Przejdź do zawartości

Przejdź do spisu treści

„Przedmiot nienawiści wszystkich narodów”

„Przedmiot nienawiści wszystkich narodów”

Rozdział 29

„Przedmiot nienawiści wszystkich narodów”

W OSTATNI wieczór przed swą śmiercią Jezus przypomniał apostołom: „Niewolnik nie jest większy od swego pana. Jeżeli mnie prześladowali, was też będą prześladować; jeżeli moje słowo zachowywali, wasze też będą zachowywać. Ale to wszystko będą czynić przeciwko wam z powodu mego imienia, ponieważ nie znają tego, który mnie posłał” (Jana 15:20, 21).

Jezus nie miał tu na myśli sporadycznych przejawów nietolerancji. Zaledwie trzy dni wcześniej powiedział: „Ze względu na moje imię będziecie przedmiotem nienawiści wszystkich narodów” (Mat. 24:9).

Niemniej Jezus pouczył swych naśladowców, że w obliczu prześladowań nie mogą sięgać po literalną broń (Mat. 26:48-52). Nie wolno im obrzucać swych prześladowców obelgami ani szukać odwetu (Rzym. 12:14; 1 Piotra 2:21-23). Może się przecież zdarzyć, iż nawet ci ludzie któregoś dnia uwierzą (Dzieje 2:36-42; 7:58 do 8:1; 9:1-22). Pomstę należy zostawić Bogu (Rzym. 12:17-19).

Powszechnie wiadomo, jak okrutnie traktowały pierwszych chrześcijan władze rzymskie. Ale warto też zauważyć, że głównymi prześladowcami Jezusa Chrystusa byli przywódcy religijni i że to na ich żądanie namiestnik rzymski Poncjusz Piłat kazał go zabić (Łuk. 23:13-25). Po śmierci Jezusa właśnie przywódcy religijni wiedli prym w gnębieniu jego uczniów (Dzieje 4:1-22; 5:17-32; 9:1, 2). Czyż w czasach nowożytnych nie było podobnie?

Kler domaga się publicznej dyskusji

Ponieważ prace C. T. Russella szybko rozchodziły się w dziesiątkach milionów egzemplarzy w wielu językach, duchowni katoliccy i protestanccy nie mogli przejść do porządku dziennego nad jego twierdzeniami. Złościło ich, że Russell demaskował niebiblijne pochodzenie ich nauk i że nie potrafią zapobiec odpływowi wiernych, toteż często potępiali z ambon jego pisma. Zakazywali parafianom przyjmowania literatury rozprowadzanej przez Badaczy Pisma Świętego i nierzadko starali się nakłonić władze do położenia kresu działalności tego wyznania. W USA gdzieniegdzie nadzorowali publiczne palenie książek Russella, na przykład w Tampie na Florydzie, w Rock Island w stanie Illinois, w Winston-Salem w Karolinie Północnej czy w Scranton w Pensylwanii.

Niektórzy duchowni postanowili zamknąć usta Russellowi przez skompromitowanie go podczas publicznej dyskusji. Grupa kaznodziejów z okolic, w których działał, wybrała na swego rzecznika dra E. L. Eatona, pastora Kościoła metodystyczno-episkopalnego z North Avenue w Allegheny w stanie Pensylwania. W 1903 roku Eaton zaproponował bratu Russellowi publiczną dyskusję, a ten przyjął zaproszenie.

Przedmiotem debaty miało być sześć zagadnień: Brat Russell twierdził, a dr Eaton zaprzeczał, że dusze zmarłych są pozbawione świadomości, że „drugie przyjście” Chrystusa nastąpi przed Millennium, a celem zarówno jego przyjścia, jak i Millennium jest zlanie błogosławieństw na wszystkie rodziny ziemi, i że pierwszego zmartwychwstania dostąpią tylko święci „wieku Ewangelii”, ale ogromne rzesze ludzi otrzymają możliwość zbawienia dzięki późniejszemu zmartwychwstaniu. Doktor Eaton twierdził, a brat Russell zaprzeczał, że po śmierci nikt już nie będzie poddawany żadnej próbie, że wszyscy zbawieni pójdą do nieba i że zatwardziałych grzeszników czekają wieczne męki. Kwestie te omówiono podczas sześciu spotkań, które odbyły się w roku 1903 w wypełnionej po brzegi Carnegie Hall w Allegheny.

Co się kryło za tym wyzwaniem do dyskusji? Oceniając sprawę z historycznego punktu widzenia, Albert Vandenberg napisał później: „Każdej dyspucie przewodniczył pastor innego wyznania protestanckiego. Poza tym na podium obok wielebnego Eatona zasiadali kaznodzieje z pobliskich kościołów, zapewne by mu podsuwać wersety i udzielać wsparcia moralnego. (...) Skoro duchownym protestanckim udało się zawrzeć choćby nawet nieoficjalne przymierze, wobec tego musieli się bardzo bać, że Russell może nawrócić członków ich wyznań” („Charles Taze Russell: prorok z Pittsburgha, 1879-1909” w The Western Pennsylvania Historical Magazine ze stycznia 1986 roku, s. 14).

Tego rodzaju debaty były stosunkowo rzadkie. Nie przynosiły rezultatów, jakich się spodziewali sprzymierzeni duchowni. Seria dyskusji z roku 1903 wywarła takie wrażenie na niektórych członkach gminy dra Eatona, że opuścili jego kościół i przyłączyli się do Badaczy Pisma Świętego. Nawet obecny tam duchowny przyznał, iż Russell ‛puścił strumień wody na piekło i zgasił ogień’. Jednakże sam brat Russell był zdania, że można się lepiej przysłużyć prawdzie, gdy wykorzystuje się czas i energię w inny sposób niż na takie polemiki.

Niemniej duchowni nie zaprzestali ataku. Kiedy brat Russell przemawiał w Dublinie w Irlandii i w Otley w angielskim hrabstwie Yorkshire, umieścili wśród audytorium swoich ludzi, którzy wykrzykiwali zarzuty i oszczerstwa pod adresem mówcy. Brat Russell umiejętnie radził sobie w takich sytuacjach, udzielając odpowiedzi zawsze na podstawie Biblii.

Duchowni różnych wyznań protestanckich utworzyli tak zwany Alians Ewangeliczny. W wielu krajach jego przedstawiciele agitowali przeciwko Russellowi i osobom rozpowszechniającym jego pisma. Na przykład w Teksasie w USA Badacze Pisma Świętego przekonali się, że wszyscy kaznodzieje — nawet w najmniejszych miasteczkach i wsiach — operowali tymi samymi fałszywymi zarzutami wobec Russella i jednakowo wypaczali jego nauki.

Jednakże te ataki na Russella czasami odnosiły skutek, jakiego duchowni nie przewidywali. Kiedy w kanadyjskiej prowincji Nowy Brunszwik pewien pastor wygłaszał z ambony kazanie znieważające Russella, wśród słuchaczy znalazł się mężczyzna, który osobiście czytał jego pisma. Był zbulwersowany oczywistymi kłamstwami, do jakich uciekał się pastor. Mniej więcej w połowie kazania człowiek ów wstał, wziął za rękę żonę i zawołał do siedmiu córek, śpiewających w chórze: „Chodźcie dziewczęta, idziemy do domu!” Cała dziewiątka wyszła, a pastor bezradnie patrzył, jak opuszcza go człowiek, który wybudował kościół i był finansową podporą zboru. Wkrótce gmina ta się rozpadła, a kaznodzieja wyjechał.

Drwiny i oszczerstwa

Desperackie próby zdyskredytowania C. T. Russella i jego współpracowników popchnęły duchownych do zaprzeczania temu, iż jest on ordynowanym chrześcijańskim sługą Bożym. Z podobnych względów żydowscy przywódcy religijni w I wieku uznawali Piotra i Jana za „ludzi niewykształconych i prostych” (Dzieje 4:13).

Brat Russell nie studiował na wydziale teologicznym żadnej ze szkół chrześcijaństwa. Śmiało jednak oświadczył: „Wzywamy [duchownych], by udowodnili, że kiedykolwiek zostali ordynowani przez Boga albo że o to zabiegali. Zależy im jedynie na ordynacji sekciarskiej, czyli na pełnomocnictwie udzielonym przez ich własną sektę lub stronnictwo. (...) Bóg ordynuje kogoś, to znaczy upoważnia go do głoszenia, przez udzielenie mu Ducha Świętego. Ktokolwiek go otrzymał, ma moc i prawo nauczania i świadczenia w imieniu Bożym. Jeśli ktoś nie otrzymał Ducha Świętego, nie został upoważniony przez Boga do głoszenia” (Izaj. 61:1, 2).

Aby zaszkodzić reputacji Russella, niektórzy duchowni głosili i publikowali o nim wierutne kłamstwa. Jedno z nich, zresztą do tej pory często wysuwane, dotyczy małżeństwa Russella. Chciano wywołać wrażenie, że Russell źle się prowadził. A jakie są fakty?

W roku 1879 Charles Taze Russell poślubił Marię Frances Ackley. Żyli zgodnie przez 13 lat. Później ich związek zaczął się psuć, a to z powodu próżności Marii i jej ambicji, do której odwoływali się inni. Ale kiedy intencje jej pochlebców wyszły na jaw, wydawało się, że odzyskuje zrównoważony pogląd na własną osobę. Gdy były towarzysz brata Russella zaczął rozpowszechniać o nim kłamstwa, poprosiła nawet męża, by pozwolił jej odwiedzić kilka zborów i odeprzeć zarzuty, jakoby źle ją traktował. Jednakże miłe przyjęcie, z jakim się spotkała podczas owej podróży w roku 1894, najwyraźniej przyczyniło się do stopniowej zmiany jej mniemania o sobie. Próbowała zyskać większe prawo do decydowania o tym, co się ukaże w Strażnicy. * Bardzo się wzburzyła, gdy zdała sobie sprawę, iż nie będzie mogła publikować swoich artykułów, jeśli mąż, redaktor tego czasopisma, nie zatwierdzi ich treści (po sprawdzeniu zgodności z Pismem Świętym). Chociaż Russell usilnie starał się jej dopomóc, w listopadzie 1897 roku odeszła od niego. Niemniej zapewnił jej mieszkanie i środki do życia. W roku 1903 pani Russell wniosła sprawę do sądu i kilka lat później, w roku 1908, przyznano jej alimenty i orzeczono separację od stołu i łoża, nie zaś całkowity rozwód.

Pani Russell nie zdołała zmusić męża do spełnienia jej żądań, więc gdy go opuściła, za wszelką cenę próbowała zepsuć mu opinię. W roku 1903 wydała traktat, który zamiast prawd biblijnych przedstawiał zmyślone zarzuty pod adresem brata Russella. Usiłowała nakłonić kaznodziejów różnych wyznań, by rozprowadzali tę publikację w miejscach, gdzie Badacze Pisma Świętego urządzali swe specjalne zebrania. W tamtym czasie niewielu duchownych chciało przyłożyć do tego rękę, co dobrze o nich świadczy. Jednakże później kler zajmował odmienną postawę.

Przedtem Maria Russell potępiała ustnie i pisemnie tych, którzy pomawiali jej męża o złe prowadzenie się, a teraz sama go o to posądzała. Posługując się bezpodstawnymi twierdzeniami wysuwanymi podczas rozpraw sądowych w roku 1906, lecz nakazem sądu usuniętymi z protokołu, niektórzy przeciwnicy religijni brata Russella publikowali zarzuty obliczone na wywołanie wrażenia, że się niemoralnie prowadzi i dlatego nie może być sługą Bożym. Jednakże z protokołu sądowego wyraźnie wynika, iż oskarżenia te są fałszywe. Adwokat pani Russell zapytał ją, czy jej zdaniem mąż jest winny cudzołóstwa. Odpowiedź brzmiała: „Nie”. Warto też zauważyć, że kiedy w roku 1897 pani Russell przedstawiała zarzuty przeciwko mężowi przed komitetem złożonym z chrześcijańskich starszych, nic nie wspomniała o sprawach, o których mówiła później w sądzie, chcąc przekonać ławę przysięgłych co do konieczności przeprowadzenia rozwodu, chociaż incydenty te rzekomo wydarzyły się jeszcze przed owym spotkaniem ze starszymi.

Dziewięć lat po tym, jak pani Russell po raz pierwszy wniosła sprawę do sądu, sędzia James Macfarlane odpowiedział listownie człowiekowi, który prosił o kopię protokołu sądowego, by jeden z jego współpracowników mógł skompromitować Russella. Sędzia oznajmił mu otwarcie, że byłaby to strata czasu i pieniędzy. Napisał tak: „W uzasadnieniu jej pozwu oraz w orzeczeniu ławy przysięgłych mowa jest o ‚zniewagach’, a nie o cudzołóstwie, i moim zdaniem zeznanie bynajmniej nie wskazuje, by Russell ‚pozostawał w cudzołożnym związku z jakąś współpozwaną’. W rzeczywistości nie było żadnej współpozwanej”.

Spóźnionego potwierdzenia niewinności Russella dostarczyła sama Maria Russell w roku 1916 podczas uroczystości pogrzebowych męża w Carnegie Hall w Pittsburghu. Osłonięta woalką, podeszła przejściem między ławkami do trumny i złożyła na niej bukiecik konwalii. Na wstążce widniał napis: „Ukochanemu Mężowi”.

Widać wyraźnie, że duchowieństwo używa tych samych metod, co jego odpowiednik z I wieku. Wtedy usiłowano zaszargać Jezusowi reputację, zarzucając mu, że jada z grzesznikami i że sam jest grzesznikiem i bluźniercą (Mat. 9:11; Jana 9:16-24; 10:33-37). Oszczerstwa te nie zmieniły prawdy o Jezusie, ujawniły natomiast, że ciskający je ludzie — wtedy i obecnie — są duchowymi dziećmi Diabła, którego imię znaczy Oszczerca (Jana 8:44).

Wykorzystanie histerii wojennej do własnych celów

Kiedy podczas pierwszej wojny światowej narody ogarnęła gorączka nacjonalizmu, przeciwko Badaczom Pisma Świętego ukuto nową broń. Duchowni protestanccy i katoliccy mogli teraz wyrażać swą wrogość pod płaszczykiem patriotyzmu. Wykorzystując histerię wojenną, usiłowali napiętnować Badaczy Pisma Świętego jako wywrotowców. Podobny zarzut podnieśli w I wieku przywódcy religijni z Jeruzalem zarówno wobec Jezusa Chrystusa, jak i apostoła Pawła (Łuk. 23:2, 4; Dzieje 24:1, 5). Skoro duchowni wysuwali takie oskarżenie, sami rzecz jasna musieli brać aktywny udział w działaniach wojennych, a większość czyniła to bez poważniejszych skrupułów, chociaż oznaczało to wysyłanie młodych mężczyzn na front, by zabijali współwyznawców z innego kraju.

Po śmierci brata Russella Towarzystwo Strażnica wydało w lipcu 1917 roku książkę Dokonana tajemnica, omawiającą Księgę Objawienia, Ezechiela oraz Pieśń nad Pieśniami. Publikacja ta bez ogródek obnażała obłudę duchownych chrześcijaństwa. W stosunkowo krótkim czasie udało się ją rozpowszechnić w wielu egzemplarzach. Pod koniec grudnia 1917 roku i na początku 1918 Badacze w USA i w Kanadzie rozprowadzili też w 10 000 000 egzemplarzy ogniste orędzie zawarte w Miesięczniku Badaczy Pisma Świętego. Ten czterostronicowy traktat formatu niedużej gazety zatytułowano „Upadek Babilonu”, a podtytuł głosił: „Dlaczego chrześcijaństwo musi teraz cierpieć — jak się to skończy”. Religię katolicką i protestancką utożsamiono tam ze współczesnym Babilonem, który wkrótce musi runąć. Na poparcie tego twierdzenia zamieszczono komentarz z Dokonanej tajemnicy o proroctwach zawierających Boskie wyroki wydane na „mistyczny Babilon”. Ilustracja na odwrocie przedstawiała walący się mur. Olbrzymie spadające głazy nosiły napisy, na przykład: „Nauka o Trójcy (‛3 × 1 = 1’)”, „Nieśmiertelność duszy”, „Nauka o wiecznych mękach”, „Protestantyzm — wyznania wiary, kler etc.” albo „Katolicyzm — papieże, kardynałowie etc., etc.”

Zdemaskowane w ten sposób duchowieństwo wpadło we wściekłość, tak samo jak żydowscy przywódcy religijni, gdy Jezus obnażył ich obłudę (Mat. 23:1-39; 26:3, 4). W Kanadzie kler zareagował bardzo szybko. W styczniu 1918 roku blisko 600 kanadyjskich duchownych podpisało petycję, w której wzywało do obłożenia zakazem publikacji Międzynarodowego Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego. Jak doniosła gazeta Winnipeg Evening Tribune, kiedy artykuł „Upadek Babilonu” z Miesięcznika Badaczy Pisma Świętego został skrytykowany z ambony przez Charlesa G. Patersona, pastora kościoła św. Szczepana w Winnipegu, skontaktował się z nim prokurator generalny Johnson i poprosił o egzemplarz tej publikacji. Wkrótce potem, 12 lutego 1918 roku, władze kanadyjskie wydały zarządzenie, zgodnie z którym posiadanie Dokonanej tajemnicy lub ukazanego powyżej traktatu było przestępstwem karanym grzywną oraz więzieniem.

Jeszcze w tym samym miesiącu, 24 lutego, brat Rutherford, nowo wybrany prezes Towarzystwa Strażnica, przemawiał w Temple Auditorium w Los Angeles (Kalifornia). Temat jego wystąpienia wprawiał w zdumienie: „Świat się skończył — miliony ludzi z obecnie żyjących mogą nigdy nie umrzeć”. Przedstawiając dowody, że znany dotychczas świat naprawdę się skończył w roku 1914, brat Rutherford wskazał na trwającą wówczas wojnę i towarzyszący jej głód, uznając te zjawiska za część znaku zapowiedzianego przez Jezusa (Mat. 24:3-8). Następnie skupił uwagę na duchowieństwie, mówiąc:

„Spośród wszystkich mieszkańców ziemi największą winę za wielką wojnę, która obecnie trapi ludzkość, ponosi według Pism kler. Przez 1500 lat wpajał ludziom szatańską naukę o tym, że to Bóg nadaje królom prawo do władzy. Mieszał religię z polityką, kościół z państwem, sprzeniewierzył się otrzymanemu od Boga przywilejowi ogłaszania orędzia o Królestwie Mesjasza i usilnie umacniał władców w przekonaniu, iż król sprawuje władzę z Bożej łaski i dlatego cokolwiek zrobi, jest słuszne”. Wskazując na rezultaty takiego działania, mówca powiedział: „Ambitni królowie Europy uzbroili się do wojny, bo chcieli zagarnąć cudze terytorium, a kler klepał ich po plecach i mówił: ‚Róbcie, co chcecie, nie możecie przecież uczynić nic złego, każde wasze posunięcie będzie właściwe’”. Ale wojnę popierało nie tylko duchowieństwo w Europie i kaznodzieje amerykańscy dobrze zdawali sobie z tego sprawę.

Wykład ten obszernie skomentowano nazajutrz w Morning Tribune, dzienniku wydawanym w Los Angeles. Duchowni byli tak rozzłoszczeni, że jeszcze tego samego dnia zwołali posiedzenie stowarzyszenia duszpasterzy i wysłali swego prezesa do redakcji gazety, by wyraził ich najgłębsze oburzenie. Potem przez jakiś czas biura Towarzystwa Strażnica stale nachodzili agenci tajnych służb.

W tym okresie podsycania nastrojów nacjonalistycznych zwołano w Filadelfii w USA konferencję duchowieństwa, na której przyjęto rezolucję domagającą się takiego zrewidowania „Ustawy o szpiegostwie”, aby każdy posądzony o jej naruszenie mógł być oddany pod sąd wojskowy i skazany na śmierć. Sprawę miał przedłożyć Senatowi John Lord O’Brian, specjalny pełnomocnik prokuratora generalnego do spraw wojny. Prezydent USA nie przyjął projektu tej ustawy. Ale generał-major armii amerykańskiej James Franklin Bell w chwili wielkiego wzburzenia wyjawił J. F. Rutherfordowi i W. E. Van Amburghowi, co się wydarzyło na konferencji i że projekt ten był wymierzony przeciwko zarządowi Towarzystwa Strażnica.

Z oficjalnych akt rządu USA wynika, iż co najmniej od 21 lutego 1918 roku John Lord O’Brian był osobiście zaangażowany w zbieranie dowodów przeciwko Badaczom Pisma Świętego. Sprawozdanie z posiedzenia Kongresu w dniach 24 kwietnia i 4 maja zawiera notatki Johna Lorda O’Briana, w których z naciskiem podkreślał, że jeśli prawo nie pociąga do odpowiedzialności tego, kto mówi „prawdę, kierując się dobrymi pobudkami i w celach dających się usprawiedliwić” — jak oświadczono w zatwierdzonej przez Senat tak zwanej poprawce France’a do „Ustawy o szpiegostwie” — to brak mu podstaw do sądowego ścigania Badaczy Pisma Świętego.

Również w Worcesterze w stanie Massachusetts „wielebny” B. F. Wyland wykorzystał histerię wojenną do wysunięcia zarzutu, jakoby Badacze Pisma Świętego prowadzili propagandę na rzecz wroga. W dzienniku Daily Telegram opublikował artykuł, w którym oświadczył: „Do waszych patriotycznych powinności obywatelskich należy zlikwidowanie Międzynarodowego Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego z siedzibą w Brooklynie. Pod przykrywką religii uprawiają oni w Worcesterze propagandę na rzecz Niemiec, sprzedając książkę pod tytułem ‚Dokonana tajemnica’”. Bez ogródek oznajmiał władzom, że mają obowiązek aresztować Badaczy Pisma Świętego i uniemożliwić im dalsze urządzanie zebrań.

Wiosną i latem 1918 roku zarówno w Ameryce Północnej, jak i w Europie trwały zaciekłe prześladowania Badaczy Pisma Świętego. Podżegali do nich między innymi duchowni Kościoła baptystycznego, metodystycznego, episkopalnego, ewangelickiego i katolickiego. Funkcjonariusze zabierali Badaczom Pisma Świętego literaturę biblijną, nie mając nakazu rewizji, a wielu wtrącali do więzienia. Kiedy indziej Badacze byli napadani przez motłoch, bici, chłostani, tarzani w smole i obsypywani pierzem, mieli połamane żebra i poranione głowy. Niektórzy zostali trwale okaleczeni. Chrześcijanki i chrześcijan więziono bez nakazu aresztowania i bez rozprawy sądowej. W Złotym Wieku z 29 września 1920 roku podano przeszło 100 przykładów takiego brutalnego traktowania.

Oskarżeni o szpiegostwo

Największy cios zadano Badaczom Pisma Świętego 7 maja 1918 roku, gdy władze federalne USA wydały nakaz aresztowania J. F. Rutherforda, prezesa Towarzystwa Biblijnego i Traktatowego — Strażnica, oraz jego najbliższych współpracowników.

Poprzedniego dnia w Brooklynie wniesiono przeciw nim dwa akty oskarżenia. Gdyby jeden nie przyniósł oczekiwanych rezultatów, zamierzano przedłożyć drugi. Pierwszy akt oskarżenia, skierowany przeciw większej liczbie osób, obejmował cztery punkty. Pierwsze dwa zarzucały Badaczom spisek naruszający „Ustawę o szpiegostwie” z 15 czerwca 1917 roku, a dwa następne — planowanie lub prowadzenie działalności sprzecznej z prawem. Rzekomo spiskowali w celu nakłonienia innych do nieposłuszeństwa i do uchylania się od służby w siłach zbrojnych USA oraz w celu utrudnienia poboru i rekrutacji mężczyzn do tej służby, i to w okresie, gdy państwo znajdowało się w stanie wojny. Zarzucano im, że dopuścili się jednego i drugiego albo próbowali to uczynić. W oskarżeniu wspomniano konkretnie o wydaniu i rozpowszechnianiu książki Dokonana tajemnica. Drugi akt oskarżenia dotyczył wysłania do Europy pewnej kwoty (przeznaczonej na biblijną działalność wychowawczą w Niemczech), co miało być sprzeczne z interesami Stanów Zjednoczonych. Kiedy pozwani stanęli przed sądem, wszczęto proces na podstawie pierwszego aktu oskarżenia, składającego się z czterech punktów.

Jeszcze jedno oskarżenie o naruszanie „Ustawy o szpiegostwie” wniesiono w tym czasie przeciw C. J. Woodworthowi i J. F. Rutherfordowi w Scranton w Pensylwanii. Ale jak wynika z listu Johna Lorda O’Briana z 20 maja 1918 roku, niektórzy urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości obawiali się, że sędzia okręgowy Witmer, mający prowadzić rozprawę, nie zgodzi się z ich wykładnią „Ustawy o szpiegostwie”, a mianowicie że upoważnia ona do wstrzymania działalności ludzi szczerze głoszących swe przekonania religijne, które inni jednak mogą odebrać jako propagandę antywojenną. Dlatego Ministerstwo Sprawiedliwości zawiesiło postępowanie w Scranton, oczekując na wynik procesu bruklińskiego. Ponadto władze postarały się, by rozprawie we Wschodnim Nowojorskim Sądzie Okręgowym USA przewodził sędzia Harland B. Howe z Vermontu, o którym John Lord O’Brian wiedział, że w tych sprawach podziela jego poglądy. Proces rozpoczął się 5 czerwca, a oskarżenie reprezentowali Isaac R. Oeland oraz Charles J. Buchner, będący katolikiem. Brat Rutherford zauważył, iż w czasie rozprawy obaj wielokrotnie naradzali się z księżmi katolickimi.

Proces ujawnił, iż ani członkowie zarządu Towarzystwa, ani redaktorzy książki wcale nie mieli zamiaru przeszkadzać krajowi w prowadzeniu wojny. Przedstawione dowody wykazały, że zarówno plany napisania tej książki, jak i większa część tekstu powstały jeszcze przed przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do wojny (6 kwietnia 1917 roku) i że pierwotną umowę wydawniczą podpisano przed wejściem w życie ustawy (od 15 czerwca), o której naruszenie zostali posądzeni.

Oskarżenie kierowało uwagę na dodatki dołączone do książki w kwietniu i czerwcu 1917 roku w trakcie jej przygotowywania i korekty. Znalazła się wśród nich wypowiedź duchownego Johna Haynesa Holmesa, który stanowczo twierdził, że wojna jest pogwałceniem zasad chrześcijaństwa. Jak wskazał jeden z obrońców, dzieło tego duchownego, opublikowane pod tytułem A Statement to My People on the Eve of War (Orędzie do mojego narodu w przeddzień wojny), było jeszcze w sprzedaży w czasie trwania rozprawy. Ani jego autorowi, ani wydawcy nie wytoczono procesu. Za opinie wyrażone w tym kazaniu pociągnięto jednak do odpowiedzialności Badaczy Pisma Świętego, którzy się na nie tylko powołali.

W książce Dokonana tajemnica nikomu nie zabroniono uczestniczyć w walkach zbrojnych. Objaśniając proroctwa, zacytowano jednak wyjątki ze Strażnicy z roku 1915, by wykazać niekonsekwencję duchownych, którzy podają się za sług Chrystusa, a jednocześnie pomagają wojującym krajom prowadzić rekrutację.

Kiedy okazało się, iż władze mają zastrzeżenia wobec książki, brat Rutherford natychmiast wysłał do drukarza telegram z prośbą o wstrzymanie produkcji. Jednocześnie przedstawiciel Towarzystwa udał się do amerykańskiego wywiadu wojskowego, by uzyskać informacje, co konkretnie wywołuje wątpliwości. Gdy ustalono, że z powodu toczącej się wówczas wojny zastrzeżenia budziły w książce strony od 247 do 253, Towarzystwo poleciło wyciąć je ze wszystkich egzemplarzy przed udostępnieniem ich ogółowi. A kiedy władze powiadomiły prokuratorów okręgowych, iż dalsza dystrybucja będzie stanowić pogwałcenie „Ustawy o szpiegostwie” (chociaż odmówiono wyrażenia opinii na temat zmienionej wersji), Towarzystwo zleciło całkowite wstrzymanie rozpowszechniania tej książki.

Dlaczego tak wysokie wyroki?

Mimo wszystkich tych działań 20 czerwca 1918 roku ława przysięgłych ogłosiła werdykt, w którym uznano, że każdy oskarżony jest winny wszystkich stawianych mu zarzutów. Następnego dnia siedmiu * otrzymało cztery wyroki po 20 lat, przy czym mieli je odbywać równocześnie. A 10 lipca ósmy oskarżony * dostał cztery wyroki po 10 lat, które też miał odsiadywać jednocześnie. Czy były to surowe kary? W piśmie do prokuratora generalnego z 12 marca 1919 roku prezydent Woodrow Wilson przyznał, iż „te kary więzienia są wyraźnie zbyt wysokie”. Nawet człowiek, który zastrzelił w Sarajewie następcę tronu Austro-Węgier, co zapoczątkowało łańcuch wydarzeń wprowadzających narody w wir pierwszej wojny światowej, nie został ukarany surowiej. Skazano go na 20 lat pozbawienia wolności, a na Badaczy Pisma Świętego wydano cztery takie wyroki.

Co się kryło za tak surowymi karami? Sędzia Harland B. Howe oświadczył: „Zdaniem Sądu propaganda religijna, uprawiana z zapałem przez oskarżonych zarówno w kraju, jak i wśród naszych sprzymierzeńców, jest szkodliwsza niż dywizja żołnierzy niemieckich. (...) Człowiek nauczający religii zwykle ma duży wpływ na innych, a jeśli robi to szczerze, jego oddziaływanie jest tym silniejsze. To raczej potęguje, niż pomniejsza ich winę. Sąd uznał więc za najrozsądniejsze wymierzenie tym ludziom surowej kary”. Warto tu jednak wspomnieć, że przed ogłoszeniem wyroku sędzia Howe wyraził opinię, iż wystąpienia adwokatów oskarżonych podważały wiarogodność i zawierały ostrą naganę nie tylko państwowego wymiaru sprawiedliwości, ale też „wszystkich kaznodziejów w kraju”.

Orzeczenie to niezwłocznie zaskarżono do sądu apelacyjnego. Ale sędzia Howe stanowczo odrzucił prośbę o zwolnienie za kaucją *, a 4 lipca — zanim mogło się odbyć przesłuchanie w sprawie trzeciego i ostatniego odwołania w sprawie kaucji — siedmiu braci pośpiesznie przewieziono do więzienia federalnego w Atlancie w stanie Georgia. Później wykazano, że w trakcie tego niezwykle stronniczego procesu popełniono 130 uchybień proceduralnych. Prace nad przygotowaniem dokumentów potrzebnych do rozpatrzenia apelacji trwały długie miesiące. Tymczasem skończyła się wojna. Dnia 19 lutego 1919 roku ośmiu uwięzionych braci wystosowało do prezydenta USA Woodrowa Wilsona prośbę o ułaskawienie. Wielu obywateli wysyłało do nowego prokuratora generalnego listy nawołujące do uwolnienia braci. A 1 marca 1919 roku w odpowiedzi na prośbę prokuratora generalnego sędzia Howe zlecił „natychmiastowe złagodzenie” wyroków. Oznaczałoby to zmniejszenie kary, ale jednocześnie potwierdzałoby, że oskarżeni są winni. Zanim do tego doszło, obrońcy naszych braci przedłożyli prokuratorowi wymagane dokumenty, dzięki czemu sprawa trafiła na wokandę sądu apelacyjnego.

Dziewięć miesięcy po skazaniu Rutherforda i jego współtowarzyszy, 21 marca 1919 roku (a więc już po wojnie), sąd apelacyjny wyznaczył kaucję wysokości 10 000 dolarów za każdego z ośmiu oskarżonych; złożono ją w Brooklynie 26 marca i bracia zostali wypuszczeni na wolność. Dnia 14 maja 1919 roku sąd apelacyjny w Nowym Jorku orzekł: „Oskarżonym w tej sprawie nie zapewniono rzetelnego i bezstronnego procesu, do jakiego mieli prawo, toteż poprzedni wyrok zostaje uchylony”. Sprawę skierowano do ponownego rozpatrzenia. Oskarżeni byli wzywani do sądu pięć razy, aż wreszcie 5 maja 1920 roku prokurator na rozprawie otwartej w Brooklynie ogłosił, że wycofuje oskarżenie. * Dlaczego? Jak wynika z korespondencji zachowanej w Archiwach Państwowych USA, Ministerstwo Sprawiedliwości obawiało się, że ponieważ minęła histeria wojenna, bezstronna ława przysięgłych odrzuciłaby oskarżenie. Prawnik L. W. Ross napisał w liście do prokuratora generalnego: „Moim zdaniem ze względu na opinię publiczną byłoby lepiej, gdybyśmy z własnej inicjatywy” umorzyli sprawę.

Tego samego dnia, 5 maja 1920 roku, wycofano też drugi akt oskarżenia wniesiony w maju 1918 roku przeciwko J. F. Rutherfordowi i jego czterem współpracownikom.

Kto naprawdę za tym stał?

Czy za tym wszystkim rzeczywiście stał kler? John Lord O’Brian temu zaprzeczał. Ale ludzie ówcześnie żyjący dobrze znali fakty. W gazecie Appeal to Reason, wydawanej w Girard w stanie Kansas, ukazał się 22 marca 1919 roku następujący protest: „Zwolennicy pastora Russella, gnębieni przez złośliwy ‚prawomyślny’ kler, zostali skazani i osadzeni w więzieniu bez możliwości złożenia kaucji, chociaż nie szczędzili wysiłku, by spełnić wymagania ‚Ustawy o szpiegostwie’. (...) Oświadczamy, że bez względu na to, czy ustawa ta była formalnie zgodna z Konstytucją i uzasadniona etycznie, owi zwolennicy pastora Russella zostali na jej podstawie niesłusznie skazani. Kto bez uprzedzeń przeanalizuje dowody, szybko się przekona, iż ludzie ci ani nie mieli zamiaru złamać prawa, ani w ogóle tego nie uczynili”.

Po latach w książce Preachers Present Arms (Kaznodzieje prezentują broń) dr Ray Abrams zauważył: „To ciekawe, że tylu duchownych zawzięcie próbowało pozbyć się russellitów [jak pogardliwie nazywano Badaczy Pisma Świętego]. Długotrwałe spory i nienawiść na tle religijnym, których w czasie pokoju sądy w ogóle nie dostrzegały, teraz w atmosferze histerii wojennej znalazły drogę do sali rozpraw”. Autor oznajmił również: „Analiza całej sprawy prowadzi do wniosku, że za ruchem zmierzającym do zlikwidowania russellitów od początku kryły się kościoły i duchowieństwo” (ss. 183-185).

Jednakże prześladowania Badaczy Pisma Świętego nie wygasły wraz z końcem wojny. Wkroczyły jedynie w nową fazę.

Policja pod presją księży

Kiedy wojna się skończyła, duchowieństwo podnosiło inne kwestie, by w miarę możliwości zahamować działalność Badaczy Pisma Świętego. W latach dwudziestych w katolickiej Bawarii oraz w innych częściach Niemiec wielu braci aresztowano na podstawie przepisów o handlu domokrążnym. Ale gdy sprawy trafiały do sądów apelacyjnych, sędziowie zwykle rozstrzygali je na korzyść Badaczy Pisma Świętego. W końcu gdy takich procesów namnożyło się tysiące, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wydało w roku 1930 okólnik zawiadamiający wszystkich policjantów, że mają już nie występować przeciwko Badaczom Pisma Świętego na podstawie przepisów o handlu domokrążnym. Dzięki temu nacisk z tej strony na krótki czas osłabł i Świadkowie Jehowy prowadzili w Niemczech działalność na wyjątkowo dużą skalę.

W tamtych latach kler miał też silne wpływy w Rumunii. Udało mu się doprowadzić do obłożenia zakazem literatury i działalności Świadków Jehowy. Ale duchowni obawiali się, że ludzie mający już te publikacje mogą w dalszym ciągu je czytać i dowiedzą się o niebiblijnych naukach oraz oszukańczych twierdzeniach Kościoła. Aby temu zapobiec, księża osobiście zachodzili z żandarmami do każdego domu w poszukiwaniu literatury Świadków Jehowy. Pytali nawet niczego nie podejrzewające dzieci, czy rodzice nie mają takich wydawnictw. Jeżeli je u kogoś znaleziono, grożono mu, że zostanie pobity i wtrącony do więzienia, jeśli przyjmie coś jeszcze. W niektórych wioskach ksiądz był jednocześnie wójtem i sędzią pokoju, toteż kto go nie słuchał, nie mógł znaleźć sprawiedliwości.

Wcale nie mniej ulegli wobec życzeń kleru byli niektórzy amerykańscy urzędnicy państwowi. Na przykład w roku 1936 po wizycie katolickiego biskupa O’Hary w La Grange w stanie Georgia z nakazu burmistrza i prokuratora miejskiego aresztowano kilkudziesięciu Świadków Jehowy. W więzieniu kazano im spać obok sterty nawozu na materacach pobrudzonych bydlęcym moczem, podawano zarobaczywione jedzenie i zmuszano do robót drogowych z brygadami pospolitych przestępców.

Również w Polsce kler katolicki sięgał po wszelkie możliwe środki, byle tylko przeszkodzić Świadkom Jehowy w ich działalności. Podjudzał ludzi do napadania na nich, publicznie palił ich literaturę, nazywał komunistami i podawał do sądu pod zarzutem rozprowadzania „świętokradczej” literatury. Jednakże nie wszyscy urzędnicy byli gotowi mu się podporządkować. Na przykład prokurator Sądu Apelacyjnego w Poznaniu odmówił wszczęcia postępowania przeciwko Świadkowi Jehowy, którego księża oskarżyli o nazwanie duchowieństwa „organizacją Szatana”. Sam prokurator wykazał, że duch niemoralności, który panował na dworze papieża Aleksandra VI (1492-1503) i rozprzestrzeniał się na całe chrześcijaństwo, rzeczywiście był duchem szatańskiej organizacji. A kiedy kler oskarżył Świadka Jehowy rozpowszechniającego publikacje Towarzystwa Strażnica o bluźnierstwo przeciw Bogu, prokurator Sądu Apelacyjnego w Toruniu wystąpił o uniewinnienie, argumentując: ‛Świadkowie Jehowy zajmują dokładnie takie samo stanowisko, jak pierwsi chrześcijanie. Nie rozumiani i prześladowani, reprezentują najszczytniejsze ideały w zepsutym i zdegenerowanym świecie’.

Jak wynika z kanadyjskich archiwów państwowych, zakaz działalności Świadków Jehowy z roku 1940 był odpowiedzią na list nadesłany z pałacu katolickiego kardynała Villeneuve’a z prowincji Quebec do ministra sprawiedliwości Ernesta Lapointe’a. Inni przedstawiciele rządu domagali się później szerszego uzasadnienia tego kroku, a dla wielu członków kanadyjskiego parlamentu wyjaśnienia Lapointe’a nie były satysfakcjonujące.

Podobne intrygi duchowieństwo knuło też po drugiej stronie naszego globu. W australijskich archiwach państwowych zachował się list, w którym katolicki arcybiskup Sydney zachęca prokuratora generalnego W. M. Hughesa do zdelegalizowania Świadków Jehowy. List został napisany 20 sierpnia 1940 roku, zaledwie pięć miesięcy przed wprowadzeniem zakazu. Po ponownym rozważeniu rzekomych podstaw tego zarządzenia sędzia Williams z australijskiego Sądu Najwyższego oświadczył, że w gruncie rzeczy „delegalizowało ono wszelkie wystąpienia w obronie zasad i nauk religii chrześcijańskiej i każde nabożeństwo ludzi wierzących w narodzenie Chrystusa”. Dnia 14 czerwca 1943 roku Sąd Najwyższy orzekł, iż zakaz był niezgodny z prawem australijskim.

W Szwajcarii pewna gazeta katolicka domagała się, by władze konfiskowały publikacje Świadków, uznane przez Kościół za obraźliwe. Duchowni grozili, że jeśli takie kroki nie zostaną wszczęte, sami zaczną wymierzać sprawiedliwość. I w wielu krajach tak właśnie czynili!

Przywódcy religijni stosują przemoc

Kler katolicki we Francji zdawał sobie sprawę, że ciągle ma duży wpływ na ludzi, toteż był zdecydowany nie utracić swego monopolu. W latach 1924-1925 Badacze Pisma Świętego rozpowszechniali w wielu krajach traktat Oskarżenie duchowieństwa. W roku 1925 J. F. Rutherford miał wygłosić w Paryżu wykład „Zdemaskowanie oszustw kleru”. Naoczny świadek tak opisał, co się wydarzyło podczas tego spotkania: „Sala była wypełniona po brzegi. Brat Rutherford wyszedł na podium i przywitano go gorącymi oklaskami. Właśnie zaczął przemawiać, gdy nagle około 50 księży i członków Akcji Katolickiej uzbrojonych w pałki wpadło do sali, śpiewając ‚Marsyliankę’ [francuski hymn narodowy]. Ze szczytu schodów zrzucili traktaty. Jakiś ksiądz wtargnął na podium. Dwóch młodych mężczyzn ściągnęło go na dół. Brat Rutherford trzy razy opuszczał scenę i na nią wracał. Wreszcie wyszedł na dobre. (...) Powywracano stoły z naszymi publikacjami i porozrzucano książki. Panowało okropne zamieszanie!” Nie był to bynajmniej odosobniony incydent.

Wściekłość kleru katolickiego wielokrotnie odczuł Jack Corr, który świadczył w Irlandii. Pewnego razu motłoch z poduszczenia proboszcza wyciągnął go o północy z łóżka i spalił na rynku całą jego literaturę. Kiedy Victor Gurd i Jim Corby wrócili na swą kwaterę w mieście Roscrea w hrabstwie Tipperary, okazało się, że przeciwnicy skradli im literaturę, oblali ją benzyną i podpalili. Wokół ogniska stali miejscowi policjanci, duchowni oraz okoliczne dzieci i wspólnie śpiewali pieśń „Wiara naszych ojców”.

W roku 1939 zwolennicy katolickiego księdza Charlesa Coughlina zagrozili, że przerwą zgromadzenie Świadków Jehowy, które miało się odbyć w Madison Square Garden w Nowym Jorku. Zawiadomiono policję. Dnia 25 czerwca brat Rutherford wygłosił wykład „Rząd i pokój”, zwracając się do przeszło 18 000 osób zebranych w tej sali oraz do międzynarodowej rzeszy radiosłuchaczy. Kiedy zaczął przemawiać, na balkon wtargnęło około 200 katolików i nazistów, którym przewodzili księża katoliccy. Na dany sygnał podnieśli okropny hałas, wrzeszcząc: „Heil Hitler!” „Viva Franco!” Ciskali najróżniejsze przekleństwa i groźby i rzucali się na wielu porządkowych, usiłujących przywrócić ład. Nie zdołali jednak przerwać programu. Brat Rutherford dobitnie i bez lęku kontynuował przemówienie. Kiedy tumult się nasilił, mówca oświadczył: „Spójrzcie, naziści i katolicy chcieliby dziś przerwać to zgromadzenie, ale dzięki łasce Bożej to im się nie uda”. Publiczność raz po raz wyrażała aprobatę dla jego słów burzliwymi oklaskami. Cała ta wrzawa utrwaliła się na nagraniu, którego przy tej okazji dokonywano, w związku z czym usłyszeli ją ludzie w wielu krajach świata.

Jednakże gdziekolwiek było to możliwe, kler katolicki jak za czasów inkwizycji posługiwał się państwem, by gnębić każdego, kto się ośmielił kwestionować nauki i praktyki Kościoła.

Okrutne traktowanie w obozach koncentracyjnych

Duchowieństwo znalazło chętnego sprzymierzeńca w Adolfie Hitlerze. W roku 1933 — tym samym, w którym podpisano konkordat między Watykanem a nazistowskimi Niemcami — Hitler wszczął akcję zmierzającą do wytępienia Świadków Jehowy w tym kraju. W roku 1935 w całym państwie zostali oni wyjęci spod prawa. Ale kto do tego doprowadził?

W niemieckiej gazecie Der Deutsche Weg (wydawanej w Łodzi) z 29 maja 1938 roku pewien ksiądz katolicki napisał: „Istnieje teraz jeden kraj na świecie, w którym tak zwani (...) Badacze Pisma Świętego [Świadkowie Jehowy] są zakazani. Tym krajem są Niemcy! (...) Kiedy Adolf Hitler doszedł do władzy, a episkopat niemiecki powtórzył swą prośbę, Hitler powiedział: ‚Ci tak zwani Poważni Badacze Pisma Świętego [Świadkowie Jehowy] to wichrzyciele; (...) uważam ich za szarlatanów; nie ścierpię, by ten amerykański sędzia Rutherford w taki sposób oczerniał katolików niemieckich; rozwiązuję (...) [organizację Świadków Jehowy] w Niemczech’” (kursywa nasza).

Czy o podjęcie takich działań zabiegał tylko niemiecki episkopat katolicki? Jak donosi gazeta Oschatzer Gemeinnützige z 21 kwietnia 1933 roku, dzień wcześniej (20 kwietnia) w audycji radiowej pastor ewangelicki Otto mówił o „ścisłej współpracy” niemieckiego Kościoła ewangelickiego w Saksonii z przywódcami politycznymi narodu, po czym oznajmił: „Pierwszym owocem tej współpracy jest wydany w dniu dzisiejszym w Saksonii zakaz działalności Międzynarodowego Stowarzyszenia Poważnych Badaczy Pisma Świętego [Świadków Jehowy] i podległych mu organizacji”.

Następnie w państwie hitlerowskim rozpoczęły się prześladowania chrześcijan — jedne z najbardziej barbarzyńskich, o jakich donosi historia. Tysiące Świadków Jehowy — z Niemiec, Austrii, Polski, Czechosłowacji, Holandii, Francji i innych krajów — wtrącono do obozów koncentracyjnych. Spotkali się tam z niewyobrażalnym wprost okrucieństwem i sadyzmem. Nierzadko obrzucano ich wyzwiskami, kopano, a później zmuszano, by na oczach rechoczących strażników całymi godzinami robili przysiady, podskakiwali albo się czołgali, aż zemdleli lub padli z wyczerpania. Niektórzy musieli w środku zimy stać na dziedzińcu nago lub ledwo odziani. Wielu chłostano, dopóki nie utracili przytomności, a ich plecy nie zalały się krwią. Innych wykorzystywano jako króliki doświadczalne w eksperymentach medycznych. Jeszcze innym związywano z tyłu ręce i wieszano za nadgarstki. Chociaż byli osłabieni z niedożywienia i lekko ubrani, musieli przez wiele godzin ciężko pracować na mrozie, a zamiast łopat czy innych narzędzi często używali gołych rąk. W ten sposób traktowano zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Mieli od kilkunastu do siedemdziesięciu kilku lat. Ich oprawcy złorzeczyli Jehowie.

Usiłując złamać ducha Świadków, komendant obozu w Sachsenhausen kazał jednego z nich, młodego Augusta Dickmanna, rozstrzelać w obecności pozostałych więźniów. Świadkom Jehowy polecono stać w pierwszych rzędach, by wszystko dokładnie widzieli. Po egzekucji reszcie więźniów pozwolono się rozejść, a Świadkom Jehowy kazano pozostać. Komendant zapytał z wielkim naciskiem: ‛Kto zdecydował się teraz podpisać oświadczenie?’ Chodziło o oświadczenie deklarujące wyrzeczenie się wiary i gotowość wstąpienia do wojska. Żaden z 400 Świadków nie zareagował. Potem dwóch wystąpiło z szeregu. Nie, nie po to, by złożyć podpis — chcieli anulować oświadczenia podpisane rok wcześniej.

Podobną presję wywierano na Świadków w Buchenwaldzie. Hitlerowski oficer Rödl ostrzegł ich: „Jeżeli ktoś z was będzie się wzbraniał walczyć przeciw Francji lub Anglii, wszyscy pożegnacie się z życiem!” Przy bramie czekały dwie uzbrojone po zęby kompanie SS. Żaden ze Świadków nie uległ. Zaczęto ich okrutnie maltretować, ale nie spełniono groźby oficera. Wszyscy dobrze wiedzieli, że chociaż Świadkowie wykonają niemal każdą pracę przydzieloną im w obozie, to jednak nawet karani głodówką albo dodatkową pracą, stanowczo odmówią zrobienia czegokolwiek, co by wspierało wojnę albo było wymierzone przeciwko współwięźniowi.

Brak słów, by opisać to, co przeszli. Setki z nich poniosło śmierć. Kiedy pod koniec wojny wypuszczono na wolność tych, którzy przeżyli, pewien Świadek z Flandrii napisał: „Przetrwaliśmy to wszystko i odnieśliśmy zwycięstwo tylko dzięki miłości do Teokracji oraz dzięki niezłomnemu pragnieniu życia, a także nadziei i zaufaniu do Niego, do Jehowy, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych (Rzymian 8:37)”.

Rodzicom odbierano dzieci. Rozdzielano małżonków i niektórzy nigdy już się nie zobaczyli. Martin Pötzinger został aresztowany krótko po ślubie i zabrany do osławionego obozu w Dachau, a potem do Mauthausen. Jego żonę, Gertrud, uwięziono w Ravensbrück. Nie widzieli się dziewięć lat. Przypominając sobie przeżycia z Mauthausen, brat Pötzinger napisał: „Gestapo wszelkimi sposobami usiłowało złamać naszą wiarę w Jehowę. Próbowali wszystkiego: głodowych racji żywnościowych, udawania przyjaźni, brutalnego traktowania, karceru, wieszania na trzymetrowym słupie za ręce wykręcone do tyłu, chłosty i innych rzeczy, zbyt podłych, by je wymieniać”. Brat Pötzinger pozostał jednak wierny Jehowie. Przeżył wojnę i usługiwał później jako członek Ciała Kierowniczego Świadków Jehowy.

Więzieni za wiarę

Świadków Jehowy wtrącano do obozów koncentracyjnych nie dlatego, że byli przestępcami. Kiedy oficerowie chcieli zostać ogoleni, powierzali brzytwę któremuś ze Świadków, bo wiedzieli, że żaden nie użyje tego narzędzia do wyrządzenia komuś krzywdy. Gdy esesmani z obozu zagłady w Oświęcimiu potrzebowali kogoś do sprzątania w domu albo opieki nad dziećmi, wybierali Świadków, gdyż zdawali sobie sprawę, że nie będą próbowali ich otruć ani uciec. A kiedy pod koniec wojny ewakuowano obóz w Sachsenhausen, strażnicy umieścili wóz ze swymi łupami w środku kolumny Świadków. Dlaczego? Ponieważ wiedzieli, że ich nie okradną.

Świadkowie Jehowy byli więzieni za swą wiarę. Wielokrotnie obiecywano im wolność, jeśli tylko podpiszą oświadczenie o wyrzeczeniu się swych przekonań. Esesmani stosowali wszelkie możliwe środki, by ich do tego namówić lub zmusić. Ogromnie im na tym zależało.

Poza nielicznymi wyjątkami Świadkowie wykazali się niezłomną prawością. Cierpieli ze względu na swą lojalność wobec Jehowy i oddanie dla imienia Chrystusa. Wytrwali pomimo przeraźliwych tortur. Nie dość na tym — zdołali zachować jednoczącą ich więź duchową.

Nie starali się za wszelką cenę ocalić własnej skóry. Okazywali sobie wzajemnie ofiarną miłość. Kiedy któryś słabł, pozostali dzielili się z nim własnymi skąpymi racjami żywnościowymi. Pozbawieni wszelkiej opieki medycznej, sami serdecznie troszczyli się jedni o drugich.

Chociaż prześladowcy usilnie starali się temu przeszkodzić, Świadkowie otrzymywali materiały do studiowania Biblii — przekazane ustnie przez napływających więźniów, ukryte w paczkach z zewnątrz, nawet schowane w drewnianej nodze nowego współwięźnia albo dostarczone jeszcze innymi sposobami w czasie pracy poza obozem. Z rąk do rąk wędrowały kopie, które niekiedy wykonywano potajemnie na maszynach w biurze kierownictwa obozu. Czasami w obozie organizowano zebrania chrześcijańskie, choć wiązało się to z ogromnym niebezpieczeństwem.

Nawet tam, w obozach koncentracyjnych, Świadkowie nie przestawali głosić, że jedyną nadzieją dla ludzkości jest Królestwo Boże. Dzięki zorganizowanej działalności dobrą nowinę usłyszało tysiące więźniów Buchenwaldu. Na początku roku 1943 w obozie w Neuengamme pod Hamburgiem starannie zaplanowano i przeprowadzono kampanię głoszenia. Przygotowano karty świadectwa w rozmaitych językach używanych przez więźniów. Starano się dotrzeć do każdego z nich. Z zainteresowanymi systematycznie studiowano Biblię. Świadkowie głosili tak gorliwie, że niektórzy więźniowie polityczni narzekali: „Gdziekolwiek pójdziesz, wszędzie mówią o Jehowie!” Kiedy z Berlina przyszły rozkazy, by osłabić wiarę Świadków przez rozproszenie ich wśród więźniów, w gruncie rzeczy umożliwiono im dotarcie ze świadectwem do większej liczby osób.

Bratanica francuskiego generała Charlesa de Gaulle’a tak napisała po uwolnieniu z Ravensbrück o przeszło 500 kobietach będących wiernymi Świadkami: „Szczerze je podziwiam. Były różnej narodowości: niemieckiej, polskiej, rosyjskiej, czeskiej i znosiły ogromne cierpienia z powodu swych wierzeń. (...) Wszystkie odznaczały się niesłychaną odwagą i swą postawą w końcu zdobyły szacunek nawet u funkcjonariuszy SS. Mogły być natychmiast zwolnione, gdyby się wyrzekły swej wiary. One jednak nie rezygnowały z oporu; udawało im się nawet przemycać do obozu książki i traktaty”.

Świadkowie tak jak Jezus dowiedli, że zwyciężyli świat, który chciał ich ukształtować na swą szatańską modłę (Jana 16:33). W książce New Religious Movements: A Perspective for Understanding Society (Nowe prądy religijne: szansa na zrozumienie społeczeństwa) Christine King pisze o nich: „Świadkowie Jehowy rzucili wyzwanie totalitarnej koncepcji nowego społeczeństwa i właśnie to wyzwanie, jak również nieustępliwe obstawanie przy nim, wyraźnie niepokoiło budowniczych nowego ładu. (...) Stare, wypróbowane metody prześladowań — tortury, więzienie, wyszydzanie — nie nawróciły ani jednego Świadka na stronę nazistów, a w gruncie rzeczy godziły rykoszetem w samych ciemięzców. (...) Jedni i drudzy powoływali się na swą lojalność i toczyła się między nimi zacięta walka, zwłaszcza że hitlerowcy, dysponujący przewagą fizyczną, byli pod wieloma względami mniej pewni siebie, słabiej utwierdzeni w swych poglądach, mniej przekonani o przetrwaniu swej 1000-letniej Rzeszy. Świadkowie nie mieli żadnych wątpliwości co do podstaw swojej wiary, gdyż jej korzenie sięgają czasów Abla. Kiedy naziści musieli zwalczać opozycję i przekonywać własnych stronników, często zapożyczając słownictwo i pojęcia z sekt chrześcijaństwa, Świadkowie byli pewni, że ich współwyznawcy zachowają całkowitą, niezachwianą lojalność aż do śmierci” (wydanie z roku 1982).

Pod koniec wojny ponad tysiąc ocalałych Świadków opuściło obozy koncentracyjne — silni w wierze i mocno miłujący siebie wzajemnie. Kiedy zbliżała się armia radziecka, strażnicy pośpiesznie ewakuowali obóz w Sachsenhausen. Pogrupowali więźniów według narodowości. Ale 230 przetrzymywanych tam Świadków Jehowy pozostało razem w jednej grupie. Bliskość Rosjan sprawiała, że strażnicy stali się nerwowi. Brakowało żywności, a więźniowie byli słabi. Rozstrzeliwano każdego, kto się opóźniał albo upadał z wyczerpania. Trasę tego marszu usiało tysiące zabitych. Ale Świadkowie tak pomagali sobie nawzajem, iż nawet najsłabszy z nich nie pozostał na drodze! A przecież były wśród nich osoby między 65 a 72 rokiem życia. Inni więźniowie usiłowali po drodze kraść jedzenie i wielu przy tym zastrzelono. Tymczasem Świadkowie Jehowy szukali sposobności, by podczas ewakuacji opowiadać ludziom o miłościwym zamierzeniu Bożym, i niekiedy w podzięce za to pokrzepiające orędzie otrzymywali coś do zjedzenia dla siebie i swych chrześcijańskich braci.

Kler nie zaprzestaje walki

Po drugiej wojnie światowej na wschodzie Czechosłowacji kler w dalszym ciągu podżegał do prześladowania Świadków Jehowy. Pod rządami hitlerowców oskarżał ich o to, że są komunistami, a teraz obwiniał ich o występowanie przeciwko władzy komunistycznej. Zdarzało się, że z poduszczenia księży nauczyciele wysyłali ze szkoły setki uczniów, by obrzucali kamieniami Świadków chodzących od domu do domu.

Podobnie w roku 1947 księża katoliccy podburzali ludność przeciwko Świadkom w Santa Ana w Salwadorze. W czasie cotygodniowego studium Strażnicy jacyś chłopcy zaczęli przez otwarte drzwi wrzucać do środka kamienie. Potem nadciągnęła procesja z księżmi na czele. Niektórzy ludzie nieśli pochodnie, inni trzymali obrazy. „Niech żyje Matka Boska! Śmierć Jehowie!” — krzyczeli. Przez jakieś dwie godziny obrzucali budynek kamieniami.

W połowie lat czterdziestych również w kanadyjskiej prowincji Quebec Świadkowie Jehowy spotkali się z nader brutalnym traktowaniem zarówno ze strony tłumów podjudzonych katolików, jak i urzędników państwowych. Delegacje z pałacu biskupa codziennie składały wizyty na komendzie policji, domagając się zrobienia ze Świadkami porządku. Przed aresztowaniami często widziano, jak policjanci wychodzą tylnymi drzwiami z kościoła. W roku 1949 w Joliette katoliccy awanturnicy wypędzili z miasta misjonarzy Świadków Jehowy.

Ale nie wszystkim mieszkańcom Quebecu się to podobało. Dzisiaj przy jednej z głównych arterii w Joliette stoi piękna Sala Królestwa Świadków Jehowy. Tutejsze seminarium duchowne zamknięto, a jego budynek wykupiło państwo i przekształciło w szkołę publiczną. Z kolei w Montrealu Świadkowie Jehowy urządzali wielkie zgromadzenia międzynarodowe. W roku 1978 na jedno z nich przybyło aż 80 008 osób.

Niemniej Kościół katolicki chwyta się wszelkich możliwych metod, by nie wypuścić ludzi ze swego żelaznego uścisku. Wywierając presję na urzędników państwowych we Włoszech, dopilnował, by w roku 1949 wydalono z tego kraju misjonarzy Świadków Jehowy, a w latach pięćdziesiątych starał się w miarę możności doprowadzić do cofnięcia zezwoleń na zgromadzenia. Mimo to liczba Świadków Jehowy we Włoszech stale rosła i w roku 1992 działało tam ponad 190 000 ewangelizatorów.

Duchowieństwo w Hiszpanii podobnie jak za czasów inkwizycji trudniło się składaniem donosów, a brudną robotę zostawiało państwu. Na przykład gdy w roku 1954 arcybiskup Barcelony podjął krucjatę przeciw Świadkom, duchowni wykorzystywali ambony, szkoły i radio, by doradzać ludziom, że jeśli zajdą do nich Świadkowie, powinni zaprosić ich do środka, a potem szybko wezwać policję.

Księża obawiali się, że Hiszpanie mogliby się dowiedzieć, co naprawdę mówi Biblia, i nawet zacząć o tym opowiadać innym. Kiedy w roku 1960 Manuel Mula Giménez został uwięziony w Granadzie za „przestępstwo” polegające na zapoznawaniu ludzi z Biblią, kapelan więzienny (ksiądz katolicki) kazał usunąć z biblioteki jedyny egzemplarz tej Księgi. Manuelowi zabrano też Ewangelie, które pożyczył mu współwięzień. Ale obecnie mieszkańcy tego państwa mają już dostęp do Biblii, toteż sami mogą się przekonać, czego naucza. W roku 1992 blisko 90 000 osób oddawało tam cześć Jehowie w charakterze Jego Świadków.

W Dominikanie duchowieństwo współpracowało z dyktatorem Trujillo, by przez niego osiągać swoje cele, a on z kolei posługiwał się klerem do realizowania własnych. Po ukazaniu się w roku 1950 artykułów prasowych, w których księża rzucali oszczerstwa na Świadków Jehowy, nadzorca Biura Oddziału Towarzystwa Strażnica został wezwany przez Ministra Spraw Wewnętrznych i Policji. Czekając przed jego gabinetem, widział wchodzących i wychodzących dwóch jezuitów. Zaraz potem poproszono go do środka i zdenerwowany minister odczytał mu dekret zakazujący Świadkom Jehowy prowadzenia działalności. Kiedy w roku 1956 na krótko uchylono zakaz, duchowieństwo na nowo zaczęło zniesławiać Świadków w radiu i w prasie. Aresztowano całe zbory i nakazywano ich członkom podpisywać oświadczenia, że wyrzekają się wiary i obiecują powrócić na łono Kościoła katolickiego. Gdy odmawiali, bito ich, kopano, chłostano i masakrowano im twarze kolbami karabinów. Nie ugięli się jednak, a ich szeregi się pomnażały.

Do aktów przemocy doszło też w Sucre w Boliwii. W roku 1955 zgraja chłopców z katolickiego seminarium Sagrado Corazón otoczyła miejsce, w którym odbywało się zgromadzenie Świadków Jehowy, i wrzeszcząc, rzucała kamieniami. Z budynku kościelnego stojącego naprzeciwko zachęcano przez megafon wszystkich katolików, by bronili Kościoła i „Najświętszej Marii Panny” przed „protestanckimi heretykami”. Biskup i księża próbowali osobiście przerwać zgromadzenie, ale policja wyprosiła ich z sali.

Rok wcześniej na zgromadzeniu Świadków Jehowy w Riobambie w Ekwadorze jednym z punktów programu był wykład publiczny „Czy warto okazywać miłość w samolubnym świecie?” Ale pewien jezuita podburzył katolików, namawiając ich do przerwania zgromadzenia. Toteż podczas wykładu dały się słyszeć okrzyki motłochu: „Niech żyje Kościół katolicki!”, „Precz z protestantami!” Warto nadmienić, że policjanci z szablami w rękach powstrzymywali napastników. Ci jednak obrzucili kamieniami miejsce zgromadzenia, a potem budynek, w którym mieszkali misjonarze.

W prześladowaniach Świadków wiodą prym duchowni katoliccy, ale nie tylko oni ich gnębią. Kler greckiego Kościoła prawosławnego, działający na nieco mniejszym obszarze, przejawia w stosunku do nich równą zaciekłość i używa takich samych metod. Podobnym duchem pała też wielu duchownych protestanckich, zwłaszcza gdy widzą, że może im to ujść bezkarnie. Na przykład w Indonezji przewodzili rozjuszonym tłumom, które wdzierały się do domów prywatnych w czasie prowadzenia studiów biblijnych i okrutnie biły obecnych tam Świadków Jehowy. W pewnych krajach afrykańskich usiłowali nakłonić urzędników do wydalenia Świadków Jehowy albo do zabronienia im rozmawiania z ludźmi o Słowie Bożym. Chociaż w innych sprawach duchowni katoliccy i protestanccy miewają rozbieżne poglądy, to jednak przeciw Świadkom Jehowy tworzą zgodny front. Niekiedy nawet jednoczą siły, próbując nakłonić władze do położenia kresu działalności Świadków. Również wyznania niechrześcijańskie — tam, gdzie kształtują życie społeczeństwa — często posługują się władzami państwowymi, aby uniemożliwić ludziom poznawanie nauk mogących zrodzić w nich wątpliwości co do religii przodków.

Niekiedy te wyznania niechrześcijańskie sprzymierzają się z rzekomymi chrześcijanami i wspólnie knują intrygi w celu utrzymania religijnego status quo. Na początku lat pięćdziesiątych w Dekinie w Dahomeju (obecnie Benin) kapłan fetyszystyczny oraz ksiądz katolicki ukartowali wspólnie, że skłonią urzędników do stłumienia działalności Świadków Jehowy. Posunęli się do spreparowania zarzutów obliczonych na wzbudzenie wrogich uczuć wobec Świadków. Oskarżyli ich, że podżegają ludzi do buntu przeciw rządowi, że nie płacą podatków, że przez nich fetysze nie dają deszczu, a modlitwy kapłana pozostają bez odpowiedzi. Wszyscy ci przywódcy religijni obawiali się, iż wierni mogliby się dowiedzieć czegoś, co uwolniłoby ich od przesądów i życia w ślepym posłuszeństwie.

Jednakże w wielu okolicach wpływy kleru stopniowo maleją. Obecnie duchowieństwo nie zawsze może liczyć na wsparcie policji w szykanowaniu Świadków. Kiedy w roku 1986 w greckim mieście Larisa ksiądz prawosławny podburzył tłum, usiłując przerwać zgromadzenie Świadków Jehowy, prokurator okręgowy oraz duży oddział policji wystąpili w ich obronie. Czasami akty nietolerancji religijnej dość bezwzględnie demaskuje również prasa.

Niemniej w wielu stronach świata prześladowania wybuchają jeszcze z innych powodów. Jeden z nich wiąże się ze stosunkiem Świadków Jehowy do symboli narodowych.

Ponieważ oddają cześć tylko Jehowie

W czasach nam współczesnych Świadkowie Jehowy często musieli zajmować zdecydowane stanowisko w kwestii ceremonii patriotycznych. Po raz pierwszy problem ten wypłynął w nazistowskich Niemczech. Hitler próbował narzucić Niemcom dryl wojskowy, wprowadzając obowiązkowe pozdrowienie „Heil Hitler!” Jak donosił Björn Hallström, dziennikarz szwedzki pracujący w BBC, Świadkowie Jehowy w nazistowskich Niemczech byli aresztowani najczęściej pod zarzutem „odmowy oddawania honorów fladze oraz wypowiedzenia hitlerowskiego powitania”. Wkrótce także inne państwa zaczęły wymagać od każdego obywatela składania hołdu sztandarowi. Świadkowie Jehowy tego nie czynili — nie z powodu nielojalności, lecz ze względu na chrześcijańskie sumienie. Do flagi odnoszą się z szacunkiem, ale pozdrawianie jej uznają za akt uwielbienia. *

W Niemczech na początku ery nazistowskiej uwięziono około 1200 Świadków za to, że nie chcieli używać hitlerowskiego powitania ani odstąpić od swej chrześcijańskiej neutralności. Nieco później w USA znęcano się nad tysiącami naszych braci za odmowę pozdrawiania flagi amerykańskiej. W tygodniu od 4 listopada 1935 roku w Canonsburg w stanie Pensylwania zbito w kotłowni szkolnej kilkoro dzieci, ponieważ nie oddały honorów sztandarowi. Z tego samego powodu zwolniono z pracy w tej szkole nauczycielkę Grace Estep. W Minersville w Pensylwanii 6 listopada odmówili złożenia hołdu fladze William i Lillian Gobitas, za co zostali wyrzuceni ze szkoły. Ich ojciec sądownie ubiegał się o przywrócenie im praw uczniowskich. Sąd pierwszej i drugiej instancji wydał orzeczenie na korzyść Świadków Jehowy. Jednakże w 1940 roku, gdy naród stanął u progu wojny, sprawa Okręg Szkolny Minersville przeciw Gobitis trafiła do Sądu Najwyższego USA, który stosunkiem głosów 8 do 1 poparł obowiązek pozdrawiania sztandaru w szkołach publicznych. Pociągnęło to za sobą lawinę prześladowań Świadków Jehowy w całym kraju.

Brutalne ataki na Świadków zdarzały się tak często, że Eleanor Roosevelt (żona prezydenta) apelowała do społeczeństwa o zaprzestanie napaści. Dnia 16 czerwca 1940 roku wyższy urzędnik Ministerstwa Sprawiedliwości Francis Biddle wyraźnie wspomniał w ogólnokrajowej audycji radiowej o bestialskim traktowaniu Świadków i zapowiedział, że takie wykroczenia nie będą tolerowane. Nie zahamowało to jednak fali prześladowań.

W każdej możliwej sytuacji — na ulicy, w pracy, podczas służby od domu do domu — podsuwano Świadkom flagi z żądaniem, żeby je pozdrowili, bo w przeciwnym razie spotka ich coś złego. Pod koniec roku 1940 Rocznik Świadków Jehowy donosił: „Kler i Legion Amerykański [związek kombatantów] posługując się motłochem, który wziął prawo w swoje ręce, wyrządził trudne do opisania krzywdy. Świadków Jehowy napadano, bito, porywano, wypędzano z miast, hrabstw i stanów, oblewano smołą i tarzano w pierzu, zmuszano do picia rycyny, związywano razem i pędzono ulicami jak bydło, kastrowano i okaleczano na inne sposoby. Rozwścieczone tłumy wyszydzały i znieważały Świadków; więziono ich całymi setkami bez oficjalnego oskarżenia i trzymano w odosobnieniu, odmawiając prawa do kontaktowania się z krewnymi, przyjaciółmi czy prawnikami. Setki innych przetrzymywano w tak zwanych aresztach prewencyjnych, niektórych zastrzelono pod osłoną nocy, drugim grożono powieszeniem i bito do utraty przytomności. Motłoch dopuszczał się najrozmaitszych aktów przemocy. Z wielu osób zdzierano ubranie, zabierano im Biblie i inne publikacje, by je potem publicznie spalić, niszczono im i palono samochody, przyczepy mieszkalne, domy i miejsca zgromadzeń (...) Często się zdarzało, że podczas procesów toczących się w miejscowościach, gdzie rządził motłoch, atakowano i bito w sądach zarówno prawników, jak i świadków. Gdy dochodziło do napaści, urzędnicy państwowi prawie zawsze przyglądali się temu z założonymi rękami i odmawiali pomocy, a nieraz przedstawiciele prawa uczestniczyli w takich akcjach albo wręcz im przewodzili”. W USA w latach 1940-1944 odnotowano ponad 2500 napadów wzburzonego tłumu na Świadków Jehowy.

Ponieważ pod koniec lat trzydziestych i na początku czterdziestych w USA i Kanadzie wyrzucono ze szkół sporo dzieci Świadków Jehowy, więc aby umożliwić im kształcenie się, trzeba było założyć własne szkoły. Nazywano je Szkołami Królestwa.

Również w innych krajach surowo prześladowano Świadków za odmowę pozdrawiania lub całowania symboli narodowych. W roku 1959 w Kostaryce dzieciom Świadków Jehowy zabroniono uczęszczania do szkoły, gdyż uchylały się od tego, co prawo określało mianem „oddawania czci symbolom narodowym”. Z podobnym traktowaniem spotkały się w roku 1984 dzieci Świadków w Paragwaju. W roku 1959 Sąd Najwyższy na Filipinach orzekł, że dzieci Świadków Jehowy pomimo ich przekonań religijnych wolno zmuszać do oddawania honorów fladze. Niemniej tamtejsze władze szkolne na ogół współpracowały ze Świadkami, dzięki czemu ich dzieci mogły uczęszczać do szkoły, nie gwałcąc sumienia. W roku 1963 w Liberii (Afryka Zachodnia) władze oskarżyły Świadków o nielojalność wobec państwa. Siłą przerwano zgromadzenie w Gbarndze i zażądano od wszystkich obecnych — zarówno Liberyjczyków, jak i obcokrajowców — ślubowania wierności fladze narodowej. W roku 1976 w sprawozdaniu zatytułowanym „Świadkowie Jehowy na Kubie” doniesiono, że w ciągu poprzednich dwóch lat wtrącono do więzienia około tysiąca matek i ojców, ponieważ ich dzieci nie pozdrawiały flagi.

Nie wszyscy popierali stosowanie takich represji wobec ludzi, którzy ze względu na sumienie z szacunkiem odmawiali uczestniczenia w ceremoniach patriotycznych. W tygodniku The Open Forum, publikowanym przez Południowokalifornijski Oddział Amerykańskiego Związku Swobód Obywatelskich, napisano w roku 1941: „Najwyższy czas, żebyśmy się opamiętali, jeśli chodzi o pozdrawianie flagi. Świadkowie Jehowy nie są nielojalnymi Amerykanami. (...) Nie mają w zwyczaju łamać prawa, przeciwnie — prowadzą przyzwoite, porządne życie, wnosząc swój wkład w pomyślność ogółu”. W roku 1976 pewien argentyński dziennikarz otwarcie oświadczył na łamach gazety Herald, wydawanej w Buenos Aires: „Wierzenia [Świadków] stanowią kamień obrazy jedynie dla tych, którzy uważają, że patriotyzm nie tyle wypływa z serca, ile polega głównie na wymachiwaniu flagą i śpiewaniu hymnu”. Dodał też: „Hitler i Stalin nie mogli ich [Świadków] ścierpieć, toteż obchodzili się z nimi haniebnie. Wielu innych dyktatorów, domagających się konformizmu, usiłowało ich zdławić, ale im się to nie udało”.

Powszechnie wiadomo, iż pewne ugrupowania religijne popierają wystąpienia zbrojne przeciw władzy, której nie akceptują. Ale Świadkowie Jehowy nigdzie na świecie nie angażują się w działalność wywrotową. Odmawiają pozdrawiania symboli narodowych nie dlatego, że są nielojalni i popierają jakiś inny rząd ludzki. Takie samo stanowisko zajmują w każdym kraju, w którym żyją. Nie jest to przejaw braku szacunku. Świadkowie nie gwiżdżą ani nie krzyczą, by przerwać ceremonie patriotyczne, nie opluwają flagi, nie depczą po niej ani jej nie palą. Nie są wrogami rządu. Ich postawę kształtują słowa samego Jezusa Chrystusa, zanotowane w Ewangelii według Mateusza 4:10: „Jehowę, twego Boga, masz czcić i tylko dla niego masz pełnić świętą służbę”.

Zajmując takie stanowisko, Świadkowie Jehowy przypominają pierwszych chrześcijan w czasach imperium rzymskiego. W książce Essentials of Bible History (Podstawy historii biblijnej) czytamy: „Akt oddania czci cesarzowi polegał na wrzuceniu szczypty kadzidła lub upuszczeniu kilku kropel wina na ołtarz stojący przed wizerunkiem cesarza. Być może dzisiaj, patrząc na to z perspektywy czasu, nie widzimy różnicy między tym aktem a (...) podniesieniem ręki przy pozdrawianiu sztandaru lub jakiegoś wybitnego męża stanu, co uznajemy za wyraz uprzejmości, szacunku i patriotyzmu. Niewykluczone, że w I wieku tak właśnie zapatrywała się na to większość ludzi, ale nie należeli do nich chrześcijanie. Oni uważali to za akt religijnego uwielbienia, przypisujący cesarzowi boskość, a w związku z tym stanowiący przejaw nielojalności wobec Boga i Chrystusa, dlatego nie brali w tym udziału” (Elmer W. K. Mould, 1951, s. 563).

Znienawidzeni za to, że „nie są częścią świata”

Ponieważ Jezus powiedział, że jego uczniowie „nie są częścią świata”, więc Świadkowie Jehowy nie zajmują się polityką (Jana 17:16; 6:15). Również pod tym względem przypominają pierwszych chrześcijan, o których historycy piszą:

„Ci, którzy rządzili światem pogańskim, okazywali mało zrozumienia dla pierwotnego chrystianizmu i nie byli dla niego łaskawi. (...) Chrześcijanie odmawiali spełniania pewnych obowiązków, którym podlegali obywatele rzymscy. (...) Odmawiali piastowania urzędów politycznych” (A. K. Heckel i J. G. Sigman, On the Road to Civilization​—A World History, 1937, ss. 237, 238). „Odmawiali wzięcia jakiegokolwiek czynnego udziału w administracji państwowej Cesarstwa i w jego obronie zbrojnej. (...) Niemożliwością było, aby chrześcijanin mógł zostać żołnierzem, dostojnikiem państwowym bądź władcą, nie wyrzekając się tym samym obowiązku bardziej uświęconego” (Edward Gibbon, Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego, 1975, t. 2, s. 37, tłum. Z. Kierszys).

Świat nie akceptuje tego stanowiska, zwłaszcza w krajach, w których władcy wymagają, by każdy w określony sposób dowodził swego poparcia dla danego systemu politycznego. W rezultacie sprawdzają się słowa Jezusa: „Gdybyście byli częścią świata, świat kochałby to, co jest jego własnością. A ponieważ nie jesteście częścią świata, ale ja was ze świata wybrałem, dlatego świat was nienawidzi” (Jana 15:19).

W niektórych krajach wprowadzono obowiązek uczestniczenia w wyborach. Za niewywiązanie się z niego grozi w najlepszym razie kara grzywny albo więzienia. Ale Świadkowie Jehowy popierają mesjańskie Królestwo Boże, o którym Jezus powiedział, że „nie jest częścią tego świata”. Dlatego nie mieszają się do polityki państw tego świata (Jana 18:36). Każdy z nich podejmuje taką decyzję sam i nikomu nie narzuca swoich poglądów. Tam, gdzie brak tolerancji religijnej, neutralne stanowisko Świadków wobec polityki służy rządom do usprawiedliwienia brutalnych prześladowań. Działo się tak na przykład w krajach, które znalazły się pod okupacją hitlerowską, czy też na Kubie. Niemniej władze wielu państw przejawiają większą tolerancję.

Czasami jednak przywódcy polityczni żądają od każdego, by wyrażał poparcie dla partii rządzącej wykrzykiwaniem określonych sloganów. Ponieważ Świadkom Jehowy nie pozwala na to sumienie, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych na wschodzie Afryki tysiące z nich bito, ograbiano ze środków do życia i wypędzano z domów. Świadkowie Jehowy są pracowici i przestrzegają prawa, ale we wszystkich krajach zachowują chrześcijańską neutralność wobec spraw politycznych.

W Malawi istnieje tylko jedna partia polityczna, a na przynależność do niej wskazuje legitymacja członkowska. Świadkowie wzorowo płacą podatki, ale zgodnie ze swymi przekonaniami religijnymi nie wykupują takich legitymacji. Gdyby to zrobili, wyparliby się swej wiary w Królestwo Boże. Z tego powodu pod koniec roku 1967 bandy młodzieży — zachęcone przez władze — rozpoczęły w całym kraju zmasowany atak na Świadków Jehowy, który cechowała wyjątkowa nieprzyzwoitość i sadystyczne okrucieństwo. Zgwałcono ponad tysiąc gorliwych chrześcijanek. Niektóre były rozbierane do naga przed tłumem ludzi, bite kijami i pięściami, a potem padały ofiarą zbiorowego gwałtu. Mężczyznom przebijano nogi gwoździami albo szprychami z kół rowerów i kazano im biegać. W całym kraju niszczono Świadkom domy, meble, ubrania i żywność.

W roku 1972 po dorocznym zjeździe Partii Kongresu Malawi ponownie doszło do wybuchu bestialskich aktów przemocy. Na zjeździe tym oficjalnie postanowiono pozbawić Świadków Jehowy wszelkich możliwości zatrudnienia i wygnać ich z domów. Nic nie pomogły nawet apele pracodawców, którzy chcieli zatrzymać tych zaufanych pracowników. Świadkom konfiskowano lub niszczono domy i plony, zabierano albo zabijano zwierzęta domowe. Nie pozwalano czerpać wody z wiejskich studni. Wiele osób pobito, zgwałcono, okaleczono bądź zamordowano. Bez przerwy szydzono z ich wiary. Ostatecznie blisko 34 000 Świadków uciekło z kraju, by uniknąć śmierci.

Ale na tym nie koniec. Najpierw jeden kraj, a potem drugi zmusił ich do opuszczenia swych granic, wskutek czego trafili z powrotem w ręce prześladowców, którzy znowu się nad nimi znęcali. Jednakże mimo wszystkich tych udręk Świadkowie nie poszli na kompromis i nie wyrzekli się wiary w Jehowę Boga. Dowiedli, że przypominają lojalnych sług Bożych, o których Biblia mówi: „Drudzy zaś byli doświadczani przez drwiny i biczowania, co więcej, przez więzy i więzienia. Byli kamienowani, doświadczani, przerzynani piłą, umierali zabijani mieczem, chodzili w skórach owczych, w skórach kozich, będąc w nędzy, uciskani, poniewierani; świat nie był ich godzien” (Hebr. 11:36-38).

Prześladowani przez wszystkie narody

Czy tylko nieliczne kraje na świecie zadały kłam swemu umiłowaniu wolności, wszczynając takie prześladowania religijne? Nic podobnego! Jezus Chrystus ostrzegł swych naśladowców: „Ze względu na moje imię będziecie przedmiotem nienawiści wszystkich narodów” (Mat. 24:9).

Nienawiść ta nasiliła się szczególnie od roku 1914, gdy nastały dni ostatnie tego systemu rzeczy. Atak rozpoczęły Kanada i USA podczas pierwszej wojny światowej, delegalizując literaturę biblijną, co wkrótce uczyniono także w Indiach oraz Niasie (obecnie Malawi). W latach dwudziestych bezpodstawne ograniczenia na działalność Badaczy Pisma Świętego nałożono w Grecji, Hiszpanii, Rumunii, na Węgrzech i we Włoszech. W niektórych z tych krajów zakazano rozpowszechniania literatury biblijnej. Czasami nawet nie pozwalano urządzać zebrań w miejscach prywatnych. W latach trzydziestych na podobne posunięcia zdecydowało się więcej państw; działalność Świadków Jehowy albo ich literatura została zakazana w Albanii, Austrii, Bułgarii, Estonii, Jugosławii, na Litwie i Łotwie, w Polsce, w pewnych kantonach Szwajcarii, w Złotym Wybrzeżu (obecna Ghana) i terytoriach francuskich w Afryce oraz w Trynidadzie i na Fidżi.

W okresie drugiej wojny światowej w wielu krajach obłożono zakazem religię Świadków Jehowy, ich publiczną służbę kaznodziejską oraz literaturę biblijną. Stało się tak nie tylko w Japonii, Niemczech i we Włoszech — gdzie panowała dyktatura — ale też w wielu państwach, które podczas wojny bezpośrednio lub pośrednio dostały się pod ich wpływy. Należały do nich: Albania, Austria, Belgia, Czechosłowacja, Holandia, Holenderskie Indie Wschodnie (obecnie Indonezja), Korea i Norwegia. W owym czasie oficjalne dekrety wymierzone przeciwko Świadkom Jehowy albo ich działalności wydano w Argentynie, Brazylii, Finlandii, Francji i na Węgrzech.

Rząd Wielkiej Brytanii podczas wojny nie zakazał wprost działalności Świadków Jehowy, ale wydalił nadzorcę Biura Oddziału Towarzystwa Strażnica, pochodzącego z Ameryki, oraz usiłował zahamować prowadzone przez nich dzieło, nakładając w okresie wojny embargo na dostawy ich literatury biblijnej. Na terenie Imperium Brytyjskiego oraz Brytyjskiej Wspólnoty Narodów delegalizowano działalność Świadków Jehowy albo ich publikacje. Takie obostrzenia będące wyrazem wrogości wobec sług Jehowy wprowadziły: Australia, Bahamy, Basuto (obecnie Lesoto), Beczuana (obecnie Botswana), Birma (obecnie Mianma), Cejlon (obecnie Sri Lanka), Cypr, Dominika, Fidżi, Gujana Brytyjska (obecnie Gujana), Indie, Jamajka, Kanada, Niasa (obecnie Malawi), Nigeria, Nowa Zelandia, Rodezja Południowa (obecnie Zimbabwe), Rodezja Północna (obecnie Zambia), Singapur, Suazi, Wyspy Podwietrzne (część brytyjska), Złote Wybrzeże (obecnie Ghana) oraz Związek (obecnie Republika) Południowej Afryki.

Po zakończeniu wojny jedni przeciwnicy zaniechali prześladowań, a inni je wzmogli. W ciągu następnych 45 lat wiele krajów odmówiło Świadkom Jehowy prawnego zarejestrowania, a ponadto ich religię lub działalność zdelegalizowano w 23 krajach afrykańskich, w 9 azjatyckich, 8 europejskich, 3 latynoamerykańskich i w 4 państwach wyspiarskich. W roku 1992 Świadkowie Jehowy podlegali różnym ograniczeniom jeszcze w 24 krajach.

Nie znaczy to, że wszyscy urzędnicy państwowi są przeciwni działalności Świadków Jehowy. Niejeden z nich opowiada się za wolnością wyznania i zdaje sobie sprawę, że Świadkowie to cenni członkowie społeczeństwa. Tacy urzędnicy nie zgadzają się z osobami, które nawołują do oficjalnych wystąpień przeciw tym chrześcijanom. Na przykład zanim Wybrzeże Kości Słoniowej uzyskało niepodległość, ksiądz katolicki i pastor metodystów usiłowali wpłynąć na pewnego wysokiego urzędnika, by doprowadzić do wydalenia z kraju Świadków Jehowy, ale przekonali się, że człowiek ten bynajmniej nie chce być marionetką w rękach duchowieństwa. Kiedy w roku 1990 pewien urzędnik w Namibii próbował tak sformułować przepisy, by dyskryminowały uchodźców, o których wiedziano, że są Świadkami Jehowy, Zgromadzenie Ustawodawcze nie wyraziło na to zgody. A w wielu krajach, gdzie ich działalność była kiedyś zakazana, teraz są już uznani prawnie.

Jednakże Świadkowie Jehowy i tak znoszą na całym świecie rozmaite prześladowania (2 Tym. 3:12). Gdzieniegdzie dokuczają im głównie nieokrzesani domownicy, inni przeciwni krewni albo koledzy z pracy czy klasy, którym wyraźnie brak bojaźni wobec Boga. Niemniej bez względu na to, kim są ich gnębiciele i jak usiłują usprawiedliwiać swe poczynania, Świadkowie Jehowy wiedzą, kto rzeczywiście kryje się za prześladowaniami prawdziwych chrześcijan.

Istota rzeczy

Publikacje Towarzystwa Strażnica od dawna wskazują, że w pierwszej księdze biblijnej przepowiedziano językiem symbolicznym nieprzyjaźń, czy też nienawiść między Szatanem Diabłem i jego podwładnymi a niebiańską organizacją samego Jehowy i jej ziemskimi przedstawicielami (1 Mojż. 3:15; Jana 8:38, 44; Obj. 12:9, 17). Zwłaszcza od roku 1925 Strażnica wyjaśnia na podstawie Pism, że istnieją tylko dwie główne organizacje — Jehowy i Szatana. A jak czytamy w Liście 1 Jana 5:19, „cały świat”, czyli cała ludzkość pozostająca poza organizacją Jehowy, „podlega mocy niegodziwca”. Właśnie dlatego wszyscy prawdziwi chrześcijanie są prześladowani (Jana 15:20).

Ale dlaczego Bóg na coś takiego pozwala? Czy przynosi to jakiś pożytek? Jezus Chrystus wyjaśnił, że zanim jako niebiański Król zgładzi Szatana i jego niegodziwą organizację, zostanie przeprowadzone dzieło rozdzielania ludzi ze wszystkich narodów, przyrównane do oddzielania owiec od kóz przez pasterza na Bliskim Wschodzie. Ludzie mieli otrzymać sposobność usłyszenia o Królestwie Bożym i opowiedzenia się po jego stronie. Kiedy głosicieli Królestwa spotykają prześladowania, tym wyraźniej wysuwa się na pierwszy plan pytanie: Czy ci, którzy słyszą o tym rządzie, będą wyświadczać dobro „braciom” Chrystusa i ich współpracownikom, okazując w ten sposób miłość samemu Chrystusowi? A może dołączą do tych, którzy znęcają się nad przedstawicielami Królestwa Bożego albo będą w milczeniu się temu przyglądać? (Mat. 25:31-46; 10:40; 24:14). Niektórzy mieszkańcy Malawi wyraźnie dostrzegli, kto służy prawdziwemu Bogu, i postanowili dzielić los prześladowanych Świadków. To samo zdarzało się wśród więźniów, a nawet strażników w niemieckich obozach koncentracyjnych.

Chociaż ludzie wysuwają przeciwko nim fałszywe oskarżenia, chociaż się nad nimi znęcają, a nawet szydzą z ich wiary, Świadkowie Jehowy nie czują się opuszczeni przez Boga. Wiedzą, że to samo spotykało Jezusa Chrystusa (Mat. 27:43). Zdają sobie również sprawę, iż dzięki dochowaniu lojalności Jehowie Jezus dowiódł, że Diabeł to kłamca, i przyczynił się do uświęcenia imienia swego Ojca. Taki sam cel przyświeca każdemu Świadkowi Jehowy (Mat. 6:9).

Rzecz jednak nie w tym, czy przeżyją męczarnie i unikną śmierci. Jezus Chrystus przepowiedział, że niektórzy jego naśladowcy zostaną zabici (Mat. 24:9). On sam poniósł śmierć. Ale nigdy nie wdał się w układy z największym Przeciwnikiem Bożym, Szatanem Diabłem, „władcą świata”. Jezus zwyciężył świat (Jana 14:30; 16:33). A zatem istota rzeczy tkwi w tym, czy czciciele prawdziwego Boga pozostaną Mu wierni bez względu na to, jakie udręki przyjdzie im znieść. Nowożytni Świadkowie Jehowy dostarczają niezbitych dowodów, że podzielają zdanie apostoła Pawła, który napisał: „Bo czy żyjemy, żyjemy dla Jehowy, czy też umieramy, umieramy dla Jehowy. Dlatego czy żyjemy, czy też umieramy, należymy do Jehowy” (Rzym. 14:8).

[Przypisy]

^ ak. 3 W tamtych czasach Badacze Pisma Świętego nie do końca rozumieli to, co dzisiaj Świadkowie wiedzą z Biblii na temat nauczania w zborze przez mężczyzn (1 Kor. 14:33, 34; 1 Tym. 2:11, 12). Dlatego Maria Russell była współredaktorem Strażnicy i regularnie pisała do niej artykuły.

^ ak. 3 Byli to: Joseph F. Rutherford — prezes Towarzystwa Strażnica, William E. Van Amburgh — sekretarz-skarbnik Towarzystwa, Robert J. Martin — nadzorca biura, Frederick H. Robison — członek Komitetu Redakcyjnego Strażnicy, A. Hugh Macmillan — członek zarządu Towarzystwa, George H. Fisher i Clayton J. Woodworth — redaktorzy Dokonanej tajemnicy.

^ ak. 3 Giovanni DeCecca, pracujący w Dziale Włoskim biura Towarzystwa Strażnica.

^ ak. 1 Drugą prośbę o zwolnienie za kaucją odrzucił 1 lipca 1918 roku sędzia Martin T. Manton, zagorzały katolik. Kiedy później federalny sąd apelacyjny zmienił wyrok, Manton jako jedyny głosował przeciw. Warto zaznaczyć, że 4 grudnia 1939 roku specjalnie powołany sąd apelacyjny podtrzymał wyrok skazujący Mantona za nadużycie stanowiska sędziego, nieuczciwość i przyjmowanie łapówek.

^ ak. 1 Mężczyźni ci zostali uwięzieni niesłusznie i nie byli przestępcami, o czym świadczy fakt, iż J. F. Rutherford pozostawał członkiem palestry Sądu Najwyższego USA od chwili przyjęcia go do tego grona w maju 1909 roku aż do śmierci w roku 1942. W latach 1939-1942 występował w tym sądzie jako jeden z adwokatów w 14 rozprawach. Osobiście przemawiał przed Sądem Najwyższym w sprawie Schneider przeciw stanowi New Jersey (w roku 1939) i Okręg Szkolny Minersville przeciw Gobitis (w roku 1940). Podczas drugiej wojny światowej A. H. Macmillan, również niesłusznie więziony w latach 1918-1919, otrzymał od dyrektora federalnego Zarządu Zakładów Karnych pozwolenie na regularne odwiedzanie więzień federalnych w USA, by zaspokajać potrzeby duchowe młodych mężczyzn, skazanych za obstawanie przy chrześcijańskiej neutralności.

^ ak. 2 The Encyclopedia Americana z roku 1942 podaje w tomie 11 na stronie 316: „Sztandar, podobnie jak krzyż, jest święty. (...) Przepisy i ustawy dotyczące stosunku człowieka do sztandaru państwowego zawierają niedwuznaczne i wymowne wyrażenia, jak ‚służyć sztandarowi’, (...) ‚cześć dla sztandaru’ i ‚ślubowanie wierności sztandarowi’”. W brazylijskim periodyku Diário da Justiça z 16 lutego 1956 roku doniesiono na stronie 1904, że podczas publicznej uroczystości pewien wojskowy oświadczył: „W religii patriotycznej flagi zostały wyniesione do rangi bóstw (...) Fladze należy się hołd i cześć”.

[Napis na stronie 642]

Głównymi prześladowcami Jezusa Chrystusa byli przywódcy religijni

[Napis na stronie 645]

„Bóg ordynuje kogoś, to znaczy upoważnia go do głoszenia, przez udzielenie mu Ducha Świętego”

[Napis na stronie 647]

„Dokonana tajemnica” bez ogródek obnażała obłudę duchownych chrześcijaństwa!

[Napis na stronie 650]

Chrześcijanki i chrześcijanie byli napadani przez motłoch oraz więzieni bez nakazu aresztowania i bez rozprawy sądowej

[Napis na stronie 652]

„Te kary więzienia są wyraźnie zbyt wysokie” (Woodrow Wilson, prezydent USA)

[Napis na stronie 656]

Kto nie słuchał księdza, nie mógł znaleźć sprawiedliwości

[Napis na stronie 666]

Księża podjudzali nauczycieli do wysyłania ze szkoły uczniów, by obrzucali Świadków kamieniami

[Napis na stronie 668]

Kler zjednoczył swe siły przeciwko Świadkom

[Napis na stronie 671]

Świadkowie Jehowy padali ofiarą rozwścieczonego motłochu

[Napis na stronie 676]

Świadkowie Jehowy są prześladowani na całym świecie

[Ramka na stronie 655]

Duchowieństwo ujawnia swe odczucia

Godne uwagi są komentarze periodyków religijnych na temat skazania w roku 1918 J. F. Rutherforda i jego współpracowników:

◆ Czasopismo „The Christian Register” doniosło: „Rząd z bezwzględną precyzją obalił tym samym założenie, że poglądy religijne, choćby nie wiadomo jak nierozsądne i szkodliwe, można szerzyć bezkarnie. Jest to stara sztuczka, lecz do tej pory byliśmy wobec niej zdecydowanie zbyt tolerancyjni. (...) Wygląda to na koniec russellizmu”.

◆ W publikacji baptystów „The Western Recorder” napisano: „Nic dziwnego, że przywódca tej kłótliwej sekty będzie więziony w ośrodku dla niepoprawnych przestępców. (...) Naprawdę trudno przy tym rozstrzygnąć, czy oskarżonych należałoby posłać do więzienia, czy do zakładu dla psychicznie chorych”.

◆ Periodyk „The Fortnightly Review” powołał się na wypowiedź z nowojorskiej gazety „Evening Post”, gdzie powiedziano: „Wierzymy, że wszyscy kaznodzieje wezmą sobie do serca opinię tego sędziego, według którego nauczanie jakiejkolwiek religii nie pozostającej w całkowitej zgodzie z prawem jest poważnym przestępstwem, i to jeszcze bardziej karygodnym, jeśli głosiciel ewangelii czyni to w szczerości ducha”.

◆ Czasopismo „The Continent” pogardliwie nazwało oskarżonych „zwolennikami zmarłego ‚pastora’ Russella” i wypaczyło ich przekonania, podając, jakoby twierdzili, „iż wszyscy prócz grzeszników powinni być zwolnieni od walki z niemieckim kajzerem”. Jak utrzymywano, według waszyngtońskiego prokuratora generalnego „rząd włoski jakiś czas temu skarżył się Stanom Zjednoczonym, że Rutherford i jego współtowarzysze (...) uprawiali w tamtejszej armii propagandę antywojenną”.

◆ Tydzień później większą część powyższej wypowiedzi przytoczył dosłownie periodyk „The Christian Century”, pokazując, iż w pełni się z nią zgadza.

◆ W katolickim czasopiśmie „Truth” zamieszczono krótką wzmiankę o wyrokach, a następnie wyrażono odczucia wydawców: „Literatura tego ugrupowania jest przepełniona zaciekłymi atakami na Kościół katolicki i jego duchowieństwo”. Usiłując przykleić etykietkę „wywrotowca” każdemu, kto się publicznie nie zgadza z Kościołem katolickim, dodano: „Coraz wyraźniej widać, że duch nietolerancji ściśle się łączy z działalnością wywrotową”.

◆ W książce „Preachers Present Arms” dr Ray Abrams zaznaczył: „Kiedy wiadomość o dwudziestoletnich wyrokach dotarła do wydawców pism religijnych, praktycznie rzecz biorąc każde z nich, wielkie czy małe, dało wyraz radości z tego powodu. Nie zdołałem odszukać jakichkolwiek słów współczucia w żadnej z ortodoksyjnych gazet religijnych”.

[Ramka na stronie 660]

‛Prześladowani za przekonania religijne’

„W obozie koncentracyjnym w Mauthausen znajdowała się grupa ludzi, których prześladowano tylko za ich przekonania religijne. Chodzi o członków sekty ‚Poważnych Badaczy Pisma Świętego’, inaczej mówiąc ‚Świadków Jehowy’ (...) Powodem prześladowań były polityczne następstwa ich wierzeń — odmowa złożenia przysięgi na wierność Hitlerowi oraz pełnienia służby wojskowej w jakiejkolwiek postaci” (Hans Maršálek, „Die Geschichte des Konzentrationslagers Mauthausen”, Wiedeń, 1974).

[Ramka i ilustracja na stronie 661]

SS próbowało zmusić Świadków do podpisania następującego oświadczenia (tłumaczenie):

Obóz koncentracyjny w ..................................

Oddział II

OŚWIADCZENIE

Ja, ....................................................

urodzony(a) dnia .......................................

w ......................................................

składam niniejszym następujące oświadczenie:

1. Przekonałem się, że Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego głosi fałszywe nauki i pod płaszczykiem religii realizuje cele wymierzone przeciwko państwu.

2. Z tego powodu całkowicie zrywam z tą organizacją i odcinam się od nauk owej sekty.

3. Zapewniam, że nigdy więcej nie będę uczestniczyć w działalności Międzynarodowego Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego. Natychmiast zgłoszę każdą osobę, która próbowałaby mi przekazywać ich nauki albo w jakikolwiek inny sposób ujawniłaby swe powiązania z Badaczami. Bezzwłocznie dostarczę na najbliższy posterunek policji wszelkie publikacje Badaczy, gdyby takowe nadeszły pod mój adres.

4. W przyszłości będę przestrzegać obowiązujących praw państwowych, zwłaszcza zaś w razie wojny stanę z bronią w ręku w obronie ojczyzny i pod każdym względem będę lojalnym członkiem społeczeństwa mego kraju.

5. Jest mi wiadomo, że gdybym działał(a) wbrew złożonemu dziś oświadczeniu, muszę się liczyć z natychmiastowym powrotem do aresztu prewencyjnego.

.................................., dnia ...............

........................................................

Podpis

[Ramka na stronie 662]

Listy skazanych na śmierć

Franz Reiter (stracony później na gilotynie) napisał do matki 6 stycznia 1940 roku z zakładu karnego Berlin-Plötzensee:

„Jestem głęboko przeświadczony, że postępuję właściwie. Nawet tutaj mógłbym jeszcze zmienić zdanie, ale byłoby to nielojalne wobec Boga. Wszyscy tu pragniemy dochować wierności Bogu ku Jego chwale. (...) Wiem, że gdybym złożył przysięgę [wojskową], popełniłbym grzech zasługujący na śmierć. Wyrządziłbym sobie krzywdę. Nie byłoby dla mnie zmartwychwstania. Ale ja trzymam się tego, co powiedział Chrystus: ‛Ktokolwiek by uratował swoje życie, straci je, ale ktokolwiek by stracił swe życie ze względu na mnie, ten je otrzyma’. No cóż, kochana Mamo oraz wszyscy moi bracia i moje siostry! Dzisiaj usłyszałem wyrok i niech Was to nie przerazi — skazano mnie na śmierć. Zostanę stracony jutro rano. Bóg dodaje mi sił, tak jak wszystkim prawdziwym chrześcijanom w przeszłości. Apostołowie piszą, że ‛kto się narodził z Boga, nie może grzeszyć’. Odnosi się to też do mnie. Dałem Wam tego dowód i mogliście się o tym przekonać. Moi Kochani, nie rozpaczajcie. Byłoby dobrze dla Was wszystkich, gdybyście jeszcze lepiej poznali Pismo Święte. Jeśli będziecie trwać niewzruszenie aż do śmierci, to spotkamy się podczas zmartwychwstania. (...)

„Wasz Franz

„Do zobaczenia!”

List Bertholda Szabo, straconego 2 marca 1945 roku przez pluton egzekucyjny w Körmend na Węgrzech:

„Mariko, moja kochana Siostrzyczko!

„Zostało mi jeszcze półtorej godziny, więc chcę napisać do Ciebie, byś mogła powiadomić Rodziców o mojej sytuacji, o tym, że niedługo czeka mnie śmierć.

„Życzę im tego samego pokoju umysłu, którego ja sam doświadczam w ostatnich chwilach życia na tym nieszczęsnym świecie. Jest teraz dziesiąta, a zostanę stracony o wpół do dwunastej, ale jestem dość spokojny. Składam swoje przyszłe życie w ręce Jehowy i Jego Umiłowanego Syna i naszego Króla, Jezusa Chrystusa. Oni nigdy nie zapomną o tych, co ich szczerze kochają. Wiem również, że wkrótce nastąpi zmartwychwstanie ludzi, którzy umarli albo raczej zasnęli w Chrystusie. Bardzo chciałbym też powiedzieć, że życzę Wam wszystkim moc błogosławieństw od Jehowy za miłość, którą mi okazywaliście. Proszę, ucałuj ode mnie Mamę, Tatę i Annusę. Niech się o mnie nie martwią. Wkrótce się zobaczymy. Moja ręka jest w tej chwili spokojna i ja też będę spoczywał, póki Jehowa mnie nie zawoła. Nawet teraz dotrzymam ślubu, który Mu złożyłem.

„Muszę już kończyć. Niech Bóg będzie z Wami i ze mną.

„Bardzo Was kocham...

„Berthi”

[Ramka na stronie 663]

Znani z odwagi i ze swych przekonań

◆ „Mimo ogromnych przeciwności Świadkowie w obozach wspólnie się spotykali i modlili, powielali literaturę i pozyskiwali nowych wyznawców. Podtrzymywani na duchu przez współbraci i — w odróżnieniu od wielu innych więźniów — świadomi, dlaczego istnieją takie miejsca i dlaczego muszą tak cierpieć, Świadkowie stanowili małą, lecz pozostawiającą niezatarte wrażenie grupę więźniów, oznaczonych fioletowymi trójkątami, znanych z odwagi i ze swych przekonań” — napisała dr Christine King w książce „The Nazi State and the New Religions: Five Case Studies in Non-Conformity”.

◆ W publikacji „Wartości a przemoc — zarys socjologicznej problematyki Oświęcimia” Anna Pawełczyńska pisze: „Była to grupa więźniów — stanowiąca zwartą siłę ideologiczną, która wygrała swą walkę z hitleryzmem. Grupa niemiecka tej sekty istniejąc w łonie sterroryzowanego narodu, jako mała wysepka niesłabnącego oporu, w takim samym, niezłamanym kształcie funkcjonowała w Oświęcimiu. Zdołała ona wzbudzić szacunek we współwięźniach (...), w funkcyjnych, a nawet w SS-manach. Wiadomo było, że żaden z ‚Bibelforscherów’ [Świadków Jehowy] nie wykona rozkazu sprzecznego z swą wiarą religijną”.

◆ W książce „Autobiografia Rudolfa Hössa — komendanta obozu oświęcimskiego” czytamy o egzekucjach dokonywanych na niektórych Świadkach Jehowy za to, że nie chcieli odstąpić od swej chrześcijańskiej neutralności. Rudolf Höss opowiada: „Tak wyobrażałem sobie pierwszych chrześcijańskich męczenników oczekujących na arenie na rozszarpanie ich przez dzikie zwierzęta. Szli oni na śmierć z jasnym obliczem, skierowanymi ku górze oczyma, złożonymi do modlitwy i podniesionymi rękoma. Wszyscy, którzy oglądali tę śmierć, byli wzruszeni, poruszony był nawet pluton egzekucyjny”.

[Ramka na stronie 673]

„Nie są antypaństwowi”

„Nie są antypaństwowi; po prostu opowiadają się za Jehową”. „Nie palą kart powołań, nie wszczynają buntów (...) ani nie angażują się w żadną działalność wywrotową”. „Uczciwość i prawość to nieodłączne cechy Świadków. Bez względu na to, co się o tych ludziach myśli — a krąży na ich temat wiele negatywnych opinii — Świadkowie prowadzą przykładne życie” („Telegram” z lipca 1970 roku, Toronto, Kanada).

[Ramka na stronie 674]

Kto im przewodzi?

Świadkowie Jehowy wiedzą, że ich obowiązek głoszenia nie jest zależny od istnienia Towarzystwa Strażnica ani żadnej innej korporacji prawnej. „Niech się zdarzy, że działalność Towarzystwa Strażnica zostanie zakazana, a jego biura oddziałów w różnych krajach zostaną zamknięte wskutek interwencji władz. Nie zwolni to od owego Boskiego obowiązku kobiet i mężczyzn, którzy poświęcili się na spełnianie woli Boga i na których spoczywa Jego duch. Słowo Boże wyraźnie nakazuje: Głoście! Polecenie to góruje ponad wszelkim prawem ludzkim” („Strażnica” z 15 grudnia 1949 roku). Świadkowie zdają sobie sprawę, że ich Rozkazodawcami są Jehowa Bóg i Jezus Chrystus, toteż mimo napotykanego sprzeciwu wytrwale głoszą orędzie Królestwa.

[Ramka na stronie 677]

Przypominają pierwszych chrześcijan

◆ „Świadkowie Jehowy traktują religię o wiele poważniej niż ogromna większość ludzi. Ich zasady przywodzą na myśl pierwszych chrześcijan, którzy byli tak nielubiani i tak brutalnie prześladowani przez Rzymian” („Akron Beacon Journal” z 4 września 1951 roku, Akron, Ohio).

◆ „[Pierwsi chrześcijanie] prowadzili spokojne, moralnie czyste, wręcz wzorowe życie (...). Byli obywatelami przykładnymi pod każdym względem, z jednym wyjątkiem: sprawy palenia kadzidła”. „Jeżeli złożenie ofiary geniuszowi cezara było sprawdzianem patriotyzmu, jakże władze państwowe mogły przymknąć oko na opór tych niepatriotycznych chrześcijan? Kłopoty wynikające z tej postawy nie różniły się zbytnio od tarapatów, jakie w związku z niepozdrawianiem flagi państwowej ściągali na siebie w USA podczas wojny członkowie agresywnej sekty znanej pod nazwą Świadkowie Jehowy” (Paul Hutchinson i Winfred Garrison, „20 Centuries of Christianity”, 1959, s. 31).

◆ „Rzeczą najbardziej godną uwagi u Świadków jest chyba ich usilne obstawanie przy tym, żeby dochować posłuszeństwa przede wszystkim Bogu, którego stawiają ponad wszelką inną władzą na świecie” (dr C. S. Braden, „These Also Believe”, 1949, s. 380).

[Ilustracje na stronie 644]

„The Pittsburgh Gazette” nadała rozgłos dyskusjom, do których dr Eaton wyzwał C. T. Russella

[Ilustracja na stronie 646]

Przeciwnicy rozpowszechniali wierutne kłamstwa o pożyciu Charlesa i Marii Russellów

[Ilustracje na stronie 648]

Kiedy rozpowszechniono 10 000 000 egzemplarzy tego traktatu, który w świetle Słowa Bożego demaskował doktryny i praktyki kleru, duchowni wpadli we wściekłość

[Ilustracje na stronie 649]

Kampanię prześladowczą przeciw Badaczom Pisma Świętego w roku 1918 podsycała prasa

[Ilustracje na stronie 651]

W czasie procesu członków personelu Biura Głównego Towarzystwa dużo uwagi poświęcono książce „Dokonana tajemnica”

Budynek sądu federalnego i poczty w Brooklynie

[Ilustracja na stronie 653]

Otrzymali wyrok surowszy niż morderca, którego strzał zapoczątkował pierwszą wojnę światową. Od lewej: W. E. Van Amburgh, J. F. Rutherford, A. H. Macmillan, R. J. Martin, F. H. Robison, C. J. Woodworth, G. H. Fisher, G. DeCecca

[Ilustracje na stronie 657]

W 1939 roku około 200 awanturników pod wodzą księży katolickich usiłowało przerwać to zgromadzenie Świadków w Nowym Jorku

[Ilustracje na stronie 659]

Podczas drugiej wojny światowej tysiące Świadków Jehowy uwięziono w obozach koncentracyjnych

Esesmańska trupia czaszka (po lewej)

[Ilustracja na stronie 664]

Zmniejszony fotograficznie fragment podręcznika do studiowania Biblii, przemycony do obozu koncentracyjnego w pudełku z zapałkami

[Ilustracje na stronie 665]

Świadkowie, których wiara przetrwała próbę ogniową w hitlerowskich obozach koncentracyjnych

Mauthausen

Wewelsburg

[Ilustracja na stronie 667]

Napaść motłochu niedaleko Montrealu w Quebecu, rok 1945. W latach czterdziestych i pięćdziesiątych Świadkowie często spotykali się z takimi aktami przemocy, których inicjatorem był kler

[Ilustracja na stronie 669]

Za rozprowadzanie literatury biblijnej trafiało do aresztu tysiące Świadków Jehowy (między innymi John Booth widoczny na zdjęciu)

[Ilustracje na stronie 670]

W roku 1940 niekorzystna dla Świadków decyzja Sądu Najwyższego wywołała w całych USA ataki motłochu, który przerywał zebrania, bił naszych braci i niszczył ich własność

[Ilustracje na stronie 672]

Dzieci Świadków wyrzucano ze szkół publicznych, toteż w wielu miejscach trzeba było założyć Szkoły Królestwa