzy ze Szkoły Gilead.

Początkowo misjonarze skupiali wysiłki na głównych ośrodkach miejskich. Warto zauważyć, że w I wieku apostoł Paweł sporo głosił w miastach leżących przy najważniejszych traktach w Azji Mniejszej i w Grecji. W Koryncie, który był podówczas jednym z najważniejszych miast greckich, z oddaniem wykładał Słowo Boże przez 18 miesięcy (Dzieje 18:1-11). A w Efezie, gdzie krzyżowały się szlaki komunikacyjne i handlowe świata starożytnego, rozgłaszał wieść o Królestwie Bożym ponad dwa lata (Dzieje 19:8-10; 20:31).

Podobnie uczynili Edward Michalec i Harold Morris, absolwenci Szkoły Gilead, którzy po przyjeździe do Boliwii w roku 1945 nie rozglądali się za miejscem, gdzie panował najbardziej sprzyjający klimat, lecz najpierw zajęli się stolicą tego kraju, La Paz, położoną w Andach na poziomie prawie 3700 metrów. Wspinanie się po stromych uliczkach na tej wysokości stanowi dla nowicjuszy nie lada wysiłek. Misjonarzom nieraz serce biło jak młotem. Niemniej napotkali sporo osób zainteresowanych orędziem zawartym w Biblii. Niejeden mieszkaniec stolicy mawiał: „Jestem katolikiem, ale nie lubię księży”. Po upływie zaledwie dwóch miesięcy obaj misjonarze prowadzili 41 domowych studiów biblijnych.

Kiedy w ciągu następnych dziesięciu lat przyjechało więcej misjonarzy, a grono miejscowych Świadków się rozrosło, zajęto się innymi boliwijskimi miastami, jak Cochabamba, Oruro, Santa Cruz, Sucre, Potosí oraz Tarija. Później można było skupić wysiłki również na mniejszych miastach i miejscowościach, a także na terenach wiejskich.

Tak samo postąpili misjonarze w Kolumbii — w roku 1945 zaczęli od zorganizowania głoszenia w stolicy kraju, Bogocie, a rok później w mieście Barranquilla na wybrzeżu. Potem stopniowo zajmowali się takimi miastami, jak Cartagena, Santa Marta, Cali oraz Medellín. Dzięki temu, że najpierw opracowano większe ośrodki miejskie, w niedługim czasie udało się dotrzeć z dobrą nowiną do szerszego grona. Osoby, które poznały tam prawdę, wkrótce pomagały ją zanosić mieszkańcom okolicznych terenów.

Jeżeli w jakimś mieście mało kto okazywał zainteresowanie, misjonarzy przenoszono na inne tereny. W połowie lat pięćdziesiątych Carl Dochow po trzech latach pracy wśród fanatycznie religijnej ludności ekwadorskiego miasta Cuenca nie odnalazł nikogo, kto by się odważył stanąć po stronie prawdy, toteż skierowano go do Machali, gdzie spotkał tolerancyjnych i otwartych ludzi. Jednakże mniej więcej dziesięć lat później mieszkańcom Cuency znowu dano sposobność wysłuchania orędzia. Tym razem przejawili inne nastawienie, pokonano przeszkody i do roku 1992 w mieście i w okolicy było 25 zborów, a w nich ponad 1200 Świadków Jehowy!

Wytrwałe poszukiwanie „owiec”

Odnajdywanie osób faktycznie przypominających owce wymaga ogromnej cierpliwości. W Surinamie Świadkowie Jehowy szukali ich, głosząc dobrą nowinę Chińczykom, Indianom, Indonezyjczykom, Libańczykom, Żydom, potomkom osadników holenderskich oraz mieszkającym w puszczy plemionom Murzynów, których przodkowie byli zbiegłymi niewolnikami. Napotkano wśród nich setki osób rzeczywiście spragnionych prawdy. Wielu musiało zerwać z animizmem i praktykami spirytystycznymi, którymi się wcześniej parali. Na przykład Paitu, będący czarownikiem, wziął sobie do serca orędzie biblijne i wyrzucił do rzeki swe bożki, amulety i mikstury (por. 5 Mojż. 7:25; 18:9-14; Dzieje 19:19, 20). W roku 1975 oddał swe życie prawdziwemu Bogu, Jehowie.

Sporo Peruwiańczyków mieszka w małych wioskach rozproszonych w Andach oraz w puszczy nad źródłami Amazonki. W jaki sposób zdołano dotrzeć do tych ludzi? W roku 1971 rodzina Leydigów z USA przyjechała do Peru odwiedzić swego syna, Joego, który był tam misjonarzem. Kiedy sobie uświadomili, ile wiosek skrywają górskie doliny, powodowani troską o te osoby, postanowili coś uczynić. Najpierw pomogli postarać się o samochód mieszkalny, a potem o jeszcze dwa oraz o lekkie motocykle terenowe przydatne w długich wyprawach kaznodziejskich w te odległe rejony.

Mimo usilnych starań w wielu miejscach wydawało się, że orędzie biblijne interesuje tylko nielicznych. Spróbuj sobie wyobrazić, jak się czuło sześciu młodych misjonarzy, którzy na początku lat pięćdziesiątych dwanaście miesięcy gorliwie głosili w wenezuelskim mieście Barquisimeto i nie widzieli żadnych efektów. Chociaż ludzie byli dość przychylni, większość tkwiła w przesądach i uważała za grzech nawet przeczytanie wersetu z Biblii. Jeśli ktoś okazał zainteresowanie, wkrótce zniechęcali go krewni lub sąsiedzi (Mat. 13:19-21). Misjonarze żywili jednak przekonanie, że w Barquisimeto są osoby o usposobieniu owiec i że Jehowa zgromadzi je w ustalonym przez siebie czasie, toteż dalej głosili od domu do domu. Ileż radości zaznała więc Penny Gavette, gdy pewnego dnia siwowłosa kobieta, wysłuchawszy jej, powiedziała:

Señorita, od młodości czekałam, aż ktoś przyjdzie do moich drzwi i opowie mi o tym, o czym pani właśnie mówiła. Jako dziewczynka, sprzątałam u księdza, który w swej bibliotece miał Pismo Święte. Zdawałam sobie sprawę, iż nie wolno nam czytać Biblii, ale tak bardzo chciałam wiedzieć dlaczego, że pewnego razu niepostrzeżenie zabrałam ją do domu i potajemnie przeczytałam. To, czego się dowiedziałam, uświadomiło mi, że Kościół katolicki nie uczy nas prawdy, a więc nie jest religią prawdziwą. Bałam się komukolwiek o tym powiedzieć, ale byłam pewna, że któregoś dnia zawitają do naszego miasteczka wyznawcy religii prawdziwej. Kiedy zjawili się protestanci, początkowo pomyślałam, że to właśnie oni, ale szybko odkryłam, iż głoszą wiele tych samych kłamstw, których naucza Kościół katolicki. Natomiast pani słowa pokrywają się z tym, co tyle lat temu przeczytałam w Piśmie Świętym”. Owa kobieta chętnie zgodziła się studiować Biblię i została Świadkiem Jehowy. Mimo sprzeciwu rodziny wiernie służyła Jehowie aż do śmierci.

Zgromadzenie do zborów takich osób przyrównanych do owiec oraz wdrożenie ich do służby dla Jehowy wymaga niemałego wysiłku. Na przykład Rosendo Ojeda z miasta General San Martín w argentyńskiej prowincji Chaco regularnie przemierzał około 60 kilometrów, by prowadzić zebrania w mieszkaniu zainteresowanego Alejandro Sozoñiuka. Nierzadko podróż zabierała mu dziesięć godzin — część trasy pokonywał rowerem i pieszo, a niekiedy przeprawiał się przez wodę sięgającą pach. Te comiesięczne wyprawy odbywał przez pięć lat i za każdym razem pozostawał tydzień, by dawać świadectwo na tym terenie. Czy ten trud się opłacił? Brat Ojeda nie miał co do tego żadnych wątpliwości, gdyż w rezultacie powstał tam zbór rozradowanych chwalców Jehowy.

Rozwijanie życiodajnej działalności wychowawczej

W Meksyku działalność Świadków Jehowy regulowały przepisy odnoszące się do organizacji kulturalnych. Nie chcieli oni jednak poprzestać na urządzaniu zebrań, na których wygłaszano wykłady. Pragnęli, żeby ludzie wzorem Berejczyków z czasów apostoła Pawła potrafili ‛starannie badać Pisma, czy rzeczy naprawdę tak się mają’, jak ich uczono (Dzieje 17:11). W Meksyku, podobnie jak w wielu innych krajach, wiązało się to nieraz z udzielaniem dodatkowej pomocy osobom, które nie miały wykształcenia, ale chciały same czytać natchnione Słowo Boże.

Dzięki kursom prowadzonym przez Świadków Jehowy w Meksyku dziesiątki tysięcy ludzi posiadło umiejętność czytania i pisania. Tamtejsze Ministerstwo Oświaty z docenianiem odnosi się do tej pracy, a w roku 1974 kierownik Głównego Urzędu do Spraw Oświaty Dorosłych skierował list do La Torre del Vigía de México — stowarzyszenia świeckiego, którym Świadkowie Jehowy posługują się w tym kraju — pisząc między innymi: „Chciałbym przy tej okazji złożyć wyrazy serdecznego uznania (...) za godną pochwały pracę, jaką Wasze stowarzyszenie rok w rok wykonuje na rzecz naszego społeczeństwa”.

Działalność wychowawcza prowadzona przez Świadków przygotowuje ludzi do tego, by mogli zostać poddanymi Królestwa Bożego i żyć wiecznie, ale zarazem już teraz podnosi na wyższy poziom ich życie rodzinne. W roku 1952 pewien sędzia z miasta El Salto w stanie Durango, który udzielił ślubu kilku parom będącym Świadkami Jehowy, powiedział: „Uważamy się za patriotów i dobrych obywateli, a tymczasem Świadkowie Jehowy nas zawstydzają. Są dla nas przykładem, bo nie tolerują w swej organizacji nikogo, kto żyje w nie zalegalizowanym związku, opartym tylko na porozumieniu stron. Z kolei wy, katolicy, niemal wszyscy prowadzicie się niemoralnie, a wasze małżeństwa nie są uregulowane prawnie”.

Ponadto ów program wychowawczy uczy ludzi żyć z drugimi w pokoju oraz nawzajem się miłować, a nie nienawidzić i zabijać. Kiedy pewien Świadek zaczął głosić w Venado w stanie Guanajuato, stwierdził, że wszyscy mieszkańcy są uzbrojeni w karabiny i pistolety. W wyniku krwawych porachunków ginęły całe rodziny. Ale pod wpływem pouczeń z Pisma Świętego ludzie ci dokonali ogromnych zmian. Sprzedali broń i kupili Biblie. Wkrótce na tym terenie ponad 150 osób zostało Świadkami Jehowy. W sensie symbolicznym ‛przekuli swoje miecze na lemiesze’ i zaczęli kroczyć drogami pokoju (Mich. 4:3).

Wielu bogobojnych Meksykanów wzięło sobie do serca nauki, z którymi Świadkowie Jehowy zapoznawali ich na podstawie Słowa Bożego. Ponieważ uczyli, jak wprowadzać w czyn rady biblijne oraz jak je przekazywać innym, więc po drugiej wojnie światowej kilkutysięczne grono głosicieli w Meksyku zaczęło się rozrastać i wkrótce liczyło już 10 000, potem 20 000, 40 000, 80 000 i więcej osób.

Wspólne zgromadzanie się mimo sprzeciwu

Kiedy jednak szeregi Świadków Jehowy stawały się coraz liczniejsze, okazało się, że w jednym kraju po drugim muszą oni przezwyciężać poważne przeszkody, by móc organizować zgromadzenia służące przekazywaniu pouczeń chrześcijańskich. W roku 1950 władze argentyńskie obłożyły zakazem działalność Świadków, ale ci pragnęli być posłuszni Bogu i nie przestali głosić ani wspólnie się spotykać. Dalej urządzano zgromadzenia, chociaż nieco trudniej było je przygotowywać.

Na przykład pod koniec roku 1953 przyjechali do Argentyny bracia Knorr i Henschel, aby uczestniczyć w zgromadzeniach zorganizowanych w całym kraju. Brat Knorr rozpoczął swą wizytę na zachodzie, a brat Henschel — na południu. Przemawiali do osób zebranych na farmach, w sadzie, na pikniku urządzonym nad górskim strumieniem oraz w domach prywatnych. Nierzadko musieli pokonać znaczną odległość, aby dostać się do następnej grupy. Kiedy przybyli do Buenos Aires, każdy z nich w ciągu jednego dnia miał udział w programie w dziewięciu miejscach, a nazajutrz w jedenastu. Przemawiali łącznie do 56 grup, w których zebrało się ogółem 2505 osób. Była to wyczerpująca marszruta, ale obaj ogromnie się cieszyli, że mogli w taki sposób usłużyć swym braciom.

Kiedy w roku 1955 Świadkowie przygotowywali zgromadzenie w kolumbijskim mieście Barranquilla, zawarli umowę o wynajęcie sali. Ale pod presją biskupa burmistrz oraz gubernator doprowadzili do zerwania umowy. Chociaż bracia dowiedzieli się o tym dopiero w przeddzień zgromadzenia, zdążyli je przenieść na teren Biura Oddziału Towarzystwa Strażnica. Niemniej w trakcie pierwszej wieczornej sesji przybyli uzbrojeni policjanci z nakazem rozwiązania zgromadzenia. Bracia jednak nie dali za wygraną. Nazajutrz rano odwołali się do burmistrza, wskutek czego jego sekretarz wystosował przeprosiny, a w ostatnim dniu tego kongresu pod hasłem „Tryumfujące Królestwo” programu wysłuchało prawie 1000 osób stłoczonych na posesji Towarzystwa. Tak oto mimo zaistniałych okoliczności bracia otrzymali niezbędne pokrzepienie i wskazówki duchowe.

Służenie tam, gdzie są większe potrzeby

Pole duchowe było ogromne, a w Ameryce Łacińskiej i w innych rejonach świata potrzebowano wielu żniwiarzy. Na zgromadzeniach w roku 1957 zachęcano dojrzałych Świadków Jehowy na całym świecie — zarówno tych w stanie wolnym, jak i mających rodziny — żeby rozważyli możliwość przeniesienia się i pełnienia służby tam, gdzie są większe potrzeby. Zachęty takie później powtarzano jeszcze w różnych formach. Podobne zaproszenie skierował kiedyś Bóg do apostoła Pawła, ukazując mu w wizji mężczyznę, który błagał: „Przepraw się do Macedonii i pomóż nam” (Dzieje 16:9, 10). Jak zostało przyjęte to nowożytne wezwanie? Słudzy Jehowy ochoczo stawili się do dyspozycji (Ps. 110:3).

Rodzina z małymi dziećmi musi przejawiać głęboką wiarę, aby opuścić krewnych, dom i pracę i zamieszkać w zupełnie nowym otoczeniu. Taka przeprowadzka może wymagać dostosowania się do całkiem odmiennego poziomu życia, a w niektórych wypadkach również przyswojenia sobie innego języka. A jednak tysiące poszczególnych osób i całych rodzin Świadków przeniosło się, by pomagać drugim w poznawaniu miłościwych postanowień Jehowy, umożliwiających dostąpienie życia wiecznego.

Wielu Świadków Jehowy odpowiedziało na to zaproszenie jeszcze pod koniec lat pięćdziesiątych, inni w następnym dziesięcioleciu, a kolejni — w latach siedemdziesiątych. Po dziś dzień zresztą Świadkowie przeprowadzają się na tereny, gdzie są większe potrzeby.

Skąd przybywały te osoby? Sporo pochodziło z Australii, Kanady, Nowej Zelandii oraz z USA. Wiele przyjechało z Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, a ponadto z Austrii, Belgii, Danii, Finlandii, Hiszpanii, Japonii, Korei Południowej, Norwegii, Szwajcarii, Szwecji i z Włoch. Kiedy w Argentynie, Brazylii, Meksyku oraz w innych krajach Ameryki Łacińskiej szeregi Świadków Jehowy się rozrastały, niektórzy z nich także zgłosili się do służby na terenach, gdzie potrzebowano pomocy. Również w Afryce gorliwi głosiciele przenosili się z kraju do kraju, aby wspierać dzieło dawania świadectwa.

A dokąd się przeprowadzali? Między innymi do Afganistanu, Malezji i Senegalu oraz na wyspy, takie jak Reunion czy Saint Lucia. Około 1000 osób dłużej lub krócej usługiwało w Irlandii. Sporo głosicieli udało się do Islandii, choć panują tam długie, mroczne zimy; niektórzy jednak pozostali w tym kraju, stając się filarami zborów i udzielając życzliwej pomocy nowym. Wiele dobrego zdziałano zwłaszcza w Ameryce Centralnej i Południowej. Z górą 1000 Świadków przeniosło się do Kolumbii, ponad 870 — do Ekwadoru i przeszło 110 — do Salwadoru.

Na taką przeprowadzkę zdecydowali się między innymi Harold i Anne Zimmermanowie. Wcześniej usługiwali już jako misjonarze i nauczyciele w Etiopii. Kiedy jednak w roku 1959 czynili ostatnie przygotowania do tego, by się przenieść z USA do Kolumbii i tam szerzyć orędzie Królestwa, mieli czworo dzieci w wieku od pięciu miesięcy do pięciu lat. Najpierw pojechał Harold, aby znaleźć pracę. Gdy przybył do Kolumbii, zaniepokoiły go informacje w miejscowej prasie. Trwała nie wypowiedziana wojna domowa i w głębi kraju dokonywano masowych mordów. „Czy naprawdę mam teraz sprowadzać rodzinę, aby tu zamieszkać w takich warunkach?” — pytał sam siebie. Próbował sobie przypomnieć jakiś przykład lub zasadę z Pisma Świętego i wtedy przyszła mu na myśl biblijna relacja o przerażonych zwiadowcach izraelskich, którzy przynieśli do obozu złe wieści z Ziemi Obiecanej (4 Mojż. 13:25 do 14:4, 11). To pomogło mu podjąć decyzję — nie chciał się do nich upodobnić. Bezzwłocznie sprowadził rodzinę. Wprawdzie zatrudnienie znalazł dopiero wówczas, gdy zostały im zaledwie trzy dolary, ale nigdy im nie zabrakło niezbędnych środków do życia. W ciągu następnych lat utrzymywał rodzinę, poświęcając mniej lub więcej czasu na pracę zarobkową, zawsze jednak stawiał sprawy Królestwa na pierwszym miejscu. Kiedy przyjechali do Kolumbii, działało w tym kraju około 1400 głosicieli. Od tamtej pory byli świadkami wręcz zdumiewającego wzrostu.

Aby usługiwać tam, gdzie potrzeba więcej głosicieli, nie zawsze konieczny jest wyjazd za granicę. Tysiące Świadków w stanie wolnym i mających rodziny przeniosło się na inne tereny we własnym kraju. Pewna rodzina ze stanu Bahia w Brazylii przeprowadziła się do miasteczka Prado, w którym nie było Świadków, i mimo sprzeciwu kleru przez trzy lata mieszkała i głosiła w tej miejscowości oraz w okolicy. Z czasem zakupiono opuszczony kościół i przerobiono go na Salę Królestwa. Wkrótce działało w tych stronach ponad 100 Świadków. A był to dopiero początek.

Coraz liczniejsze grono miłośników prawości w Ameryce Łacińskiej odpowiada na wezwanie z Psalmu 148: ‛Wysławiajcie Jah! Wysławiajcie Jehowę z ziemi, wszystkie grupy narodowościowe’ (Ps. 148:1, 7-11, NW). W roku 1975 chwalcy Jehowy działali już w każdym kraju Ameryki Łacińskiej. Ze sprawozdania za ów rok wynika, że w Meksyku pełniło służbę 80 481 głosicieli, zorganizowanych w 2998 zborów. W Ameryce Centralnej o królowaniu Jehowy opowiadały dalsze 24 703 osoby, skupione w 462 zborach. A w Ameryce Południowej było 206 457 publicznych chwalców Jehowy, należących do 3620 zborów.

Dobra nowina dociera na wyspy Oceanu Spokojnego

W tym samym czasie, gdy w Ameryce Południowej następował gwałtowny rozwój dzieła, Świadkowie Jehowy starali się też poświęcić więcej uwagi wyspom Oceanu Spokojnego. Między Australią a obiema Amerykami leży ich całe setki, choć wiele ledwie wystaje ponad powierzchnię oceanu. Na niektórych żyje tylko kilka rodzin, inne zaś liczą dziesiątki tysięcy mieszkańców. Na początku lat pięćdziesiątych władze wielu tych wysp były uprzedzone do Świadków, wskutek czego Towarzystwo Strażnica nie mogło wysłać na nie misjonarzy. Niemniej również tamtejsi wyspiarze musieli usłyszeć wieść o Jehowie i Jego Królestwie. Jest to zgodne z proroctwem z Księgi Izajasza 42:10-12: „Śpiewajcie Jehowie pieśń nową, jego sławę od krańca ziemi (...) Niech na wyspach opowiadają jego sławę” (NW). Toteż na zgromadzeniu w Sydney w Australii w roku 1951 zorganizowano spotkanie z bratem Knorrem, na które zaproszono pionierów i nadzorców obwodu pragnących się przyczynić do krzewienia orędzia Królestwa na tych tropikalnych wyspach. Gotowość głoszenia na tym terenie wyraziło wtedy około 30 osób.

Do grona tego należeli między innymi Tom i Rowena Kitto, którzy wkrótce trafili do Papui, gdzie podówczas nie było Świadków. Początkowo pracowali wśród Europejczyków w Port Moresby. Niedługo potem w Hanuabadzie, „Wielkiej Wiosce”, zaczęli spędzać całe wieczory z grupą 30 do 40 Papuasów spragnionych prawdy duchowej. Za ich pośrednictwem dotarła ona do innych wiosek. Wkrótce członkowie plemienia Kerema przysłali delegację z prośbą o prowadzenie z nimi studium biblijnego. Potem przybył naczelnik wioski Haima, błagając: „Zechciejcie przyjść i uczyć moich ludzi prawdy!” I w taki oto sposób prawda się rozprzestrzeniała.

Inne małżeństwo, John i Ellen Hublerowie, udało się na Nową Kaledonię, by tam zorganizować od podstaw dzieło głoszenia. Kiedy w roku 1954 przyjechali na ten teren, mieli tylko miesięczne wizy turystyczne. John dostał jednak pracę, dzięki czemu udało im się przedłużyć pobyt. Z czasem na wyspę przenieśli się inni Świadkowie — w sumie 31 osób. Początkowo pełnili służbę na terenach oddalonych, żeby zanadto nie ściągać na siebie uwagi. Później zaczęli głosić w stolicy tego kraju, Numei, i powstał tam zbór. W roku 1959 kluczowe stanowisko w rządzie objął pewien członek Akcji Katolickiej. Świadkom odmówiono przedłużenia wiz. Hublerowie musieli wyjechać, a publikacje Towarzystwa Strażnica obłożono zakazem. Niemniej dobra nowina o Królestwie zdążyła się już mocno zakorzenić i liczba Świadków dalej rosła.

Kiedy Świadkowie Jehowy zaczęli składać krótkie wizyty na Tahiti, wielu jej mieszkańców zainteresowało się ich działalnością. Ale w roku 1957 nie było jeszcze miejscowych Świadków, dzieło zdelegalizowano, a misjonarzom Towarzystwa Strażnica odmówiono prawa wjazdu. Tymczasem Świadkiem Jehowy została Agnes Schenck z Tahiti, mieszkająca wtedy w USA. Gdy się dowiedziała, że w jej ojczystych stronach potrzeba głosicieli Królestwa, w maju 1958 roku razem z mężem i synem wsiadła w Kalifornii na statek do kraju. Niedługo potem dołączyły do nich dwie inne rodziny, choć udało im się zdobyć jedynie trzymiesięczne wizy turystyczne. Już w następnym roku w Papeete utworzono zbór. A w roku 1960 władze uznały prawnie miejscowe stowarzyszenie Świadków Jehowy.

W drodze powrotnej na swój teren dwie misjonarki zatrzymały się u krewnej na wyspie Niue, aby szerzyć tam orędzie Królestwa. Ich miesięczny pobyt okazał się niezwykle owocny, napotkały bowiem wielu zainteresowanych. Ale gdy przypłynęła następna łódź utrzymująca łączność między wyspami, musiały stamtąd odjechać. Wkrótce jednak w Urzędzie do Spraw Robót Publicznych na Niue dostał pracę Fidżyjczyk Seremaia Raibe, który wykorzystywał cały swój wolny czas na głoszenie. Pod naciskiem kleru kilka miesięcy później cofnięto mu zezwolenie na pobyt stały, a we wrześniu 1961 roku Zgromadzenie Ustawodawcze wydało zakaz wpuszczania do kraju Świadków Jehowy. Niemniej dalej głoszono tam dobrą nowinę. Jak to możliwe? Otóż służbę dla Jehowy wytrwale pełnili miejscowi Świadkowie, choć znali prawdę dopiero od niedawna. Ponadto w tamtejszej administracji państwowej pracował już wtedy William Lovini, rdzenny mieszkaniec tej wyspy, który wcześniej mieszkał w Nowej Zelandii. Dlaczego chętnie wrócił na Niue? Ponieważ został Świadkiem Jehowy i pragnął służyć tam, gdzie są większe potrzeby. W roku 1964 liczba Świadków na Niue wzrosła do 34.

W roku 1973 David Wolfgramm, obywatel Tonga, mieszkał z żoną i ośmiorgiem dzieci w wygodnym domu w Nowej Zelandii. Opuścili go jednak i przenieśli się do rodzinnego kraju, by popierać sprawy Królestwa. Głosili również na innych wyspach należących do Tonga, z których mniej więcej 30 jest zamieszkanych.

Aby dotrzeć z dobrą nowiną na te wyspy, trzeba było poświęcić sporo czasu, sił i środków. Ale dla Świadków Jehowy życie bliźnich stanowi ogromną wartość, toteż nie szczędzą starań, by pomóc im skorzystać z życzliwości Jehowy, który udostępnia ludziom możliwość życia wiecznego w Jego nowym świecie.

Pewna rodzina, która sprzedała farmę w Australii i przeprowadziła się na jedną z wysp Oceanu Spokojnego, tak wyraziła swe odczucia: „Gdy słyszymy, jak ci wyspiarze mówią, że poznali Jehowę, jak nasze dzieci nazywają swoimi dziećmi, bo ogromnie je miłują z powodu prawdy, gdy obserwujemy, jak rozwijają się sprawy Królestwa i jak przybywa obecnych na zebraniach, gdy słyszymy, jak ci mili ludzie mówią: ‚Moje dzieci pobiorą się tylko w Panu’, a trzeba pamiętać, że do niedawna osoby te trzymały się wielowiekowej tradycji oraz wschodnich zwyczajów dotyczących małżeństwa, gdy obserwujemy, jak porządkują swe powikłane sprawy małżeńskie, (...) gdy widzimy, jak pilnują bydła pasącego się przy drodze i przy tym studiują, choć przedtem mozolnie pracowali na polu ryżowym, gdy się dowiadujemy, że w miejscowym sklepie i gdzie indziej rozmawiają o tym, iż bałwochwalstwo jest niewłaściwe, a imię Jehowy piękne, gdy starsza hinduska matka nazywa cię bratem lub siostrą oraz prosi, żeby pójść z nią do ludzi i mówić im o prawdziwym Bogu (...) wszystko to staje się bezcenną nagrodą za krok, który poczyniliśmy, odpowiadając na wezwanie z południowego Pacyfiku”.

Jednakże troszczono się nie tylko o mieszkańców wysp na Oceanie Spokojnym. Począwszy od roku 1964 doświadczonych pionierów z Filipin przydzielano do pomocy gorliwym misjonarzom pracującym w Hongkongu, Indonezji, Korei Południowej, Laosie, Malezji, Tajlandii, Tajwanie oraz w Wietnamie.

Kiedy rodzina i otoczenie wywierają nacisk

Kiedy ktoś staje się Świadkiem Jehowy, rodzina i otoczenie nie zawsze potrafią się pogodzić z faktem, iż jest to po prostu kwestia osobistego wyboru (Mat. 10:34-36; 1 Piotra 4:4).

W Hongkongu Świadkami Jehowy zostają na ogół ludzie młodzi. Ponieważ jednak żyją w systemie, w którym na pierwszym miejscu stawia się wyższe wykształcenie i dobrze płatną pracę, wywiera się na nich silną presję. Dzieci traktuje się jak inwestycję mającą w późniejszych latach zapewnić ojcu i matce dostatnie życie. Kiedy więc rodzice pewnego młodzieńca z Kwun Tong zorientowali się, że studium biblijne, zebrania oraz służba polowa będą mu przeszkadzać w zarabianiu pieniędzy, zaczęli się ostro sprzeciwiać jego zainteresowaniom. Ojciec ścigał go z toporem rzeźniczym, a matka pluła na niego w miejscach publicznych. Przez kilka miesięcy oboje niemal bez przerwy mu ubliżali. Gdy któregoś razu ich zapytał: „Czy nie wychowywaliście mnie z miłości?”, odparli: „Nie, robiliśmy to dla pieniędzy!” Niemniej ów młody człowiek w dalszym ciągu stawiał wielbienie Jehowy na pierwszym miejscu. A gdy opuścił dom, według swych najlepszych możliwości dalej wspierał rodziców finansowo, bo wiedział, że to się podoba Jehowie (Mat. 15:3-9; 19:19).

W zintegrowanych społecznościach silną presję nierzadko wywierają osoby spoza kręgu najbliższej rodziny. Doświadczył tego między innymi Fuaiupolu Pele z Samoa Zachodniego. Dla tamtejszych mieszkańców nie do pomyślenia było odrzucenie zwyczajów oraz religii przodków, toteż Pele zdawał sobie sprawę, że będzie za to pociągnięty do odpowiedzialności. Pilnie studiował i żarliwie się modlił do Jehowy. Kiedy główny naczelnik rodu wezwał go do Faleasiu na spotkanie, któremu przewodniczył, Pele zastał tam jeszcze sześciu innych naczelników, trzech mówców, dziesięciu pastorów, dwóch nauczycieli religii oraz starszych wiekiem członków rodziny — zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Razem z krewnym, który też interesował się Świadkami Jehowy, zostali potępieni i obrzuceni przekleństwami. Następnie rozpoczęto debatę, która zakończyła się dopiero o czwartej nad ranem. Pele posługiwał się Biblią, co tak rozdrażniło część obecnych, że zaczęli wykrzykiwać: „Schowaj tę Biblię! Zostaw Biblię w spokoju!” Ostatecznie jednak główny naczelnik oświadczył słabym głosem: „Wygrałeś, Pele”, na co ten odparł: „Przepraszam, ale wcale nie wygrałem. Dzisiejszej nocy po prostu przedstawiłem wam orędzie Królestwa. Mam nadzieję, że weźmiecie je sobie do serca”.

Zaciekły sprzeciw ze strony kleru

Misjonarze chrześcijaństwa dotarli na wyspy Pacyfiku w XIX wieku. Na wiele z nich przybyli w sposób pokojowy, ale na inne wkroczyli z wojskiem. Część wysp podzielili między siebie na zasadzie dżentelmeńskiej umowy. Niemniej dochodziło też do wojen religijnych, w których katolicy walczyli z protestantami o dominację. Teraz duchowni, owi religijni „pasterze”, wszelkimi dostępnymi środkami próbowali chronić swą strefę wpływów przed Świadkami Jehowy. Na niektórych wyspach naciskali urzędników, by wydalili Świadków. Gdzieniegdzie kler brał prawo w swoje ręce.

W wiosce Vunabal na wyspie Nowa Brytania prawdą z Pisma Świętego szczerze zainteresowała się grupa osób z plemienia Sulka. Ale gdy pewnej niedzieli w 1959 roku John Davison prowadził z tymi ludźmi studium biblijne, tłum katolików z katechetą na czele wdarł się do domu i przerwał rozważania, głośno wykrzykując i miotając przekleństwa. O całym zajściu powiadomiono policję w Kokopo.

Świadkowie nie porzucili owiec, lecz w następnym tygodniu powrócili do Vunabalu, by dalej pomagać duchowo osobom o wrażliwych sercach. Zjawił się tam również nie proszony ksiądz katolicki, przyprowadzając kilkuset wiernych z innego plemienia. Podburzeni przez duchownego, zaczęli obrzucać Świadków obelgami, pluć na nich, wygrażać pięściami i drzeć na strzępy Biblie mieszkańców tej wioski, ksiądz zaś stał z założonymi rękami i się uśmiechał. Policjanci próbujący opanować sytuację byli wyraźnie zszokowani. Przeraziło się także wielu tamtejszych wieśniaków. Ale co najmniej jeden z nich odważnie opowiedział się po stronie prawdy. Z czasem w jego ślady poszło setki mieszkańców tej wyspy.

Jednakże nie wszyscy nauczyciele religijni byli źle nastawieni do Świadków Jehowy. Shem Irofa’alu z Wysp Salomona naprawdę czuł się odpowiedzialny wobec tych, którzy oczekiwali od niego przewodnictwa duchowego. Kiedy przeczytał książkę Od raju utraconego do raju odzyskanego, wydaną przez Towarzystwo Strażnica, uświadomił sobie, że był okłamywany. Razem z podlegającymi mu nauczycielami religii zaczęli przysłuchiwać się rozmowom ze Świadkami, zadawać pytania oraz odszukiwać wersety biblijne. Potem jednomyślnie orzekli, iż chcą zostać Świadkami Jehowy, a w swych 28 wioskach przekształcili kościoły w Sale Królestwa.

Rwący potok prawdy w Afryce

Na początku lat dwudziestych podjęto usilne starania, by mieszkańcy całej Afryki mogli poznać Jehowę, prawdziwego Boga, oraz odnieść pożytek z Jego miłościwych postanowień. Kiedy druga wojna światowa dobiegła końca, Świadkowie Jehowy działali w 14 krajach tego kontynentu. Wprawdzie z orędziem Królestwa dotarli też do 14 innych, ale w roku 1945 żaden Świadek nie złożył w nich sprawozdania z działalności. W ciągu następnych 30 lat, do roku 1975, głoszeniem dobrej nowiny objęto 19 dalszych krajów afrykańskich. Niemal we wszystkich tych krajach i na okolicznych wyspach zaczęły powstawać zbory: gdzieniegdzie było ich kilka, w Zambii — ponad 1000, a w Nigerii — blisko 2000. Jak do tego doszło?

Rozgłaszanie orędzia Królestwa przypominało rwący potok. Na ogół płynie on swym korytem, niekiedy jednak z niego występuje i zalewa przyległy teren. A gdy jakaś przeszkoda tamuje jego bieg, stara się ją ominąć bądź też wzbiera dopóty, dopóki się przez nią nie przeleje.

Korzystając ze swych zwykłych rozwiązań organizacyjnych, Towarzystwo Strażnica wysyłało kaznodziejów pełnoczasowych — pionierów, pionierów specjalnych oraz misjonarzy — do krajów, w których wcale lub prawie wcale nie głoszono. Dokądkolwiek się udali, zachęcali ludzi do tego, by ‛brali wodę życia darmo’ (Obj. 22:17). Na przykład w roku 1952 czwórka pionierów specjalnych z Francji zaczęła kierować to zaproszenie na północy Afryki do mieszkańców Algierii. Wkrótce przyjęła tam prawdę pewna wróżka, która uświadomiła sobie, że chcąc się podobać Jehowie, musi porzucić dotychczasowy proceder, a swym dawnym klientom postanowiła dawać świadectwo (5 Mojż. 18:10-12). Aby ułatwić szczerym osobom dostrzeżenie różnicy między Pismem Świętym i tradycjami religijnymi, pionierzy umiejętnie posługiwali się książką „Niech Bóg będzie prawdziwy”. Stanowiła ona tak skuteczną pomoc w oswobadzaniu ludzi z okowów fałszywych praktyk religijnych, że pewien duchowny pokazał ów podręcznik z ambony i rzucił klątwę zarówno na niego, jak i na tych, którzy go czytali i rozpowszechniali.

W roku 1954 z katolickiej Hiszpanii wydalono misjonarza, który nauczał na podstawie Biblii bez zgody kleru. Rok później razem z innym pionierem podjął on służbę kaznodziejską w Maroku. Wkrótce dołączyła do nich pięcioosobowa rodzina Świadków Jehowy, która musiała opuścić Tunezję, gdzie powstało ogromne poruszenie, kiedy pewne małżeństwo Żydów uznało Jezusa za Mesjasza i szybko zaczęło opowiadać drugim o swej nowej wierze. W roku 1962 pionierów z Ghany skierowano jeszcze dalej na południe, do Mali. Potem o wsparcie dzieła w tym kraju poproszono też francuskich pionierów usługujących w Algierii. W rezultacie wielu tych, którzy z czasem przyłączyli się do Świadków w Mali, także podjęło służbę pełnoczasową. W roku 1966 ośmiu pionierów specjalnych z Nigerii rozpoczęło działalność w Nigrze, rzadko zaludnionym kraju, obejmującym część Sahary. Mieszkańcy Burundi otrzymali sposobność usłyszenia orędzia Królestwa, gdy w roku 1963 skierowano tam dwóch pionierów specjalnych z Rodezji Północnej (obecna Zambia), a potem czterech misjonarzy ze Szkoły Gilead.

Na początku lat pięćdziesiątych misjonarze przybyli także do Etiopii. Uwzględniając żądanie tamtejszych władz, założyli typową placówkę misyjną i uczyli w szkole. Prócz tego jednak pilnie objaśniali nauki biblijne, toteż wkrótce do domu misjonarskiego zaczęli bez przerwy przychodzić ludzie — wręcz codziennie pojawiały się nowe osoby, prosząc o pomoc w zrozumieniu Pisma Świętego. W ciągu 30 lat po drugiej wojnie światowej z działalności misjonarzy przeszkolonych w Gilead skorzystali mieszkańcy 39 krajów afrykańskich.

W tym samym czasie wody prawdy napływały również na tereny zupełnie wyschnięte pod względem duchowym, a to za pośrednictwem Świadków Jehowy, którzy stykali się z obywatelami innych krajów dzięki swej pracy świeckiej. W roku 1950 pewni Świadkowie z Egiptu musieli się przenieść z przyczyn zawodowych do Libii i w czasie wolnym gorliwie tam głosili. Tego samego roku inny Świadek, handlujący wełną, przeprowadził się wraz z rodziną z Egiptu do Chartumu w Sudanie. Miał zwyczaj przed zawarciem transakcji dawać klientom świadectwo. Jeden z pierwszych Świadków w Senegalu (należącym wówczas do Francuskiej Afryki Zachodniej) przyjechał tam w roku 1951 w charakterze przedstawiciela pewnej firmy handlowej. Również on zdawał sobie sprawę, jaka powinność spoczywa na Świadku na rzecz Najwyższego. W roku 1959 inny nasz brat udał się w sprawach zawodowych do Fort Lamy (obecna Ndżamena) na terenie dzisiejszego Czadu i przy różnych sposobnościach głosił tam orędzie Królestwa. Gorliwych pionierów specjalnych działających w Nigrze od roku 1966 wspierali w głoszeniu niektórzy Świadkowie Jehowy z sąsiednich krajów, utrzymujący stosunki handlowe z Nigerczykami. A dwie kobiety będące Świadkami wykorzystywały okazje do świadczenia w Mauretanii, gdzie w roku 1966 podjęli pracę ich mężowie.

Ludzie pokrzepieni „wodą życia” dzielili się nią z drugimi. Na przykład w roku 1947 przeniósł się z Kamerunu do Ubangi-Szari (obecna Republika Środkowoafrykańska) człowiek, który nie był Świadkiem Jehowy, ale od czasu do czasu przychodził na zebrania. Kiedy usłyszał, że w Bangi jakiś mężczyzna szczerze interesuje się Biblią, życzliwie postarał się o to, by szwajcarskie Biuro Oddziału Towarzystwa Strażnica wysłało mu pewną książkę. Człowiek ów, Etienne Nkounkou, był zachwycony tym zdrowym pokarmem duchowym i każdego tygodnia zapoznawał z ową publikacją grupę innych zainteresowanych. Nawiązali oni kontakt z Biurem Głównym Towarzystwa, a gdy pogłębili swą wiedzę, zaczęli również głosić. Chociaż pod naciskiem kleru władze zakazały rozpowszechniania literatury Towarzystwa Strażnica, ci nowi Świadkowie dalej obwieszczali dobrą nowinę, posługując się samą Biblią. Mieszkańcy tego kraju lubią przysłuchiwać się rozmowom na tematy biblijne, toteż gdy w roku 1957 znowu pozwolono rozprowadzać niektóre publikacje Towarzystwa, było tam już ponad 500 Świadków.

Kiedy pojawiały się przeszkody

Gdy jakieś przeszkody tamowały strumień wody życia, wkrótce przedostawała się ona inną drogą. W roku 1949 Ayité Sessi, pionier z Dahomeju (dzisiejszy Benin), przez krótki okres głosił w Togo Francuskim (obecne Togo), po czym władze kazały mu wyjechać. Ale w następnym roku do ojczystego Togo wrócił razem ze swym bratem Akakpo Agbetor, były bokser. Ponieważ tu się urodził, mógł dość swobodnie dawać świadectwo, a nawet urządzać zebrania. Około roku 1950 pionierzy podjęli działalność na wyspie Fernando Po (należącej teraz do Gwinei Równikowej), ale wkrótce wskutek nietolerancji religijnej zostali stamtąd wydaleni. Później jednak otrzymali tam pracę i zamieszkali inni Świadkowie. I stosując się do nakazu Jezusa, rzecz jasna głosili dobrą nowinę (Marka 13:10).

W roku 1959 do Górnej Wolty (obecna Burkina Faso) został wysłany na kilka tygodni Emmanuel Mama, nadzorca obwodu z Ghany, i dał obszerne świadectwo w tamtejszej stolicy, Wagadugu. W kraju tym nie było jednak Świadków. Cztery lata później przeniosło się do Wagadugu siedmiu Świadków pochodzących z Togo, Dahomeju (obecny Benin) i Konga i zaczęło szukać pracy, aby móc usługiwać na tym terenie. Po paru miesiącach dołączyło do nich kilku pionierów specjalnych z Ghany. Jednakże w niecały rok później, w roku 1964, na skutek presji kleru na urzędników aresztowano tych głosicieli, zatrzymano na 13 dni w więzieniu, po czym wydalono z Górnej Wolty. Czy ich wysiłek się opłacił? O tym, gdzie można znaleźć prawdę biblijną, dowiedział się Emmanuel Johnson, jeden z mieszkańców Górnej Wolty. Kontynuował studium ze Świadkami Jehowy drogą listowną i w roku 1969 dał się ochrzcić. W ten sposób dzieło Królestwa zakorzeniło się w kolejnym kraju.

Urzędnicy francuscy odmówili wydania wiz misjonarzom z Gilead mającym usługiwać w Wybrzeżu Kości Słoniowej. W roku 1950 do stolicy tego kraju wysłano więc pioniera ze Złotego Wybrzeża (obecna Ghana), Alfreda Shootera. Gdy tylko znalazł punkt oparcia, dołączyła do niego żona, a po kilku miesiącach przyjechało małżeństwo misjonarzy, Gabriel i Florence Patersonowie. Niemniej zaczęły się wyłaniać trudności. Pewnego dnia skonfiskowano braciom literaturę, ponieważ nie była zaaprobowana przez władze, i ukarano ich grzywną. Później jednak stwierdzili, że ich książki wystawiono na sprzedaż na rynku, wobec czego je odkupili i zrobili z nich właściwy użytek.

Tymczasem bracia ci odwiedzali wiele urzędów, próbując zdobyć zezwolenie na pobyt stały. Swoją pomoc zaoferował im pan Houphouët-Boigny, późniejszy prezydent Wybrzeża Kości Słoniowej. „Prawda potrafi pokonać każdą przeszkodę” — zauważył. „Przypomina potężną rzekę — jeśli postawisz na niej tamę, to się przez nią przeleje”. Kiedy pewien ksiądz katolicki oraz kaznodzieja metodystyczny usiłowali stwarzać przeszkody, Ouezzin Coulibaly, przedstawiciel rządu, oświadczył: „Reprezentuję mieszkańców tego kraju. Jako naród lubimy Świadków Jehowy, toteż chcemy, żeby tutaj pozostali”.

Uczniowie, którzy faktycznie są świadomi swych obowiązków

Kiedy Jezus polecił ‛czynić uczniów z ludzi ze wszystkich narodów’, zaznaczył też, że ci, którzy staną się uczniami — czyli uwierzą w jego nauki i wprowadzą je w życie — powinni zostać ochrzczeni (Mat. 28:19, 20). W związku z tym na zgromadzeniach obwodowych i okręgowych, które urządzają co jakiś czas Świadkowie Jehowy, odbywa się chrzest nowych uczniów. Niekiedy grono ochrzczonych przy takiej okazji jest stosunkowo niewielkie. Jednakże na kongresie w Nigerii w roku 1970 zanurzono aż 3775 nowych Świadków. Niemniej duże liczby nie są celem samym w sobie.

W roku 1956 okazało się, że w Złotym Wybrzeżu niektóre osoby dające się ochrzcić nie zbudowały wiary na właściwym fundamencie, wobec czego postanowiono poddawać kandydatów do chrztu starannej ocenie. Nadzorcy miejscowych zborów mieli osobiście ustalać, czy każdy, kto się zgłasza do zanurzenia, poprawnie rozumie podstawowe prawdy biblijne, czy kieruje się w życiu miernikami zawartymi w Piśmie Świętym i czy dokładnie pojmuje obowiązki spoczywające na oddanych Bogu, ochrzczonych Świadkach Jehowy. Z czasem podobną metodę wprowadzono na całym świecie. Z myślą o powtarzaniu z kandydatami do chrztu podstawowych nauk biblijnych opracowano szczegółowe pytania, które zamieszczono w książce „Słowo Twoje jest pochodnią dla nóg moich”, wydanej w roku 1967. A w 1983 roku, po kilkunastu latach doświadczeń, opublikowano w książce Zorganizowani do pełnienia naszej służby zmodyfikowaną wersję tych pytań.

Czy w tym wszystkim brano pod uwagę potrzeby ludzi nie mających żadnego lub prawie żadnego wykształcenia?

Radzenie sobie z analfabetyzmem

Według ocen Organizacji Narodów Zjednoczonych do Spraw Oświaty, Nauki i Kultury w roku 1957 jakieś 44 procent ludności świata w wieku powyżej 15 lat nie umiało czytać ani pisać. Jak podawano, w 42 krajach afrykańskich, 2 amerykańskich, 28 azjatyckich i w 4 leżących w Oceanii analfabetami było 75 procent dorosłych. A przecież i ci ludzie musieli otrzymać sposobność zaznajomienia się z prawem Boga i zostania poddanymi Jego Królestwa. Wielu analfabetów miało chłonny umysł i dużo zapamiętywało, nie potrafili oni jednak samodzielnie czytać drogocennego Słowa Bożego ani korzystać z materiałów pomocnych w jego studiowaniu.

Przez długi czas osobom pragnącym zdobyć umiejętność czytania pomagali poszczególni głosiciele. Niemniej w latach 1949-1950 w wielu krajach afrykańskich Świadkowie Jehowy zaczęli organizować we wszystkich zborach kursy czytania i pisania. Zazwyczaj odbywały się one w Salach Królestwa, a tu i ówdzie na zajęcia zapraszano całą wioskę.

Gdzieniegdzie program walki z analfabetyzmem finansowały władze, a Świadkowie Jehowy chętnie z nimi współpracowali. Na wielu terenach musieli jednak sami opracować podręczniki. Dzięki owym kursom dziesiątki tysięcy osób, wśród nich mnóstwo starców i kobiet, przestało być analfabetami. Szkolenie to zostało tak ułożone, że jego uczestnicy nie tylko nabywali umiejętności czytania i pisania, lecz również poznawali podstawowe prawdy ze świętego Słowa Bożego. Tym samym przysposabiali się do udziału w zleconym przez Jezusa dziele pozyskiwania uczniów. Pragnąc je wykonywać skutecznie, wielu pilnie przykładało się do nauki czytania.

Kiedy w Dahomeju (obecny Benin) w Afryce Zachodniej domownik odprawił nowo ochrzczonego Świadka, ponieważ ten nie umiał czytać, nasz brat postanowił uporać się z tym problemem. Zaczął chodzić na kurs czytania i pisania, a ponadto sam intensywnie się uczył. Sześć tygodni później ponownie odwiedził owego mężczyznę. Gdy człowiek ten usłyszał, jak niedawny analfabeta czyta mu ze Słowa Bożego, ogarnęło go takie zdumienie, że zainteresował się głoszonym przez niego orędziem. Później niektórzy uczestnicy wspomnianych kursów zostali nawet nadzorcami podróżującymi i nauczali wiele zborów. Przykładem jest choćby Ezekiel Ovbiagele z Nigerii.

Prowadzenie działalności wychowawczej za pomocą filmów i przezroczy

Aby osoby zainteresowane Biblią mogły sobie łatwiej uzmysłowić, jak ogromna jest widzialna organizacja Jehowy, w roku 1954 wyprodukowano film Społeczeństwo Nowego Świata w działaniu. Pomógł on rozproszyć uprzedzenia żywione przez różne społeczności.

Do wyświetlania tego filmu na terenie obecnej Zambii na ogół potrzebny był przenośny agregat prądotwórczy. Za ekran służyło białe płótno rozwieszane między dwoma drzewami. Kiedy film ów przedstawiono władcy prowincji Barotse oraz jego królewskiej rodzinie, poprosił on o wyświetlenie go szerszemu ogółowi. W rezultacie nazajutrz wieczorem na projekcję przyszło 2500 osób. W ciągu 17 lat film ten obejrzało w Zambii łącznie ponad 1 000 000 widzów. Wszystkim bardzo się podobał. Z pobliskiej Tanganiki (należącej obecnie do Tanzanii) doniesiono, że po projekcji filmu zewsząd dobiegały głośne okrzyki: „Ndaka, ndaka!” (Dziękujemy, dziękujemy!)

Po filmie Społeczeństwo Nowego Świata w działaniu nakręcono następne: Szczęśliwe Społeczeństwo Nowego Świata, Ogłaszanie na całym świecie „wiecznotrwałej dobrej nowiny”, Bóg nie może kłamać oraz Dziedzictwo. Ponadto prezentowano przezrocza opatrzone komentarzem, które ukazywały przydatność Biblii w dzisiejszych czasach, pogańskie korzenie nauk i praktyk chrześcijaństwa oraz znaczenie sytuacji światowej w świetle proroctw biblijnych. Inne przybliżały widzom organizację Świadków Jehowy, przedstawiając główny ośrodek koordynujący ich działalność, zachwycające zgromadzenia urządzane w państwach, gdzie dawniej obowiązywał zakaz, oraz ich nowożytne dzieje. Wszystko to pomagało ludziom uświadomić sobie, że Jehowa faktycznie ma na ziemi swój lud i że Biblia jest Jego natchnionym Słowem.

Rozpoznawanie prawdziwych owiec

W pewnych krajach niektórzy ludzie mający jedynie kilka publikacji Towarzystwa podawali się za Świadków Jehowy albo posługiwali się nazwą Strażnica. Ale czy zrewidowali swe wierzenia i dostosowali życie do mierników biblijnych? A jeśli otrzymają niezbędne wskazówki, czy naprawdę okażą się ludźmi o usposobieniu owiec, którzy zważają na głos Pana, Jezusa Chrystusa? (Jana 10:4, 5).

W roku 1954 do południowoafrykańskiego Biura Oddziału Towarzystwa Strażnica dotarł zaskakujący list od grupy Afrykanów z Baía dos Tigres, kolonii karnej leżącej na południu Angoli. Jego autor, João Mancoca, napisał między innymi: „W Angoli jest 1000 Świadków Jehowy. Przewodzi im Simão Gonçalves Toco”. Kim był ów Toco? Czy jego zwolennicy faktycznie byli Świadkami Jehowy?

Do Angoli wysłano Johna Cooke’a, misjonarza znającego język portugalski. Po długiej rozmowie z pewnym urzędnikiem kolonialnym otrzymał on zgodę na spotkanie z Mancocą. Dowiedział się od niego, że gdy w latach czterdziestych Toco przyłączył się do misji baptystycznej w Kongu Belgijskim (obecny Zair), dostał kilka publikacji Towarzystwa Strażnica, a zawartą w nich wiedzą zaczął dzielić się z przyjaciółmi. Później jednak owa grupa znalazła się pod wpływem spirytystów i z czasem Toco zupełnie przestał używać Biblii oraz literatury Towarzystwa. Zamiast tego radził się mediów spirytystycznych. Władze przesiedliły jego zwolenników do Angoli, gdzie rozrzucono ich po całym kraju.

Chociaż Mancoca był w bliskich stosunkach z Toco, próbował nakłonić innych do porzucenia spirytyzmu i do ścisłego trzymania się Biblii. Nie spodobało się to kilku stronnikom Toco, wskutek czego donieśli na Mancocę do władz portugalskich, wysuwając przeciw niemu fałszywe zarzuty. W rezultacie wraz z tymi, którzy podzielali jego stanowisko, trafił do kolonii karnej. Stamtąd nawiązał kontakt z Towarzystwem Strażnica i otrzymał więcej publikacji opartych na Piśmie Świętym. Ten pokorny, duchowo usposobiony człowiek szczerze pragnął ściśle współpracować z organizacją, za pośrednictwem której poznał prawdę. Brat Cooke spędził wiele godzin na omawianiu z ową grupą prawd biblijnych i upewnił się, że João Mancoca faktycznie jest owcą Pana. Od tamtej pory przez wiele lat dawał tego dowody w skrajnie trudnych warunkach.

Przeprowadzono również rozmowy z Toco i częścią jego zwolenników. Jednakże poza kilkoma wyjątkami nie przejawiali oni cech wyróżniających owce, które kroczą śladami Chrystusa. Tak więc w tamtym okresie było w Angoli nie 1000, lecz tylko 25 Świadków Jehowy.

Inna pomyłka w kwestii tożsamości zaszła w Kongu Belgijskim (obecny Zair). Pojawił się tam ruch religijno-polityczny o nazwie Kitawala, czasami występujący także pod mianem Strażnicy. W domach niektórych jego członków znaleziono otrzymywane pocztą publikacje Świadków Jehowy. Niemniej poglądy i praktyki owego ugrupowania (takie jak rasizm, dążenie do obalenia władzy i wprowadzenia zmian politycznych i społecznych oraz dopuszczanie się rażącej niemoralności w imię religii) pod żadnym względem nie były zbieżne z tymi, których trzymają się Świadkowie Jehowy. Mimo to w pewnych opublikowanych relacjach próbowano utożsamiać Towarzystwo Strażnica z ruchem Kitawala.

Świadkowie Jehowy wielokrotnie starali się wysłać do Konga Belgijskiego wyszkolonych nadzorców, ale władze belgijskie stanowczo odmawiały im prawa wjazdu, ku ogromnej radości ugrupowań katolickich i protestanckich. W roku 1949 zaczęto tam stosować szczególnie ostre represje wobec osób studiujących Biblię na podstawie literatury Towarzystwa Strażnica. Niemniej potwierdziły się słowa jednego z tamtejszych wiernych Świadków, który powiedział: „Jesteśmy jak worek z kukurydzą. Gdziekolwiek nas zabiorą, przy każdej okazji będą wypadać z niego pojedyncze ziarna Słowa, a gdy przyjdzie deszcz, zaczniemy wszędzie wyrastać”. I rzeczywiście, w latach 1949-1960 mimo trudnej sytuacji liczba Świadków Jehowy składających sprawozdanie z działalności wzrosła z 48 do 1528.

Urzędnicy zaczęli stopniowo dostrzegać ogromną różnicę między Świadkami Jehowy a ruchem Kitawala. Kiedy Świadkom pozwolono organizować większe zgromadzenia, wielu obserwatorów rządowych z uznaniem wyrażało się o ich przykładnym zachowaniu i panującym wśród nich porządku. Toteż gdy zwolennicy niezależności politycznej urządzali burzliwe demonstracje, wiedziano, iż Świadkowie Jehowy nie biorą w nich udziału. Ostatecznie w roku 1961 zezwolenie na wjazd do tego kraju otrzymał Ernest Heuse jun., wykwalifikowany nadzorca z Belgii. Nie szczędząc starań, stopniowo pomagał braciom jeszcze pełniej dostosować ich życie zborowe oraz osobiste do Słowa Bożego. Musieli się sporo nauczyć, co wymagało ogromnej cierpliwości.

Z myślą o umocnieniu swej pozycji ugrupowanie Kitawala przysłało z niektórych terenów długie wykazy swych członków, pragnących uchodzić za Świadków Jehowy. Kierując się rozwagą, brat Heuse wysłał w te okolice wykwalifikowanych braci, aby przyjrzeli się bliżej tym ludziom. Nie przyjmowano dużych grup, lecz prowadzono studia biblijne z pojedynczymi osobami.

Po jakimś czasie stało się jasne, kto naprawdę należy do owiec, które uznały Jezusa Chrystusa za swego Pasterza. A takich ludzi było wielu. Oni z kolei zaczęli pouczać następnych. Z biegiem lat przyjechało z zagranicy kilkudziesięciu misjonarzy Towarzystwa Strażnica, by współpracować z miejscowymi głosicielami, pomóc im dokładniej poznać Pismo Święte oraz udzielić niezbędnego szkolenia. W roku 1975 w Zairze działało już 526 zborów, skupiających 17 477 Świadków Jehowy, którzy byli pilnie zajęci głoszeniem i nauczaniem Słowa Bożego.

Złamanie potęgi fetyszów

Na zachód od Nigerii leży Benin (dawniej znany jako Dahomej), którego ludność dzieli się na 60 grup etnicznych i używa około 50 języków i dialektów. Podobnie jak w większości krajów afrykańskich, tradycyjną religią jest animizm, połączony z kultem przodków. Pod wpływem takich wierzeń ludzie tkwią w mroku przesądów i strachu. Animizm praktykuje też wielu rzekomych chrześcijan.

Od końca lat dwudziestych aż po lata czterdzieste Świadkowie Jehowy z Nigerii co jakiś czas przyjeżdżali do Dahomeju w celu rozpowszechniania literatury biblijnej i zasiali tam sporo ziaren prawdy z Pisma Świętego. Znaczną ich część wystarczyło trochę podlać, aby wydały plon. Zadbał o to Nouru Akintoundé, Dahomejczyk mieszkający w Nigerii, który w roku 1948 powrócił do rodzinnego kraju, by tam pełnić służbę pionierską. W ciągu czterech miesięcy aż 300 osób przychylnie zareagowało na prawdę i zaczęło z nim wyruszać do służby polowej. Tak żywy odzew przeszedł wszelkie oczekiwania.

Działalność ta szybko wywołała poruszenie nie tylko wśród kleru chrześcijaństwa, lecz również w szeregach animistów. Kiedy prawdą zainteresowała się kobieta będąca sekretarzem żeńskiego zakonu fetyszystycznego w Porto Novo, przywódca fetyszystów oznajmił, iż pozostało jej tylko siedem dni życia. Niemniej ta była fetyszystka bez wahania oświadczyła: „Jeżeli to fetysz uczynił Jehowę, umrę, ale jeśli Jehowa jest najwyższym Bogiem, to go zwycięży” (por. 5 Mojż. 4:35; Jana 17:3). Aby przepowiednia się sprawdziła, człowiek ten zaczął szóstego dnia w nocy rzucać wszelkiego rodzaju czary, po czym obwieścił, iż tamta kobieta zmarła. Ale gdy nazajutrz pojawiła się cała i zdrowa na rynku w Kotonu, wśród czcicieli fetyszów zapanowała ogromna konsternacja. Później jeden z braci wynajął samochód i obwiózł ją po Porto Novo, by wszyscy mogli zobaczyć, że faktycznie żyje. Po tym wydarzeniu wielu innych fetyszystów opowiedziało się po stronie prawdy (por. Jer. 10:5).

Wkrótce na skutek silnej presji kół religijnych zakazano w Dahomeju rozpowszechniania literatury Towarzystwa Strażnica. Jednakże Świadkowie pragnęli być posłuszni Jehowie Bogu i dalej głosili, nierzadko z samą Biblią. Czasami wyruszali do pracy od domu do domu jako „handlarze”, oferując najprzeróżniejsze towary. Jeżeli rozmowa przebiegała pomyślnie, kierowali uwagę na Pismo Święte, a nawet na jakąś drogocenną publikację biblijną, którą wyjmowali z dużej wewnętrznej kieszeni ubrania.

Kiedy policja zaczęła ogromnie utrudniać działalność w miastach, bracia świadczyli na terenach wiejskich (por. Mat. 10:23). A gdy ich aresztowano, głosili w więzieniach. W roku 1955 Świadkowie przebywający w zakładzie karnym w Abomey zainteresowali prawdą co najmniej 18 więźniów i funkcjonariuszy.

Po upływie zaledwie dziesięciu lat od chwili, gdy ów pionier z Dahomeju wrócił krzewić dobrą nowinę w rodzinnych stronach, w służbie kaznodziejskiej uczestniczyło tam 1426 głosicieli — mimo iż władze zdelegalizowały ich działalność!

Pojawia się więcej żniwiarzy

Nie ulegało wątpliwości, że jeszcze mnóstwo Afrykanów łaknęło prawdy. Żniwo było wielkie, ale pracowników mało. Toteż bracia czuli się pokrzepieni, widząc, jak Pan żniwa, Jehowa Bóg, wysłuchuje ich modlitw o więcej pomocników w zbieraniu plonów duchowych (Mat. 9:37, 38).

W latach trzydziestych podróżujący pionierzy rozpowszechnili sporo literatury w Kenii, ale rzadko kiedy podtrzymywali okazane zainteresowanie. Jednakże w roku 1949 z Wielkiej Brytanii wyemigrowała z trójką małych dzieci Mary Whittington i zamieszkała w Nairobi, gdzie pracował jej mąż. Siostra Whittington była ochrzczona zaledwie od roku, miała jednak ducha pionierskiego. Chociaż w Kenii nie znała żadnych Świadków, zaczęła sama zapoznawać z prawdą biblijną mieszkańców tego ogromnego kraju. Mimo napotkanych przeszkód nie dała za wygraną. Do Kenii przenieśli się z własnej inicjatywy również Świadkowie z Afryki Południowej, Australii, Kanady, Szwecji, USA, Wielkiej Brytanii oraz z Zambii, by dzielić się z drugimi nadzieją Królestwa.

Do pomocy w dziele żniwnym w Kenii skierowano także małżeństwa misjonarzy. Z początku bracia musieli pracować zawodowo, by mogli pozostać w tym kraju, wskutek czego poświęcali mniej godzin na głoszenie. Ale ich żony bez przeszkód pełniły służbę pionierską. Z czasem przybyło tam ponad 100 misjonarzy wyszkolonych w Gilead. Kiedy zbliżał się moment uzyskania przez Kenię niepodległości, a wraz z nią zniesienia segregacji etnicznej, wprowadzonej przez brytyjskie władze kolonialne, Świadkowie pochodzenia europejskiego zaczęli się uczyć języka suahili i objęli swą działalnością rdzennych Afrykanów. Liczba głosicieli w tej części ogólnoświatowego pola zaczęła gwałtownie rosnąć.

Pomoc w żniwie duchowym otrzymali też bracia w Botswanie, gdy w roku 1972 sprowadzili się do większych miast tego kraju Świadkowie z Kenii, RPA oraz z Wielkiej Brytanii. Trzy lata później przyjechali również misjonarze z Gilead. Niemniej spora część ludności mieszka w porozrzucanych osadach. Aby do nich dotrzeć, głosiciele z RPA musieli przemierzyć w poprzek półpustynną kotlinę Kalahari. W odosobnionych wioskach dawali świadectwo miejscowym naczelnikom, nauczycielom, a nierzadko grupom 10 — 20 wdzięcznych słuchaczy. Pewien starszy człowiek oświadczył: „Pokonaliście taki szmat drogi, żeby nam o tym powiedzieć? To naprawdę miło, bardzo miło z waszej strony”.

W latach dwudziestych w Liberii „Brown-Biblia” wygłaszał dobitne przemówienia oparte na Piśmie Świętym, ale napotkał ostry sprzeciw. Duchowe dzieło żniwne nabrało tam rozmachu dopiero po przyjeździe absolwentów Szkoły Gilead. Jako pierwszy przybył w roku 1946 Harry Behannan. W następnych latach przyjechało wielu dalszych. Stopniowo dołączali do nich w działalności kaznodziejskiej rdzenni Liberyjczycy, a w roku 1975 liczba tamtejszych chwalców Jehowy przekroczyła 1000.

„Brown-Biblia” jeszcze więcej głosił w Nigerii. W kraju tym istniały liczne królestwa, miasta-państwa oraz ustroje społeczne, a jego ludność posługiwała się ponad 250 językami i dialektami. Dalszy podział wprowadziła religia. Pierwsi nigeryjscy Świadkowie nie byli zbyt taktowni, ale przedstawiając dobitne argumenty biblijne, demaskowali kler oraz jego fałszywe nauki. Kiedy w czasie drugiej wojny światowej zakazano rozpowszechniania literatury Świadków, bracia głosili z samą Biblią. Ludzie miłujący prawdę przyjmowali ją z głębokim docenianiem. Występowali z kościołów, zrywali z poligamią oraz pozbywali się fetyszów, które tolerowano w innych religiach. W roku 1950 orędzie o Królestwie rozgłaszało w Nigerii już 8370 Świadków Jehowy. Do roku 1970 liczba ta wzrosła ponad dziesięciokrotnie.

W Rodezji Południowej (obecnie Zimbabwe) piętrzące się przeszkody prawne utrudniały niesienie zainteresowanym pomocy duchowej. Starania o zalegalizowanie dzieła podjęto już w połowie lat dwudziestych. W roku 1932 wydalono stamtąd pionierów południowoafrykańskich, przy czym arbitralnie wykluczono możliwość odwołania się od tej decyzji. Niemniej bracia i tak to uczynili. Sądy musiały też zająć się zarzutem, iż literatura Towarzystwa Strażnica ma charakter wywrotowy. Na początku lat czterdziestych bracia siedzieli w więzieniu za rozpowszechnianie publikacji objaśniających Biblię. Świadkowie Jehowy w Zimbabwe zostali w pełni uznani prawnie za organizację religijną dopiero w roku 1966. Ponad 40 lat prowadzono duchowe dzieło żniwne w niezwykle trudnych warunkach, ale w tym okresie dzięki pomocy nieustraszonych głosicieli służbę dla Jehowy Boga podjęło z górą 11 000 osób.

Dawanie świadectwa namiestnikom i królom

Jezus wiedział, iż jego uczniowie pełniący służbę kaznodziejską napotkają sprzeciw. Powiedział im, że będą wydawani „sądom lokalnym”, a nawet stawiani przed ‛namiestnikami i królami na świadectwo im i narodom’ (Mat. 10:17, 18). Ta zapowiedź Jezusa rzeczywiście się spełniła na Świadkach Jehowy, toteż zgodnie z jego słowami starali się oni wykorzystać takie sytuacje do dania świadectwa.

Niektórzy urzędnicy pozwalali, by strach powstrzymał ich od wyświadczania dobra naśladowcom Chrystusa (Jana 12:42, 43). Przekonał się o tym Llewelyn Phillips, gdy w roku 1948 rozmawiał prywatnie z różnymi przedstawicielami władz Konga Belgijskiego, chcąc ulżyć w ciężkiej doli prześladowanym Świadkom. Wyjaśniał tym urzędnikom, w co wierzą Świadkowie Jehowy i na czym polega ich działalność. Jednakże podczas rozmowy gubernator generalny spytał z zadumą: „A jeśli wam pomogę, co się stanie ze mną?” Człowiek ten zdawał sobie sprawę, jak ogromne wpływy miał tam Kościół katolicki.

Tymczasem król Suazi, Sobhuza II, nie przywiązywał zbyt dużej wagi do opinii kleru. Często rozmawiał ze Świadkami Jehowy, miał sporo ich literatury i darzył ich sympatią. Co roku w Wielki Piątek podejmował w swej królewskiej wiosce duchownych afrykańskich. Pozwalał im przemawiać, ale udzielał też głosu zaproszonemu Świadkowi Jehowy. W roku 1956 pewien Świadek omówił kwestię nieśmiertelności duszy oraz używania przez przywódców religijnych szumnych tytułów. Kiedy skończył, monarcha zapytał duchownych: „Czy to, co powiedzieli tutaj świadkowie Jehowy, jest prawdą czy kłamstwem? Jeżeli kłamstwem, proszę to wykazać”. Duchowni nie potrafili jednak niczego podważyć. Innym razem władca wybuchnął nawet śmiechem, gdy wypowiedź Świadka wywołała zakłopotanie kleru.

Nierzadko na Świadków nasyłano policję, która domagała się wyjaśnień co do ich działalności. Głosiciele ze zboru w Tangerze w Maroku regularnie jeździli do Ceuty, hiszpańskiego portu leżącego na wybrzeżu marokańskim. Któregoś razu w 1967 roku grupka braci została zatrzymana przez policję i podczas dwugodzinnego przesłuchania dała piękne świadectwo. W pewnej chwili dwaj inspektorzy zapytali, czy Świadkowie wierzą w Marię Pannę. Gdy usłyszeli, że w myśl Ewangelii Maria do urodzenia Jezusa była dziewicą, ale potem miała jeszcze inne dzieci, będące jego przyrodnimi braćmi i siostrami, policjantom na chwilę odebrało mowę, po czym odparli, iż czegoś takiego nie ma w Biblii. Kiedy im pokazano fragment z Ewangelii według Jana 7:3-5, jeden z nich uważnie go przeczytał i nic nie powiedział. Wówczas odezwał się jego kolega: „Podaj mi tę Biblię. Wyjaśnię ten werset!”, na co pierwszy funkcjonariusz odrzekł: „Daj spokój. Te słowa są nazbyt jasne”. Atmosfera się rozładowała i obaj otrzymali odpowiedzi na wiele innych pytań. Kiedy potem Świadkowie głosili w tamtej okolicy, władze nie stawiały im prawie żadnych przeszkód.

Członkowie rządów dobrze znają Świadków Jehowy oraz pełnioną przez nich służbę kaznodziejską. Niektórzy zdają sobie sprawę, że działalność ta naprawdę korzystnie oddziałuje na ludzi. Kiedy pod koniec 1959 roku przygotowywano się do ogłoszenia niepodległości Nigerii, gubernator generalny dr Nnamdi Azikiwe poprosił, aby na tę uroczystość przybył W. R. Brown jako przedstawiciel Świadków Jehowy. Na posiedzeniu Rady Ministrów powiedział: „Gdyby członkowie wszystkich wyznań postępowali tak jak świadkowie Jehowy, nie byłoby morderców, włamywaczy, przestępców, więźniów ani bomb atomowych. Nigdy nie trzeba by było zamykać drzwi na klucz”.

Na duchowym polu w Afryce rzeczywiście zbierano obfite plony. W roku 1975 ogłaszaniem dobrej nowiny w 44 krajach tego kontynentu zajmowało się już 312 754 Świadków. W dziewięciu z tych krajów tylko niewielkie grupki, liczące mniej niż 50 osób, opowiedziały się po stronie prawdy i uczestniczyły w ewangelizacji. Ale dla Świadków drogocenne jest życie każdego człowieka. W 19 innych krajach afrykańskich w pracy od domu do domu brało udział tysiące Świadków Jehowy. Gdzieniegdzie notowano gwałtowny wzrost. Na przykład w latach 1970-1975 liczba głosicieli w Angoli zwiększyła się z 355 do 3055. W Nigerii działało w 1975 roku 112 164 Świadków Jehowy. Nie chodziło przy tym o ludzi, którzy jedynie czytali publikacje Towarzystwa albo od czasu do czasu pojawiali się na zebraniach w Sali Królestwa. Każdy z nich głosił o Królestwie Bożym.

Przybywa chwalców Jehowy na Dalekim Wschodzie

Po drugiej wojnie światowej działalność Świadków Jehowy zaczęła się gwałtownie rozwijać w wielu krajach, między innymi na Filipinach. Dnia 13 marca 1945 roku odzyskał wolność Joseph Dos Santos i niezwłocznie skontaktował się z nowojorskim biurem Towarzystwa Strażnica. Poprosił o wszystkie publikacje do studiowania Biblii i wytyczne organizacyjne, które w czasie wojny nie dotarły do braci na Filipinach. Potem osobiście odwiedził zbory, by je umocnić oraz ujednolicić ich działalność. Tego samego roku w mieście Lingayen w prowincji Pangasinan odbyło się ogólnokrajowe zgromadzenie, na którym udzielono wskazówek, jak ludzi spragnionych prawdy pouczać na domowych studiach biblijnych. W następnych latach wspólnym wysiłkiem starano się przetłumaczyć i wydać więcej publikacji w miejscowych językach: tagalskim, ilokańskim i cebuańskim. Tym samym kładziono podwaliny pod dalszy rozwój, który zresztą wkrótce nastąpił.

W ciągu 10 lat od zakończenia wojny liczba Świadków na Filipinach wzrosła mniej więcej z 2000 do przeszło 24 000. A po upływie kolejnych 20 lat działało tam ponad 78 000 chwalców Jehowy.

Jednym z pierwszych krajów Dalekiego Wschodu, do którego wysłano misjonarzy z Gilead, były Chiny. W roku 1947 przyjechali do Szanghaju Harold King i Stanley Jones, a w roku 1949 Lew Ti Himm. Powitało ich trzech niemieckich pionierów, pracujących tam od roku 1939. Mieszkańcy tego kraju na ogół wyznawali buddyzm i nie byli zbyt skłonni do rozmów o Biblii. W domach mieli świątynki i ołtarze. Nad drzwiami wieszali lustra, by odstraszyć złe duchy, a furtki ozdabiali przerażającymi wizerunkami bogów buddyjskich oraz skrawkami czerwonego materiału, na których wypisywali życzenia szczęścia. Ale w owym czasie w Chinach następowały ogromne zmiany. Władze komunistyczne kazały całemu narodowi studiować „myśli Mao Tse-tunga”. Po pracy zawodowej ludzie musieli uczęszczać na długie prelekcje na temat komunizmu. Mimo to nasi bracia pilnie głosili dobrą nowinę o Królestwie Bożym.

Wiele osób chętnych do studiowania ze Świadkami Jehowy już się zetknęło z Biblią w kościołach chrześcijaństwa. Tak było w wypadku Nancy Yuen, działaczki parafialnej i gospodyni domu, która z wdzięcznością przyjęła to, co Świadkowie pokazali jej w Piśmie Świętym. Wkrótce sama zaczęła gorliwie uczestniczyć w pracy od domu do domu oraz prowadzić studia biblijne. Inni Chińczycy, którym głoszono, na ogół byli wychowani w duchu buddyzmu i nic nie wiedzieli o Biblii. W roku 1956 osiągnięto szczytową liczbę 57 głosicieli. Jednakże w tym samym roku Nancy Yuen, którą sześciokrotnie zatrzymywano za głoszenie, została osadzona w więzieniu. Innych braci aresztowano bądź wydalono z Chin. Dnia 14 października 1958 roku trafili do aresztu Stanley Jones i Harold King. Spędzili tam dwa lata, zanim wytoczono im proces. W tym czasie byli bez przerwy przesłuchiwani. Ostatecznie w roku 1960 postawiono ich przed sądem i skazano na długoletnie więzienie. Tak więc w październiku 1958 roku publiczna działalność Świadków Jehowy w Chinach została brutalnie zahamowana. Ale głoszenie nigdy całkowicie nie ustało. Nawet w zakładach karnych i obozach pracy bracia wyzyskiwali różne okazje do dawania świadectwa. Czy w przyszłości uda się dokonać w tym ogromnym państwie czegoś więcej? Dowiemy się tego w stosownej porze.

A co w tym czasie działo się w Japonii? Przed drugą wojną światową głosiło tam zaledwie 100 Świadków Jehowy. Kiedy w trakcie zawieruchy wojennej dosięgły ich brutalne prześladowania, wielu poszło na kompromis. Chociaż garstka osób trwała w nieskazitelnym postępowaniu, zorganizowane świadczenie publiczne zamarło. Niemniej wieść o Królestwie Jehowy w tym rejonie świata ponownie rozbrzmiała w styczniu 1949 roku, gdy do Tokio przyjechał Don Haslett, misjonarz z Gilead. Dwa miesiące później dołączyła do niego żona, Mabel. Na tym terenie sporo ludzi było spragnionych prawdy. Cesarz musiał wyrzec się roszczeń do boskości. Autorytet straciły też sintoizm, buddyzm, katolicyzm oraz sojusz o nazwie Kiodan (zawarty przez różne ugrupowania protestanckie w Japonii), popierały bowiem udział Japonii w wojnie, w której poniosła klęskę.

Pod koniec 1949 roku w Japonii pilnie pracowało 13 absolwentów Szkoły Gilead. Potem przyjechali następni — w sumie ponad 160. Mieli bardzo mało publikacji pomocnych w głoszeniu. Niektórzy z nich znali starą odmianę japońskiego, używaną na Hawajach, wobec czego musieli się nauczyć jego współczesnej wersji. Inni przyswoili sobie podstawy nowego języka, ale dopóki lepiej go nie poznali, często musieli zaglądać do słownika japońsko-angielskiego. Wkrótce nawiązały kontakt z organizacją i ponownie zaczęły uczestniczyć w publicznej służbie kaznodziejskiej rodziny Ishii i Miura, które w czasie wojny nie wyrzekły się swej wiary.

Stopniowo otwierano domy misjonarskie w Kobe, Nagoi, Osace, Jokohamie, Kioto oraz w Sendai. W latach 1949-1957 starano się zorganizować dzieło Królestwa głównie w dużych ośrodkach miejskich na największej wyspie Japonii. Potem głosiciele zaczęli się przenosić do innych miast. Pole duchowe było ogromne. Nie ulegało wątpliwości, że aby wszyscy mieszkańcy tego kraju mogli otrzymać dokładne świadectwo, potrzebny będzie liczny zastęp pionierów. Dobitnie to podkreślano i sporo osób zgłosiło się do tej służby, a wspólny wysiłek tych pracowitych sług przyniósł zachwycające rezultaty. W ciągu pierwszych 10 lat zebrano plon w postaci 1390 chwalców Jehowy. W połowie lat siedemdziesiątych gorliwie wysławiało Go w całej Japonii już 33 480 osób. A ich zgromadzanie przebiegało coraz szybciej.

W roku 1949, w którym Don Haslett przyjechał do Japonii, ogromny rozmach nadano też dziełu Królestwa w Korei Południowej. W czasie wojny światowej kraj ten znajdował się pod okupacją japońską, a Świadkowie byli bezwzględnie prześladowani. Chociaż po wojnie niewielka grupka spotykała się tam na wspólnym studium Biblii, to jednak nie miała kontaktu z organizacją w innych krajach, aż do chwili, gdy w roku 1948 Choi Young-won napotkał w amerykańskiej gazecie wojskowej Stars and Stripes artykuł o Świadkach Jehowy. W następnym roku utworzono w Seulu zbór liczący 12 głosicieli. Jeszcze w tym samym roku przyjechali do Korei Południowej Don i Earlene Steele’owie, pierwsi misjonarze ze Szkoły Gilead. Siedem miesięcy później przybyło kolejnych sześciu misjonarzy.

Osiągali oni wspaniałe rezultaty — każdy prowadził przeciętnie 20 studiów biblijnych, a na zebrania przychodziło niekiedy nawet 336 osób. Później wybuchła wojna koreańska. Zaledwie trzy miesiące po przyjeździe ostatniej grupy misjonarzy trzeba było ich wszystkich ewakuować do Japonii. Dopiero przeszło rok później Don Steele mógł wrócić do Seulu, a w następnym roku dołączyła do niego Earlene. Do tego czasu bracia koreańscy zachowali niezłomną postawę i gorliwie głosili, mimo iż niektórzy stracili domy, a wielu musiało opuścić rodzinne okolice. Po wojnie zadbano o to, by wydać więcej publikacji w języku koreańskim. Do ożywienia działalności przyczyniły się zgromadzenia oraz przybycie kolejnych misjonarzy. W roku 1975 w Korei Południowej było już 32 693 Świadków Jehowy — prawie tyle samo, co w Japonii — i rysowały się widoki na wspaniały wzrost, prowadzono bowiem ponad 32 000 domowych studiów biblijnych.

Co się działo w Europie?

Kiedy w Europie dobiegła końca druga wojna światowa, Świadkowie Jehowy nie wszędzie mogli bez przeszkód kontynuować biblijną działalność wychowawczą. W niektórych krajach urzędnicy żywili do nich szacunek za ich niezłomną postawę w czasie wojny. Ale tu i ówdzie na skutek potężnej fali nacjonalizmu i animozji religijnych bracia doznali dalszych prześladowań.

Sporo Świadków z Niemiec dołączyło do współwyznawców w Belgii, by tam zwiastować dobrą nowinę. Ponieważ nie chcieli popierać reżimu hitlerowskiego, gestapo tropiło ich jak zwierzęta. Teraz z kolei władze belgijskie oskarżyły część tych głosicieli o to, że są nazistami, i po uwięzieniu wydaliły ich z kraju. Mimo to w ciągu pięciu lat od zakończenia wojny liczba Świadków uczestniczących w służbie polowej w Belgii wzrosła ponad trzykrotnie.

Kto na ogół był inspiratorem owych prześladowań? Kościół katolicki. Wszędzie tam, gdzie tylko leżało to w jego mocy, toczył bezwzględną walkę, mającą na celu zniszczenie Świadków Jehowy.

Zdając sobie sprawę, że mieszkańcy Zachodu na ogół boją się komunizmu, w roku 1948 w irlandzkim mieście Cork kler katolicki podburzył ludzi przeciwko Świadkom Jehowy, bezustannie określając ich mianem „komunistycznych diabłów”. Z tego powodu Fred Metcalfe został w trakcie służby polowej napadnięty przez motłoch, który zaczął go kopać i okładać pięściami, a literaturę biblijną rozrzucił po ulicy. Na szczęście nadszedł wówczas policjant i rozproszył awanturników. Jednakże Świadkowie nie dali za wygraną. Nie wszyscy Irlandczycy popierali używanie siły. Niektórzy uczestnicy takich zajść później nawet ubolewali, że wzięli w nich udział. Większość katolików irlandzkich nigdy przedtem nie widziała Biblii. Niejeden z nich skorzystał wszakże z życzliwie i cierpliwie udzielanej pomocy i poznał prawdę zapewniającą wolność (Jana 8:32).

We Włoszech było w roku 1946 zaledwie 100 Świadków, ale trzy lata później istniały tam już 64 zbory — małe, lecz pracowite. Duchownych ogarnął niepokój. Nie mogąc podważyć prawd biblijnych głoszonych przez Świadków Jehowy, kler katolicki zaczął naciskać na władze, aby się ich pozbyły. Toteż w roku 1949 wydalono stamtąd naszych misjonarzy.

Duchowni katoliccy we Włoszech raz po raz próbowali nie dopuszczać do organizowania zgromadzeń Świadków bądź je przerywać. W roku 1948 posłużyli się grupą awanturników, by zakłócić zjazd w Sulmonie. W roku 1950 wywierali presję na szefa mediolańskiej policji, żeby cofnął zezwolenie na kongres w Teatro dell’Arte. A w roku 1951 udało im się wymusić na policji anulowanie zgody na zgromadzenie w mieście Cerignola. Niemniej gdy w roku 1957 policja nakazała Świadkom przerwać kongres w Mediolanie, prasa włoska wyraziła protest, a sprawa trafiła na forum parlamentu. W rzymskim tygodniku Il Mondo z 30 lipca 1957 roku nie wahano się napisać, iż akcję tę podjęto dla „usatysfakcjonowania arcybiskupa” Giovanniego Battisty Montiniego, późniejszego papieża Pawła VI. Jak wiadomo, Kościół katolicki przez całe wieki nie pozwalał udostępniać ludziom Biblii w powszechnie używanych językach. Jednakże Świadkowie Jehowy niestrudzenie pomagali szczerym katolikom samodzielnie się dowiadywać, o czym ona mówi. Kontrast między Pismem Świętym a naukami kościelnymi był bardzo wyraźny. Tysiące osób występowało z Kościoła katolickiego, choć ten usilnie się starał temu zapobiec, i w roku 1975 we Włoszech działało już 51 248 Świadków Jehowy. Wszyscy byli ewangelizatorami, a ich szeregi szybko się pomnażały.

Kiedy po roku 1946 Świadkowie Jehowy stopniowo wznawiali zorganizowaną działalność w katolickiej Hiszpanii, wcale się nie zdziwili, że również tamtejszy kler wywierał presję na urzędników świeckich, by zahamować dzieło głoszenia. Przerywano zebrania zborowe Świadków Jehowy. Wydalono ich misjonarzy. Świadkowie byli aresztowani tylko za to, że posiadali Biblię lub objaśniające ją publikacje. Nierzadko przetrzymywano ich do trzech dni w brudnych więzieniach, po czym zwalniano, ale tylko po to, by znowu zaaresztować, przesłuchać i uwięzić. Wielu odsiedziało w ten sposób miesiąc lub dłużej. Duchowni nakłaniali władze świeckie do wytropienia wszystkich studiujących Biblię ze Świadkami Jehowy. Sytuacja niewiele się zmieniła nawet wówczas, gdy w roku 1967 uchwalono ustawę o wolności wyznania. Niemniej kiedy w 1970 roku Świadkowie Jehowy w Hiszpanii zostali w końcu uznani prawnie, działało tam już ponad 11 000 głosicieli. A pięć lat później ich szeregi liczyły przeszło 30 000 gorliwych ewangelizatorów.

A co można powiedzieć o Portugalii? Również stamtąd wydalono misjonarzy. Z poduszczenia kleru katolickiego policja przeprowadzała rewizje w domach Świadków Jehowy, konfiskowała ich literaturę oraz zakłócała zebrania. W styczniu 1963 roku komendant tajnej policji w mieście Caldas da Rainha wydał nawet pisemne zarządzenie zakazujące Świadkom ‛prowadzenia zajęć z czytania Biblii’. Ale ci nie porzucili służby dla Boga. Kiedy w roku 1974 Świadkowie w Portugalii uzyskali osobowość prawną, było tam ponad 13 000 głosicieli.

Władze innych krajów europejskich utrudniały głoszenie dobrej nowiny przez zaliczanie dystrybucji literatury biblijnej do działalności handlowej, uregulowanej odpowiednimi przepisami. W różnych kantonach szwajcarskich do Świadków Jehowy, którzy rozpowszechniali publikacje w zamian za dobrowolne datki, odnoszono rozporządzenia o handlu domokrążnym. Ponieważ głosiciele dalej działali, zdarzały się liczne aresztowania i sprawy sądowe. Jednakże niektóre sądy, na przykład w roku 1953 Sąd Najwyższy kantonu Vaud, orzekły, że działalności Świadków Jehowy nie można uważać za handel domokrążny. Z kolei w Danii ograniczono braciom czas, w którym mogli proponować literaturę, pozwalając rozprowadzać ją wyłącznie w ustawowych godzinach otwarcia sklepów. Również w tej sprawie trzeba było stoczyć batalię prawną w sądach. Mimo przeszkód Świadkowie Jehowy w dalszym ciągu rozgłaszali wieść o tym, iż jedyną nadzieją dla ludzkości jest Królestwo Boże.

Jeszcze jedna kwestia sporna, wobec której stanęli Świadkowie Jehowy w Europie oraz w innych zakątkach ziemi, dotyczyła chrześcijańskiej neutralności. Ponieważ sumienie nie pozwalało im wikłać się w konflikty między różnymi ugrupowaniami tego świata, w wielu krajach karano ich więzieniem (Izaj. 2:2-4). Młodzi mężczyźni nie mogli przez to uczestniczyć w służbie od domu do domu. Z drugiej jednak strony dzięki temu dano ogromne świadectwo adwokatom, sędziom, oficerom wojskowym oraz strażnikom więziennym. Nawet w miejscach odosobnienia Świadkowie znajdowali sposobności, by głosić. Wprawdzie w niektórych zakładach karnych traktowano ich bardzo brutalnie, ale braciom osadzonym w hiszpańskim więzieniu Santa Catalina w Kadyksie pozwolono poświęcać nieco czasu na świadczenie listowne. A w Szwecji szeroko informowano o procesach Świadków Jehowy sądzonych za neutralność. Tak oto ludzie w rozmaity sposób mogli się dowiedzieć, iż Jehowa faktycznie ma na ziemi świadków i że ściśle trzymają się oni zasad biblijnych.

Świadkowie przykuli uwagę opinii publicznej jeszcze czymś, co na dodatek ogromnie im pomogło prowadzić działalność ewangelizacyjną.

Zgromadzenia przyczyniające się do dania świadectwa

Kiedy w roku 1955 Świadkowie Jehowy zorganizowali kongres międzynarodowy w Paryżu, cała Francja mogła sobie wyrobić wyobrażenie o jego przebiegu dzięki relacjom w dziennikach telewizyjnych. W roku 1969 niedaleko Paryża odbyło się kolejne zgromadzenie, które dowiodło, że służba kaznodziejska Świadków wydaje plon. Ochrzczono wtedy 3619 osób, czyli mniej więcej 10 procent przeciętnej liczby obecnych. W związku z tym na łamach znanego paryskiego dziennika wieczornego France-Soir z 6 sierpnia 1969 roku napisano: „Duchowni innych wyznań są zaniepokojeni nie tyle spektakularnym rozprowadzaniem publikacji przez świadków Jehowy, ile raczej ich pozyskiwaniem neofitów. Każdy świadek Jehowy ma obowiązek dawać świadectwo, czyli głosić swą wiarę od domu do domu, posługując się Biblią”.

W ciągu trzech letnich tygodni roku 1969 odbyły się w Europie jeszcze cztery duże kongresy międzynarodowe: w Londynie, Kopenhadze, Rzymie i w Norymberdze. Na ostatnie z tych zgromadzeń przybyło 150 645 osób z 78 krajów. Oprócz samolotów i statków do przewozu delegatów potrzeba było około 20 000 samochodów, 250 autobusów i 40 pociągów specjalnych.

Zgromadzenia umacniały Świadków Jehowy i wyposażały ich do służby kaznodziejskiej, a prócz tego dawały osobom postronnym możliwość bliższego przyjrzenia się, jakimi są ludźmi. Kiedy w roku 1965 zaplanowano kongres międzynarodowy w Dublinie w Irlandii, koła religijne próbowały najróżniejszymi środkami wymóc zerwanie umów. Niemniej zjazd się odbył, a wielu mieszkańców Dublina udostępniło delegatom kwatery. Jaki był tego rezultat? „Nie mówiono nam o was prawdy” — wyraziły się po zgromadzeniu niektóre właścicielki pensjonatów. „Duchowni nas okłamywali, teraz jednak was poznaliśmy i zawsze z radością was przyjmiemy”.

Kiedy ludzie mówią innym językiem

W ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci szczególnym wyzwaniem dla Świadków Jehowy w Europie stało się głoszenie osobom innej narodowości. Mnóstwo ludzi przenosi się z jednego kraju do drugiego w poszukiwaniu pracy. W niektórych miastach europejskich znajdują się siedziby ważnych instytucji międzynarodowych, a nie w każdej cały personel zna miejscowy język.

Rzecz jasna w pewnych państwach tereny wielojęzyczne istnieją już od wieków. Na przykład w Indiach używa się 14 głównych i prawdopodobnie 1000 pomniejszych języków i dialektów. Mieszkańcy Papui-Nowej Gwinei posługują się ponad 700 językami. Ale Świadkowie w Luksemburgu zaczęli zwłaszcza w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych napotykać na swym terenie przedstawicieli ponad 30 narodowości, a potem co najmniej 70 dalszych. Bracia ze Szwecji donoszą, że niegdyś prawie wszyscy mieszkańcy tego kraju mówili jednym językiem, tymczasem teraz używa się ich około 100. Jak Świadkowie Jehowy poradzili sobie z tym problemem?

Z początku po prostu ustalali, jakim językiem posługuje się domownik, po czym starali się zdobyć odpowiednią literaturę. W Danii szczerym osobom pochodzenia tureckiego udostępniano orędzie w ich języku nagrane na taśmę. Do Szwajcarii przybyło sporo gastarbeiterów z Włoch i Hiszpanii. Kilkorgu z nich udzielił pomocy duchowej Rudolf Wiederkehr, a jego przeżycie dobrze ilustruje, jak zazwyczaj wyglądały początki. Otóż próbował dać świadectwo pewnemu Włochowi, ale żaden z nich nie znał dobrze języka rozmówcy. Cóż począć? Nasz brat zostawił mu Strażnicę po włosku i mimo trudności językowych ponownie go odwiedził. Zapoczątkował studium biblijne z tym człowiekiem, jego żoną oraz ich 12-letnim synem. Brat Wiederkehr korzystał z książki w języku niemieckim, a zainteresowanym dostarczył wersję włoskojęzyczną. Kiedy brakowało słów, pomagano sobie gestami. Czasem tłumaczył coś ów chłopiec, który uczył się niemieckiego w szkole. Cała rodzina przyjęła prawdę i szybko zaczęła się nią dzielić z drugimi.

Tymczasem do Niemiec oraz do innych krajów napływały dosłownie miliony robotników z Grecji, Hiszpanii, Jugosławii, Portugalii, Turcji i Włoch. Bardziej skuteczną pomoc duchową można im było zapewnić tylko w ich ojczystych językach. Toteż niektórzy miejscowi Świadkowie wkrótce zaczęli się ich uczyć. Niemieckie Biuro Oddziału zorganizowało nawet kursy języka tureckiego. Głosicieli z innych państw, którzy znali potrzebny język, zachęcano do przeniesienia się na tereny szczególnie wymagające pomocy.

Niektórzy imigranci nie zetknęli się wcześniej ze Świadkami Jehowy i naprawdę odczuwali duchowy głód. Byli wdzięczni za wysiłki podejmowane w celu udzielenia im wsparcia. Utworzono wiele zborów obcojęzycznych. Z czasem część gastarbeiterów wróciła do swych rodzinnych krajów, aby pełnić służbę kaznodziejską w rejonach, gdzie jeszcze nie dano dokładnego świadectwa o Królestwie Bożym.

Zbieranie obfitych plonów w obliczu przeszkód

Świadkowie Jehowy stosują na całej ziemi te same metody głoszenia. W Ameryce Północnej prowadzą ewangelizację już ponad 100 lat. Nic więc dziwnego, że zbierano tam obfite plony duchowe. W roku 1975 w kontynentalnej części USA oraz w Kanadzie było 624 097 aktywnych Świadków Jehowy. Nie oznaczało to jednak, jakoby głoszenie w Ameryce Północnej przebiegało bez przeszkód.

Chociaż w roku 1945 rząd kanadyjski uchylił zakaz działalności Świadków Jehowy oraz ich korporacji prawnych, w prowincji Quebec nie od razu można było odczuć pozytywne skutki tej decyzji. We wrześniu 1945 roku w miastach Châteauguay i Lachine Świadków Jehowy zaatakowały rozzłoszczone grupy katolików. Braci aresztowano pod zarzutem prowadzenia akcji wywrotowej, ponieważ rozpowszechniane przez nich publikacje krytykowały Kościół katolicki. Gdzie indziej głosiciele trafili do więzienia, bo rozprowadzali literaturę biblijną bez zgody szefa policji. W roku 1947 w sądach Quebecu toczyło się przeciw Świadkom aż 1700 spraw.

Kiedy w sądach trwała walka prawna w tych precedensowych sprawach, Świadkom poradzono głosić ewangelię za pomocą samej Biblii — w miarę możności w katolickim przekładzie Douay. Ponadto głosiciele pełnoczasowi z innych rejonów Kanady z własnej inicjatywy uczyli się francuskiego i przenosili się do Quebecu, by krzewić tam czyste wielbienie.

Wielu szczerych katolików zapraszało Świadków do mieszkań i zadawało im pytania, choć niejeden twierdził: „Jestem katolikiem i nigdy nie przejdę na inną wiarę”. Ale kiedy ludzie ci sami się przekonali, co mówi Biblia, dziesiątki tysięcy zmieniło religię, gdyż pokochało prawdę i chciało podobać się Bogu.

O prawo do głoszenia dobrej nowiny publicznie i od domu do domu musieli walczyć w sądach również Świadkowie Jehowy w USA. W latach 1937-1953 trafiło do Sądu Najwyższego w Waszyngtonie 59 takich spraw.

Dawanie świadectwa na terenach nie przydzielonych

Świadkom Jehowy nie chodzi o samo głoszenie dobrej nowiny, lecz o to, by z orędziem Królestwa dotrzeć w miarę możności do każdego. Dlatego Ciało Kierownicze Świadków Jehowy przydzieliło poszczególnym biurom oddziałów określoną część ogólnoświatowego pola duchowego. Kiedy na obszarze oddziału powstają zbory, każdy z nich otrzymuje zadanie krzewienia dobrej nowiny na wycinku takiego terenu. Potem zbór dzieli go na mniejsze cząstki, które przydziela się grupom oraz pojedynczym głosicielom. Ci z kolei starają się regularnie zachodzić do wszystkich mieszkańców danej okolicy. Ale co z terenami jeszcze nie przydzielonymi żadnemu zborowi?

W roku 1951 sporządzono wykaz wszystkich hrabstw w USA, aby ustalić, które z nich nie były regularnie odwiedzane przez Świadków Jehowy. Blisko połowy tych okręgów administracyjnych wcale lub prawie wcale nie objęto jeszcze głoszeniem. Zadbano więc o to, by w miesiącach letnich albo w innym dogodnym okresie Świadkowie pełnili tam służbę kaznodziejską, mając na celu zakładanie zborów. Kiedy nie zastano nikogo w domu, czasami zostawiano wydrukowane orędzie oraz jakąś publikację opartą na Piśmie Świętym. Studia biblijne prowadzono listownie. Później kierowano na owe tereny pionierów specjalnych, którzy odwiedzali osoby zainteresowane.

Działalność taką prowadzono nie tylko w latach pięćdziesiątych. W tych krajach świata, gdzie co prawda świadczy się w głównych miastach, ale istnieją też tereny nie przydzielone żadnemu zborowi, w dalszym ciągu dokłada się usilnych starań, by dotrzeć do ludzi odwiedzanych nieregularnie. W latach siedemdziesiątych mniej więcej 20 procent mieszkańców Alaski żyło w odległych wioskach. Wielu z nich najłatwiej zastać zimą, gdy w rybołówstwie panuje martwy sezon. Ale w owym czasie śnieżyce oraz silne oblodzenia powodują, że podróże samolotem są niebezpieczne. Niemniej także Eskimosi, Indianie oraz Aleuci musieli się dowiedzieć o możliwości życia wiecznego pod panowaniem Królestwa Bożego. Aby do nich dotrzeć, grupa 11 Świadków, korzystając z niewielkich samolotów, odwiedziła w ciągu dwóch lat około 200 wiosek, rozproszonych na obszarze 844 000 kilometrów kwadratowych. Całe to przedsięwzięcie sfinansowano z dobrowolnych datków, złożonych przez miejscowych głosicieli.

Oprócz organizowania takich wypraw ewangelizacyjnych zachęcano dojrzałych Świadków, żeby rozważyli możliwość przeniesienia się w ich własnym kraju na tereny, gdzie potrzeba więcej głosicieli Królestwa. Na wezwanie to zareagowało tysiące osób. W USA uczynili tak między innymi Eugene i Delia Shusterowie, którzy w roku 1958 wyprowadzili się z Illinois, by usługiwać w mieście Hope w stanie Arkansas. Mieszkali tam ponad 30 lat, w ciągu których znaleźli sporo zainteresowanych, zorganizowali ich w zbór oraz pomogli im stać się dojrzałymi chrześcijanami.

W roku 1957 z Dayton w stanie Ohio za namową nadzorcy obwodu wyjechał razem z żoną Alexander B. Green, by podjąć służbę w stanie Missisipi. Najpierw skierowano ich do Jackson, a dwa lata później do Clarksdale. Z czasem brat Green usługiwał jeszcze w pięciu innych miejscach, gdzie istniały małe zbory potrzebujące pomocy. Zarabiał na utrzymanie, pracując na przykład jako stróż, ogrodnik, odnawiając meble czy też naprawiając samochody. Przede wszystkim jednak głosił dobrą nowinę. Pomagał miejscowym Świadkom wzrastać duchowo, współpracował z nimi na ich terenach, a przed wyjazdem nieraz uczestniczył w budowie Sali Królestwa.

W roku 1967 na zachodzie USA został Świadkiem Gerald Cain. Wraz z rodziną był głęboko przeświadczony o konieczności prowadzenia ewangelizacji. Już przed chrztem wspólnie przygotowywali się do podjęcia służby tam, gdzie są większe potrzeby. Cztery lata współpracowali ze zborem w Needles w Kalifornii, którego teren obejmował część obszaru trzech zachodnich stanów USA. Kiedy ze względów zdrowotnych musieli się przenieść gdzie indziej, ponownie wybrali rejon wymagający szczególnego wsparcia duchowego, a część swego domu zamienili w Salę Królestwa. Potem jeszcze kilkakrotnie się przeprowadzali, ale zawsze tam, gdzie mogli najwięcej pomóc w dziele świadczenia.

Ponieważ liczba zborów stale rosła, tu i ówdzie pilnie potrzebowano wykwalifikowanych starszych. Aby zaradzić tym brakom, tysiące nadzorców zgłosiło swą gotowość regularnego dojeżdżania (na swój koszt) do zborów leżących poza ich miejscem zamieszkania. Podróżują tak trzy, cztery, pięć lub więcej razy w tygodniu, żeby uczestniczyć w zebraniach zborowych, służbie polowej oraz w pracy pasterskiej. Podejmują się tego starsi nie tylko w USA, ale też w Hiszpanii, Holandii, Japonii, Salwadorze i w wielu innych krajach. Chcąc zaspokoić potrzeby takich zborów, niektórzy nadzorcy przenieśli się do nich wraz z rodzinami.

Jakie to dało rezultaty? Rozważmy to na przykładzie jednego kraju. Kiedy w roku 1951 po raz pierwszy poinformowano o przygotowaniach do objęcia głoszeniem terenów nie przydzielonych, w USA było mniej więcej 3000 zborów, skupiających średnio po 45 głosicieli. W roku 1975 działało tam już 7117 zborów, w których przeciętna liczba aktywnych Świadków wzrosła do blisko 80.

W latach 1945-1975 dano znacznie większe świadectwo o imieniu i Królestwie Jehowy niż kiedykolwiek przedtem.

Liczba Świadków na całym świecie wzrosła ze 156 299 w 1945 roku do 2 179 256 w roku 1975. Każdy z nich publicznie głosił o Królestwie Bożym.

W roku 1975 Świadkowie Jehowy działali w 212 krajach (według podziału politycznego z początku lat dziewięćdziesiątych). W kontynentalnej części USA i w Kanadzie służbę kaznodziejską pełniło 624 097 osób. W Europie (bez Związku Radzieckiego) było 614 826 głosicieli. W Afryce krzewieniem prawdy biblijnej zajmowało się 312 754 Świadków. W Meksyku oraz w krajach Ameryki Centralnej i Południowej pracowało 311 641 głosicieli, w Azji — 161 598, a w Australii i na wielu wyspach rozsianych po całej ziemi — 131 707.

Przez 30 lat do roku 1975 Świadkowie Jehowy poświęcili na publiczne głoszenie i nauczanie 4 635 265 939 godzin. Prócz tego rozpowszechnili 3 914 971 158 książek, broszur i czasopism, aby pomóc zainteresowanym zrozumieć, jak mogliby skorzystać z miłościwego zamierzenia Jehowy. W myśl danego przez Jezusa nakazu pozyskiwania uczniów dokonali 1 788 147 329 odwiedzin ponownych u zainteresowanych, a w roku 1975 prowadzili przeciętnie 1 411 256 bezpłatnych domowych studiów biblijnych zarówno z pojedynczymi osobami, jak i z całymi rodzinami.

Do roku 1975 dobra nowina dotarła do 225 krajów. W przeszło 80 krajach, w których w roku 1945 już głoszono ewangelię, ale nie było jeszcze zborów, teraz istniały prężne zbory gorliwych Świadków. Na przykład w Korei Południowej działało 470 zborów, w Hiszpanii — 513, w Zairze — 526, w Japonii — 787, a we Włoszech — 1031.

Ogromna większość ludzi, którzy w latach 1945-1975 zostali Świadkami Jehowy, nie zaliczała siebie do osób namaszczonych duchem Bożym, mających dostąpić życia w niebie. Wiosną 1935 roku na uroczystości Wieczerzy Pańskiej emblematy spożywało w sumie 93 procent wszystkich uczestniczących w służbie polowej. (Jeszcze w tym samym roku zrozumiano, iż „lud wielki” z Księgi Objawienia 7:9 tworzą ci, którzy będą żyć wiecznie na ziemi). W roku 1945 szeregi Świadków wyczekujących życia na rajskiej ziemi rozrosły się tak dalece, że stanowili oni 86 procent głosicieli dobrej nowiny. W roku 1975 za namaszczonych duchem chrześcijan uznawało się niecałe 0,5 procent członków ogólnoświatowej organizacji Świadków Jehowy. Chociaż w tamtym okresie pomazańcy byli rozproszeni po 115 krajach, dalej służyli jako zjednoczone grono pod przewodnictwem Jezusa Chrystusa.

[Napis na stronie 463]

‛Odkąd tu jesteście, wszyscy mówią o Biblii’

[Napis na stronie 466]

„Pani słowa pokrywają się z tym, co tyle lat temu przeczytałam w Piśmie Świętym”

[Napis na stronie 470]

Tysiące osób przeniosło się w te rejony własnego kraju, gdzie potrzeba było więcej Świadków

[Napis na stronie 472]

„Bezcenna nagroda”

[Napis na stronie 475]

Wykwalifikowanych Świadków wysyłano do krajów potrzebujących szczególnej pomocy

[Napis na stronie 486]

Przedstawiając dobitne argumenty biblijne, pierwsi Świadkowie w Nigerii demaskowali kler oraz jego fałszywe nauki

[Napis na stronie 497]

Kiedy brakowało słów, pomagano sobie gestami

[Napis na stronie 499]

Jaki mają cel? Dotrzeć z orędziem Królestwa w miarę możności do każdego

[Ramka i ilustracja na stronie 489]

Dokładano usilnych starań, by dotrzeć z dobrą nowiną o Królestwie Jehowy do mieszkańców Chin

W latach 1891-1900 z miasta Czyfu wysłano tysiące listów, traktatów i książek

W roku 1912 w Szanghaju przemawiał C. T. Russell, który odwiedził ponadto 15 miast i wsi

W latach 1912-1918 kolporterzy rozpowszechnili sporo literatury na całym wybrzeżu chińskim oraz w głębi kraju

W roku 1930 i 1931 usługiwali tu kolporterzy japońscy

W latach trzydziestych z Szanghaju, Pekinu i z Tiencin nadawano po chińsku audycje radiowe. W rezultacie z wielu rejonów Chin napłynęły listy z prośbą o publikacje

W latach trzydziestych i czterdziestych pionierzy z Australii i z Europy świadczyli w miastach, takich jak Szanghaj, Pekin, Tiencin, Cingtao, Peitaiho, Czyfu, Wejhajwej, Kanton, Szantou, Amoj, Fuczou, Hankou oraz Nankin. Inni przybyli Drogą Birmańską i głosili w Paoszan, Czungcing i Czengtu. Miejscowi pionierzy pełnili służbę w Szensi oraz Ningpo

[Ilustracja]

W latach 1947-1958 misjonarze z Gilead, tacy jak Stanley Jones (po lewej) i Harold King (po prawej), usługiwali tutaj razem z gorliwymi rodzinami miejscowych Świadków

[Mapa]

CHINY

[Mapa i ilustracje na stronie 462]

Żaglowiec „Sibia” służył jako pływający dom misjonarski w Indiach Zachodnich

G. Maki

S. Carter

R. Parkin

A. Worsley

[Mapa]

[Patrz publikacja]

BAHAMY

WYSPY PODWIETRZNE

WYSPY DZIEWICZE STANÓW ZJEDNOCZONYCH

BRYTYJSKIE WYSPY DZIEWICZE

WYSPY ZAWIETRZNE

[Mapa na stronie 477]

[Patrz publikacja]

Mimo granic państwowych życiodajne wody prawdy dotarły w różne rejony Afryki

REPUBLIKA POŁUDNIOWEJ AFRYKI

GHANA

KENIA

MALAWI

NIGERIA

SIERRA LEONE

ZAMBIA

[Ilustracje na stronie 464]

Kiedy Edward Michalec (po lewej) i Harold Morris (po prawej) podjęli służbę misjonarską w Boliwii, najpierw głosili w La Paz

[Ilustracja na stronie 465]

Za pomocą łodzi „El Refugio”, którą zbudowali Świadkowie w Peru, orędzie Królestwa dotarło do ludzi mieszkających nad rzekami w górnym biegu Amazonki

[Ilustracja na stronie 467]

Dzięki kursom czytania i pisania, prowadzonym przez Świadków w Meksyku, tysiące osób potrafi czytać Słowo Boże

[Ilustracja na stronie 468]

W Argentynie brat Knorr (z prawej) spotykał się ze współwyznawcami na niewielkich zgromadzeniach, które urządzano na farmach lub w górach, gdy tamtejszym Świadkom zakazano organizowania oficjalnych kongresów

[Ilustracja na stronie 469]

Wśród tysięcy Świadków, którzy przenieśli się, by służyć w krajach potrzebujących pomocy, znalazła się rodzina Harolda i Anne Zimmermanów, mających czworo małych dzieci (Kolumbia)

[Ilustracja na stronie 471]

Tom i Rowena Kitto odpowiedzieli na apel i przenieśli się do Papui, by tam krzewić prawdę biblijną

[Ilustracja na stronie 471]

John i Ellen Hublerowie, a później 31 dalszych Świadków, przeprowadzili się na Nową Kaledonię. Zanim wyjechali, działał tam już prężny zbór

[Ilustracja na stronie 473]

Fuaiupolu Pele z Samoa Zachodniego jeszcze jako młody człowiek postanowił zostać Świadkiem Jehowy i musiał stawić czoło silnej presji rodziny i otoczenia

[Ilustracja na stronie 474]

Kiedy Shem Irofa’alu oraz jego współpracownicy przekonali się, że Świadkowie Jehowy faktycznie głoszą prawdę, w 28 wioskach na Wyspach Salomona przekształcono kościoły w Sale Królestwa

[Ilustracje na stronie 476]

Na początku lat pięćdziesiątych Świadkowie pragnący głosić w Etiopii musieli założyć placówkę misyjną i uczyć w szkole

[Ilustracja na stronie 478]

Kiedy Gabrielowi Patersonowi (na zdjęciu) groziło wydalenie z kraju, pewien wpływowy urzędnik pocieszył go, mówiąc: ‛Prawda przypomina potężną rzekę — jeśli postawisz na niej tamę, to się przez nią przeleje’

[Ilustracje na stronie 479]

W roku 1970 na zgromadzeniu w Nigerii zanurzono 3775 nowych Świadków; przedtem upewniono się, czy każdy z nich faktycznie może zostać ochrzczony

[Ilustracje na stronie 481]

Dzięki filmom wyświetlanym w Afryce i na całym świecie widzowie mogli sobie uświadomić, jak ogromna jest widzialna organizacja Jehowy

[Ilustracja na stronie 482]

João Mancoca (na zdjęciu z żoną, Mary) od kilkudziesięciu lat lojalnie służy Jehowie mimo bardzo trudnych warunków

[Ilustracja na stronie 483]

W roku 1961 Ernest Heuse jun. przyjechał z rodziną do Zairu (ówczesne Kongo), by udzielać pouczeń duchowych osobom, które naprawdę chciały służyć Jehowie

[Ilustracje na stronie 485]

Chociaż Mary Whittington była ochrzczona dopiero od roku i nie znała żadnych Świadków w Kenii, zaczęła zapoznawać drugich z prawdą

[Ilustracja na stronie 487]

Mary Nisbet (w środku) z synami Robertem i George’em, którzy w latach trzydziestych byli pionierami w Afryce Wschodniej, a także z synem Williamem (z tyłu) i jego żoną, Muriel, usługującymi w Afryce Wschodniej w latach 1956-1973

[Ilustracje na stronie 488]

Na zgromadzeniu na Filipinach w roku 1945 udzielono wskazówek, jak nauczać podczas domowych studiów biblijnych

[Ilustracje na stronie 490]

Don i Mabel Haslettowie, pierwsi powojenni misjonarze w Japonii, podczas świadczenia na ulicy

[Ilustracja na stronie 491]

Lloyd Barry (po prawej) usługiwał w Japonii 25 lat — jako misjonarz, a później jako nadzorca oddziału

[Ilustracja na stronie 491]

Don i Earlene Steele’owie — pierwsi z wielu misjonarzy w Korei Południowej

[Ilustracja na stronie 492]

Kiedy Fred Metcalfe głosił dawniej orędzie biblijne w Irlandii, czasem ścigał go motłoch; później jednak ludzie zaczęli słuchać i tysiące z nich zostało Świadkami Jehowy

[Ilustracja na stronie 493]

Mimo sprzeciwu ze strony kleru na zgromadzenia Świadków we Włoszech przybywało tysiące osób (Rzym, rok 1969)

[Ilustracja na stronie 494]

W czasie zakazu zebrania zborowe urządzano często w formie pikniku za miastem, takiego jak ten w Portugalii

[Ilustracje na stronie 495]

Świadkowie osadzeni w zakładzie karnym w Kadyksie w Hiszpanii dalej głosili, dając świadectwo listownie

[Ilustracje na stronie 496]

Dzięki dużym zgromadzeniom osoby postronne mogły się przekonać, jakimi ludźmi są Świadkowie

Paryż (1955)

Norymberga (1955)

[Ilustracje na stronie 498]

Aby dotrzeć z dobrą nowiną do każdego mieszkańca Luksemburga, Świadkowie Jehowy musieli korzystać z publikacji co najmniej w 100 językach