Przejdź do zawartości

Przejdź do spisu treści

Skąd się wzięło życie?

Skąd się wzięło życie?

Rozdział trzeci

Skąd się wzięło życie?

NASZA Ziemia tętni życiem. Od zasypanej śniegiem Arktyki po amazoński las deszczowy, od pustynnej Sahary po mokradła Everglades, od mrocznego dna oceanu po skąpane w słońcu szczyty górskie — wszędzie roi się od żywych istot. I nieodmiennie wprawiają nas one w zdumienie.

Bogactwo ich form i rozmiarów oraz ich mnogość wprost oszałamia. Na naszej planecie bzyczy i mrowi się milion gatunków owadów. W wodach pływa 20 000 gatunków ryb — tak małych jak ziarnko ryżu i tak długich jak samochód ciężarowy. Ziemię przyozdabia co najmniej 350 000 gatunków roślin — niektóre są dość osobliwe, a większość jest po prostu wspaniała. A pod niebem fruwa ponad 9000 gatunków ptaków. Wszystkie te stworzenia, łącznie z człowiekiem, tworzą harmonijną całość, symfonię zwaną życiem.

Ale jeszcze bardziej niż ta cudowna różnorodność zadziwia głęboko sięgająca jedność świata istot żywych. Jak wyjaśniają biochemicy, którzy badają procesy życiowe od samych podstaw, życie wszystkich ziemskich stworzeń — czy to ameby, czy człowieka — zależy od fascynującego współdziałania kwasów nukleinowych (DNA i RNA) z białkami. Skomplikowane procesy z udziałem tych cząsteczek zachodzą dosłownie w każdej komórce naszego ciała, podobnie jak w komórkach kolibrów, lwów i wielorybów. Ten sam mechanizm współtworzy całą przepiękną mozaikę żywych istot. Ale w jaki sposób on powstał? I w ogóle skąd się wzięło życie?

Z pewnością zgodzisz się z tym, że kiedyś życie na Ziemi nie istniało. Uznaje to zarówno nauka, jak i większość religii. Niemniej jesteś zapewne świadom, iż te dwa źródła — nauka i religia — w odmienny sposób wyjaśniają, jak ono się tu pojawiło.

Miliony ludzi o najróżniejszym poziomie wykształcenia wierzy, że życie na Ziemi to dzieło inteligentnego Stwórcy, pierwszego Projektanta. Z drugiej strony wielu naukowców twierdzi, iż przez zwykły przypadek wyłoniło się z materii nieożywionej w wyniku stopniowych przemian chemicznych. Kto ma rację?

Nie powinniśmy sądzić, że sprawa ta ma niewielki związek z nami i z naszym pragnieniem nadania głębszego sensu swemu życiu. Jak już zauważyliśmy, jedno z podstawowych pytań, na które ludzie poszukują odpowiedzi, brzmi: Skąd się tu wzięliśmy?

Na ogół w wykładach naukowych mówi się głównie o przystosowywaniu się organizmów do środowiska, zwiększającym ich szanse przeżycia, a znacznie mniej o kluczowej kwestii, jaką jest samo pochodzenie życia. Być może spostrzegłeś, że próby jej wyjaśnienia zazwyczaj sprowadzają się do ogólnikowych zapewnień w rodzaju: ‛Przez miliony lat cząsteczki chemiczne reagowały ze sobą, aż jakimś sposobem pojawiło się życie’. Czy jednak naprawdę brzmi to przekonująco? Zgodnie z tym tokiem rozumowania pod wpływem energii pochodzącej ze Słońca, z piorunów lub wulkanów jakaś nieożywiona materia przemieszczała się, tworzyła coraz bardziej zorganizowane formy i w końcu zaczęła żyć, a wszystko to bez żadnej ukierunkowanej pomocy z zewnątrz. Jakiż ogromny skok — od materii nieożywionej do żywego organizmu! Czy coś takiego mogło się wydarzyć?

W średniowieczu koncepcja taka nie wywołałaby zapewne żadnych obiekcji, gdyż powszechnie wierzono w samorództwo, czyli w samoistne powstawanie istot żywych z materii nieożywionej. Jednakże w XVII wieku włoski lekarz Francesco Redi udowodnił, że larwy na zepsutym mięsie pojawiają się tylko wtedy, gdy muchy złożyły na nim jajka, nie rozwijają się zaś na takim, do którego muchy nie mają dostępu. A zatem zwierzęta wielkości muchy nie mogą się wyłonić samorzutnie, ale co z drobnoustrojami, które pojawiają się nawet na przykrytym mięsie? Chociaż późniejsze doświadczenia wskazywały, że owe drobnoustroje nie powstają w wyniku samorództwa, kwestia ta dalej budziła kontrowersje. I wówczas zajął się nią Ludwik Pasteur.

Wiele osób wie o badaniach Pasteura dotyczących fermentacji i chorób zakaźnych. Ale przeprowadził on także doświadczenia mające rozstrzygnąć, czy drobnoustroje mogą powstać samorzutnie. Wykazał — o czym być może czytałeś — że nawet mikroskopijne bakterie nie pojawiają się w wodzie, którą wyjałowiono i zabezpieczono przed skażeniem. W roku 1864 ogłosił: „Ten prosty eksperyment zadał teorii samorództwa śmiertelny cios, po którym już nigdy się nie odrodzi”. Twierdzenie to dalej jest zgodne z prawdą. Nigdy w żadnym doświadczeniu nie udało się stworzyć życia z materii nieożywionej.

Skąd się zatem wzięło życie na Ziemi? Za pierwsze współczesne próby udzielenia odpowiedzi na to pytanie można uznać prace rosyjskiego biochemika Aleksandra I. Oparina, pochodzące z lat dwudziestych naszego stulecia. On, a później jeszcze inni naukowcy zaproponowali coś w rodzaju scenariusza dramatu w trzech aktach, w którym ukazali, co ich zdaniem rozegrało się na planecie Ziemi. W pierwszym akcie widzimy pierwiastki obecne na Ziemi, czyli surowce, które przekształcają się w różne cząsteczki chemiczne. W kolejnym dochodzi do powstania większych cząsteczek. A w ostatnim następuje przeskok do pierwszej żywej komórki. Ale czy naprawdę tak się działo?

Punktem wyjścia w tym scenariuszu jest teza, iż pierwotna atmosfera ziemska znacznie różniła się od dzisiejszej. Według pewnej teorii była ona niemal całkowicie pozbawiona wolnego tlenu, natomiast miały w niej występować pierwiastki azot, wodór i węgiel w postaci związków: amoniaku i metanu. Jak się przyjmuje, atmosferę złożoną z tych gazów oraz pary wodnej smagały wyładowania elektryczne i promieniowanie ultrafioletowe, w wyniku czego powstawały cukry i aminokwasy. Pamiętajmy jednak, że jest to tylko teoria.

Zgodnie z tym teoretycznym scenariuszem cząsteczki owe dostawały się do oceanów i innych zbiorników wodnych. Stężenie cukrów, aminokwasów i innych składników stopniowo w nich rosło, aż powstał „prebiotyczny bulion”, w którym na przykład aminokwasy zaczęły się łączyć w białka. Według rozwiniętej wersji tego hipotetycznego scenariusza inne związki, zwane nukleotydami, tworząc łańcuchy, przekształcały się w kwasy nukleinowe, takie jak DNA. Wszystko to miało przygotować grunt do finałowego aktu w tym molekularnym dramacie.

Ten ostatni akt, nie potwierdzony żadnymi dowodami, można by nazwać historią miłosną. Cząsteczki białka i DNA przypadkiem spotkały się ze sobą, rozpoznały i wzięły w objęcia. Następnie, tuż przed opadnięciem kurtyny, narodziła się pierwsza żywa komórka. Po zapoznaniu się z tym dramatem być może nasunęły ci się pytania: Czy to prawda, czy fikcja? Czy życie na Ziemi mogło się rozwinąć w taki sposób?

Stworzenie życia w laboratorium?

Na początku lat pięćdziesiątych naukowcy postanowili zbadać teorię Aleksandra Oparina w sposób doświadczalny. Co prawda znali udowodniony fakt, iż życie może pochodzić jedynie z życia, niemniej snuli przypuszczenia, że jeśli w przeszłości warunki były inne niż obecnie, to mogło się ono powoli rozwinąć z materii nieożywionej. Czy potrafili to wykazać? Naukowiec Stanley L. Miller, pracujący w laboratorium Harolda Ureya, umieścił w szczelnej szklanej aparaturze wodór, amoniak, metan i parę wodną (sądząc, że właśnie z nich składała się pierwotna atmosfera) oraz wrzącą wodę (wyobrażającą ocean) i poddał tę mieszaninę gazów wyładowaniom elektrycznym (imitującym pioruny). W ciągu tygodnia w wodzie pojawiły się drobiny czerwonawej mazi, która jak stwierdził Miller po wykonaniu analiz, zawierała dużo aminokwasów — elementów składowych białek. Bardzo możliwe, iż słyszałeś o tym eksperymencie, gdyż przez lata powoływano się na niego w książkach naukowych i podręcznikach szkolnych, jak gdyby tłumaczył pochodzenie życia na Ziemi. Ale czy naprawdę tłumaczył?

W gruncie rzeczy wartość eksperymentu Millera jest obecnie podawana w wątpliwość (patrz ramka „Klasyczny, ale kwestionowany”, strony 36 i 37). Niemniej po tym iluzorycznym sukcesie przeprowadzono inne eksperymenty, w których otrzymano też związki wchodzące w skład kwasów nukleinowych (DNA i RNA). Naukowcy zajmujący się pochodzeniem życia (czyli tak zwaną biogenezą) byli pełni optymizmu, gdyż na pozór powtórzyli pierwszy akt molekularnego dramatu. I mogło się wydawać, że odtworzą w laboratorium również dwa pozostałe akty. Pewien profesor chemii oznajmił: „Wyjaśnienie pochodzenia najprostszych żywych organizmów za pomocą mechanizmów ewolucyjnych jest już w zasięgu ręki”. A jeden z popularyzatorów nauki zauważył: „Wielu oczekiwało, że naukowcy, tacy jak dr Frankenstein, stworzony przez Mary Shelley, wkrótce w swoich laboratoriach wyczarują żyjące istoty, demonstrując tym samym szczegółowo przebieg Powstania [życia]”. Powszechnie sądzono, że tajemnica samorzutnego pochodzenia życia została odkryta (patrz ramka „Prawoskrętne i lewoskrętne”, strona 38).

Optymizm zanika, problem pozostaje

Jednakże w następnych latach ów optymizm przygasł. Minęły dziesięciolecia, a tajemnica życia pozostała niezgłębiona. Około 40 lat po tamtym eksperymencie profesor Miller powiedział na łamach Świata Nauki (będącego tłumaczeniem czasopisma Scientific American): „Problem powstania życia okazał się znacznie trudniejszy niż ja oraz większość innych ludzi przewidywaliśmy”. U innych uczonych też nastąpiła taka zmiana w nastrojach. Na przykład profesor biologii Dean H. Kenyon był współautorem książki Biochemical Predestination (Biochemiczne przeznaczenie), wydanej w roku 1969. Później jednak doszedł do wniosku, że jest to „z gruntu nie do uwierzenia, by materia i energia bez żadnej pomocy zorganizowały się w żywe układy”.

Badania laboratoryjne potwierdzają ocenę wyrażoną przez profesora Kenyona, iż „wszystkie obecne teorie dotyczące chemicznego pochodzenia życia mają pewną zasadniczą wadę”. Kiedy Miller oraz inni otrzymali aminokwasy, naukowcy podjęli próby uzyskania białek i DNA, które są konieczne do życia na Ziemi. Wykonano tysiące eksperymentów w tak zwanych warunkach prebiotycznych i co się okazało? W książce The Mystery of Life’s Origin: Reassessing Current Theories zauważono: „Istnieje zdumiewający kontrast pomiędzy znacznym sukcesem odniesionym podczas syntezy aminokwasów a ciągle nieudanymi próbami zsyntetyzowania białek i DNA”. Próby te nazwano „całkowitą porażką”.

A przecież w celu rozwikłania owej tajemnicy nie wystarczy uporać się z pytaniem, jak powstały pierwsze białka i kwasy nukleinowe (DNA lub RNA). Należałoby też odpowiedzieć, jak te substancje zaczęły ze sobą współdziałać. „Dopiero współpraca tych dwóch rodzajów cząsteczek umożliwia istnienie życia na Ziemi” — oznajmiono w The New Encyclopædia Britannica. Tymczasem w dziele tym zaznaczono, że pytanie, jak ta współpraca została nawiązana, dalej jest „kluczowym i nierozwikłanym problemem biogenezy”. Bardzo trafne spostrzeżenie.

W dodatku A „Życiodajna współpraca” (strony 45-47) podano najważniejsze informacje dotyczące fascynującego współdziałania w naszych komórkach białek i kwasów nukleinowych. Już taki pobieżny wgląd w wewnętrzny świat komórek naszego ciała wzbudza podziw dla pracy badających je naukowców. Odsłaniają oni tajniki niesamowicie złożonych procesów, o których raczej się nie myśli, a które odgrywają kluczową rolę w każdej chwili naszego życia. Ale jednocześnie ta oszałamiająca złożoność i nieodzowna precyzja znów nasuwa pytanie: Skąd się to wszystko wzięło?

Może ci wiadomo, że naukowcy zajmujący się biogenezą nieprzerwanie próbują stworzyć możliwy do przyjęcia scenariusz, który by opisywał pojawienie się życia. Jednakże ich nowe propozycje nie okazały się przekonujące (patrz dodatek B „Ze ‚świata RNA’ lub z innego świata?”, strona 48). Na przykład Klaus Dose z Instytutu Biochemii w Moguncji zauważył: „Obecnie wszelkie dyskusje o głównych teoriach i eksperymentach w tej dziedzinie albo utykają w martwym punkcie, albo kończą się przyznaniem do niewiedzy”.

Żadnego rozwiązania nie znaleziono nawet na Międzynarodowej Konferencji w sprawie Pochodzenia Życia. Jak podano w czasopiśmie Science, prawie 300 zgromadzonych tam naukowców „borykało się z łamigłówką, jak po raz pierwszy pojawiły się (...) cząsteczki [DNA i RNA] i jak przebiegała ich ewolucja aż do samoreplikujących się komórek”.

Aby zgłębić lub tylko zacząć badać to, co się dzieje w naszych komórkach na poziomie molekularnym, potrzeba inteligencji i gruntownego wykształcenia. Czy zatem rozsądny jest pogląd, że te skomplikowane procesy zaszły po raz pierwszy w „prebiotycznym bulionie” samorzutnie, spontanicznie, przez przypadek? A może wchodził tu w grę jakiś inny czynnik?

W czym tkwi problem?

Obecnie uczeni mają już za sobą niemal pół wieku stawiania najróżniejszych hipotez i tysiące prób udowodnienia, że życie pojawiło się samoistnie. Kiedy się temu wszystkiemu przyjrzeć, trudno nie przyznać racji laureatowi Nagrody Nobla Francisowi Crickowi. Mówiąc o teoriach dotyczących pochodzenia życia, zauważył on, iż „za dużo spekulacji opiera się na za małej liczbie faktów”. Nic więc dziwnego, że po zbadaniu faktów niektórzy uczeni doszli do wniosku, iż żywy organizm jest zdecydowanie zbyt skomplikowany, by mógł się wyłonić nawet w dobrze zorganizowanym laboratorium, a cóż dopiero w nieuporządkowanym środowisku.

Skoro mimo rozwoju nauki nie udało się udowodnić, że życie może powstać samoistnie, to dlaczego niektórzy naukowcy w dalszym ciągu popierają takie teorie? Kilkadziesiąt lat temu profesor J. D. Bernal rzucił na tę sprawę sporo światła w książce The Origin of Life (Pochodzenie życia): „Gdyby do tego zagadnienia [samoistnego powstania życia] ściśle zastosować reguły metody naukowej, w kilku miejscach tej historii można byłoby w gruncie rzeczy wykazać, jak życie powstać nie mogło — nieprawdopodobieństwo było zbyt wielkie, szanse pojawienia się życia zbyt nikłe”. Następnie dodał: „To niestety prawda, ale przecież życie na Ziemi istnieje w całym swym bogactwie form i przejawów aktywności, toteż trzeba nagiąć argumentację, by poprzeć jego istnienie”. Dzisiaj sytuacja wcale nie wygląda lepiej.

Zauważmy, jaka myśl kryje się w tych słowach. Równie dobrze można by ją wyrazić tak: ‛Z naukowego punktu widzenia poprawna jest teza, że życie nie mogło się pojawić samo z siebie. Ale samoistne powstanie życia jest jedyną możliwością, którą bierzemy pod uwagę. Musimy więc tak nagiąć argumentację, by poprzeć tę hipotezę’. Czy takie rozumowanie cię zadowala? Czy nie wymaga zbyt częstego ‛naginania’ faktów?

Jednakże są też światli, szanowani uczeni, którzy nie widzą potrzeby naginania faktów, by pasowały do obowiązujących poglądów na pochodzenie życia. Pozwalają raczej, by fakty doprowadziły ich do rozsądnego wniosku. Jakie fakty i do jakiego wniosku prowadzą?

Informacja i inteligencja

W wywiadzie utrwalonym w pewnym filmie dokumentalnym profesor Maciej Giertych, znany genetyk z Instytutu Dendrologii Polskiej Akademii Nauk, udzielił takiej odpowiedzi:

„Zrozumieliśmy, jaki ogrom informacji mieści się w genach. Nauka nie zna sposobu powstawania tej informacji samorzutnie. To wymaga inteligencji. Taka informacja nie mogła powstać przypadkowo. Przez wymieszanie liter nie otrzyma się poezji”. Następnie dodał: „Na przykład bardzo skomplikowany system syntezy DNA, RNA i białek w komórce musiał być idealny od samego początku. Inaczej żywy układ nie mógłby istnieć. Jedynym logicznym wyjaśnieniem jest to, że ten ogrom informacji stanowi dzieło rozumu”.

Im więcej dowiadujemy się o cudowności życia, tym silniej nasuwa się wniosek: Życie musi pochodzić ze źródła obdarzonego inteligencją. Z jakiego źródła?

Jak już wspomnieliśmy, miliony wykształconych osób uważa, że życie na Ziemi zostało zaprojektowane i stworzone przez jakąś wyższą inteligencję. Po uczciwym zbadaniu sprawy uznali, iż nawet w obecnym wieku nauki rozsądek nakazuje przyznać rację biblijnemu poecie, który niegdyś powiedział o Bogu: „U ciebie jest źródło życia” (Psalm 36:9).

Bez względu na to, czy ty również doszedłeś już do takiego stanowczego wniosku, zechciej się teraz przyjrzeć razem z nami czemuś niezwykłemu, co dotyczy ciebie osobiście. Są to bardzo ciekawe informacje, które mogą rzucić sporo światła na omawianą kwestię, mającą dla nas żywotne znaczenie.

[Ramka na stronie 30]

Ile przypadku jest w tym przypadku?

„Wszystko to — od bulionu pierwotnego do człowieka — sprawił przypadek i tylko przypadek” — oświadczył laureat Nagrody Nobla Christian de Duve, wypowiadając się na temat pochodzenia życia. Czy jednak przypadek może służyć jako racjonalne wyjaśnienie przyczyny pojawienia się życia?

Co to jest przypadek? Niektórzy, mówiąc o nim, mają na myśli zdarzenie losowe, do którego można zastosować rachunek prawdopodobieństwa, jak to się dzieje przy rzucie monetą. Jednakże w dyskusji o pochodzeniu życia wielu naukowców posługuje się tym słowem w innym znaczeniu. Używają oni nieprecyzyjnego wyrazu „przypadek”, by nie określać dokładnie przyczyny, zwłaszcza gdy jej nie znają.

„Jeżeli personifikuje się ‚przypadek’, mówiąc o nim jak o sile sprawczej, (...) to w sposób nieusprawiedliwiony zamienia się pogląd naukowy w koncepcję na poły religijną, mitologiczną” — zauważył biofizyk Donald M. MacKay. W podobnym duchu wypowiedział się Robert C. Sproul: „Ponieważ nieznaną przyczynę już od dawna nazywa się ‚przypadkiem’, ludzie zaczynają zapominać, że właśnie taki sens nadano temu słowu. (...) Dla wielu osób założenie: ‚przypadek to nieznana przyczyna’, zamieniło się w przeświadczenie, że ‚przypadek jest przyczyną’”.

Takim rozumowaniem utożsamiającym przypadek z przyczyną posłużył się między innymi laureat Nagrody Nobla Jacques L. Monod. Napisał on: „Czysty przypadek, jedynie przypadek, całkowita, lecz ślepa wolność [znajduje się] u samego korzenia wspaniałej budowli ewolucji. (...) Człowiek nareszcie wie, że jest sam w obojętnym ogromie Wszechświata, z którego wyłonił się na skutek przypadku” (tłumaczył Jędrzej Bukowski). Zauważmy: „NA SKUTEK przypadku”. Monod czyni to samo, co wielu innych — przypisuje przypadkowi rolę czynnika stwórczego. Twierdzi, że to przypadek doprowadził do pojawienia się życia na Ziemi.

Według słowników „przypadek” to „zdarzenie, zjawisko, których się nie da przewidzieć na podstawie znanych praw naukowych i doświadczenia”. Jeżeli więc ktoś oznajmia, że życie powstało przez przypadek, to jego zdaniem istnieje ono dzięki jakiemuś nieznanemu czynnikowi sprawczemu. Czy wobec tego niektórzy nie mają w istocie na myśli „Przypadku” pisanego dużą literą — inaczej mówiąc Stwórcy?

[Ramka na stronie 35]

„[Najmniejsza bakteria] o wiele bardziej przypomina ludzi niż mieszaninę związków chemicznych otrzymaną przez Stanleya Millera, gdyż ma już owe właściwości [biochemicznego] systemu. Toteż mniejsza odległość dzieli bakterię od człowieka niż ową mieszaninę aminokwasów od bakterii” (profesor biologii Lynn Margulis).

[Ramka i ilustracja na stronach 36, 37]

Klasyczny, ale kwestionowany

Na dowód, że w przeszłości życie mogło powstać samorzutnie, często przytaczany jest eksperyment, który Stanley Miller przeprowadził w roku 1953. Jednakże ma on jakąś wartość wyłącznie przy założeniu, że pierwotna atmosfera Ziemi miała właściwości redukujące, co w szczególności oznacza, iż zawierała tylko śladowe ilości wolnego tlenu (nie związanego z innymi pierwiastkami). Dlaczego jest to istotne?

W książce The Mystery of Life’s Origin: Reassessing Current Theories (Tajemnica pochodzenia życia — rewizja współczesnych teorii) wyjaśniono, że gdyby w atmosferze znajdowało się dużo wolnego tlenu, ‛żaden aminokwas nie mógłby nawet powstać, a gdyby w jakiś sposób się pojawił, szybko uległby rozkładowi’. * Jak dalece uzasadnione były założenia Millera dotyczące pierwotnej atmosfery?

W znanej pracy, opublikowanej dwa lata po owym eksperymencie, Miller napisał: „Są to rzecz jasna przypuszczenia, gdyż nie wiemy, czy po uformowaniu się Ziemi istniała na niej atmosfera redukująca. (...) Żadnych bezpośrednich dowodów na razie nie znaleziono” (Journal of the American Chemical Society, 12 maja 1955 roku).

Czy kiedykolwiek je znaleziono? Około 25 lat później popularyzator nauki Robert C. Cowen zauważył: „Naukowcy są zmuszeni na nowo przemyśleć niektóre ze swych założeń. (...) Prawie żadne dowody nie przemawiają za atmosferą bogatą w wodór, silnie redukującą, są natomiast pewne dowody świadczące przeciwko takiej hipotezie” (Technology Review, kwiecień 1981 roku).

A może coś znaleziono jeszcze później? W artykule opublikowanym w Świecie Nauki w roku 1991 John Horgan napisał: „W ostatnim dziesięcioleciu narosły wątpliwości co do założeń Ureya i Millera dotyczących składu atmosfery. Eksperymenty laboratoryjne oraz rekonstrukcje komputerowe atmosfery (...) sugerują, że promieniowanie ultrafioletowe ze Słońca, obecnie zablokowane przez ozon w atmosferze, zniszczyłoby cząsteczki związków bogatych w wodór (...) Atmosfera tego typu [złożona z dwutlenku węgla i azotu] nie sprzyjałaby więc syntezie aminokwasów i innych prekursorów życia”.

Dlaczego w takim razie wielu dalej utrzymuje, że dawna atmosfera Ziemi miała własności redukujące, że nie było w niej większych ilości tlenu? W książce Molecular Evolution and the Origin of Life (Ewolucja molekularna i podstawy życia) Sidney W. Fox i Klaus Dose udzielają takiej odpowiedzi: Atmosfera musiała być pozbawiona tlenu między innymi dlatego, że „eksperymenty laboratoryjne wskazują, iż ewolucja chemiczna (...) zostałaby niemal całkowicie zablokowana przez tlen”, oraz dlatego, że takie związki, jak aminokwasy, „w obecności tlenu nie zdołałyby przetrwać okresów geologicznych”.

Czyż nie jest to bardzo pokrętne rozumowanie? Twierdzi się, że pierwotna atmosfera posiadała właściwości redukujące, gdyż w przeciwnym razie nie doszłoby do samoistnego powstania życia. Ale w istocie nie ma żadnej pewności, iż miała właśnie taki skład.

Warto zwrócić uwagę na coś jeszcze: Jeżeli mieszanina gazów wyobrażała atmosferę, iskra elektryczna zastępowała pioruny, a gotująca się woda była odpowiednikiem morza, to kogo lub co zastępował naukowiec, który ten eksperyment przygotował i przeprowadził?

[Przypis]

^ ak. 50 Tlen jest bardzo aktywny chemicznie. Na przykład łączy się z żelazem, tworząc rdzę, i z wodorem, dając w efekcie wodę. Gdyby podczas powstawania aminokwasów w atmosferze była znaczna ilość wolnego tlenu, szybko wchodziłby z nimi w reakcje i niszczył powstające cząsteczki organiczne.

[Ramka na stronie 38]

Prawoskrętne i lewoskrętne

Jak wiadomo, rękawiczka może być prawa albo lewa. Podobnie rzecz się ma z aminokwasami. Spośród około 100 znanych aminokwasów tylko 20 wchodzi w skład cząsteczek białka i wszystkie są „lewe”, a mówiąc ściśle: lewoskrętne. Kiedy naukowcy wytwarzają imitację domniemanego prebiotycznego bulionu w laboratoriach, wśród powstałych aminokwasów znajduje się tyle samo prawoskrętnych, co lewoskrętnych. „Taki rozkład 50 na 50 (...) nie przypomina tego, co spotykamy w organizmach żywych, w których mamy tylko aminokwasy lewoskrętne” — donosi gazeta The New York Times. Pytanie, dlaczego żywe organizmy są zbudowane tylko z aminokwasów lewoskrętnych, stanowi „wielką zagadkę”. Nawet wśród aminokwasów znajdowanych w meteorytach „widać nadwyżkę form lewoskrętnych”. Doktor Jeffrey L. Bada, zajmujący się problemami związanymi z pochodzeniem życia, jest zdania, iż „do tego, że biologiczne aminokwasy są lewoskrętne, mógł się w pewnym stopniu przyczynić jakiś czynnik pozaziemski”.

[Ramka na stronie 40]

„W eksperymentach tych (...) abiotyczną syntezą nazywa się to, co w rzeczywistości zostało wytworzone i zaprojektowane przez bardzo inteligentnego i zdecydowanie biotycznego człowieka, usiłującego poprzeć poglądy, do których jest ogromnie przywiązany” (Origin and Development of Living Systems).

[Ramka i ilustracja na stronie 41]

„Celowe, rozumne działanie”

Brytyjski astronom sir Fred Hoyle poświęcił dziesiątki lat na badanie wszechświata i znajdującego się w nim życia, a nawet bronił poglądu, że życie dotarło na Ziemię z przestrzeni kosmicznej. W trakcie wykładu wygłoszonego w Kalifornijskim Instytucie Techniki poruszył sprawę porządku aminokwasów w białkach.

„Wielkim problemem biologii”, powiedział Hoyle, „nie jest sam oczywisty fakt, że białko to łańcuch aminokwasów połączonych ze sobą w określony sposób, lecz raczej okoliczność, że ich kolejność nadaje temu łańcuchowi szczególne właściwości (...) Gdyby aminokwasy zostały połączone przypadkowo, rezultatem byłaby ogromna liczba kombinacji nieprzydatnych żywej komórce. Kiedy się rozważy, że typowy enzym jest łańcuchem złożonym z jakichś 200 ogniw i że dla każdego ogniwa istnieje 20 możliwości, to łatwo zauważyć, iż liczba bezużytecznych kombinacji jest kolosalna, większa od liczby atomów we wszystkich galaktykach dostrzegalnych przez największe teleskopy. Tak wygląda sytuacja w wypadku jednego enzymu, a przecież jest ich przeszło 2000 i służą na ogół bardzo różnym celom. Jakim więc sposobem wszystkie one zaistniały?”

Hoyle dodał też: „Zamiast akceptować znikomo małe prawdopodobieństwo pojawienia się życia za sprawą ślepych sił natury, lepiej jest chyba założyć, że powstało ono w wyniku celowego, rozumnego działania”.

[Ramka na stronie 44]

Profesor Michael J. Behe oświadczył: „Kto nie uważa za konieczne szukać wyjaśnienia jedynie wśród nierozumnych czynników sprawczych, łatwo dojdzie do wniosku, że wiele systemów biochemicznych zostało zaprojektowanych. Zaprojektowanych nie przez prawa natury, nie przez przypadek i konieczność, lecz zaplanowanych. (...) Życie na ziemi na swym najbardziej podstawowym poziomie, wszystkie jego najważniejsze elementy, to wynik rozumnej działalności”.

[Ilustracja na stronie 42]

[Patrz publikacja]

Nawet pobieżny wgląd w złożony świat i zawiłe funkcje każdej komórki naszego ciała nasuwa pytanie: Jak to wszystko powstało?

Błona komórkowa

Kontroluje, co wnika do komórki lub ją opuszcza

Jądro

Steruje procesami komórkowymi

Chromosomy

Zawierają DNA, czyli plan genetyczny

Rybosomy

Zajmują się produkcją białek

Jąderko

Miejsce tworzenia rybosomów

Mitochondrium

Centrum produkcyjne cząsteczek, które dostarczają komórce energii

[Ilustracja na stronie 33]

Wielu uczonych przyznaje obecnie, że skomplikowane cząsteczki niezbędne dla życia nie mogły powstać samorzutnie w prebiotycznym bulionie