Przejdź do zawartości

Przejdź do spisu treści

Działalność świadków Jehowy w Niemczech w czasach nowożytnych (część 1)

Działalność świadków Jehowy w Niemczech w czasach nowożytnych (część 1)

Działalność świadków Jehowy w Niemczech w czasach nowożytnych (część 1)

(Według Rocznika świadków Jehowy na rok 1974)

Niemcy wywarły głęboki wpływ na przebieg wydarzeń dziejowych. Mieszkańcy tego kraju mają opinię ludzi pracowitych i posłusznych władzom zwierzchnim. Powyższe przymioty w dużej mierze przyczyniły się do gospodarczego rozwoju kraju, tak że Niemcy Zachodnie, których ludność liczy ponad 60 milionów, stały się dziś przemysłowym kolosem, utrzymującym stosunki handlowe ze wszystkimi częściami świata. Zaspokojenie potrzeb rozwijającej się gospodarki wymagało sprowadzenia ponad trzech milionów „goszczonych” robotników z Grecji, Jugosławii, Włoch, Hiszpanii, Portugalii, Turcji i innych krajów.

Wpływ Niemiec dał się odczuć również pod innym względem. Podczas I wojny światowej (1914-1918) niemieckie wojska parły na wschód do Rosji i na zachód przez Belgię do Francji. Zanim ów konflikt się zakończył prowadziły wojnę z dwudziestoma czterema sprzymierzonymi narodami ziemi. Niemcy zostały pokonane. Nie długo jednak trwało i weteran tej wojny, Adolf Hitler, doszedł do władzy. W roku 1933, jako przewodniczący niemieckiej partii narodowosocjalistycznej, wybrany został na kanclerza Rzeszy. W krótkim czasie ujarzmił naród niemiecki terrorem i w roku 1939 pogrążył cały świat w wojnie, która zasięgiem swoim oraz spowodowanym zniszczeniem przewyższyła I wojnę światową.

Jak zachowały się w owym czasie kościoły? Zgodnie z konkordatem, zawartym w roku 1933 między Watykanem a Niemcami, duchowieństwo katolickie modliło się co niedzielę o błogosławieństwo niebios dla Rzeszy niemieckiej. Czy duchowieństwo protestanckie podniosło protest? Wprost przeciwnie! W roku 1933 ślubowało bezwarunkowe poparcie dla narodowosocjalistycznego państwa. A w roku 1941, długo po wybuchu II wojny światowej, kościół ewangelicki w Moguncji dziękował Bogu za to, że dał narodowi niemieckiemu Adolfa Hitlera.

DAWNIEJSZE WYDARZENIA RELIGIJNE

Warto tu zaznaczyć, że to właśnie w Niemczech Marcin Luter przybił na drzwiach kościoła w Wittenberdze swoje 95 tez jako protest przeciwko obyczajom, które uważał za sprzeczne ze Słowem Bożym. Ale ten protest religijny wkrótce związał się z interesami politycznymi i już na długo przed XX wiekiem można było stwierdzić, że zarówno kościół katolicki, jak i organizacje protestanckie stały się częścią tego świata.

Kiedy jednak zbliżył się czas, w którym Bóg zamierzał „królestwo świata” przekazać królowi niebiańskiemu, Panu Jezusowi Chrystusowi, w Niemczech, tak jak i w innych częściach świata, czekała na wykonanie pewna praca (Apok. 11:15, NW). Do pracy takiej potrzebni byli ludzie przejawiający prawdziwą wiarę w to, że Biblia jest Słowem Bożym. Ludzie ci musieliby zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli chcą być prawdziwymi uczniami Chrystusa, nie mogą być „cząstką tego świata” (Jana 17:16, NW; 1 Jana 5:19). Dlaczego? Ponieważ nie mieli popierać żadnego rządu ludzkiego, lecz ogłaszać Królestwo Boże jako jedyną nadzieję dla ludzkości (Mat. 24:14; Dan. 7:13, 14). Kto miał uchwycić się tej sposobności?

W latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia Charles Taze Russell zaczął w Ameryce zgromadzać małe grono badaczy Biblii, którzy się żywo interesowali sprawą wtórego przyjścia Chrystusa. Odczuwali potrzebę dzielenia się z innymi wspaniałymi rzeczami, jakie poznawali ze Słowa Bożego. Rozwój tej działalności i coraz większe rozpowszechnianie literatury biblijnej wywołało konieczność założenia korporacji prawnej, znanej obecnie jako Towarzystwo Strażnica, której pełna nazwa brzmi: „Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania”, a której pierwszym prezesem był brat Russell.

Wiedząc, jak ważne jest rozprzestrzenianie dobrej nowiny aż po krańce ziemi, Towarzystwo Strażnica przedsięwzięło w roku 1891 kroki umożliwiające bratu Russellowi wyjazd za granicę w celu stwierdzenia, jakie są możliwości nadania dziełu większego rozmachu (Dzieje 1:8). Podczas tej podróży brat Russell odwiedził Berlin i Lipsk. Ale później oświadczył: „Nie widzimy (...) niczego, co by nam pozwalało żywić nadzieję na żniwo we Włoszech, w Austrii, albo w Niemczech”. Niemniej jednak po jego powrocie przedsięwzięto przygotowania do wydania kilku książek i ulotek w języku niemieckim. Osoby, które wywędrowały z Niemiec do Stanów Zjednoczonych i czytały publikacje Towarzystwa, wysyłały literaturę do krewnych i znajomych w Niemczech, zachęcając ich do korzystania z niej podczas studiowania Biblii.

Dopiero po kilku latach, w roku 1897 w Allegheny w stanie Pensylwania (USA) opublikowano pierwsze niemieckie wydanie czasopisma Strażnica, noszące tytuł: Zions Wacht-Turm und Verkündiger der Gegenwart Christi. Redaktorem naczelnym był Charles T. Russell, zaś jego zastępcą był Otto A. Kötitz. Do tego czasu wydrukowano już w Stanach Zjednoczonych pierwsze trzy tomy Brzasku tysiąclecia w języku niemieckim.

Dla uproszczenia wysyłki do Niemiec i innych krajów europejskich, urządzono skład literatury w Berlinie przy Nürnberger Strasse 66. Opiekowała się nim siostra Margarete Giesecke, która też dbała o regularne wysyłanie pocztą 500 egzemplarzy Zions Wacht-Turm. Na początku roku 1899 skład literatury został przeniesiony z Berlina do Bremy.

POWOLNY POCZĄTEK

Pomimo wzmożonych wysiłków, w roku 1898 powstała taka sytuacja, że Towarzystwo było zmuszone podać do wiadomości co następuje: „Chociaż doceniamy zainteresowanie i zapał naszych drogich czytelników, to jednak jesteśmy zmuszeni ich zawiadomić, że ilość zamówień na Strażnicę była w ubiegłym roku mniejsza niż się spodziewaliśmy, wobec czego zapytujemy: Czy nie należałoby zupełnie zaprzestać wydawania Strażnicy, względnie drukować ją co dwa lub trzy miesiące?” Przez pewien czas wydawano ją zaledwie co trzy miesiące, chociaż z podwójną ilością stron.

Mimo iż nie osiągnięto wybitnych rezultatów, jednak przedsięwzięte starania nie były daremne. Dla nadania dziełu większego rozmachu i osiągnięcia lepszych wyników zorganizowano w roku 1902 w Elberfeld (obecnie Wuppertal) biuro, którym kierował brat Henninges. W październiku roku 1903 brat Russell wysłał brata Kötitza do Niemiec, aby objął nadzór nad dziełem, a brata Henningesa wysłał ze specjalnym zadaniem do Australii. Brat Kötitz z rodzicami wywędrował z Niemiec do Ameryki i tam wiosną roku 1892 zaczął służyć Jehowie. Aż do wysłania go przez brata Russella do Niemiec, z wyjątkiem krótkiej przerwy, brat Kötitz był zastępcą redaktora Strażnicy w języku niemieckim. W biurze głównym uważano jednak, że rezultaty w roku 1903 były nadal niezadowalające. W sprawozdaniu rocznym dotyczącym tego okresu czytamy: „Oddział niemiecki otwarto w dosyć sprzyjających okolicznościach, jednak spodziewaliśmy się jeszcze czegoś więcej. Wydaje się, że bracia niemieccy nie doceniają należycie jedności ‚ciała’ ani dzieła ‚żniwnego’. (...) Proponujemy jednak kontynuowanie działalności w roku 1904, aby poddać to pole próbie i oczekiwać od Pana wskazówki, czy szukać korzystniejszego pola działania, na które możnaby skierować poświęcony Jemu czas i środki.”

Były to ciężkie lata pod względem głoszenia dobrej nowiny w Niemczech. Zdążyli się już pojawić przeciwnicy wywodzący się z kół religijnych i politycznych. Od chwili powstania cesarstwa niemieckiego w roku 1871 kwitł nacjonalizm, wspierany nie tylko przez polityków, ale też przez przywódców religijnych. „Nie chcemy amerykańskiego chrystianizmu, chcemy tylko niemiecki” — takie i inne hasła rozlegały się w kościołach. Delikatne roślinki prawdy, które dopiero co wykiełkowały, zostały nagle wystawione na działanie wiosennych przymrozków. Na szczęście jednak pojawiły się pierwsze oznaki potwierdzające, że podjęte wysiłki nie poszły na marne.

PIERWSZE ZBORY

W roku 1902 pewna chrześcijańska siostra wyjechała do Tailfingen, miejscowości leżącej na wschód od Schwarzwaldu. Poznała prawdę w Szwajcarii, a teraz starała się ją przekazać mieszkańcom Tailfingen. Nazywała się Margarete Demut, a ponieważ wciąż mówiła o „złotym wieku”, więc mieszkańcy nazwali ją „złotą Gretel”. Podczas swej działalności zetknęła się z mężczyzną, który razem ze swą siostrą i dwoma znajomymi szukał prawdy. Spodziewali się znaleźć ją w kościele metodystów. Po przeczytaniu traktatu, który ta siostra zostawiła w ich domu, natychmiast napisali, aby im przysłano będące do dyspozycji tomy Brzasku tysiąclecia. Mieli opinię bogobojnych ludzi, a poprawny tryb życia zyskiwał im w okolicy poważanie. Tutaj też został założony jeden z pierwszych zborów w Niemczech i stał się znany wśród ludności jako „zbór tysiąclecia”.

Owi chrześcijańscy bracia byli też gorliwie wspierani przez inną siostrę, o nazwisku Rosa Möll. Ponieważ siostra ta każdemu wokół śmiało opowiadała o „milenium”, wkrótce otrzymała przydomek „milenijna Rosle”. Siostra ta, licząca obecnie 89 lat, służy Jehowie już przeszło 60 lat, z czego 8 lat przebyła w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück.

Ziarno prawdy zaczęło również kiełkować w górzystej okolicy, na północny wschód od Kolonii. Gdzieś w roku 1900 pewien przedstawiciel Towarzystwa Strażnica wyruszył ze Szwajcarii do tej okolicy. Nazywał się Lauper. W Wermelskirchen spotkał osiemdziesięcioletniego Gottlieba Paasa, a także Ottona Brosiusa, prezbitera a jednocześnie członka zarządu kościelnego, oraz jego żonę Mathilde. Cała ta trójka szukała prawdy, a po przeczytaniu literatury Towarzystwa zdała sobie sprawę z tego, że ją znaleźli. Wkrótce organizowali zebrania w pewnej restauracji w Wermelskirchen. Liczni członkowie rodziny Paasów i rodziny Brosiusów przychodzili na zebrania; często było obecnych od 70 do 80 osób. Niezadługo Gottlieb Paas umarł, lecz jeszcze na łożu śmierci podniósł Strażnicę do góry i powiedział: „Tu jest prawda, tego się trzymajcie”.

Tymczasem w okolicy Lübbecke, Westfalia, przeciętnie 25 mężczyzn i kobiet z różnych miejscowości zbierało się celem rozważania Słowa Bożego. Byli to członkowie kościoła ewangelickiego, ale nie uczęszczali tam zbyt pilnie, gdyż często wracali do domu niezadowoleni, szczególnie wtedy, kiedy duchowny nauczał o piekle. Pewnego dnia jeden z sąsiadów pojechał na licytację do Saarbrücken i znalazł w pociągu traktat, w którym wspomniano, że nie ma piekła ognistego. Uważając swoich sąsiadów za ludzi bogobojnych pomyślał, że to będzie coś interesującego dla nich i po powrocie wręczył im ten traktat. Natychmiast zamówili wszelkie będące do dyspozycji publikacje, które służyły im teraz jako materiał do studium. Chociaż sporo czasu jeszcze upłynęło, zanim opuścili Kościół ewangelicki i zostali ochrzczeni, to jednak regularnie odwiedzali ich pielgrzymi wysyłani przez Towarzystwo Strażnica. Tak założono podwaliny pod zbór w Gehlenbeck, z którego z biegiem czasu wyłoniły się dalsze zbory.

W innych okolicach również nastąpił wzrost. W roku 1902 przyjął prawdę pewien właściciel majątku i mleczarni nazwiskiem Cunow, który zakładał podwaliny pod zbory na wschód od Berlina. Mniej więcej w tym samym czasie w Dreźnie poznał prawdę brat Miklich, kierownik warsztatów kolejowych, a także jego żona. Zbór w tym mieście wzrastał tak szybko, że w latach dwudziestych bieżącego stulecia stał się największym zborem w Niemczech, licząc przeszło 1000 braci i sióstr.

PRZYSPIESZENIE ROZSZERZANIA DOBREJ NOWINY

Bracia zdecydowali się na kosztowną próbę umieszczania w gazetach wkładek ośmiostronicowych zawierających wzorcowe egzemplarze Strażnicy Syjońskiej. Przedsięwzięcie to przyniosło wielkie błogosławieństwo, o czym świadczą niektóre z nadesłanych listów. Oto przykład:

„Przeczytałem cały wzorcowy egzemplarz Waszej Strażnicy, który się dziś ukazał jako wkładka w Tilsiter Zeitung. Wzbudziło to moje zainteresowanie (...) i chciałbym za pośrednictwem Waszych publikacji otrzymać dalsze wyjaśnienie na temat śmierci i piekła. Proszę mi przesłać książkę wspomnianą w Waszym prospekcie (...) P. J., Prusy Wschodnie.”

Strażnica z kwietnia 1905 roku zakomunikowała co następuje:

„Rozpowszechniono ponad półtora miliona próbnych egzemplarzy Strażnicy, dzięki czemu dzieło ruszyło. Wyniki sprawiły nam radość. Wiele zgłodniałych „dusz” zareagowało, na to, a liczba osób regularnie otrzymujących Strażnicę wzrosła do 1000.”

W miarę rozsiewania ziarna słowa o Królestwie Bożym przy użyciu wszelkich możliwych środków wyniki stawały się coraz bardziej widoczne. Niektórzy, podobnie jak brat Lauper, rozpoczęli pracę kolporterską, aby w krótkim czasie objąć swym zasięgiem jak najwięcej terenu.

NIEKTÓRZY SZUKALI PRAWDY

Pewnego dnia w roku 1905 brat Lauper, rozpowszechniając w okolicy Berlina Strażnicę wydał ostatni egzemplarz w mieszkaniu starszego mężczyzny nazwiskiem Kujath, należącego do zboru baptystów. Krótko przedtem wrócił z kongresu baptystów jego syn Gustaw, bardzo wzburzony tym, że stanowczo ostrzegano tam przed kaznodzieją baptystów nazwiskiem Kradolfer, który nagle zaczął nauczać, że dusza jest śmiertelna. Dowiedziawszy się o tym, Gustaw zaczął badać Biblię, zapraszając ojca i przyjaciół do wspólnego szukania prawdy. W sierpniu 1905 roku Gustaw Kujath odwiedził swego ojca, mieszkającego w odległości godziny drogi, a ojciec pokazał mu egzemplarz Strażnicy pozostawiony przez brata Laupera. Stwierdzili, że tam znajduje się to, czego obaj szukali. Był to „pokarm na czas słuszny”. — Mat. 24:45NW.

Kujath natychmiast zaprenumerował kilka egzemplarzy Strażnicy i zaczął wypożyczać innym pięć kompletów. Po jakimś czasie wysyłał dzieci po odbiór pojedynczych egzemplarzy, które sam rozdawał dalej innym zainteresowanym. Dzięki temu wiele osób zetknęło się z dobrą nowiną. U baptystów popadł oczywiście w niełaskę, a w przeddzień nowego, 1905 roku został usunięty z Kościoła baptystów, przy czym powiedziano mu: „Idziesz drogą Diabła”. Później ponad dziesięciu jego krewnych porzuciło kościół baptystów.

Młodszy Kujath zrozumiał także, że chrześcijanom nie wolno zaniedbywać zbierania się. Napisał więc do biura oddziału Towarzystwa Strażnica w Elberfeld z prośbą o podanie mu adresów innych osób, z którymi mógłby się zgromadzać i studiować. Brat Kötitz mógł mu jedynie podać adres dziewiętnastoletniego Bernharda Buchholza, mieszkającego w Berlinie, którego Kujath natychmiast odwiedził. W owym czasie Buchholz należał do grupy zwanej „zborem Zbawiciela”. Dopiero co spalił posiadane tomy Brzasku Tysiąclecia, gdyż uważał, że to niemożliwe, aby on, sierota, który utracił pracę z powodu jakiegoś drobnego wykroczenia był w Berlinie jedyną osobą godną prawdy. Lecz Kujath zachęcił go do podjęcia z nim studiów tych książek, a nawet do podjęcia pracy kolporterskiej. Po niedługim czasie Kujath przyjął go do swego mieszkania.

Chcąc zdobyć środki na szerzenie dobrej nowiny w tym rejonie, Kujath zrzekł się zamiaru wybudowania nowego domu. Sprzedał parcelę, na której miał stanąć ów dom, a uzyskane ze sprzedaży pieniądze obrócił na przebudowę dwóch pokojów w domu jego ojca na salę zebrań. Do roku 1908 zbierała się tam już mała grupa, licząca 20 do 30 osób.

Mniej więcej w tym samym czasie zaczął szukać prawdy pewien baron, nazwiskiem von Tornow, właściciel wielkich dóbr w Rosji. Czując wstręt do wyuzdanego życia rosyjskiej arystokracji, postanowił udać się przez Szwajcarię do Afryki i tam podjąć służbę misjonarską. W wieczór poprzedzający wyjazd odwiedził małą kaplicę górską w Szwajcarii. Kiedy wychodził z kaplicy ktoś wręczył mu jeden z traktatów Towarzystwa Strażnica. Nazajutrz zamiast wyruszyć do Afryki, podjął starania o zdobycie więcej takiej literatury. Miało to miejsce gdzieś w roku 1907.

W roku 1909 zjawił się w zborze berlińskim, wystrojony i w towarzystwie swego służącego. Rozczarował go widok zwykłej sali zebrań oraz skromność i prostota obecnych, gdyż uważał, że takie bezcenne prawdy zasługują też na odpowiednią oprawę zewnętrzną. Jednak to, co usłyszał, zrobiło na nim wrażenie. Po kilku miesiącach przezwyciężył się i wrócił; tym razem jego wygląd był już jednak znacznie mniej rzucający się w oczy, gdyż przybył bez służącego i był skromniej ubrany. Później przyznał, że prawdopodobnie nigdy by nie wrócił, gdyby nie przeczytał w Biblii słów: „Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, (...) by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga.” — 1 Kor. 1:26-29.

Będąc przekonany, że znalazł prawdę, wrócił do Rosji, sprzedał swe dobra i osiedlił się w Dreźnie. Teraz prowadził skromne życie, całe swe majętności i siły poświęcając na służenie Jehowie.

DOBRZE ZORGANIZOWANE PODRÓŻE W CELU WYGŁASZANIA WYKŁADÓW

W roku 1913 biuro oddziału w Barmen zorganizowało dla brata Tornow trzy podróże w celu wygłoszenia wykładów. Podróże te, po większej części, finansował on sam. Brat Hildebrandt, piekarz z Goleniowa na Pomorzu, sprzedał swój dom i również pomógł pokryć związane z tym wydatki. Wyznaczono do podróży złożoną z pięciu braci i czterech młodych sióstr grupę, która została jeszcze odpowiednio podzielona na dwie mniejsze grupy.

Brat Hildebrandt, pełniący obowiązki „kwatermistrza” i „nadzorcy” wyjeżdżał pierwszy w towarzystwie trzech albo czterech sióstr, z których dwie jeszcze dziś w podeszłym wieku nadal starają się popierać sprawy Królestwa Bożego. Po załatwieniu sprawy zakwaterowania dla siebie i całej grupy, która zwykle przybywała za kilka dni, odbierali na poczcie kartony z traktatami i inną literaturą, przenosząc je do miejsca zakwaterowania. Następnie wszystkie traktaty stemplowali napisami z adresem sali, w której miał się odbyć wykład oraz datą i porą wygłoszenia go (traktaty te służyły również jako zaproszenia); później składano te duże traktaty w taki sposób, żeby przynajmniej po 1200 do 1600 egzemplarzy zmieściło się w teczkach skórzanych, zakupionych na ten cel przez brata Tornow. Bracia i siostry wytężali wszystkie siły przy rozpowszechnianiu ich, gdyż już o godzinie 8⁠30 pukali do pierwszych drzwi i zwykle pracowali do siódmej wieczorem z zaledwie godzinną przerwą obiadową. Nie było tam mowy o przerwie na wypicie kawy.

Kilka dni później przybywali bracia Buchholz, Tornow i Nagel. Brat Buchholz wygłaszał przemówienia. Sale były zawsze przepełnione, a napływ adresów od ludzi był tak wielki, że następnego dnia trzech braci cały dzień spędzało na odwiedzaniu ludzi.

Druga podróż naszego zespołu wykładowców prowadziła przez Wittenbergę i Halle do Hamburga. Trzecia podróż wiodła aż pod granicę rosyjską, dzięki czemu jeszcze przed wybuchem I wojny światowej na tych wschodnich terenach zostało wydane dobre świadectwo.

ZDECYDOWANE TRWANIE W PRAWDZIE

W roku 1908 nastąpiło ożywienie na terenach nad rzeką Sieg. Otto Hugo Lay, mający dziś 90 lat, usłyszał o prawdzie w roku 1905 od swego kolegi z pracy. Dwa lata później wystąpił z dwojgiem dzieci z kościoła i odmówił płacenia podatku kościelnego, który jednak i tak został później od niego ściągnięty. Komornik dokonujący zajęcia usiłował dyskretnie przylepić swój znaczek na tylnej ścianie jednej z szaf, lecz brat Lay zaprotestował, mówiąc, że każdy powinien go widzieć, chciał bowiem każdemu, kto go zobaczy, wyjaśnić całą prawdę. W roku 1908 został ochrzczony w wannie w Weidenau i zaczął utrzymywać łączność ze zborem w Siegen.

W roku 1905 Hermann Herkendell zetknął się z prawdą przez przeczytanie traktatu, który znalazł w pociągu. Był młodym nauczycielem i udawał się do Jeny na dalsze studia uniwersyteckie. Treść traktatu wywarła jednak na nim takie wrażenie, że wkrótce wystąpił z kościoła ewangelickiego. W następstwie tego natychmiast zawieszono go w pełnieniu obowiązków nauczyciela religii w szkole. Niedługo potem stracił w ogóle posadę nauczyciela.

Już w roku 1909 brat Herkendell w zastępstwie brata Kötitza odwiedzał zbory, a w końcu tego roku jego nazwisko ukazało się w Strażnicy w związku z zaplanowaną podróżą, w której miał reprezentować Towarzystwo jako jeden z podróżujących pielgrzymów. W roku 1911 ożenił się z córką brata Jandera, bogatego właściciela odlewni. Młoda siostra Herkendell wyprosiła u ojca, aby jako wiano dał jej pieniądze na pokrycie nader niezwykłej podróży poślubnej. Młode małżeństwo zamierzało zużytkować pieniądze na szerzenie dobrej nowiny wśród mówiącej po niemiecku ludności Rosji. Biuro w Barmen przekazało im adresy Rosjan mówiących po niemiecku. Podróż trwała kilka miesięcy i była bardzo męcząca, ponieważ często dotarcie od dworca kolejowego do braci i zainteresowanych pochłaniało wiele godzin. Młodzi nie mieli własnego środka lokomocji, a powiadamianie listownie lub telegramem nie było pewne, tak iż rzadko się zdarzało, żeby ich ktoś odebrał ze stacji kolejowej. Ile młodych małżeństw podjęłoby się dziś takiej podróży poślubnej?

Podczas I wojny światowej brat Herkendell przez krótki czas dźwigał brzemię odpowiedzialności za biuro w Barmen. Po wojnie służył znowu w charakterze podróżującego „pielgrzyma” aż do roku 1926, kiedy spotkała go śmierć w czasie jednej z takich podróży.

Przy zestawianiu sprawozdania rocznego za rok 1908 z radością dało się zauważyć, że po raz pierwszy większość traktatów rozpowszechnili osobiście czytelnicy Strażnicy, a tylko stosunkowo niewielką ich ilość rozprowadzono za pośrednictwem gazet. Jednakże dzięki ostatniej z wymienionych metod zetknął się w Hamburgu z prawdą pewien młody, osiemnastoletni człowiek. Po ukończeniu szkoły zaczął codziennie czytać Biblię, szczerze pragnąc ją zrozumieć. Upłynęło kilka lat i w roku 1908 wpadł mu w ręce traktat noszący tytuł: „Sprzedaż pierworodztwa”. Temat ten bardzo zainteresował młodego człowieka. Nie zważając na szyderstwa kolegów w pracy, natychmiast napisał do biura Towarzystwa w Barmen i zamówił sześć tomów Wykładów Pisma Świętego. Wkrótce potem miał możliwość poznać brata Kötitza, który go zaprosił do Barmen. Młody człowiek przyjął zaproszenie i zaznaczył, że chciałby podczas tej wizyty w Barmen zostać ochrzczony. Tak się też stało na początku roku 1909. Nadzorca biura oddziału odprowadził młodego przyjaciela, obecnie już naszego brata, na stację, i zanim ten wsiadł do pociągu, zapytał go, czy nie chciałby wstąpić do służby pionierskiej. Młody brat odpowiedział, że powiadomi Towarzystwo, kiedy będzie na to gotowy.

Ten młody brat nazywał się Heinrich Dwenger. Wkrótce tak ułożył swoje sprawy, że od 1 października 1910 roku mógł rozpocząć służbę pionierską. W następnych dziesięcioleciach miał przywilej służyć prawie w każdym dziale większości europejskich Domów Betel Towarzystwa Strażnica. Niekiedy odbywał podróże z polecenia Towarzystwa, a w trudnych okresach często zastępował nadzorców biur oddziałów. Był lubiany i ceniony jako życzliwy pracownik. Obecnie ma lat 86 i nadal cieszy się dobrym zdrowiem duchowym i cielesnym po nieprzerwanej z górą sześćdziesięcioletniej służbie pełnoczasowej.

BRAT RUSSELL PONOWNIE ODWIEDZA NIEMCY

W roku 1909 po uzyskaniu obszerniejszych pomieszczeń dla biura w Barmen osiągnięto pod względem organizacyjnym dalszą poprawę. Oczywiście pociągało to za sobą dodatkowe wydatki. Brat Cunow bez wahania sprzedał swój majątek i za uzyskane pieniądze wyposażył Dom Betel w potrzebne umeblowanie. Jednakże w roku 1909 zdziałano też niemało dla rozwoju duchowego. W lutym bracia poczynili przygotowania do wygłoszenia przez brata Kötitza kilku wykładów publicznych w Saksonii. Brat ten miał możliwość sześciokrotnie świadczyć przed audytorium składającym się z 250 do 300 osób.

Ale ukoronowaniem roku 1909 była bez wątpienia długo oczekiwana wizyta brata Russella w Niemczech. Po krótkim pobycie w Hamburgu przybył do Berlina, gdzie powitała go grupa braci. Natychmiast udali się do pięknie udekorowanej sali zebrań, gdzie cierpliwie czekało na przybycie brata Russella 50 do 60 braci. Brat Russell mówił o przywróceniu tego co utracił Adam, zwracając szczególną uwagę na przywilej, jaki może przypaść w udziale tym, którzy mają widoki stać się członkami ciała Chrystusa. Po wspólnym posiłku udali się do Sali Hohenzollernów, gdzie miał być wygłoszony wykład publiczny. Sala była przepełniona! Ponad 500 osób wysłuchało wykładu: „Gdzie są umarli?”. Z braku miejsc około 100 osób musiało stać. Dalsze 400 osób w ogóle nie dostało się do środka, ale rozdano im traktaty. Później w Dreźnie co najmniej 900 do 1000 osób wysłuchało dwugodzinnego wykładu brata Russella. Dalej trasa podróży wiodła do Barmen, gdzie blisko 1000 osób wysłuchało wykładu tego brata. Następnego popołudnia 120 braci zebrało się w Domu Biblijnym, a wieczorem przybyło około 300 osób, aby wysłuchać odpowiedzi brata Russella na pytania biblijne. Na tym skończyła się wizyta brata Russella w Niemczech, a krótko po godzinie 23⁠00 wsiadł do pociągu w kierunku Szwajcarii, gdzie w Zurichu miał się odbyć dwudniowy kongres.

W owym roku zachęcano braci w Niemczech do popierania własnymi funduszami dzieła Królestwa w Niemczech, aby nie trzeba już było korzystać z pomocy z zewnątrz. Ale przy końcu roku okazało się, że wydatki związane z drukowaniem, przesyłkami pocztowymi, przewozem, wkładkami do gazet, wykładami publicznymi, podróżami, najmem lokali, oświetleniem, opałem i innymi rzeczami wyniosły razem 41 490.60 marek, zaś dobrowolne datki wpłynęły na sumę 9 841.89 marek, co oznaczało deficyt na ogólną sumę 31 648.71 marek, który został pokryty z funduszów otrzymanych z głównego biura w Brooklynie. Skłoniło to brata Russella do następującego komentarza w sprawozdaniu rocznym: „Towarzystwo wydało w Niemczech znaczne sumy pieniężne na szerzenie prawdy. (...) Starania podjęte w Niemczech są stosunkowo dużo większe niż w innych krajach. Powinniśmy oczekiwać odpowiednich rezultatów — chyba, że większość poświęconych Niemców wyemigrowała już do Stanów Zjednoczonych.”

Brat Russell w czasie swej podróży naokoło świata, jaką odbywał w roku 1910, zatrzymał się na 10 godzin w Berlinie, aby przemówić do 200 osób oczekujących na jego przyjazd.

Mniej więcej w tym samym czasie zaczął w Berlinie zwracać na siebie powszechną uwagę Emil Zellman, konduktor tramwajowy. Wykorzystywał on każdą okazję na czytanie Biblii i wydawanie świadectwa pasażerom, czasem nawet między przystankami. Pewnego razu ku uciesze pasażerów zamiast nazwy przystanku zawołał „Psalm 91”, bo akurat ten Psalm czytał w ten chwili. W krótkim czasie ponad 10 tramwajarzy z rodzinami przychodziło na zebrania. Ta grupa głosicieli w Berlinie była mała, ale bardzo aktywnie uczestniczyła w szerzeniu dobrej nowiny. Chociaż ci bracia zaczynali pracę o godzinie 5 rano, ich przykładny zapał, często skłaniał ich do tego, że udawali się dwie godziny wcześniej do remizy tramwajowej, aby w tramwajach wyjeżdżających na miasto rozłożyć traktaty.

Znamiennym wydarzeniem roku 1911 było wygłaszanie przez brata Russella w Niemczech wykładu na temat „Syjonizm w proroctwie”, co w niejednym wypadku wywołało oburzenie wśród słuchaczy. Na przykład w Berlinie nastąpiło zakłócenie porządku i blisko 100 osób zaraz na początku przemówienia opuściło salę, podczas gdy około 1400 osób pozostało i uważnie śledziło do końca wywody brata Russella.

W sprawozdaniu ze swojej podróży brat Russell znowu nawiązał do sprawy rozwoju dzieła w Niemczech i wspomniał, że chociaż ‚liczba braci i ich zainteresowanie wzrosło, to jednak rozczarowała go liczba zainteresowanych, zwłaszcza w porównaniu z wielką liczbą mieszkańców oraz wynałożonymi wysiłkami i olbrzymim wkładem pieniężnym’. W owych latach rzeczywiście nie dawało się od razu zauważyć, żeby rozwój dzieła w Niemczech zapowiadał się tak dobrze jak na przykład w Ameryce. Duży procent ludności niemieckiej stanowili katolicy, dalsza grupa to socjaliści; pozostała większość okazywała wrogość względem Biblii, a ludzie z wyższym wykształceniem przeważnie oddalili się od Boga.

Trasa letniej podróży brata Russella po Europie, przedsięwziętej w roku 1912, prowadziła przez Monachium, Reichenbach, Drezno, Berlin, Barmen i Kilonię. Jego wykład publiczny na bardzo obiecujący temat „Poza grobem” zapowiadały wielkie transparenty, na których przedstawiono kilka kościołów znanych z tego, że uczą o nieśmiertelności duszy i ognistym piekle. Na pierwszym planie widoczna była wielka Biblia, spętana łańcuchem, który jednak był w pewnym miejscu przerwany. W głębi można było dojrzeć brata Russella, wskazującego na Biblię. Transparenty te wywołały w wielu miastach sensację, a niektórzy funkcjonariusze policji zabraniali posługiwania się nimi. Pomimo tego w Monachium, Dreźnie i Kilonii po jakieś 1500 do 2000 osób przybyło, aby wysłuchać tego wykładu.

Również w Berlinie wykład ten został szeroko zapowiedziany. Gazety zamieszczały kilkakrotnie niezwykle duże ogłoszenia, zwracające uwagę na to wydarzenie, a na każdym słupie ogłoszeniowym widniały nasze plakaty. Poza tym zaangażowano gońców wszystkich czołowych gazet, aby współdziałali przy zapowiadaniu wykładu. Byli to chłopcy ubrani w biało-niebieskie spodnie, a na głowach nosili białe czapki na bakier, przytrzymywane wstążką pod brodą. Na plecach i piersiach mieli przewieszone plakaty i pędzili tak na wrotkach przez ulice miasta. Pojawienie się tych młodych chłopców na ulicach Berlina zawsze oznaczało, że zanosi się na coś nadzwyczajnego.

Zrozumiałe jest więc, że od wczesnego popołudnia tłumy ludzi zmierzały w kierunku Friedrichshain, do największej w całym mieście sali, mogącej pomieścić około 5000 osób, aby wysłuchać przemówienia brata Russella. Już na kilka godzin przed otwarciem tłumy oblegały salę. Wszystkie okolice były oblężone przez ludzi. Nigdy nie spotykane rzesze rosły z godziny na godzinę, a istniejące środki lokomocji nie były w stanie przewieźć tak olbrzymich mas ludzi. Ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, przyjeżdżali dwukołowymi pojazdami, wielu zaś w ogóle nie mogło dotrzeć na miejsce z powodu przepełnienia środków lokomocji. Policja otoczyła teren i według niejednolitych danych szacunkowych jakichś 15 000 do 20 000 osób musiało odejść spod drzwi szczelnie wypełnionej sali. Gorliwi bracia i siostry wykorzystali tę sposobność i rozpowszechnili wśród osób, dla których zabrakło miejsca, tysiące traktatów oraz wiele tomów Wykładów Pisma Świętego i innych publikacji. Dzięki temu brat Russell mógł odjechać z uczuciem prawdziwego zadowolenia, gdyż podczas tej jego ostatniej wizyty w Berlinie wydane zostało imponujące świadectwo.

Następny rok 1913 charakteryzował się jeszcze energiczniejszym nakładem sił, czasu i pieniędzy, aby dobra nowina o Królestwie dotarła do jak największej liczby ludzi. Robiono starania, aby kazania brata Russella zostały opublikowane w tygodniku Der Volksbote i aby w ten sposób dobra nowina dotarła do wielu ludzi. Z myślą o niewidomych zaczęto również wydawać literaturę z pismem Braille’a. Towarzystwo wyraziło chęć dostarczenia bezpłatnie braciom takiej literatury do rozpowszechniania.

Ściśle wypełniony plan zajęć nie pozwolił bratu Russellowi w roku 1913 odwiedzić Niemiec, ale ku wielkiej radości braci wysłał tam brata Rutherforda, który w owym czasie był doradcą prawnym Towarzystwa. Jego przemówienia przyciągały słuchaczy, a sale były przepełnione. Często z powodu braku miejsc ludzie musieli odchodzić od drzwi sali. Na przykład w Dreźnie sala pomieściła zaledwie 2000 osób, podczas gdy dla 7000 do 8000 osób zabrakło miejsc. Podczas przemówienia w Berlinie, na którym było obecnych 3000 osób, doszło do zakłócenia porządku, gdyż awanturnicy tak hałasowali, że brat Kötitz, który tłumaczył wykład brata Rutherforda, nie potrafił ich przekrzyczeć. Należy pamiętać, że w owym czasie nie było jeszcze głośników i takie trudności można było pokonać jedynie potężnym głosem. Brat Kötitz pomimo wielkich wysiłków nie był w stanie opanować sytuacji i zamilkł, kiedy nastąpiło pęknięcie płuca. Natychmiast jeden z braci wskoczył na stół i krzyknął potężnym głosem: „Co ci Amerykanie pomyślą sobie o nas, Niemcach?”. Skłoniło to awanturników do uciszenia się. Brat Kötitz tłumaczył wykład do końca, ale ci, którzy go dobrze znali, zauważyli, że po tym nadmiernym wysiłku nie wrócił już do poprzedniego stanu zdrowia.

Przy końcu tego roku stwierdzono pocieszający fakt, że wydatki na dzieło nie tylko zostały pokryte z dobrowolnych datków, ale jeszcze pozostała pewna nadwyżka. Tak upłynął dla braci w Niemczech błogosławiony rok, a teraz spodziewali się, że następny rok będzie również rokiem gorączkowej działalności, a może nawet, jak wielu sądziło, ‚ostatnim rokiem żniwa’.

1914 — DŁUGO OCZEKIWANY ROK

W końcu nadszedł długo oczekiwany, historyczny rok 1914. Pierwsza połowa owego roku upłynęła tak samo spokojnie, jak rok poprzedni. Wprawdzie w Europie utrzymywała się napięta atmosfera, ale ponieważ nie było żadnych wybuchów gwałtu przeciwnicy Królestwa zaczęli występować z negatywnymi komentarzami, a niektórzy nawet pospieszyli się z ogłoszeniem wielkiej porażki „ludzi Brzasku Tysiąclecia”. Nie zachwiało to jednak wiary tych, którzy od lat brali udział w dziele świadczenia.

Tymczasem koło historii obracało się dalej. W Europie tu i ówdzie urządzano „na wszelki wypadek” manewry wojskowe. Zdawało się, że jest spokój, tylko dudniące kroki maszerujących żołnierzy rozlegały się jak głuche pomruki wulkanu, który w każdej chwili groził wybuchem. Nagle cały świat zamarł. W Sarajewie rozległ się strzał. „Dodatek nadzwyczajny! Dodatek nadzwyczajny!” krzyczeli sprzedawcy gazet na ulicach większych miast świata. Wybuchła wówczas wojna najbardziej mordercza w dziejach ludzkości, wojna, którą historycy po raz pierwszy nazwali „wojną światową”. Na wielu wojna ta spadła jak grom z jasnego nieba i tak samo nagle zamilkli szydercy. Brat Grabenkamp z Lübbecke powiedział do swoich synów: „No, chłopcy, teraz nadszedł czas”. Podobnie mówili i myśleli jego bracia na całym świecie. Spodziewali się przecież tych wydarzeń, a nawet otrzymali polecenie Jehowy, aby o tym informowali innych. Wiedzieli, że te wydarzenia będą zwiastunami nieopisanych błogosławieństw, jakie Jehowa przygotował dla ludzkości.

Teraz mogli na własne oczy zobaczyć, jak ich świadectwo zostało potwierdzone. Przykładem może tu być brat Dathe, który razem z żoną został ochrzczony w roku 1912, a po latach napisał do swego przyjaciela, i brata Fritza Dasslera, co następuje:

„W ciągu ostatnich dwóch godzin, jakie spędziłem w dniu 23 czerwca 1954 roku przy łóżku mojej żony, na dwie i pół godziny przed jej śmiercią, wspominaliśmy niezwykle ważny dla nas dzień 28 czerwca 1914 roku. Była wtedy niedziela. Mieliśmy cudowną letnią pogodę. Siedząc na balkonie piliśmy kawę i rozkoszowaliśmy się widokiem błękitnego nieba. Powietrze było suche i czyste. Nie widziało się na niebie żadnej chmurki. Zajrzałem do gazety. Wydawało się, że nigdzie na ziemi nie było napięcia, że wszędzie panuje błogi spokój. A jednak my oczekiwaliśmy w tym roku widocznych znaków zapowiadających początek panowania Chrystusa. Gazety już triumfowały, zamieszczając jeden oszczerczy artykuł za drugim przeciwko prawdziwym chrześcijanom, którzy zapowiadali koniec świata na rok 1914. Znajdowaliśmy się wszyscy pod morderczym ogniem krzyżowym. Jednak dzięki życzliwości i mocy Bożej potrafiliśmy się przeciwstawić wrogiemu ustosunkowaniu się do nas. Nieustannie wykazywaliśmy, że rok 1914 jeszcze się nie skończył i trwa. (...) Lecz oto w poniedziałek, dnia 29 czerwca 1914 roku, kiedy wzięliśmy rano gazetę do ręki, przeczytaliśmy wielki nagłówek: ‚Następca tronu Austrii zamordowany w Sarajewie’. Przez noc na firmamencie politycznym pociemniało. Cztery tygodnie później wybuchła I wojna światowa. W oczach naszych przeciwników staliśmy się nagle największymi prorokami.”

Gotowość tych wiernych sług do spełniania objawionej woli Jehowy, pomogła im zdać sobie sprawę z tego, że przed nimi jest jeszcze większe dzieło do wykonania, nawet gdyby rok 1914 nadszedł i przeminął; Jehowa tak kierował swoim ludem, aby Jego zamierzenia zostały wykonane. Dobrym przykładem tego były przygotowania do wydania dobitnego świadectwa za pośrednictwem „Fotodramy stworzenia”. Niezbędne wyposażenie, obejmujące filmy, przezrocza i pouczenia, nadeszło do Niemiec krótko przed wybuchem wojny. Część „Fotodramy” nadeszła już wcześniej i pokazano ją 12 kwietnia 1914 roku na kongresie w Barmen a także w Dreźnie w dniach od 31 maja do 2 czerwca, gdzie była też obecna pewna liczba braci z Rosji i Austro-Węgier.

Kiedy na trzy tygodnie przed wybuchem wojny nadeszła do Niemiec reszta filmu, Towarzystwo natychmiast zorganizowało pokaz w sali miasta Elberfeld. Zainteresowanie było tak wielkie, że sala okazała się za mała i wyświetlanie filmu trzeba było powtarzać. Największy debiut miał jednak miejsce w Berlinie, gdzie film wyświetlano dwa razy dziennie w przepełnionej sali. Od 1 do 23 listopada 1914 roku film ten, składający się z czterech części, prezentowanych przez cztery kolejne dni, był wyświetlany aż pięć razy.

Wojna przyniosła ze sobą różne problemy, wśród których najpierw dała się odczuć chwilowa przerwa w łączności z Ameryką.

TRUDNOŚCI W NADZOROWANIU DZIEŁA

Lud Boży w Niemczech przeżywał teraz czas wielkich napięć i ciężkich problemów związanych z nadzorowaniem dzieła. Pod koniec roku 1914, po jedenastu latach od chwili, kiedy brat Russell upoważnił brata Kötitza do nadzorowania dzieła w Niemczech, brat Kötitz został nagle zaatakowany z różnych stron i oskarżony o niewłaściwe postępowanie. Wywołało to niepokój wśród braci i spowodowało odwołanie go z urzędu przez brata Russella.

Zapotrzebowanie na braci pielgrzymów w Niemczech skłoniło brata Russella do wysłania do tej służby brata ze Stanów Zjednoczonych nazwiskiem Conrad Binkele. Dawniej był on kaznodzieją metodystów, a ze Strażnicą zetknął się dopiero przed dwoma laty i brat Russell trochę się wahał, czy go wysłać. Brat Binkele przybył do Niemiec akurat wtedy, gdy stosunki wśród braci nabrały bardzo poważnego charakteru i w roku 1915 został mu powierzony nadzór nad dziełem w Niemczech.

Jednakże brat i siostra Binkele wkrótce wrócili do Stanów Zjednoczonych. W Strażnicy z października ukazały się na ostatniej stronie, wypisane dużym drukiem, ich słowa pożegnalne ze wzmianką, że „okoliczności osłabiły w najwyższym stopniu ich siły”. Przez te „okoliczności” należało zapewne rozumieć trudności, które się coraz bardziej piętrzyły w roku 1915. W październiku brat Russell czuł się zobowiązany zwrócić specjalną uwagę na te problemy i podjąć odpowiednie kroki w celu ich rozwiązania. W liście zatytułowanym: „Osobiste pismo brata Russella do niemieckich badaczy Pisma świętego” pisał:

Brooklyn, październik 1915 r.

„Drodzy Bracia!

„Często wspominam Was w modlitwach i gorąco pragnę, aby Pan Wam błogosławił. Współczujemy Wam w utrapieniach, jakie niesie wojna i na jakie jesteście pośrednio lub bezpośrednio wystawieni. Pragniemy także wyrazić Wam współczucie z powodu cierpień ponoszonych przez Was dla prawdy w Niemczech. Nie do nas należy sądzić się nawzajem i karać przez wydawanie ostatecznego wyroku. Jeżeli błądzący bracia okazują skruchę, musimy się zadowalać pozostawianiem ostatecznego wyroku i kary Panu, który powiedział: ‚Sam Pan będzie sądził lud swój’. — Hebr. 10:30.

„Niemniej jednak w interesie prawdy, sprawiedliwości i właściwego postępowania, oraz ze względu na wpływ wywierany przez przedstawicieli Towarzystwa, okazuje się konieczne zamianowanie nowych przedstawicieli Towarzystwa w Niemczech. Wojna pociągnęła za sobą pewne kłopoty, gdyż przesyłki pocztowe i telegraficzne przestały regularnie docierać, i w tej sytuacji jest zrozumiałe, że z czasem mogły powstać pewne nieporozumienia w związku z przewodnictwem oddziału w Barmen. Wierzymy, że nasz drogi brat Binkele robił co tylko mógł i postępował słusznie stosownie do okoliczności. Ale jak wiecie brat Binkele powrócił do Ameryki.

„Pragniemy poinformować wszystkich niemieckich braci, że odtąd wszystkie sprawy związane z działalnością Towarzystwa będą załatwiane przez komitet składający się z trzech braci, a mianowicie: Ernst Haendeler, Fritz Christmann i Reinhard Blochmann. (...)

„Drodzy Bracia, gorąco Wam polecam, abyście wspierali nowy zarząd w Barmen i we wszystkim z nim współpracowali. Ciało Chrystusa jest jedno, nie dopuszczajcie do rozerwania w tym ciele, jak nas upomina apostoł.”

Jednakże zarządzeń tych nie udało się wprowadzić w życie, ponieważ brat Blochmann musiał opuścić Barmen, a brat Haendeler umarł zanim list brata Russella dotarł do Niemiec. Ponieważ w następnych miesiącach napięcie nie ustawało, w lutym roku 1916 brat Russell wyznaczył nowy „komitet nadzorczy”, składający się z pięciu braci: H. Herkendell, O.A. Kötitz, F. Christmann, C. Stohlmann i E. Hoeckle.

Ale i ten „komitet nadzorczy” nie utrzymał się długo. Zaledwie kilka miesięcy po ponownym przegrupowaniu tego komitetu brat Binkele, który w tym czasie wrócił do Europy i zamieszkał w Zurichu w Szwajcarii, został zamianowany na prawnego przedstawiciela Towarzystwa w Niemczech, Szwajcarii i Holandii, a brat Herkendell był odpowiedzialny za działalność wydawniczą.

Brat Kötitz, którego w roku 1914 zastąpił brat Binkele, kierował odtąd wyświetlaniem „Fotodramy”. Niestety pozostał celem ataków niektórych braci, których postępowanie nie służyło pokojowi wewnątrz organizacji, lecz realizowaniu własnych samolubnych pobudek. Siostra Elisabeth Lang, jego długoletnia współpracowniczka, spotkała go pewnego dnia zasmuconego, siedzącego na ławce w parku w pobliżu sali, w której pokazywano „Fotodramę”. Powiedział jej, że znowu otrzymał list z oskarżeniami, który wyraźnie miał na celu obrabowanie go z ostatnich, pozostawionych mu przywilejów służby. Wspomniał również, że zanim mu powierzono nadzór nad dziełem Królestwa w Niemczech, przez około dziesięć lat miał przywilej współpracować z bratem Russellem. Obecnie często zastanawiał się jednak, czy był godny takiego zaufania. Ale pocieszał się, taką myślą: „Jeżeli swoją 24-letnią pracą pomogłem chociaż jednej osobie w okazaniu się godnym należenia do grona 144 000, to i tak miałem przywilej spełnienia jednej stoczterdziestoczterotysięcznej cząstki dzieła”.

Całkiem zrozumiałe jest, że te ciągłe ataki nadszarpnęły jego zdrowie już i tak mocno osłabione przez pęknięcie płuca, jakiego doznał w Berlinie. Toteż dnia 24 września 1916 roku umarł w wieku 43 lat. W Strażnicy ukazało się zawiadomienie o tym, w którym wspomniano o jego wierności i o tym, że „wszyscy drodzy bracia uznawali i cenili jego gorliwość, wytrwanie, stałość, jego silną wiarę i wolę, oddanie i obowiązkowość”.

Wkrótce potem bracia w Niemczech otrzymali wiadomość, że w dniu 31 października, a więc pięć tygodni po śmierci brata Kötitza, zakończył swój ziemski bieg brat Russell. Na niektórych braci podziałało to tak przygnębiająco, że zrezygnowali z obranej drogi i wycofali się. Dla większości braci śmierć brata Russella stała się jednak bodźcem do kontynuowania rozpoczętego dzieła świadczenia z jeszcze większym nakładem sił i czasu.

Wojna była przyczyną przeprowadzania kilkakrotnych zmian w sprawowaniu nadzoru. Od października roku 1916 do lutego 1917 roku nadzór sprawował Paul Balzereit; od lutego 1917 do stycznia 1918 brat Herkendell, a od stycznia 1918 do stycznia 1920 brat M. Cunow, którego zastąpił później brat Balzereit.

NEUTRALNOŚĆ

Diabeł wykorzystał wybuch I wojny światowej do wywołania wśród braci rozdźwięku w kwestii neutralności, co zaznaczyło się nawet w Domu Biblijnym w Barmen, gdzie przebywało trzech braci w wieku poborowym, mianowicie: brat Dwenger, brat Basan i brat Hess. Podczas gdy bracia Dwenger i Basan powzięli mocne postanowienie, że nie złożą przysięgi i nie wezmą broni do ręki, brat Hess był niezdecydowany. Poszedł na front do Belgii razem z tymi, którzy nie pokładali nadziei na Królestwo Boże. Nigdy już nie wrócił. W czasie następnego zaciągu powołanie otrzymali bracia Dwenger i Basan. Brat Basan mógł niezadługo wrócić do domu, ale brat Dwenger musiał porządkować akta w biurze wojskowym. Zgodził się, gdyż to nie kłóciło się z jego ówczesnym poglądem na tę sprawę. Jednakże brat Balzereit, brat pielgrzym, nie zgadzał się ze zdaniem brata Dwengera, który oświadczył, że w krytycznej sytuacji odmówi przyjęcia powołania i nie weźmie broni do ręki. Brat Balzereit wyraził się wówczas następująco: „Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co się stanie z dziełem, jeśli zajmiesz takie stanowisko?”

Z powodu tego rozdźwięku nie wszyscy bracia zachowali chrześcijańską neutralność wobec spraw narodów tego świata. Pokaźna liczba braci służyła w wojsku i walczyła na froncie. Inni nie chcieli służyć z bronią w ręku, ale zgadzali się działać w charakterze sanitariuszy. Niektórzy jednak powzięli stanowczą decyzję nie podejmowania służby wojskowej i byli karani więzieniem. Za zajęcie takiego stanowiska, Hans Hölterhoff został złośliwie wprowadzony w błąd, kiedy pod pretekstem stawienia przed plutonem egzekucyjnym wyprowadzono go na dziedziniec. W końcu sąd wojenny skazał go na dwa lata więzienia.

Z całą pewnością można dziękować Jehowie za to, że pomimo tych rozdźwięków wśród ludu Bożego w tak ważnej kwestii jak chrześcijańska neutralność, w dalszym ciągu miłosiernie się z nim obchodził.

DALSZE ROZSZERZENIE POMIMO NIEKORZYSTNYCH WARUNKÓW

„Fotodrama” wielce się w tych latach przyczyniła do dalszego rozwoju dzieła. Pokazywano ją teraz w mniejszych miastach, takich jak Kilonia, gdzie wywarła takie wrażenie na pewnej bogatej pani, która wkrótce stała się naszą siostrą, że ofiarowała sumę 2000 marek na lepsze pomieszczenie dla zboru liczącego już jakieś 45 do 50 osób.

Christian Könninger zainteresował się dzięki książce Boski plan wieków. Pod wpływem kryzysu, jaki akurat przeżywał w rodzinie, zaprosił do siebie znajomego badacza Pisma świętego nazwiskiem Ettel, aby razem z nim studiować, do czego później przyłączyła się też jego żona. Następnie poprosili o adresy osób zainteresowanych i czytelników Strażnicy, mieszkających w okolicznych miejscowościach. Wspólnie zapraszali sąsiadów, przyjaciół i znajomych na wykłady wygłaszane w domu brata Ettela. Brat Könninger i inni bracia korzystali z każdej okazji, aby zapraszać mówców do Eschweiler i Mannheim, a później także do Ludwigshafen, gdzie te wykłady zapowiadali ustnie oraz za pośrednictwem gazet i plakatów na słupach ogłoszeniowych lub wystawach sklepowych.

W roku 1917 brat Ventzke z Berlina starał się szerzyć prawdę poza granicami tego miasta. Brał plecak wypchany książkami i pieszo szedł do Brandenburga, odległego około 50 kilometrów na zachód od Berlina, a wracał dopiero po kilku dniach, kiedy rozpowszechnił całą literaturę. W tym samym mniej więcej czasie do Gdańska przybyli bracia pielgrzymi i założyli tam podwaliny zboru w domu brata Ruhnausa.

NIE MOŻE BYĆ ZASTOJU W DZIELE

Bracia wiele się spodziewali po roku 1918. Niektórzy byli pewni, że nadejdzie koniec ich ziemskiej wędrówki i nieraz dawali wyraz tej nadziei i wobec przyjaciół i znajomych. Na przykład siostra Schünke z Barmen wyjaśniła swym współpracowniczkom, że jeśli któregoś dnia nie przyjdzie do pracy, będzie to oznaczało, że została „zabrana”. Tak samo jak w roku 1914, gdy te nadzieje się nie spełniły, niektórzy się rozczarowali i odpadli. Inni pytali: Co będzie dalej?

Wciąż jednak było dużo pracy. Większość braci była z tego powodu szczęśliwa, gdyż pragnęła pełnić świętą służbę dla Jehowy. Ci też kontynuowali swą działalność. Przekonali się również, że w tych krytycznych czasach w Niemczech było więcej słuchających uszu niż kiedykolwiek przedtem. Potwierdza to przeżycie, jakie miał Fritz Winkler z Berlina.

W roku 1919 pracował on w Halle (an der Saale) i w każdą sobotę wracał koleją do swoich rodziców w Gerze. Którejś soboty na jednej stacji wsiadł do pociągu mężczyzna z córką; on z załadowanym plecakiem, córka zaś z pełną teczką. Skoro tylko pociąg ruszył, mężczyzna, którym był pewien brat z Zeitz, otworzył plecak po brzegi załadowany książkami Boski plan wieków i zaczął wygłaszać podróżnym wykład, posługując się wykresem chronologicznym zamieszczonym na pierwszej stronie tej książki. Na zakończenie proponował każdemu ten pierwszy tom Wykładów Pisma świętego. Gdy kilka przystanków dalej opuszczał pociąg, miał pusty plecak, a teczka córki była do połowy opróżniona. To przeżycie skłoniło Fritza Winklera do pójścia na wykład publiczny, dzięki któremu poznał prawdę.

ODSIEW

Nie każdy jednak zgadzał się z praktykowanymi metodami szerzenia dobrej nowiny. Zwłaszcza wśród „starszych”, wybieranych przez zbory sposobem demokratycznym byli tacy, którzy bardziej powstrzymywali dzieło, niż je popierali. Trzeba więc było ostrzec braci, aby nie zaczynali z nimi sporów. Bezużyteczne debaty tylko zabierały czas, który należało raczej poświęcić na ogłaszanie Królestwa. Strażnica nie pozostawiała żadnej wątpliwości co do tego, że nastąpi taki odsiew, w związku z czym napominano chrześcijan, aby upatrywali tych, którzy wywołują rozłamy i rozdźwięk, aby takich unikali. Wymagało to dokonania w roku 1919 zmian w niektórych krajach sąsiednich, co odbiło się również na braciach i na dziele w Niemczech. W ciągu tego roku brat Lauper zaczął na przykład działać według swych własnych poglądów. Wobec tego poproszono go o zwrot dużego zapasu książek i czasopism, które były własnością Towarzystwa Strażnica, ale którymi zawiadywał przez kilka lat.

Pod koniec roku 1919 poinformowano braci o jeszcze większym problemie. Kilka lat wcześniej brat Russell upoważnił brata A. Freytaga do nadzorowania dzieła we Francji i Belgii poprzez biuro oddziału w Genewie. Upoważnił go również do wydawania w języku francuskim Strażnic tłumaczonych z języka angielskiego, a także Wykładów Pisma świętego. On jednak nadużywał swego pełnomocnictwa i publikował własną literaturę, wywołując tym niemałe zamieszanie wśród braci. Freytag został usunięty z zajmowanego stanowiska, a biuro oddziału Towarzystwa rozwiązano i założono nowe biuro oddziału w Bernie kierowane przez brata E. Zaugga, a znajdujące się pod ogólnym nadzorem brata Binkele.

Tymczasem zwolennicy Freytaga zaczęli przeprowadzać oddzielne zebrania i działać wśród braci w Niemczech. Ponieważ Freytag krytykował i zniesławiał Towarzystwo, oskarżając je o szerzenie fałszywych nauk, niektórzy bracia utracili właściwy pogląd. Brat Binkele uważał za swój obowiązek zareagować, obalając zarzuty Freytaga. We wrześniu 1920 roku odpowiedział na wszystkie pytania przychodzące z Niemiec w czterostronicowym liście ogólnym. Jednak ziarno zwątpienia zasiane przez Freytaga zaczęło kiełkować i pewna liczba osób, które nie stały zbyt mocno, poszła za nim, zakładając własne zbory. Grupa ta istnieje w Niemczech aż po dzień dzisiejszy.

W OCZEKIWANIU NA DALSZE PRZYDZIAŁY SŁUŻBY

Od stycznia roku 1919 znowu rozpoczęto wydawać Strażnicę liczącą 16 stron i zaopatrzoną w stronę tytułową (z której zrezygnowano w czasie wojny z powodów oszczędnościowych). Położono większy nacisk na pracę pielgrzymów i odtąd czterech braci odwiedzało regularnie zbory. W tym czasie gorączkowo pracowano też nad tłumaczeniem siódmego tomu Wykładów Pisma świętego, mianowicie nad książką Dokonana Tajemnica. Poza tym przygotowano czterostronicowy traktat zatytułowany „Upadek Babilonu”, będący streszczeniem tej książki.

Czyniono staranne przygotowania. Począwszy od 21 sierpnia rozdano ogromne ilości traktatów i książek Dokonana Tajemnica. Była to ogromna kampania, chociaż nie wszyscy brali w niej udział, co zwłaszcza dotyczy „starszych z wyboru” którzy woleli wygłaszać przemówienia. Po zapoznaniu się z treścią książki nawet niektórzy skądinąd chętni bracia i siostry zastanawiali się, czy ją rozpowszechniać.

Brat Richard Blümel z Lipska, który został ochrzczony w roku 1918, nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że pomimo chrztu pozostał formalnie członkiem kościoła nominalnego chrześcijaństwa. Rozumiał w ten sposób: „Skoro nie chodzę do kościoła, więc też tam nie należę”. Lecz po przeczytaniu traktatu, z którego się dowiedział, że powinien zachęcać innych do opuszczenia „Babilonu Wielkiego”, doszedł do przekonania, że dopiero wtedy ma prawo brać udział w tym dziele, gdy sam wystąpi z kościoła. Rano 21 sierpnia kazał oficjalnie wykreślić swoje nazwisko z listy członków kościoła, a po południu z czystym sumieniem rozpowszechniał traktaty „Upadek Babilonu”.

Później, w tym samym roku, na zgromadzeniu w Lipsku przemawiał brat Cunow, który w owym czasie nadzorował dzieło w Niemczech. Mówił o rozwoju dzieła — a czynnych już było blisko 4000 braci — i powiadomił, że w Niemczech będzie wydawane czasopismo Złoty Wiek, skoro tylko z biura głównego nadejdą odpowiednie polecenia. Obecni byli tym rzeczywiście zachwyceni i jednomyślnie wyrazili chęć popierania dzieła datkami.

POLE DOJRZAŁE DO ŻNIWA

Jakże bardzo Niemcy, zmieniły się w ciągu zaledwie kilku lat! Przed I wojną światową było niewiele ludzi chętnych do słuchania dobrej nowiny o Królestwie. Aż tu Kaiser, który w roku 1914 zapowiadał triumfalnie wspaniałą przyszłość dla Niemiec, uciekł do Holandii. Armia niemiecka, wysłana na podbój Francji, wróciła upokorzona. Umieszczone na pasach żołnierzy hasło: „Bóg z nami” okazało się zwodnicze. Powracający żołnierze zrozumieli bezsens takiej wojny, która nigdy się nie cieszyła poparciem Boga, wbrew ciągłym zapewnieniom duchownych.

Wielu braci pamiętających tamte czasy przyznaje, że ta zupełnie bezsensowna wojna pobudziła ich do myślenia i poznania prawdy. Wiele ludzi nie mogło uwierzyć, by Bóg miał coś wspólnego z tak bezmyślnym niszczeniem życia ludzkiego, lecz obwiniało za to raczej duchowieństwo, które podczas mszy polowych obiecywało, że kto na wojnie zginie, tego niebo nie minie. Inni po otrzymaniu zawiadomienia o tym, że ich mąż, ojciec czy syn padł „na polu chwały”, zaczynali się zastanawiać, czy ich bliscy naprawdę są w niebie, albo w ognistym piekle, jak o tym nauczało duchowieństwo. Dla takich ludzi bardzo aktualny był wykład „Gdzie są umarli?”. Bracia rozpowszechniali teraz tyle książek, jak nigdy przedtem. Dwie siostry kolporterki rozpowszechniały przeciętnie co miesiąc po 400 tomów Wykładów Pisma świętego. Wierni słudzy Jehowy starali się wykorzystać każdą okazję. W stosunkowo krótkim czasie powstały w wielu miejscowościach zdrowe zbory.

W dniu 27 maja 1920 roku, w czwartek, siedmiu mówców przemawiało w siedmiu olbrzymich salach w różnych częściach Berlina do jakichś 8000 czy 9000 ludzi spragnionych prawdy, na temat: „Koniec jest bliski! Co będzie potem?” Zainteresowanie było tak wielkie, że 1500 osób prosiło o odwiedziny, a rozpowszechniono 2 500 książek, nie licząc innej literatury.

Teraz nastał najbardziej korzystny czas na wyświetlanie „Fotodramy”. Jeden z najbardziej znamiennych pokazów, na którym obecnych było 1000 osób, odbył się w sali Gustav-Siegle-Haus w Stuttgarcie. Okazano tam tak wielkie zainteresowanie, że bracia ustępowali ludziom zainteresowanym swoje miejsca. Dla braci zorganizowano w niedzielę specjalny pokaz, trwający cały dzień, z krótką tylko przerwą obiadową. Normalnie cały program prezentowano podczas czterech następujących po sobie wieczorów.

„Fotodrama” zyskała sobie wielkie uznanie w Saksonii, twierdzy socjalistów, gdzie zbory wyrastały teraz jak grzyby po łagodnym deszczu. Jednym z nich był zbór w Waldenburgu, który wkrótce liczył do 100 osób, zbierających się na regularne studiowanie Słowa Bożego na dużej farmie, której właściciel był do niedawna członkiem zarządu parafialnego.

DONIOSŁE ETAPY NA DRODZE DO ORGANIZACJI TEOKRATYCZNEJ

Brat Rutherford, który chciał w tym czasie osobiście odwiedzić Niemcy, lecz nie otrzymał zezwolenia na przyjazd, zaprosił na 4 i 5 listopada 1920 roku 26 braci z Niemiec do Bazylei w Szwajcarii, aby omówić z nimi lepsze sposoby działania, bardziej sprzyjające rozwojowi dzieła w Niemczech. Rozwiązano „Oddział niemiecki”, a ustanowiono nowe biuro pod nazwą „Centralne Biuro Europejskie Towarzystwa Strażnica”, którego siedziba miała tymczasowo pozostawać w Zürichu, ale które miało być jak najszybciej przeniesione do Berna. Biuro to, kierowane przez głównego nadzorcę, całkowicie oddanego Panu i wyznaczonego przez prezesa, miało nadzorować dzieło w Szwajcarii, Francji, Belgii, Holandii, Austrii, w Niemczech i we Włoszech. W każdym z wyżej wymienionych krajów miał też być powołany nadzorca również mianowany przez prezesa. Celem tych zarządzeń było ujednolicenie dzieła w środkowej Europie, tak aby mogło być prowadzone w jak najskuteczniejszy sposób.

Owa dwudniowa konferencja 26 braci, między którymi znajdował się brat Hoeckle, Herkendell i Dwenger, miała na celu znalezienie najskuteczniejszych środków i sposobów prowadzenia dzieła w Niemczech oraz zadecydowanie, kto będzie w tym kraju nadzorcą. Komitet, który przez wiele lat nadzorował dzieło w Niemczech, został rozwiązany. Brat Cunow, który aż do tej pory kierował dziełem przez kilka lat, prosił o zwolnienie go z tego urzędu i wyznaczenie na pielgrzyma, co wywołało konieczność zamianowania innego nadzorcy. Paul Balzereit został wybrany na nadzorcę w Niemczech, a brata Binkele zamianowano na głównego nadzorcę Centralnego Biura Europejskiego.

KAMPANIA „MILIONÓW”

Na miesiąc luty roku 1921 przewidziano opublikowanie broszury Miliony obecnie żyjących nigdy nie umrą, a od 15 lutego miała się rozpocząć długa trwająca kilka lat seria wykładów. Wybrano najlepszych mówców do wygłaszania wykładów, a tam, gdzie nie było mówców, zbory mogły się zwracać do Towarzystwa o przysłanie im kogoś.

Tak zostały szeroko otworzone drzwi dla wydania olbrzymiego świadectwa, o jakim rok temu braciom nawet się nie śniło. W sprawozdaniu rocznym Towarzystwo podało: „Nigdy jeszcze nie stwierdzono w Niemczech tak niebywałego zainteresowania, jak obecnie. Mimo wzrastającego sprzeciwu przychodzą całe rzesze i prawda się rozprzestrzenia”.

Tak właśnie było w Konstancji. Siostra Berta Maurer, trwająca w służbie Jehowy już ponad 50 lat, jeszcze dziś pamięta, jak na wielkich plakatach był zapowiadany wykład publiczny: „Świat się kończy — miliony obecnie żyjących nigdy nie umrą”, a następnie jak był wygłoszony w największej sali miasta, w której niegdyś Jan Hus został skazany na spalenie. Potem wygłoszono dalsze wykłady, a 15 maja 1921 roku ochrzczono 15 osób. Takie były początki zboru w Konstancji.

W Dreźnie ten wykład był prawdziwą sensacją. Zbór wynajął trzy duże sale, ale już na dwie godziny przed rozpoczęciem wykładu, napływające tłumy sparaliżowały ruch uliczny, tak iż tramwaje przestały kursować. Przepełnione sale nie mogły pomieścić takich rzesz. Mówcy z trudem torowali sobie drogę do sali. Dopiero obietnica, że wykład zostanie powtórzony dla czekających, utorowała im drogę.

Pani Elisabeth Pfeiffer znalazła na ulicy Wiesbaden zaproszenie na wykład: „Miliony (...)”. Pomyślała: „Jakaż to niedorzeczność! Pójdę jednak zobaczyć, jacy to ludzie, wierzą w coś takiego”. Poszła więc i ku swemu zdumieniu ujrzała, jak tłumy ludzi bezskutecznie usiłowały się dostać do auli szkoły średniej, w której miał się odbyć wykład. Kraj był wtedy zajęty przez francuskie wojska okupacyjne, które z życzliwym usposobieniem pilnowały porządku. Widząc, że sala jest przepełniona i tłumy czekają na ulicy, po porozumieniu się z mówcą, bratem Bauerem, Francuzi poinformowali ludzi, że wykład zaraz po zakończeniu zostanie powtórzony. Wobec powyższego jakieś 400 do 500 osób czekało cierpliwie, a wśród nich również pani Pfeiffer. To, co usłyszała tego popołudnia, wywarło na niej takie wrażenie, że odtąd przychodziła na wszystkie zebrania i wkrótce stała się gorliwą siostrą.

Innym razem brat Wandres i Bauer zamierzali wygłosić wykład, lecz tym razem zamiast przepełnionych sal, zobaczyli, że nie przyszedł nikt. Kiedy zbliżała się pora wykładu, wyszli na ulicę, chcąc zobaczyć czy ktoś nie nadchodzi. Ujrzeli kilka osób zainteresowanych wykładem, lecz wahających się wejść do sali z jakichś niewyjaśnionych przyczyn. Na pytanie braci odpowiedzieli, że ponieważ to był pierwszy dzień kwietnia, więc nie wiedzieli, czy czasem jakiś żartowniś nie pozwolił sobie na żart primaaprilisowy. Niemniej jednak za jakieś pół godziny zebrało się 30-40 osób, aby wysłuchać wykładu.

Brat Erich Eickelberg z Remscheid miał w Solingen interesujące doświadczenie w czasie rozpowszechniania broszury „Miliony (...)”. Zwrócił się do pewnego mężczyzny ze słowami: „Przynoszę panu dobrą nowinę o tym, że miliony obecnie żyjących nigdy nie umrą, ale będą żyć na zawsze w pokoju i szczęściu na ziemi. Dowody na to znajdzie pan w tej broszurze, która kosztuje tylko 10 fenigów”. Mężczyzna odmówił, ale towarzyszący mu chłopczyk powiedział: „Tatusiu, czemu nie chcesz kupić, przecież trumna kosztuje więcej”.

ORGANIZACJA WYPOSAŻONA DO NOWEJ DZIAŁALNOŚCI

Lata powojenne od 1919 do 1922 okazały się dla braci w Niemczech okresem prawdziwego rozwoju i przygotowań.

Towarzystwo będąc zainteresowane umocnieniem dzieła wewnątrz jak i na zewnątrz, przedsięwzięło kroki zmierzające do uregulowania stanu prawnego wyznania. W wyniku tego, 7 grudnia 1921 roku Towarzystwo Strażnica, założone w roku 1884 w Allegheny, USA, zostało w Niemczech uznane jako prawnie zarejestrowana korporacja zagraniczna.

Dobra nowina, ogłaszana w roku 1922 koncentrowała się głównie wokół tematu: „Miliony obecnie żyjących nigdy nie umrą”. Towarzystwo wyznaczyło dzień 26 lutego 1922 roku jako dzień, w którym na całym świecie miał być wygłoszony wykład „Miliony (...)”. W Niemczech wygłoszono go w tym dniu w 121 miastach do około 70 000 słuchaczy. Drugim takim ogólnoświatowym dniem świadczenia był dzień 25 czerwca, w którym w Niemczech wygłoszono 119 wykładów do około 31 000 osób. W tym roku jeszcze dwa razy wygłaszano takie „ogólnoświatowe wykłady”, na których w Niemczech było obecnych 29 października 75 397 osób, a 10 grudnia 66 143 osoby. A więc dobra nowina dotarła do tysięcznych rzesz.

BRAT RUTHERFORD PONOWNIE ODWIEDZA EUROPĘ

Brat Rutherford przedsięwziął w roku 1922 długą podróż po Europie, w czasie której odwiedził Hamburg, Berlin, Drezno, Stuttgart, Karlsruhe, Monachium, Barmen, Kolonię i Lipsk. W Hamburgu na jednodniowym zgromadzeniu zjawiło się 500 braci — co oznaczało wielki przyrost w porównaniu z ostatnią wizytą sprzed 8 lat! W Stuttgarcie wykład odbył się w sali mieszczącej zaledwie 1200 osób, tak że setki ludzi musiało z braku miejsca odejść. W Monachium brat Rutherford przemawiał w przepełnionym cyrku „Zirkus Krone” do 7000 osób. Przed rozpoczęciem wykładu dowiedziano się, że wśród obecnych znajduje się grupa antysemitów i pewna ilość jezuitów, którzy przyszli jedynie po to, by wywołać zamieszanie i jeśli się tylko da, rozbić zebranie. Brat Rutherford powiedział do zebranych „W tym mieście (Monachium) i gdzie indziej mówi się, że Międzynarodowe Zrzeszenie Badaczy Pisma świętego jest finansowane przez Żydów”. Zaledwie to powiedział, gdy usłyszano okrzyki: „To prawda!” Jednak brat Rutherford swą dobitną i przekonującą mową zmusił wichrzycieli do milczenia, chociaż usiłowali zawładnąć sceną, aby nie dopuścić do kontynuowania wykładu.

Największym wydarzeniem roku 1922 był w Niemczech kongres w Lipsku odbywający się w dniach 4 i 5 czerwca. Towarzystwo wybrało Lipsk jako najodpowiedniejsze miejsce dla tego kongresu w Niemczech. Bracia, mieszkający przeważnie w Saksonii, byli niezamożni i nie zdołaliby opłacić dalekiej podróży. Lipsk był faktycznie odpowiednim miejscem dla kongresu.

Przewidziano, że w poniedziałek rano brat Rutherford będzie odpowiadał na pytania. Wśród pytań, zgłoszonych wcześniej listownie, jedno było szczególnie interesujące. Dotyczyło pomnika „Bitwy Narodów”, wzniesionego na pamiątkę bitwy, jaka miała miejsce sto lat wcześniej w okolicach Lipska i uroczyście poświęconego w roku 1913. Pytanie dotyczące tego pomnika brzmiało w skrócie mniej więcej tak: „Czy werset z Izajasza 19:19 dotyczy tego pomnika? Czytamy tam: ‚Dnia onego stanie ołtarz Pański wpośród ziemi Egipskiej, a słup wystawiony będzie Panu przy granicy jego”. — Gd.

Należy tu zaznaczyć, że trzy lata wcześniej, podczas zgromadzenia w Lipsku w roku 1919, bracia oglądali ten pomnik „Bitwy Narodów”. Po południu tego dnia brat Alfred Decker, „starszy z wyboru”, a później zagorzały przeciwnik prawdy, wygłosił wykład, w którym usiłował dowieść, że ten pomnik został rzeczywiście wspomniany jako słup w proroctwie Izajasza 19:19. Na tą uroczystą okazję zaproszono również budowniczego pomnika, tajnego radcę Thieme oraz współpracujących z nim architektów, aby udzielili odpowiednich wyjaśnień.

Brat Rutherford przed udzieleniem odpowiedzi najpierw sam obejrzał ten pomnik. Później otwarcie wyjaśnił zgromadzonym, że słowa Izajasza 19:19 wcale nie dotyczą tego pomnika, który swoje powstanie zawdzięcza niebywałej ambicji człowieka znajdującego się pod wpływem wielkiego przeciwnika. Nie ma żadnego powodu, dla których Jehowa miałby pobudzać do wznoszenia takiego pomnika na ziemi przy końcu wieku ewangelii. Każda część tego monumentu wskazuje na to, że wywodzi się od Diabła i że jest dziełem jego sprzymierzeńców i popleczników, demonów, skłaniających ludzi do wzniesienia takiego „pomnika głupoty”. Niemiecki cesarz miał kiedyś nadzieję, że będzie mógł jeszcze powiedzieć: „W tym miejscu stał kiedyś Napoleon, który chciał zawojować cały świat, lecz zamiary jego zawiodły, — a teraz stoi tu niemiecki cesarz, który również chciał zawojować świat i którego zamiar uwieńczony został powodzeniem, wobec czego cały świat musi paść mu u stóp.”

„HARFA BOŻA”

Chcąc się przygotować do szybkiego rozpowszechnienia nowej książki zatytułowanej Harfa Boża, która była już dostępna w niemieckim języku, Towarzystwo wydrukowało 5 milionów ulotek opatrzonych tytułem: „Dlaczego?” Ponieważ drukarnie, którym zlecono pracę nad książką: Harfa Boża wciąż opóźniały terminy, kilkakrotnie zmieniano datę jej opublikowania. Z powodu szybko wzrastającej inflacji, nie udało się utrzymać podanej na ulotce ceny książki. Na początku stycznia roku 1923 musiano podwyższyć tę cenę ze 100 marek do 250 marek, co się równało wartości ćwierci funta margaryny, chociaż koszty rzeczywiste związane z wydaniem książki Harfa Boża wzrosły do 350 marek za egzemplarz. Treść książki wzbudziła entuzjazm — nie tylko wśród braci ale i wśród sympatyków prawdy.

W Langenchursdorf, miejscowości należącej do zboru Waldenburg, młody brat, nazwiskiem Erich Peters, utalentowany mówca, tak się zapalił do książki Harfa Boża, że poprosił swego ojca, aby mu zezwolił zapraszać do mieszkania raz w tygodniu przyjaciół i sąsiadów w celu wspólnego omawiania tej książki. Ponieważ te wieczory biblijne cieszyły się wielkim powodzeniem, trzeba było we wszystkich pokojach na parterze przygotowywać miejsca siedzące. Ów młody brat, mówiący z zapałem o Królestwie Jehowy, i o błogosławieństwach tego Królestwa, stawał zwykle w przejściu między pokojami, aby go dobrze widziano i słyszano. Przykład ten podjęły inne zbory i wkrótce tak zwane „studia Harfy” stały się regularną częścią programu zborowego.

PIERWSZA DRUKARNIA

Począwszy od kwietnia roku 1897 do grudnia roku 1903 niemieckie wydanie Strażnicy było drukowane w Allegheny, USA, a od stycznia roku 1904 do 1 lipca roku 1923 w świeckich drukarniach w Niemczech. Książki i inne publikacje Towarzystwa przez dziesiątki lat oddawano do druku świeckim firmom, albo je przesyłano z Ameryki. Dla zaoszczędzenia kosztów z biegiem czasu postawiono w Barmen dwie duże prasy drukarskie i inne maszyny, i to pomimo braku miejsca.

Ponieważ początkowo nie było braci, którzyby się znali na zecerstwie i oprawie książek, przysłano z Berna, ze Szwajcarii, do Barmen brata Ungera, doświadczonego drukarza i zecera, aby uczył pierwszych ochotników. Można było podziwiać gorliwość i chęć, z jaką ci bracia starali się wykonać dobrą pracę drukarską, mimo skromnego wyposażenia technicznego.

Ponieważ wszystkie pomieszczenia były zajęte na sypialnie, a dom był dwupiętrowy, ustawiono maszyny na dole klatki schodowej i w drwalni o wymiarach 20 x 8 metrów. Brat Hermann Görtz jeszcze dziś pamięta, jak drukowano dodatkowo sto tysięcy egzemplarzy pierwszego wydania czasopisma Złoty Wiek (1 października 1922). Ponieważ nie było samoczynnej prasy, należało każdy arkusz papieru ręcznie dwa razy podawać do maszyny! Zapotrzebowanie na literaturę było tak wielkie, że prawie przez cały rok bracia często pracowali do północy.

JAK NIEKTÓRZY POZNALI PRAWDĘ

Często dopiero niezwykłe okoliczności wzbudzały czyjeś zainteresowanie prawdą, jak to miało miejsce w przypadku brata Eickelberga, który przyszedł na pokaz „Fotodramy”. Kiedy wykładowca poruszył temat „reformacji” i oświadczył, że protestanci przestali protestować, ktoś z publiczności krzyknął: „My w dalszym ciągu protestujemy!” Mówca poprosił o zapalenie światła i każdy z obecnych mógł popatrzyć na krzyczącego „śmiałka”. Był to nie kto inny, tylko duchowny protestancki, siedzący w towarzystwie dwóch księży katolickich! Wzburzona publiczność zażądała, żeby ten duchowny opuścił salę. Brat Eickelberg zrozumiał, że w kościołach nie znajdzie prawdy.

Eugen Stark chciał w Stuttgarcie obejrzeć „Fotodramę”. Już ponad 3000 widzów zapełniło salę, kiedy podano informację, że projektor jest uszkodzony i nie da się go tego wieczora naprawić. Wszystkich zaproszono na następne popołudnie. Mocno zawiedziony, Eugen Stark udał się do matki, która należała do Kościoła nowoapostolskiego. Oboje doszli do wniosku, że badacze Pisma świętego nie posiadają prawdy, bo gdyby ją mieli, to nie mogłoby się im coś podobnego przytrafić. Brat Stark postanowił, że następnego wieczora zamiast pójść na pokaz, odwiedzi swoją siostrę. Kiedy mijał tramwajem salę, w której odbywał się pokaz, ze zdziwieniem zobaczył taki sam tłum widzów napływających do sali jak poprzedniego wieczora. Bez namysłu wyskoczył z tramwaju, nieomal dostając się pod koła. Pomimo obrażeń, jakich doznał przy upadku, wstał i udał się do sali. Pełen zachwytu nabył potem sporo literatury i zostawił swój adres z prośbą, aby go odwiedzić. Od tej pory nic go nie mogło powstrzymać od studiowania Biblii.

Kurt Diessner zniechęcił się do religii, gdy podczas wojny w roku 1915 nauczyciel w szkole kazał mu się uczyć pewnej pieśni na pamięć. Była w niej mowa o zniszczeniu narodów nieprzyjacielskich, o tym, że wojska niemieckie wepchną wrogów w jeziora, bagna, że wrzucą ich do Wezuwiusza i do oceanu. Nieco później, w roku 1917, zaczęto zdejmować z kościołów dzwony i przetapiać je na granaty. Pewne pismo kościelne zamieściło zdjęcie wielkiego dzwonu, i duchownego, który rozłożonymi rękoma go błogosławił. Na dole umieszczono podpis: „Idź i rozszarp ciała naszych wrogów”. To skłoniło Kurta Diessnera do podjęcia stanowczej decyzji. Na początku lat dwudziestych naszego stulecia poznał prawdziwe wielbienie Jehowy i nadal jeszcze od czasu do czasu pełni okresową służbę pionierską.

CAŁYM SERCEM W DZIELE ROZSZERZANIA

Niektórzy spośród tych, którzy pięćdziesiąt lub więcej lat temu usłyszeli zew i podjęli się służenia Jehowie nadal znajdują się wśród nas i z zapałem opowiadają o swej działalności w czasach, gdy byli jeszcze „młodzi i silni”. Choć pod względem materialnym byli niezamożni, to jednak duchowo byli bogaci.

Minna Brandt z Kilonii opowiada, jak przemierzała piechotą długie kilometry, by głosić dobrą nowinę o Królestwie, a gdy nie zdążyła na noc do domu, często nocowała w stogu siana. Później wędrowała przygodnymi autami do najdalej na północ wysuniętych miast Szlezwika-Holszynu często jeżdżąc ciężarówką. W owych czasach bracia byli wyposażeni w duże urządzenia głośnikowe, którymi się posługiwali do wygłaszania w godzinach popołudniowych na rynkach lub w innych odpowiednich miejscach wykładów publicznych, podczas gdy w godzinach rannych głosili po wsiach.

Ernst Wiesner (później nadzorca obwodu) i inni wyjeżdżali na rowerach, aby głosić dobrą nowinę po 90 do 100 kilometrów od Wrocławia. Bracia z Lipska, wśród których usługiwali bracia Erich Frost i Richard Blümel, stosowali bardzo pomysłowe metody, mające na celu, zwrócenie uwagi ludzi na dobrą nowinę o Królestwie. Przez jakiś czas posługiwali się małą orkiestrą, składającą się z braci, grających podczas wędrówki po ulicach miasta. Towarzyszący im bracia wydawali tymczasem po domach krótkie świadectwa, po czym doganiali ich, aby im znowu towarzyszyć.

W roku 1923 położono wielki nacisk na podejmowanie służby pełnoczasowej i zwrócono się z wezwaniem: „Potrzeba 1000 pionierów!”. Wywołało to dość duże podniecenie wśród ludu Bożego, ponieważ takie zaproszenie oznaczało, że co czwarty z pośród 3642 głosicieli powinien podjąć służbę pełnoczasową. Wezwanie to jednak nie przebrzmiało bez echa.

Na przykład Willi Unglaube zrozumiał, że to zaproszenie odnosi się do niego i podjął służbę pionierską, oświadczając, że czyni to „nie na rok lub dwa, lecz na tak długo, jak długo będzie mnie potrzebował Jehowa”. Pracował w różnych okolicach Niemiec, a później był w Domu Betel w Magdeburgu przez szereg lat. W roku 1932 przyjął zaproszenie do zagranicznej służby pionierskiej. Został najpierw wysłany do Francji, następnie do Algierii, na Korsykę, do południowej Francji, potem znowu do Algierii i do Hiszpanii. Stamtąd udał się do Singapuru, do Malezji, na Jawę, a w roku 1937 do Syjamu, gdzie pozostał aż do powrotu do Niemiec w roku 1961. Rozpoczął służbę pionierską mając lat 25, a obecnie, chociaż osiągnął 77 rok życia, jest nadal jednym z najchętniejszych i najaktywniejszych pionierów.

Dnia 1 lutego 1931 roku podjął służbę pionierską Konrad Franke. Już we wczesnej młodości nauczył się pamiętać o swym Stwórcy. Obecnie cieszy się bardzo, że jako członek rodziny Betel pełnił przez czterdzieści dwa lata nieprzerwanie służbę pełnoczasową, w tym przez czternaście lat jako nadzorca biura oddziału w Niemczech.

SŁUŻBA PIELGRZYMÓW

Wygłaszane w latach dwudziestych przez braci pielgrzymów zachęcające przemówienia bez wątpienia przyczyniły się wielce do duchowego podbudowania braci. W owym czasie środki lokomocji były dość ograniczone i mało wygodne. Ponieważ bracia pielgrzymi podróżowali wiele przez tereny wiejskie, więc często korzystali tylko z wozów konnych, a dalekie wędrówki pieszo również często były nieuniknione.

Kiedyś Emil Hirschburger miał wygłosić przemówienie w południowych Niemczech. Jadąc pociągiem rozpoznał po ubiorze, że sześciu siedzących w przedziale mężczyzn to katoliccy duchowni. Żywo rozmawiali o mającym się odbyć wykładzie brata Hirschburgera, nie wiedząc oczywiście, że siedzi razem z nimi w przedziale. Z rozmowy można było wywnioskować, że wracali z jakiejś konferencji, na której duchowny mieszkający w mieście, w którym brat Hirschburger miał wygłosić wykład, otrzymał radę, aby wezwał brata na publiczną dyskusję. Ów duchowny chciał od swoich kolegów otrzymać wskazówki, jak przeprowadzić tę dyskusję, aby nie doznać porażki od tego „badacza Pisma świętego”. Wyraźnie jednak otrzymane rady nie zadowalały go. Jeden za drugim opuszczali pociąg, życząc pozostałym powodzenia. Kiedy ostatni zabierał się do wyjścia, stroskany duchowny zapytał go, w poufałym tonie, co w ogóle o tym myśli i czy warto się spotykać z mówcą. Na to duchowny odpowiedział twardym dialektem szwabskim: „Jeżeli dasz sobie z nim radę, to idź”. Brat Hirschburger nie zobaczył go jednak na wykładzie.

DRAMAT STWORZENIA

Na początku lat dwudziestych taśmy „Fotodramy” uległy prawie całkowitemu zniszczeniu. Jednakże Towarzystwu udało się zakupić kilka taśm kroniki filmowej, a także filmy biblijne. Następnie przerabiano te filmy, usuwając części niestosowne, a dodając inne, tak aby się nadawały do wyświetlania. W ten sposób powstały zupełnie nowe filmy o długości od 5000 do 6000 metrów. Stare przezrocza zostały zastąpione przez nowe, zaczerpnięte z książki Stworzenie lub z innych publikacji Towarzystwa, a także przez przezrocza, kupowane w sklepach. Nie znano jeszcze wtedy fotografii kolorowej, lecz Wilhelm Schumann z Domu Betel pracował niezmordowanie nad kolorowaniem czarno-białych zdjęć. Te piękne, kolorowe obrazy pozostawiały u widzów niezapomniane wrażenie, a ponieważ wiele zdjęć przedstawiało cudowne dzieło stworzenia Jehowy, nadano filmowi tytuł: „Dramat Stworzenia”. Pod takim też nagłówkiem w sprawozdaniu rocznym za rok 1932 można było przeczytać w niemieckim Roczniku:

„Nie pozostało w nim nic z poprzedniego filmu, oprócz tytułu i posługiwania się przezroczami. Tekst (...) zaczerpnięto z książki Stworzenie i z innych książek, a tytuł ‚Dramat Stworzenia’ także został wzięty z książki Stworzenie.”

W roku 1928, kiedy rozpoczęto projekcję w Szczecinie, zaproszono do tego miasta Ericha Frosta, zawodowego muzyka, dyrygującego orkiestrą świecką, aby zapewnił temu filmowi, który był niemy, akompaniament muzyczny. Do tej grupy przyłączyli się wkrótce inni muzycy, którzy zaczęli naśladować na instrumentach muzycznych świergot ptaszków i szum drzew. Podczas pokazu w Monachium latem roku 1930 spotkał się z tym zespołem wybitny skrzypek, Heinrich Lutterbach. Natychmiast zaproszono go do współudziału w podróżach. Z radością przyjął zaproszenie, uzupełniając orkiestrę, której słuchano wszędzie z przyjemnością. Dwa lata później brat Frost otrzymał od Towarzystwa drugą serię filmu z przezroczami i polecono mu udać się z tym do Prus Wschodnich. Potem dyrygentem tej małej orkiestry został brat Lutterbach.

W roku 1930 planowano pokaz filmu w Monachium. Ponieważ ten „Dramat Stworzenia” był już tu niedawno wyświetlany i cieszył się wielkim powodzeniem, duchowieństwo było bardzo zaniepokojone. W rozpaczy namówili wszystkich członków monachijskich parafii, aby wykupili jak największą ilość kart wstępu w ogólnie dostępnych punktach, a potem nie przybyli na pokaz. Rezultatem tego miała być pusta sala. Bracia jednak w porę rozpoznali podstęp i przedsięwzięli odpowiednie środki zaradcze. Cała ta akcja odwróciła się przeciw wichrzycielom jak bumerang.

PRZEPROWADZKA TOWARZYSTWA

Stwierdzono, że maszyny znajdujące się w Barmen obecnie już nie wystarczają. Wyraźnie kierowani duchem Jehowy, bracia zwrócili uwagę na pewną posiadłość w Magdeburgu, którą można było natychmiast nabyć. Chociaż trzeba było szybko podejmować decyzję, Towarzystwo kupiło tę posiadłość, leżącą przy Leipzigerstrasse. W dniu 19 czerwca roku 1923 odbyła się oficjalna przeprowadzka z Barmen do Magdeburga. Nagle oddziały francuskie zajęły Nadrenię oraz Zagłębie Ruhry, w tym także Barmen i Elberfeld. Oznaczało to oczywiście, że zarówno poczta, dworzec jak i bank zostały zajęte, w związku z czym opieka nad zborami z Barmen byłaby utrudniona. W sprawozdaniu z roku 1923 napisano o tym zdarzeniu: „Któregoś ranka do głównej kwatery w Brooklynie przyszła wiadomość o szczęśliwym przetransportowaniu niemieckiego oddziału do Magdeburga. Zaraz następnego dnia gazety podawały o zajęciu Barmen przez wojska francuskie. Dziękujemy naszemu Panu za Jego opiekę i błogosławieństwo.”

Od tej chwili mogliśmy już drukować Strażnice we własnej drukarni. Pierwsze wydrukowane tam wydanie nosiło datę 15 lipca 1923 roku. Po upływie trzech lub czterech tygodni ustawiono dużą samoczynną prasę drukarską i rozpoczęto drukowanie pierwszego tomu Wykładów Pisma Świętego. Tuż po tym drukowano na tej samej prasie książkę Harfa Boża.

Potrzebne jednak były dalsze maszyny. Dlatego brat Balzereit zwrócił się do brata Rutherforda z prośbą o zezwolenie na kupno prasy rotacyjnej. Brat Rutherford wyraził zgodę, lecz pod jednym warunkiem. Zauważył bowiem, że brat Balzereit z biegiem lat zapuścił brodę bardzo podobną do brody brata Russella, a w ślad za nim poszli inni bracia, którzy też chcieli wyglądać tak jak brat Russell. Nie chcąc, aby to doprowadziło do ubóstwiania stworzeń, brat Rutherford chciał temu położyć tamę. Dlatego też podczas swej następnej wizyty poinformował brata Balzereita w obecności całej rodziny Betel, że może zakupić prasę rotacyjną, ale tylko pod warunkiem zgolenia brody. Brat Balzereit z ciężkim sercem zgodził się na to i udał się do fryzjera. W dniach następnych zdarzały się pomyłki, wywołujące nieraz zabawne sytuacje, ponieważ współpracownicy nie rozpoznawali „obcego”.

Rok później można już było część tej maszyny ustawić w suterenie, a druga część miała wkrótce nadejść. Można już teraz było mówić o dobrze wyposażonej drukarni, która była w stanie wyprodukować dziennie 6000 czterystustronicowych książek.

W latach 1923 i 1924 rozpowszechnianie literatury nabrało dużego rozmachu. Aby zaspokoić zapotrzebowanie, Towarzystwo zakupiło posesję przylegającą do pierwszego budynku. Wyposażenie drukarni i introligatorni zostało udoskonalone i uzupełnione. Na nowej parceli stanął betonowy budynek, który na parterze miał pomieścić introligatornię oraz prasy, a także dwie samoczynne prasy rotacyjne. Na pierwszym piętrze miała być urządzona zecernia i inne oddziały, a na drugim piętrze biuro. Zapotrzebowanie na literaturę jednak tak szybko wzrastało, że z konieczności pracowano dalej w godzinach nadliczbowych. W roku 1928 zakupiono drugą maszynę rotacyjną, ale z powodu ogromnego zapotrzebowania pracowano nadal na dwie zmiany, po 12 godzin każda, oraz w niedzielę. Oznaczało to, że maszyny w ciągu kilku lat pracowały bez przerwy dniem i nocą. Taka sama praca wrzała w introligatorni, gdzie trzeba było wykańczać wydrukowaną literaturę. Dziennie produkowano 10 000 książek.

Teraz wyłoniła się też możliwość wzniesienia na nowej parceli sali zebrań. Sala została gustownie urządzona i mogła pomieścić 800 osób. Bracia nazwali ją „Salą Harfy”, zapewne z uwagi na uznanie, jakim się cieszyła książka Harfa Boża.

Członkowie Domu Biblijnego, którzy mieli wolne niedziele, wyruszali do dzieła głoszenia na olbrzymiej ciężarówce z 54 prowizorycznymi miejscami do siedzenia, albo autobusem, pociągiem, samochodem czy rowerami do bliższych i dalszych okolic Magdeburga. Pracowali w promieniu kilkuset kilometrów i założyli podwaliny wielu zborów.

Z biegiem czasu liczba pracowników Domu Biblijnego wzrosła do 200 osób.

1924 — KONGRES W MAGDEBURGU

Największym wydarzeniem w roku 1924 był kongres w Magdeburgu, na który przyjechał brat Rutherford. Przybyło około 4000 braci i sióstr prawie z całych Niemiec. Niektórzy przyjechali na rowerach. Z powodu ogólnego zubożenia narodu, większość przywiozła ze sobą tylko skromny prowiant. Tysiące braci nie miało czym opłacić podróży i musiało zostać w domu. Ci, którzy się wybrali na rowerach, musieli się przygotować na kilkudniową podróż, a środki na opłacenie noclegu i kupna pożywienia były również bardzo skromne. Wielu miało ze sobą tylko suchy chleb. Gdy w czasie wykładów głód dawał się we znaki, bracia sięgali po kęs suchego chleba. Brat Rutherford był tym tak wzruszony, że podjął starania, by na następny dzień każdy z około 4000 braci otrzymał bezpłatnie po dwie gorące parówki, dwie bułki i butelkę wody mineralnej. Możemy sobie wyobrazić radość obecnych, gdy nagle z dwóch stron sali wniesiono olbrzymie kotły z gorącymi parówkami. Bracia ustawili się w kolejce po posiłek. Pokrzepieni wracali na miejsca i czuli się jak goście na uczcie.

W mowie powitalnej brat Rutherford poprosił obecnych, aby ci, którzy się już oddali Jehowie i usymbolizowali to przez chrzest podnieśli do góry rękę. Widząc mnóstwo podniesionych rąk, powiedział: „Pięć lat temu nie było nas tylu w całej Europie”.

Później, w czasie wykładu publicznego w głównej sali zdarzył się niefortunny wypadek. Wskutek czyjejś nieostrożności spadła na podłogę mała lampa przygotowana na wszelki wypadek, a inna nieroztropna osoba krzyknęła: „Pożar!” i wywołała panikę. Wszystko to działo się w końcu sali; dlatego bracia na mównicy nie wiedzieli, co się stało, sądzili, że ktoś wywołał zamieszanie, chcąc rozbić zebranie. Widząc, że zamieszanie nie mija, brat Rutherford dał znak, aby orkiestra zaczęła grać. Zabrzmiała pieśń: „Uwielbiam potęgę miłości” i nagle tysiące ludzi przyłączyły się do śpiewu. Fala niepokoju opadła i brat Rutherford mógł bez dalszych przeszkód zakończyć wykład.

„OSKARŻENIE PRZECIWKO DUCHOWIEŃSTWU”

Tak brzmiał tytuł rezolucji, przygotowanej w roku 1924 do rozpowszechnienia na całym świecie. Bracia w Niemczech brali w tym udział, zwłaszcza wiosną 1925 roku. Była to niezmiernie ważna rezolucja, bezlitośnie demaskująca duchowieństwo. Wywoływała ona reakcję podobną do wsadzenia kija w mrowisko. Szczególnie zawzięte było duchowieństwo w Bawarii, prześladując braci i przeszkadzając im w pracy. Organizowano wtedy nowe wybory z powodu niedawnej śmierci pierwszego niemieckiego prezydenta republiki Weimarskiej. Wśród polityków górowała tendencja: „Prezydentem nie może być żaden katolik”, w związku z czym katolicka Bawaria podejrzliwie reagowała na każdą publikację nieprzyjazną Rzymowi. Nie tylko jednak w Bawarii, ale w całych Niemczech duchowieństwo prowadziło zaciętą walkę, posługując się wszystkimi dostępnymi metodami i środkami.

Życie brata Balzereita znalazło się w niebezpieczeństwie. Otrzymał on list anonimowy, w którym między innymi powiedziano:

„Ty Diable w owczej skórze!

„Oskarżenia, jakie wysuwasz przeciwko duchowieństwu, są twoją zgubą! Zanim się zorientujesz, zrobimy z tobą koniec, a twoi zwolennicy, widząc twoją nędzną śmierć, zaprzestaną swoich haniebnych czynów. (...) Wyrok na ciebie już został wydany!

„Domagamy się w ciągu trzech tygodni tego, co następuje: Publicznego odwołania publikacji: ‚Oskarżenie przeciwko duchowieństwu’. Jeśli to nie nastąpi (...) czeka cię śmierć.

„To nie są puste pogróżki (...).”

Ale z tego powodu nie można było przecież iść na kompromis. Przeciwnie, mała ale odważna grupa namaszczonego ostatka podjęła kroki zapobiegawcze. Przez rozpowszechnienie traktatu pod tytułem: „Prawda czy nieprawda?” publiczność dowiedziała się o tych pogróżkach. W traktacie poruszona została kwestia, czy zarzuty zawarte w publikacji: „Oskarżenie przeciwko duchowieństwu” były zgodne z prawdą czy też nie. Przytoczono wypowiedzi duchownych oraz wyjątki z różnych pism religijnych.

Pewien niezwykle oburzony duchowny z Pomorza, założył skargę do prokuratury przeciw Towarzystwu i jego pracownikom. Doszło do procesu w Magdeburgu. Prokurator popełnił jednak omyłkę, gdyż przeczytał podczas rozprawy całą rezolucję, czym sam obalił własne twierdzenie, jakoby oskarżenie zostało skierowane przeciwko urzędowi konsystorza w Szczecinie. Wszyscy obecni na rozprawie mogli się przekonać, że rezolucja dotyczyła wyraźnie całego duchowieństwa w świecie. Sąd, uznając ten fakt, uniewinnił brata Balzereita, ale czuł się zmuszony przestrzec go, by w przyszłości nie publikował takich ostrych wypowiedzi.

INFLACJA

Z powodu wysokich kosztów produkcji, już w sierpniu roku 1921 poinformowano głosicieli, aby nie rozpowszechniali zbyt rozrzutnie traktatu Miesięcznik Badacza Pisma świętego, ale by go wręczali tylko tym, którzy okazują szczere zainteresowanie.

Na początku roku 1922 Towarzystwo zmuszone było ogłosić, że cena rocznego abonamentu czasopisma Strażnica, wychodzącego wciąż zaledwie jako miesięcznik, będzie wynosiła 16 marek. Już miesiąc później trzeba było podwyższyć cenę do 20 marek, a w lipcu tego samego roku do 30 marek. Z powodu niebywałego wzrostu inflacji w następnych miesiącach Towarzystwo musiało już w październiku podać wiadomość, że w przyszłości będzie się przyjmować tylko prenumeratę kwartalną. Cena prenumeraty kwartalnej podskoczyła do 70 marek. Za pierwszy kwartał roku 1923 bracia musieli już płacić 200 marek, a za drugi kwartał 750 marek. Do 15 czerwca roczny abonament kosztował 3000 marek, a zaledwie miesiąc później 40 000 marek. Pierwszego sierpnia Towarzystwo było zmuszone w ogóle wstrzymać prenumeratę. Odtąd można było kupić tylko pojedyncze egzemplarze za natychmiastową opłatą. Do 1 września pojedynczy egzemplarz kosztował już 40 000 marek, a miesiąc później 1 660 000 marek. 25 października inflacja nabrała takich rozmiarów, że pojedynczy egzemplarz kosztował dwa i pół miliarda marek. Pieniądz stracił zupełnie wartość.

To krótkie sprawozdanie z krytycznych lat inflacji daje pewne wyobrażenie o tym w jak ciężkich warunkach prowadzone było wówczas dzieło Pańskie. W ciągu ostatnich trzech miesięcy roku 1923 w rozpowszechnianiu publikacji Towarzystwa nastąpił całkowity zastój. Tylko z pomocą Bożą dzieło było prowadzone dalej.

„STARSI Z WYBORU”

Demokratyczny system wyboru „starszych” mógł w latach dwudziestych doprowadzić do zahamowania aktywności i postępu w dziele Królestwa. Istniały różne poglądy co do sposobu przeprowadzania takich wyborów. Niektórzy wymagali od kandydatów poprawnych odpowiedzi co najmniej na 85 procent pytań zawartych w V.D.M. (V.D.M. oznaczało Verbi Dei Minister czyli Kaznodzieja Słowa Bożego). Tak na przykład uważali bracia w Dreźnie. Bracia z Halle doświadczyli jednak trudności związanych z takimi bezwzględnymi wymaganiami. W zborze tym byli bracia, których stosunek do dzieła nie był odpowiedni, ale każdy z nich dążył do objęcia kierownictwa w zborze. Kiedy im jednak powiedziano, że nie odpowiadają wymaganiom, gdyż nawet nie odpowiedzieli na pytania z V.D.M. szybko uzupełniali braki pod tym względem. Kiedy w dalszym ciągu nie przyznano im stanowiska, o jakie się ubiegali, wszczęli bunt. Następstwem tego był rozłam w zborze. Z 400 głosicieli pozostało w zborze tylko 200 do 250 osób.

W niektórych zborach podczas wyborów dochodziło do ostrych sprzeczek. Było tak na przykład w Barmen w 1927 roku, gdzie wybory miały być przeprowadzone przez podniesienie rąk. Pewien naoczny świadek opowiada, że na długo przed głosowaniem jeden przez drugiego zaczął krzyczeć, wobec czego bracia postanowili przeprowadzić tajne wybory na wzór innych zborów. W Kilonii — było nawet konieczne przeprowadzać wybór starszych pod opieką policji.

Powodem tych smutnych zjawisk była niedojrzałość duchowa niektórych kandydatów. Niejeden z nich stawiał nawet pośredni lub bezpośredni opór dziełu Królestwa.

Kiedy na przykład Towarzystwo zachęcało zbory do regularnego studiowania Strażnicy, spora liczba „starszych z wyboru” przeciwstawiła się temu i spowodowała rozłam w zborach. Przełożony w Remscheid oświadczył, że do przeprowadzania studium Strażnicy będą upoważnieni tylko ci, którzy w niedzielę rano wyruszą do służby polowej. Wtedy jeden ze „starszych z wyboru” podniósł krzesło, zagroził nim przełożonemu i opuścił zebranie, wyprowadzając za sobą 40 osób. Podobny incydent miał miejsce w zborze w Kilonii, gdzie pomimo starań członków Domu Biblijnego 50 spośród 200 braci i sióstr odeszło od zboru.

Patrząc dziś wstecz, można powiedzieć, że druga połowa lat dwudziestych była dla Niemiec okresem przesiewania. Niektórzy, zmierzający dotąd razem z nami, stali się teraz zaciętymi wrogami Królestwa. Ich odejście wcale nie było stratą dla organizacji Bożej, gdyż lata trzydzieste okazały się okresem ciężkich prób dla tych, którzy pozostali wierni!

PROBLEMY PRAWNE

W latach od 1924 do 1926 Urząd Skarbowy traktował Towarzystwo Strażnica jako instytucję wyłącznie charytatywną i dlatego nie opodatkował dochodów płynących ze sprzedaży literatury. Lecz w roku 1928 pozbawiono Towarzystwo takich przywilejów. Następstwem tego był proces, który wzbudził wielkie zainteresowanie publiczności, gdyż Towarzystwo za pośrednictwem StrażnicyZłotego Wieku, starało się informować publiczność o tych atakach, do których podżegało duchowieństwo dwóch największych systemów kościelnych. Później otwarcie przyznano, że sprężyną tych ataków były kościoły, wyjaśniając, że celem takiego postępowania było, ‚powstrzymanie badaczy Pisma świętego w rozpowszechnianiu informacji biblijnych’. Bracia zachęcali wszystkie sprawiedliwie usposobione osoby do podpisania petycji przeciw tej haniebnej akcji. Nic więc dziwnego, że przedłożenie petycji podpisanej przez co najmniej 1 200 000 osób, wywarło na sądzie wielkie wrażenie. Sądy wyrokowały później na naszą korzyść.

Inną metodą stosowaną przez przywódców religijnych w celu zahamowania gwałtownego rozwoju dzieła, były starania zmierzające do wciągnięcia głosicieli w konflikt z prawem. Już w roku 1922 wytoczono braciom pierwsze rozprawy sądowe, a oskarżenie brzmiało: „Nielegalny handel domokrążny i uchylanie się od płacenia podatku od handlu domokrążnego”. W roku 1923 wpłynęły do sądu dalsze sprawy, a oskarżenia znowu brzmiały: „wykroczenia przeciwko ustawom o handlu domokrążnym”. Wymierzono surowe kary. W roku 1927 aresztowano 1169 braci oraz postawiono przed sądem za „wykroczenia przeciwko prawu o handlu domokrążnym” oraz za „handel domokrążny bez licencji”. W roku 1928 wpłynęło do sądu 1660 spraw, a w roku 1927 — 1694 sprawy. Duchowieństwo szukało dalszych przepisów, za których pośrednictwem mogłoby zmusić badaczy Pisma świętego do milczenia. W końcu zdawało się, że znaleziono to, czego od tak dawna szukano. W gazecie Saarbrücken Landes Zeitung z dnia 16 grudnia 1929 roku, można było przeczytać:

„Niestety policja jest dotąd bezsilna wobec działalności badaczy Pisma świętego. Wszystkie przeprowadzone dotąd sprawy sądowe (...) kończyły się uniewinnieniem. (...) Teraz jednak Sąd Najwyższy w Berlinie wydał wyrok w podobnej sprawie, ustanawiając tym samym zasadę, w myśl której proponowanie literatury religijnej od domu do domu i na ulicach zostaje podporządkowane zarządzeniom policyjnym dotyczącym sabatniego odpoczynku w niedzielę i święta, zwłaszcza w przypadkach, gdzie wymagany jest wysiłek fizyczny, pozwalający to traktować jak pracę, i gdzie publiczność zwraca na to uwagę.

„Na szczęście kilka sądów w Zagłębiu Saary po zapoznaniu się z tą regułą mogło wydać w podobnych sprawach wyroki skazujące. Umożliwi to teraz całkowite przerwanie działalności badaczy Pisma świętego.”

AKCJA W BAWARII

Podobne starania podjęto w całych Niemczech, ale przodowały w tym władze Bawarii, gdzie dokonano najwięcej aresztowań. Przejściowo udało się nawet całkowicie zakazać prowadzenia działalności. W roku 1929 Towarzystwo zdecydowało się na podjęcie „jednodniowego ataku” na tereny leżące na południe od Ratyzbony, przez posłanie tam w jedną niedzielę 1200 głosicieli. Uzgodniono z Zarządem Kolei, że zostaną podstawione dwa pociągi specjalne, jeden w Berlinie, który miał także zabrać braci z Lipska, a drugi w Dreźnie, który miał zabrać braci z Chemnitz (obecnie Karl-Marx-Stadt) i innych miast w Saksonii. Każdy z podróżujących braci miał zapłacić 25 marek, co stanowiło w owym czasie sporą sumę. Ale bracia chętnie płacili byle brać udział w akcji. Zdawali sobie sprawę z tego, że nieprzyjaciel nie śpi.

Bracia rozumieli, że duchowieństwo nie może się dowiedzieć, o zamiarze, bo uczyni wszystko, aby nie dopuścić do jego wykonania. Dlatego wszystkie przygotowania starano się wykonać w najgłębszej tajemnicy. Nie udało się to jednak w całej pełni, gdyż duchowieństwo tydzień naprzód dowiedziało się o zamiarze. Zarząd Kolei nagle odmówił podstawienia dwóch specjalnych pociągów. Zainteresowanym zborom zostało natychmiast wydane polecenie, by wynajmowały autobusy. Duchowieństwo dowiedziało się również i o tym i postarało się o to, aby policja przy końcu tygodnia obstawiła wszystkie drogi wylotowe z Saksonii. Policjanci mieli pod różnymi pretekstami zatrzymywać wszystkie wozy zajęte przez badaczy Pisma świętego i nie puszczać ich tak długo, ażby nie pozostało już nic innego, jak tylko wrócić do domu, nic nie wskórawszy.

W tym czasie jednak Zarząd Kolei dowiedział się o zawieraniu umów na najem autobusów i widząc że traci niemałe zyski, w ostatniej minucie zgodził się podstawić owe dwa pociągi specjalne. Bracia natychmiast zrezygnowali z autobusów. Tej ostatniej zmiany planów, która nastąpiła dwa dni przed odjazdem, duchowieństwu nie udało się wykryć. Kiedy więc skoncentrowało całą swoją uwagę na szosy, dwa pociągi specjalne złączone w Reichenbach (Vogtland) mijały o drugiej w nocy Ratyzbonę. Począwszy od tego miejsca pociąg zatrzymywał się na każdej stacji i część braci wysiadała, przeważnie z rowerami, aby móc dotrzeć w najdalsze okolice.

Tego dnia zostało wydane olbrzymie świadectwo, bo każdy był dobrze zaopatrzony w literaturę, którą wręczał za pobraniem datku, a także w literaturę bezpłatną. Bracia postanowili w każdym domu coś zostawić. Część braci została aresztowana i nie mogła wrócić pociągiem specjalnym do domu, ale każdy, kto brał udział w tej akcji, wprost niezmordowanie mógł potem opowiadać o swych przeżyciach. Nie omylimy się również, jeśli powiemy, że i przeciwnicy dobrze zapamiętali sobie ten „weekend”.

UPADŁOŚĆ BANKU

Z powodu rosnącego bezrobocia oraz niepewnej sytuacji gospodarczej bank, w którym Towarzystwo deponowało główne kwoty pieniężne wpływające z Niemiec i Centralnej Europy, ogłosił niewypłacalność. Samo tylko biuro oddziału w Niemczech straciło 375 000 marek.

Towarzystwo było zmuszone zawiadomić zbory, że planowany na lato roku 1930 kongres w Berlinie nie odbędzie się. W liście Towarzystwa wspomniano również o „ewentualnym wstrzymaniu produkcji literatury”. Ta informacja podziałała jak dzwon alarmowy. Chociaż sytuacja finansowa braci była nieszczególna, gdyż wielu z nich utraciło pracę, jednak nie chcąc dopuścić do tego aby produkcja literatury uległa przerwie, bracia wyrazili natychmiastową gotowość ofiarowania wszystkich pieniędzy zaoszczędzonych na podróż do Berlina na kongres i co się jeszcze tylko da w miarę ich ograniczonych możliwości. W rzeczywistości wielu oddawało swe obrączki ślubne i inną biżuterię.

Dzięki temu ani rozwój ani produkcja pism nie doznały zahamowania, nie było też żadnej przerwy. Wiosną roku 1930 zakupiono nową parcelę przylegającą do dawniej kupionej posiadłości. Stare budynki, stojące na nowo nabytej parceli, zostały rozebrane i wykorzystując pozostały nadający się do użytku materiał, bracia zbudowali duży dom Betel, posiadający 72 dwuosobowe pokoje, oraz dużą salę jadalną.

DALSZE PROCESY

W roku 1930 wytoczono dalsze 434 procesy. Oznaczało to, że razem z dawniej rozpoczętymi procesami toczyły się teraz przed sądami 1522 rozprawy.

Ale naszym przeciwnikom religijnym niełatwo było w roku 1930 przypiąć nam etykietkę przestępców, gdyż dnia 19 kwietnia Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wydało okólnik przeznaczony dla władz policyjnych, w którym stwierdzono: „Towarzystwo to ma obecnie wyłącznie cele religijne i nie zajmuje się polityką (...) Należy w przyszłości unikać prowadzenia przeciw temu Towarzystwu dochodzeń, zwłaszcza w sprawach o łamanie praw Rzeszy dotyczących handlu domokrążnego.”

KONGRESY W PARYŻU I BERLINIE

W roku 1931 brat Rutherford jeszcze raz planował podróż do Europy. Od 23 do 26 maja miał się odbyć kongres w Paryżu, a od 30 maja do 1 czerwca w Berlinie. Wobec złej sytuacji gospodarczej w Niemczech, brat Rutherford zaproponował braciom mieszkającym w Niemczech południowych oraz w Nadrenii, aby zamiast odbywać bardziej kosztowną podróż do Berlina, przybyli na kongres do Paryża. Organizowano pociągi specjalne wyjeżdżające z Kolonii, Bazylei i ze Strassburga. Bracia odpowiednio docenili tę propozycję i okazało się, że spośród około 3000 obecnych w Paryżu, 1450 braci przybyło z Niemiec.

Kongres w Berlinie odbył się w Pałacu Sportu. Z powodu krytycznej sytuacji gospodarczej, oraz dlatego, że prawie 1500 braci wyruszyło do Paryża, nie spodziewano się wielkiej liczby obecnych. Jakąż więc radość sprawiła wszystkim nieoczekiwana liczba prawie 10 000 uczestników!

Pragnąc wyeliminować spośród ludu Bożego świeckie zwyczaje, brat Rutherford już na poprzednim kongresie wywołał swym ubiorem małą sensację. Spostrzegł on mianowicie, że bracia w Europie — a to obejmowało również Niemcy — znajdowali upodobanie w ubieraniu się na zgromadzenia przeważnie na czarno. Zgodnie ze zwyczajami przyjętymi w organizacjach fałszywej religii mężczyźni nosili czarne ubrania, podczas pogrzebów nawet czarne cylindry, no i na dodatek czarne krawaty. Te spostrzeżenia spowodowały, że brat Rutherford kupił sobie bardzo jasne ubranie i do tego wiśniowy krawat. Po jego przybyciu do Niemiec w takim stroju, wielu braci zarzuciło zwyczaj noszenia czarnych ubiorów.

Teraz na kongresie w Berlinie brat Rutherford zauważył, że sprzedawano fotografie z podobizną jego oraz brata Russella, jako pocztówki lub nawet oprawione w ramki. Po stwierdzeniu, że zdjęcia te znajdują się na licznych stołach w bocznych pomieszczeniach wokół sali, wspomniał o nich w swym następnym wykładzie, napominając obecnych, aby ich nie kupowali, a odpowiedzialnym sługom polecając, aby je wyjęli z ramek i zniszczyli. Chciał nie dopuścić do czegokolwiek, co by prowadziło do ubóstwiania człowieka.

W związku z kongresem w Berlinie, brat Rutherford odwiedził również biuro oddziału w Magdeburgu. Jak dawniejsze wizyty tak i ta oddziałała jak „świeży, orzeźwiający wiatr”. Krótko przed jego wizytą zawieszono w pokojach obrazy przedstawiające brata Russella i jego samego. Gdy tylko brat Rutherford je spostrzegł, kazał je natychmiast usunąć. Nie uszły uwagi brata Rutherforda również inne sprawy, które się nagromadziły z biegiem lat. Nie tylko on, ale i liczni pracownicy Domu Betel dostrzegali niebezpieczeństwo, w jakie się uwikłał brat Balzereit. Nie da się zaprzeczyć, że był świetnym organizatorem i że dzieło w Niemczech pod jego kierownictwem robiło duże postępy. Jednakże jego wielkim błędem było przypisywanie tego rozwoju własnym wysiłkom, a nie pomocy ducha Jehowy. Podczas jednego z posiłków brat Balzereit zażądał, by członkowie rodziny Betel w obecności ludzi ze świata nie zwracali się do niego słowem „bracie” lecz „Panie Dyrektorze”. Na drzwiach swego biura kazał nawet zawiesić wizytówkę z napisem „Dyrektor”.

W tym okresie prawość brata Balzereita wobec Jehowy została też zagrożona z innych względów. Widocznie zawsze bał się prześladowania. Jako osobie odpowiedzialnej za prowadzenie niemieckiego biura oddziału, wytoczono mu proces w związku z rozpowszechnianiem rezolucji: „Oskarżenie przeciwko duchowieństwu”. Wprawdzie został uniewinniony, ale gdy sędzia radził mu, aby w przyszłości unikał zamieszczania w naszej literaturze takich ostrych wypowiedzi, widocznie zdecydował się usłuchać tej rady, bo gdy odtąd jakieś stwierdzenia czy wyjaśnienia w Strażnicy i innych publikacjach z Brooklynu wydawały mu się za ostre „łagodził” ich ton.

Opanowywały go również materialistyczne pragnienia. Balzereit lubił pisać wiersze i wydawał je w czasopiśmie Złoty Wiek, pod pseudonimem Paul Gerhard. Napisał również książkę, którą opublikował w Lipsku. Nie znając okoliczności powstania książki, zbory wciągnęły ją na listę literatury przeznaczonej do rozpowszechniania, co przynosiło bratu Balzereitowi znaczne dochody. Przy Domu Betel kazał też urządzić kort tenisowy, i to nie na użytek rodziny Betel, ale do swego użytku.

Chcąc zakończyć budowę nowego domu przed wizytą brata Rutherforda, brat Balzereit przy końcu grudnia 1930 roku powiększył liczbę pracowników Betel ze 165 na 230 osób, ale nie postępował przy tym uczciwie. Z obawy, że brat Rutherford nie zaaprobuje tak wysokiej liczby pracowników i nie chcąc, aby ich brat Rutherford zobaczył, wysłał 50 braci w „podróż misyjną”. Po powrocie zapytano ich, czy chcą wrócić do domu, czy też wolą podjąć pracę pionierską. Jedni zrozumieli, że dzieło Jehowy jest ważniejsze niż sprawy ludzi, i podjęli się ochoczo pracy pionierskiej, inni zaś wrócili rozgoryczeni do domów.

PRZEŚLADOWANIE SIĘ WZMAGA

W roku 1931 władze Bawarii znowu wysunęły się na czoło w walce z ludem Bożym. Za pretekst posłużyła im błędna interpretacja nadzwyczajnego zarządzenia z 28 marca 1931 roku w sprawie rozruchów politycznych, co wykorzystały dla obłożenia zakazem literatury badaczy Pisma świętego. Dnia 14 listopada 1931 roku skonfiskowano nasze książki w Monachium. Cztery dni później władze policyjne w Monachium wydały zarządzenie, obowiązujące w całej Bawarii, o zakazie wszelkiej literatury badaczy Pisma świętego.

Naturalnie bracia natychmiast podjęli akcję apelacyjną. W lutym 1932 roku rząd Górnej Bawarii potwierdził ten zakaz. Przeciwko tej decyzji natychmiast wniesiono zażalenie do bawarskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, które jednak 12 marca 1932 roku zostało odrzucone jako „nieuzasadnione”. W ślad za tą decyzją prefekt policji w Magdeburgu stanął 14 września 1932 roku w naszej obronie, kiedy oświadczył:

„Stwierdzamy, że Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego jest społecznością zajmującą się wyłącznie sprawami religijnymi. Do tej pory nie przedsiębrało ono żadnych politycznych wystąpień. Nie stwierdzono też żadnych antypaństwowych tendencji”.

Jednak trudności wzrastały z miesiąca na miesiąc, również w innych częściach Niemiec, Paul Köcher w towarzystwie 6 pionierów specjalnych udał się do Simmern, aby tam przez dwa wieczory wyświetlić skróconą wersję „Fotodramy”. Zmuszono go jednak do przerwania pokazu, bo cała sala zaczęła szaleć, kiedy pokazano Dawida z harfą i czytano jeden z jego psalmów. Okazało się, że wśród obecnych byli prawie sami członkowie SA, oddziału szturmowego Hitlera.

Podobne wypadki zdarzyły się w zagłębiu Saary. W grudniu roku 1931 proszono rząd o interwencję u władz policyjnych, aby nie przeszkadzano nam w pracy. Takie polecenie faktycznie zostało wydane, ale wywołało taką wściekłość duchowieństwa, że z ambony co tydzień rozlegały się ostrzeżenia przed badaczami Pisma świętego. Wrogość przybierała na sile i przy końcu roku 1932 wytoczono nie mniej niż 2335 procesów sądowych. Mimo tych trudności rok 1932 okazał się najlepszym rokiem pod względem produkcji publikacji Towarzystwa.

W dniu 30 stycznia 1933 roku Adolf Hitler został kanclerzem Rzeszy. W dniu 4 lutego wydał rozporządzenie, zezwalające policji na konfiskatę literatury zagrażającej porządkowi publicznemu oraz bezpieczeństwu. Zarządzenie to ograniczało również wolność zbierania się i wolność prasy.

OKRES DZIĘKCZYNNEGO ŚWIADECTWA OSTATKA

Wieczerza Pańska przypadła w tym roku na dzień 9 kwietnia. W związku z tym zaplanowano „okres dziękczynnego świadectwa ostatka” na dni od 8 do 16 kwietnia. Miał to być okres ogólnoświatowego świadczenia przy użyciu broszury: Kryzys.

Braciom w Niemczech nie udało się spokojnie przeprowadzić do końca tego ośmiodniowego okresu świadczenia. Kampania broszury Kryzys spowodowała w dniu 13 kwietnia w Bawarii zakaz świadczenia. W ślad za tym posypały się zakazy w Saksonii dnia 18 kwietnia, w Turyngii dnia 26 kwietnia i w Badenii 15 maja. Wkrótce zakaz wydano we wszystkich częściach Niemiec. Brat Franke, działający wtedy w Moguncji jako pionier opowiada, że zbór składający się z przeszło 60 głosicieli miał do rozpowszechnienia 10 000 broszur. Czas naglił, bracia rozumieli, że należało w szybkim tempie rozpowszechnić wszystkie broszury. Przez pierwsze trzy dni kampanii rozpowszechniono 6000 broszur, lecz czwartego dnia aresztowano kilku braci i przeprowadzono rewizję w ich mieszkaniach. Policja znalazła jednak zaledwie kilka broszur, ponieważ bracia, przewidując rewizję w mieszkaniach, ukryli pozostałe 4000 broszur w bezpiecznym miejscu.

W tym samym dniu zwolniono aresztowanych braci. Natychmiast zorganizowano kampanię, aby rozpowszechnić pozostałe 4000 broszur. Broszury zostały rozdane między braci, biorących udział w akcji. Po południu bracia udali się rowerami do Bad Kreuznach, miasta odległego o 40 kilometrów. Tam rozdali mieszkańcom wszystkie broszury, w tym niektóre darmo. Następny dzień dostarczył dowodu, że podjęcie tej akcji było słuszne, gdyż gestapo przeprowadziło rewizję w mieszkaniach wszystkich, o których wiedziano, że są badaczami Pisma świętego. Ale wszystkie broszury zostały już rozpowszechnione.

Władze zawiadomiły biuro w Magdeburgu, że ilustracja na stronie tytułowej broszury (żołnierz z mieczem ociekającym krwią) jest nie do przyjęcia i zażądały usunięcia jej. Brat Balzereit, który już niejednokrotnie okazał gotowość do kompromisu, wydał natychmiast polecenie, aby zrywano barwną okładkę broszury.

Był to tydzień świadczenia pełen niepewności. Było widoczne, że nieprzyjaciel zamierzał zastosować twarde metody postępowania. Tym bardziej więc wielką radość sprawiło braciom sprawozdanie, z którego wynikało, że na Pamiątce było obecnych 24 843 osoby, podczas gdy w roku poprzednim tylko 14 453 osoby. Liczba głosicieli biorących udział w „okresie dziękczynnego świadectwa” również była powodem do radości. Było ich 19 268 w porównaniu z 12 484 głosicieli biorących udział w ubiegłym roku w akcji rozpowszechniania broszury Królestwo. Podczas tej ośmiodniowej kampanii rozpowszechniono 2 259 983 egzemplarze broszury Kryzys.

GESTAPO PRZESZUKUJE DOM BETEL

W dniu 24 kwietnia biuro i drukarnia Towarzystwa zostały zajęte przez nazistów, spodziewających się znaleźć jakieś materiały, które by świadczyły o naszych powiązaniach z komunizmem. Na tej podstawie można by zastosować nowe prawo, zezwalające na konfiskatę i upaństwowienie całej własności Towarzystwa, jak to zrobiono z budynkami należącymi do komunistów. Po dokładnym przeszukaniu budynku, policja poinformowała władzę, że nic podejrzanego nie znaleziono. Otrzymała jednak rozkaz: „Musicie coś znaleźć!” Ale te rachuby zawiodły i 29 kwietnia władze były zmuszone zwrócić posiadłość braciom. Tego samego dnia biuro w Brooklynie założyło poprzez rząd amerykański protest przeciwko bezprawnej konfiskacie własności (należącej przecież do amerykańskiego Towarzystwa).

KONGRES W BERLINIE W DNIU 25 CZERWCA 1933 ROKU

Do lata roku 1933 działalność świadków Jehowy została zakazana prawie w całych Niemczech. Regularnie przeprowadzano rewizje w mieszkaniach braci i wielu z nich aresztowano. Zaopatrywanie braci w pokarm duchowy zostało na pewien czas zahamowane. Wielu braci zastanawiało się, jak długo jeszcze dzieło będzie kontynuowane. W takiej sytuacji zbory otrzymały na krótko przed terminem wiadomość, że w Berlinie odbędzie się w dniu 25 czerwca zgromadzenie. Ponieważ spodziewano się, że z powodu różnego rodzaju zakazów niewiele osób przybędzie, zachęcano zbory do wysłania choćby jednego lub kilku delegatów. Jak się jednak okazało przybyło 7000 braci. Wielu z nich było w drodze przez trzy dni, niektórzy przyjechali rowerami, inni na ciężarówkach, ponieważ przedsiębiorstwa transportowe odmawiały wynajęcia autobusów nielegalnej organizacji.

Brat Rutherford i brat Knorr przybyli do Niemiec kilka dni wcześniej, chcąc zabezpieczyć własność Towarzystwa; przygotowali też razem z bratem Balzereitem oświadczenie, które miało być przedłożone delegatom na kongres. Był to protest przeciwko wtrącaniu się władz hitlerowskich w działalność kaznodziejską. Wszyscy urzędnicy rządowi, począwszy od prezydenta w dół, mieli otrzymać listem poleconym egzemplarz oświadczenia protestacyjnego. Na kilka dni przed rozpoczęciem kongresu brat Rutherford wrócił do Ameryki.

Treść tego „oświadczenia” rozczarowała wielu obecnych, gdyż w wielu punktach nie było ono tak stanowcze, jak bracia się spodziewali. Brat Mütze z Drezna, dotychczasowy bliski współpracownik brata Balzereita, oskarżył go później o osłabienie pierwotnego tekstu. Już nie po raz pierwszy brat Balzereit rozwadniał jasne i niedwuznaczne wypowiedzi zawarte w publikacjach Towarzystwa, byle się tylko nie narażać władzom.

Niemała liczba braci odmówiła z tego powodu przyjęcia rezolucji. A nawet poprzedni brat, pielgrzym nazwiskiem Kipper odmówił przedłożenia jej obecnym i musiał to uczynić kto inny. Nie można było zgodnie z prawdą powiedzieć, że to oświadczenie zostało jednomyślnie przyjęte, chociaż brat Balzereit poinformował brata Rutherforda, że tak właśnie było.

Uczestnicy kongresu wrócili do domu zmęczeni i poniekąd rozczarowani. Zabrali jednak ze sobą 2 100 000 egzemplarzy tego „oświadczenia”, żeby je szybko rozpowszechnić i rozesłać do odpowiedzialnych osobistości. Do egzemplarza przesłanego Hitlerowi dołączono list, w którym między innymi napisano:

„Kierownictwo Towarzystwa Strażnica w Brooklynie było zawsze przyjaźnie usposobione względem Niemiec. W roku 1918 prezes Towarzystwa i siedmiu członków zarządu w Ameryce zostało skazanych na 80 lat pozbawienia wolności za to, że prezes nie zgodził się, aby dwa wydawane przez niego w Ameryce czasopisma były wykorzystywane do propagandy wojennej przeciwko Niemcom.”

Chociaż to oświadczenie zostało złagodzone, w związku z czym wielu braci nie mogło poprzeć całym sercem jego treści, ale i tak wywołało oburzenie rządu i falę prześladowań przeciwko tym, którzy go rozpowszechniali.

PONOWNE ZAJĘCIE BIURA W MAGDEBURGU

Rozpowszechnianie w całych Niemczech tego oświadczenia przyjętego w Berlinie zaledwie jeden dzień po zakazaniu działalności w Prusach, stało się dla hitlerowskiej policji sygnałem do rozpoczęcia akcji. Wszystkie urzędy policyjne otrzymały w dniu 27 czerwca nakaz ‚natychmiastowego przeprowadzenia rewizji w miejscowych grupach i w lokalach przedsiębiorstwa i skonfiskowania wszelkich materiałów antypaństwowych’. Dzień później, 28 czerwca, 30 bojówkarzy SA zajęło budynek w Magdeburgu, przy czym zamknięto drukarnię, a na budynku wywieszono flagę ze swastyką. Na terenie zabudowań Towarzystwa zabroniono dekretem policyjnym nawet studiowania Biblii i odmawiania modlitw. Dnia 29 czerwca poinformowano przez radio o tych poczynaniach cały naród niemiecki.

W dniach 21, 23 i 24 sierpnia załadowano na 25 ciężarówek wszystkie książki, Biblie i filmy Towarzystwa, ważące ogółem 65 189 kilogramów, a następnie wywieziono i spalono poza Magdeburgiem. Nie pomogły energiczne starania brata Harbecka, nadzorcy biura oddziału w Szwajcarii, mające temu zapobiec. Sam koszt wydrukowania tego wszystkiego wynosił 92 719,50 marek. Ponadto konfiskowano, a następnie palono i niszczono publikacje w różnych zborach, na przykład w Kolonii, gdzie wartość zniszczonej literatury wyniosła co najmniej 30 000 marek. W czasopiśmie Złoty Wiek z 1 czerwca 1934 roku podano, że ogólna wartość zniszczonego majątku (meble, literatura, itp.) wyniosła od 2 do 3 milionów marek.

Straty byłyby jeszcze większe, gdyby nie podjęto starań o zabezpieczenie dużej części literatury, przez wywożenie jej z Magdeburga, często na statkach i ukrywanie w bezpiecznych miejscach. Dzięki temu na kilka lat ukryto przed tajną policją dużą ilość literatury. W następnych latach wiele z tej literatury wykorzystano w podziemnej działalności świadczenia.

Dzięki interwencji rządu amerykańskiego, w październiku zwrócono Towarzystwu budynki w Magdeburgu. Decyzja o cofnięciu zajęcia z dnia 7 października 1933 roku, zawierała stwierdzenie, że „cały majątek zostaje zwrócony Towarzystwu, lecz nadal zabrania się prowadzenia działalności, drukowania literatury oraz urządzania zebrań”.

„PRZYJAŹŃ ZE ŚWIATEM”

Duchowieństwo nominalnego chrześcijaństwa nie wstydziło się oficjalnie poprzeć Hitlera ani podjętych przez niego akcji prześladowania świadków Jehowy. Czasopismo Oschatzer Gemeinnützige w wydaniu z 21 kwietnia 1933 roku podało następujący wyjątek z przemówienia radiowego pastora ewangelickiego Ottona z dnia 20 kwietnia, wygłoszonego dla uczczenia urodzin Hitlera:

„Niemiecki kościół ewangelicki w Saksonii z całą świadomością dostosował się do nowej sytuacji i w ścisłej współpracy z władzami politycznymi naszego narodu jeszcze raz będzie się starał udostępnić całemu ludowi potęgę starodawnej Ewangelii Jezusa Chrystusa. Pierwszym rezultatem tej współpracy jest wydany w dniu dzisiejszym w Saksonii zakaz działalności Międzynarodowego Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego i jego oddziałów. Jaki szczęśliwy obrót sprawy spowodowany przez Boga! Aż dotąd Bóg nam pomagał.”

POCZĄTEK DZIAŁALNOŚCI PODZIEMNEJ

Chociaż podziemna działalność świadków Jehowy w pierwszym roku władzy nazistów nie była jeszcze dobrze zorganizowana i nie wszędzie odbywały się zebrania, jednak gestapo wyszukiwało coraz to nowe powody do dokonywania aresztowań.

Wkrótce po pierwszych aresztowaniach i rewizjach obiektywnie oceniający sytuację bracia zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, że nadchodzi fala ciężkich prześladowań. Daremne byłoby podejmować pertraktacje, gdyż nie dałyby one żadnych wyników. Pozostało jedynie toczyć bój za prawdę.

Ale pokaźna liczba braci wahała się, uważała, że najlepiej poczekać, aż Jehowa coś uczyni, by zapobiec prześladowaniu swego ludu. W czasie gdy ta grupa braci niezdecydowanie trwoniła czas, nie chcąc własnym udziałem pogarszać sytuacji, inni odważnie podjęli pracę świadczenia. Bracia odważnie organizowali zebrania w małych grupach pod groźbą aresztowania i surowych represji.

W niektórych miejscach bracia zaczęli powielać artykuły ze Strażnic, które zawsze udawało się przemycić w niewielkich ilościach z zagranicy. Karl Kreis z Chemnitz jako jeden z pierwszych zaczął organizować tę pracę. Po napisaniu matryc przekazywał je bratu Boschanowi w Schwarzenbergu i tam wspólnie sporządzali odbitki. Do bardzo aktywnych wówczas osób należały siostry Hildegarda Hiegel i Ilse Unterdörfer. Zaraz po wydaniu zakazu zdecydowały się nieprzerwanie spełniać przydzielone im przez Boga zadanie. Siostra Unterdörfer kupiła sobie motocykl i kursując na nim tam i z powrotem między Chemnitz a Olbernhau, przywoziła braciom powielane egzemplarze Strażnicy. Aby nie zwracać na siebie uwagi, do bliżej mieszkających braci dojeżdżała rowerem.

Brat Johann Kölbl poczynił w Monachium przygotowania do powielania 500 egzemplarzy Strażnic, które następnie rozprowadzano wśród miejscowych braci i dostarczano do rozległych terenów Bawarskiego Lasu.

W Hamburgu brat Niedersberg natychmiast podjął inicjatywę. Był on przez długie lata pielgrzymem, zanim ciężko zachorował na stwardnienie rozsiane. Pomimo tej choroby robił, co mógł. Teraz, w tym trudnym okresie bracia z radością go odwiedzali, bo zawsze wzmacniał ich wiarę. Miłość do braci pobudzała go do podjęcia starań o zapewnienie im regularnej dostawy pokarmu duchowego. We własnym mieszkaniu zaczął powielać Strażnicę. Nauczył brata Helmuta Brembacha pisać matryce oraz posługiwać się powielaczem. Widząc, że pomoc jego przy tej pracy nie jest już konieczna, poinformował braci, że zamierza odwiedzić zbory na zachodnim wybrzeżu Szlezwika-Holsztynu, aby wzmocnić ich duchowo i umówić z nimi regularną dostawę Strażnic. Jeszcze raz dokładnie omówił z braćmi sprawę wysyłki Strażnic i ustalił z nimi kod, który im miał wskazać do jakich zborów i w jakiej ilości ma być wysyłana literatura.

6 stycznia 1934 roku brat Niedersberg wyjechał z domu pomimo złego stanu zdrowia. Ufał w pomoc Bożą, choć poruszał się tylko z wielkim trudem i o lasce. Po odwiedzeniu kilku zborów wysłał do Hamburga pierwsze zakodowane zamówienie, na skutek czego bracia zaczęli wysyłkę powielanych egzemplarzy Strażnic. W okolice Meldorfu przybył akurat wtedy, gdy umarł bardzo znany w okolicy brat. Przewidując wielki napływ braci na pogrzeb, proszono go o wygłoszenie przemówienia. Brat Niedersberg wykorzystał tę okazję do wzmocnienia braci, którzy już od kilku miesięcy nie mogli się zbierać i korzystać z duchowego pokarmu. Jak można się było spodziewać, na pogrzeb przyszło wiele osób, a po wykładzie bracia wrócili do swoich domów wzmocnieni tym, co usłyszeli.

Wśród obecnych byli też oczywiście i urzędnicy gestapo. Po wykładzie wypytali brata Niedersberga o nazwisko i adres, ale nie ośmielili się go aresztować przy takiej okazji. Wobec tego kontynuował nadal swą podróż, chociaż kosztowało go to coraz więcej trudu. Wkrótce po przybyciu do brata Thode w Hennstedt dostał nagle silnego bólu głowy i niedługo potem umarł. Tak więc resztkę sił poświęcił sprawie zapewnienia braciom budującego pokarmu duchowego. Dwa tygodnie później gestapo zjawiło się w jego mieszkaniu w Hamburgu-Altona, aby go aresztować.

Oprócz Strażnic powielanych w Niemczech przesyłano je również ze Szwajcarii, z Francji, Czechosłowacji, a nawet z Polski w różnej formie i często w zmienionych formatach. Początkowo wiele artykułów Strażnic przychodzących z Zurichu w Szwajcarii, nosiło tytuł: „Jonadab”. Po wyśledzeniu tych metod wysyłki gestapo zarządziło konfiskatę wszystkich przesyłek o tym tytule oraz podjęcie akcji przeciw osobom, do których były adresowane. W większości wypadków kończyło się to aresztowaniem.

Później prawie każdemu wydaniu Strażnicy nadawano inny tytuł i odmiennie je pakowano. Przeważnie posługiwano się tytułem artykułu ze Strażnicy, który na ogół ukazywał się tylko jednorazowo, na przykład: „Trzy święta”, „Abdiasz”, „Bojownik”, „Czas”, „Śpiewacy świątynni” itp. Kiedy jednak takie czasopismo dostawało się do rąk gestapo, kierowano do wszystkich posterunków policji w Niemczech okólnik o jego zakazie. Taka informacja bywała zwykle spóźniona, ponieważ następne nadchodzące Strażnice miały inne tytuły i odmienne opakowanie. Gestapo wkrótce musiało gniewnie przyznać, że nie jest w stanie przeciwstawić się strategii świadków Jehowy.

Podobnie było z czasopismem Złoty Wiek. Przez jakiś czas nie było ono jeszcze objęte zakazem. Później, po zakazie, wysyłano je prywatnie do niemieckich braci, przeważnie przez braci w Szwajcarii. Adresy były wypisywane odręcznie i za każdym razem przez kogo innego.

Im mniej się udawało urzędnikom gestapo zahamować napływ pokarmu duchowego, tym brutalniejsze było ich postępowanie w stosunku do braci. Po przeszukaniu mieszkań na ogół zawsze aresztowano braci, chociaż nawet nic nie znaleziono podczas rewizji. Podczas przesłuchania na policji traktowano ich okrutnie, chcąc ich zmusić do przyznania się do winy.

„WOLNE” WYBORY

Dalszym środkiem, którym usiłowano zastraszyć ludność, a zwłaszcza skłonić świadków Jehowy do pójścia na kompromis, były tak zwane „wolne” wybory. Każdego, kogo nie udało się zmusić do wzięcia udziału w wyborach, napiętnowano jako „Żyda”, „zdrajcę ojczyzny” albo „łajdaka”.

Brata Maxa Schuberta z Oschatz (Saksonia) odwiedzono pięć razy, żeby go zabrać do urny. Z tą samą propozycją przyszły do jego żony niewiasty. Brat Schubert za każdym razem odpowiadał, że jest świadkiem Jehowy i już wybrał Jehowę, co jest w zupełności wystarczające, tak że nie musi już na nikogo głosować.

Następnego dnia spadły na niego kłopoty. Był kasjerem biletowym na kolei wobec czego ciągle miał styczność z ludźmi. Tego dnia ze szczególną skwapliwością pozdrawiano go słowami „Heil Hitler”. Odpowiadał uprzejmie „dzień dobry”, lub podobnie. Czując, że coś „wisi w powietrzu”, podczas przerwy obiadowej rozmawiał z żoną i radził jej przygotować się na najgorsze. Około godziny piątej po południu, po zakończeniu pracy, przyszedł po niego policjant i zaprowadził go do siedziby przywódcy partii narodowosocjalistycznej. Przed wejściem stał mały wóz zaprzężony w dwa konie. Brata Schuberta zmuszono do stanięcia na wozie w otoczeniu członków SA trzymających zapalone pochodnie. Na przedzie stał trębacz, a z tyłu dobosz. Posługując się trąbką i werblem podnieśli wielki hałas, zwracając na siebie ogólną uwagę. Dwóch członków SA trzymało duży transparent z napisem: „Jestem łajdakiem i zdrajcą ojczyzny, bo nie głosowałem”. Wkrótce ktoś idący z tyłu uformował grupę, która bez przerwy skandowała treść hasła na transparencie. Przy końcu zdania padało pytanie: „Gdzie jest jego miejsce?” a dzieci w tłumie odpowiadały chórem: „W obozie koncentracyjnym!” Tak obwożono brata Schuberta przez dwie i pół godziny po miasteczku, liczącym około 15 000 mieszkańców. Nazajutrz wiadomość o tym podało radio Luksemburg.

Niektórzy bracia pracowali w administracji państwowej. Latem roku 1934 rząd przygotował ustawę, zezwalającą na zwalnianie badaczy Pisma świętego z posad państwowych, ponieważ nie posługiwali się „niemieckim pozdrowieniem”, nie brali udziału w wyborach ani demonstracjach politycznych. Przeciwnikom potrzebny był taki zakaz obowiązujący w całych Niemczech, gdyż nie wystarczały im już zakazy regionalne. Ustawa ta weszła w życie z dniem 1 kwietnia 1935 roku. Niektóre urzędy już wcześniej postępowały samowolnie.

Ludwig Stickel był sekretarzem miejskim w Pforzheim. W dniu 29 marca 1934 roku otrzymał od nadburmistrza pismo następującej treści: „Wdrażam przeciwko Panu postępowanie służbowe, w sprawie zwolnienia Pana z urzędu. Oskarża się Pana o nieuczestniczenie w wyborach do Reichstagu w dniu 12 listopada 1933 roku. (...).” Brat Stickel w obszernym liście wyjaśnił swe stanowisko, ale ponieważ wyrok już zapadł, zawiadomiono go tylko, że z dniem 20 sierpnia zostaje zwolniony z pracy.

Celem takiego postępowania, jak pozbawianie pracy, zamykanie wszelkich prowadzonych przez braci warsztatów i przedsiębiorstw oraz zakazywanie wykonywania zawodu, było odebranie świadkom Jehowy wszelkich środków utrzymania.

Przekonała się o tym Gertruda Franke z Moguncji, gdy w roku 1936 aresztowano po raz piąty jej męża i powiedziano jej, że tym razem już nie wyjdzie z więzienia. Po zwolnieniu jej (gdyż siedziała przez pięć miesięcy w więzieniu) siostra Franke poszła do biura pośrednictwa pracy. Tam dowiedziała się, że nikt nie chce jej przyjąć do pracy, ponieważ była karana. W końcu zmuszona była pójść do pracy w cementowni. Po dwóch tygodniach, stwierdziła ze zdumieniem, że bez jej zgody zapisano ją do Niemieckiego Frontu Pracy i potrącono składki członkowskie. Zdając sobie sprawę z politycznych celów tej organizacji, zwróciła się do biura z zażaleniem dotyczącym potrącania z zarobku kwot dla organizacji, do której w ogóle nie przystąpiła. Natychmiast została zwolniona. W biurze pośrednictwa pracy powiedziano jej, że nie otrzyma ani pracy, ani zasiłku dla bezrobotnych. Skoro nie chce należeć do Frontu Pracy, to niech sobie radzi sama.

DOŚWIADCZENIA MŁODOCIANYCH

W wielu wypadkach dzieci świadków Jehowy były pozbawione możliwości kształcenia się. Oto przeżycia Helmuta Knöllera osobiście przez niego spisane:

„Akurat wtedy, gdy działalność świadków Jehowy w Niemczech została zakazana, moi rodzice zostali ochrzczeni na dowód oddania siebie Jehowie. Dla mnie czas decyzji nadszedł, gdy miałem trzynaście lat i gdy opublikowano zakaz. W szkole często stawałem przed koniecznością podejmowania decyzji w związku z oddawaniem honoru sztandarowi, ale ja postanowiłem pozostać wierny Jehowie. Nie mogąc w tych warunkach liczyć na wyższe studia, pracowałem w Stuttgarcie jako praktykant handlowy i uczęszczałem dwa razy w tygodniu do szkoły handlowej, w której każdego dnia odbywało się podnoszenie flagi. Ponieważ byłem najwyższy w klasie, zaraz zwracałem na siebie uwagę, gdy nie oddawałem honoru sztandarowi.

„Obowiązkiem uczniów było wchodzącego do klasy nauczyciela witać przez powstanie, głośny okrzyk ‚Heil Hitler’ i podniesienie prawej ręki. Nigdy tego nie robiłem. Nauczyciel oczywiście zaraz zwracał na mnie uwagę i odgrywały się takie oto sceny: ‚Knöller, choć tutaj! Dlaczego nie mówisz: ‚Heil Hitler’?’ ‚Sumienie mi na to nie pozwala, proszę pana’. ‚Co? Ty świnio! Precz ode mnie — bo śmierdzisz — jeszcze dalej. Wstyd! Zdrajca!’ itp. Przeniesiono mnie do innej klasy. Mój ojciec udał się do dyrektora, od którego otrzymał następujące typowe wyjaśnienie: ‚Czy wasz Bóg, któremu ufacie, potrafi wam dać choć kawałek chleba? A Adolf Hitler potrafi i on tego dowiódł.’ Oznaczało to, że ludzie mieli go czcić i pozdrawiać słowami: ‚Heil Hitler’.”

Ledwo brat Knöller zdążył skończyć naukę zawodu, gdy wybuchła II wojna światowa i otrzymał powołanie do wojska. Pisze o tym jak następuje:

„Dnia 17 marca 1940 roku powołano mnie do służby wojskowej. Od dawna się z tym liczyłem. Wyobrażałem sobie, że jeżeli po zgłoszeniu się do punktu poborowego odmówię złożenia przysięgi, stanę przed sądem polowym i zostanę rozstrzelany. W gruncie rzeczy wolałem to, niż zesłanie do obozu koncentracyjnego. Stało się jednak inaczej. Nie postawiono mnie przed sąd wojskowy, tylko aresztowano, żywiąc mnie chlebem i wodą. Po pięciu dniach gestapo zabrało mnie na kilkugodzinne przesłuchanie połączone z różnymi groźbami. Nocą odwieziono mnie z powrotem do więzienia. Jakże byłem szczęśliwy! Ani śladu strachu, tylko oczekiwanie, co nastąpi w przyszłości i jak Jehowa okaże mi pomoc. Po trzech tygodniach wyżsi urzędnicy gestapo odczytali mi rozkaz, w którym była mowa, że z powodu mojego wrogiego ustosunkowania się wobec państwa i z uwagi na to, że mógłbym aktywnie działać na rzecz Międzynarodowych Badaczy Pisma Świętego, muszę pozostawać w areszcie prewencyjnym. Oznaczało to ‚obóz koncentracyjny’. Spotkało mnie więc coś wręcz przeciwnego do tego, co się spodziewałem. Dnia 1 czerwca wraz z innymi więźniami odstawiono nas do obozu koncentracyjnego w Dachau.”

Brat Knöller poznał życie obozowe nie tylko w Dachau, ale i w Sachsenhausen. Jeszcze później wraz z innymi więźniami odtransportowano go na wyspę Alderney na kanale La Manche. Po następnym dramatycznym transporcie do miejscowości Steyr w Austrii, został 5 maja 1945 roku wraz z innymi więźniami uwolniony. O tym, jak niespokojne to były czasy, może świadczyć fakt, że brat Knöller, który znosił takie prześladowanie, nie miał nawet sposobności usymbolizowania przez chrzest w wodzie swego oddania się Jehowie, chociaż przez zachowanie wierności w ciągu kilku lat w najtrudniejszych okolicznościach dał dowód, że był oddany Bogu. W małej grupie byłych więźniów, z którymi wrócił do domu, znajdowało się 9 braci, zachowujących wierność w obozach koncentracyjnych, a przebywających tam od 4 do 8 lat, którzy dopiero teraz razem z nim mieli sposobność dać się ochrzcić w Pasawie (Passau).

DZIECI WYDARTE RODZICOM

Brat i siostra Strenge doświadczyli na sobie w tych trudnych latach, jak nikłe widoki mieli świadkowie Jehowy na korzystanie z przysługujących im praw obywatelskich. Gdy brat Strenge został skazany na trzy lata więzienia, jego żona została sama z dziećmi. W tej sytuacji musiała zmobilizować wszystkie swe siły. Oto jej relacja:

„W szkole zażądano od syna, aby się nauczył na pamięć patriotycznej pieśni i wiersza. Syn odmówił, bo zawarte tam stwierdzenia były sprzeczne z jego religijnymi przekonaniami. Nauczyciel kazał dwom chłopcom odprowadzić go jak więźnia do dyrektora, niejakiego pana Hanneberga. Ten mu oświadczył, że zasłużył na bicie po palcach tak długo, aż zsinieją i sczernieją, tak że nie będzie ich mógł włożyć [do odbytu]. Zagroził mu również, że już nie zobaczy swego ojca. W końcu zapytał tego dziesięcioletniego chłopca, czy także odmówi służby w wojsku. Powołując się na Biblię Ginter odpowiedział: „Wszyscy, którzy miecz biorą, od miecza poginą”. Zwracając się do nauczyciela, dyrektor rozkazał: „Ukażcie go, jak zwykle!” W końcu wysłał Gintera do domu, wyjaśniając mu, że po pięciu minutach przyjedzie po niego policja, aby go zabrać do zakładu wychowawczego. Zaledwie syn wrócił do domu, a już nadjechało duże auto. Kilku funkcjonariuszy zaczęło łomotać do drzwi, ale im nie otworzyłam. Po chwili policjanci poszli do sąsiadki, żądając, żeby powiedziała na mnie coś obciążającego. Ponieważ nic takiego nie była w stanie podać, wymuszono od niej zeznanie, że co rano słyszała, jak śpiewaliśmy pieśni i modliliśmy się wspólnie. Z tym policja odjechała.

„Wrócili na drugi dzień około godziny 10,30. Ponieważ nie miałam zamiaru dobrowolnie otworzyć im drzwi, gestapowcy krzyczeli: „Ty przeklęta badaczko! Otwieraj!” W końcu udali się po mieszkającego niedaleko ślusarza i kazali mu otworzyć drzwi.

„Jeden z gestapowców przyłożył mi rewolwer do piersi i krzyczał: ‚Dawaj dzieci!’ Ale trzymałam je mocno w objęciach, a one tuliły się do mnie, szukając ochrony. Ze strachu, że nas rozdzielą siłą, wszyscy na całe gardło wołaliśmy pomocy.

„Okna były otwarte, wobec czego zebrała się przed domem duża grupa ludzi, którzy słyszeli, jak krzyczałam z rozpaczy: ‚Ja urodziłam dzieci w bólach i nie oddam ich wam. Musielibyście mnie wpierw zastrzelić!’ Ze straszliwego podniecenia zemdlałam. Zaledwie odzyskałam świadomość, gestapo rozpoczęło trzygodzinne przesłuchanie. Chciano ode mnie wyłudzić zeznania oskarżające mego męża. Przesłuchanie odbywało się z przerwami, ponieważ kilka razy mdlałam. Tymczasem zebrany przed domem coraz większy tłum hałaśliwie wyrażał swoje oburzenie z powodu haniebnego zachowania się gestapo, które wolało w końcu opuścić mieszkanie, choć nic nie wskórało. Potem postanowiono odebrać mi dzieci potajemnie. Prawdopodobnie w tym celu wezwano mnie po kilku dniach przed sąd specjalny w Elblągu. Tego samego dnia dzieci moje miały być doprowadzone do wyznaczonego im kuratora. Ponieważ spodziewałam się najgorszego, udałam się o dzień wcześniej z obydwoma dziećmi do tego kuratora, który mnie poinformował, że moja piętnastoletnia córka zostanie odesłana do obozu pracy, a dziesięcioletni Ginter będzie oddany do rodziny, która go wychowa w duchu narodowego socjalizmu. W razie nieposłuszeństwa oboje zostaną oddani do zakładu poprawczego. Na moją prośbę, żeby córka mogła się przynajmniej gdzieś uczyć zawodu, ten urzędnik odpowiedział mi: ‚Nie chcę mieć przez panią kłopotów. Wolałbym mieć do czynienia z 20 innymi dziećmi, jak z jednym dzieckiem badacza Pisma świętego.’

„Nadeszła sobota, dzień w którym miałam się stawić przed sądem w Elblągu i bronić swej wiary w Jehowę i Jego obietnice. Pragnąc się wzmocnić i chociaż raz tak jak kiedyś otworzyć swe serce, odwiedziłam najpierw mego uwięzionego męża. Gdy go przyprowadzono, załamałam się i szlochając padłam mu w ramiona. Dobiła mnie cała rozpacz oraz straszne wydarzenia ostatnich dni: mąż skazany na trzy lata więzienia, dzieci zabrane ode mnie i jeszcze rozdzielone. Byłam wytrącona z równowagi i znajdowałam się u kresu sił. Ale słowa mojego męża rozlegały się niby słowa anielskie, gdy pocieszał mnie, mówiąc o ciężkich przeżyciach Joba, o jego cierpieniach i niewzruszonej wierności względem Boga po utracie wszystkiego, co posiadał; nawet wtedy nie złorzeczył Bogu. Następnie mąż mówił o swoich doświadczeniach i próbach wiary, na jakie był wystawiony podczas licznych przesłuchań, ale też o doznanych błogosławieństwach od Jehowy. To dodało mi nowych sił. Z podniesioną głową stanęłam teraz przed sądem, aby z dumą wysłuchać, jak moje dzieci gorliwie świadczyły o Jehowie i Jego Królestwie oraz jak dawały świadectwo swej wiary wobec nauczycieli i innych urzędników. Wyrok tego „niemieckiego sądu” brzmiał: Ponieważ nie wychowywałam dzieci w duchu nazistowskim i razem z nimi śpiewałam pieśni ku czci Jehowy, zostaję skazana na 8 miesięcy więzienia.”

POTĘPIONY PRZEZ KOLEGÓW SZKOLNYCH

Dwunastoletni brat Willi Seitz z Karlsruhe miał inne przeżycie. Oto jak je opisuje:

„Nie da się wprost opisać, co musiałem aż dotąd znosić. Koledzy w szkole bili mnie; kiedy szliśmy na wycieczki, musiałem chodzić sam, jeśli w ogóle dopuszczono mnie do udziału; nie pozwalano mi rozmawiać z kolegami, tak jak to bywało kiedyś. Innymi słowy: byłem znienawidzony i wyszydzony, jak parszywy pies. Moją jedyną pociechą była świadomość, że Królestwo Boże jest bliskie (...).”

Dnia 22 stycznia 1937 roku Willi został wydalony ze szkoły „za odmowę posługiwania się niemieckim pozdrowieniem oraz za odmowę śpiewania pieśni patriotycznych i uczestniczenia w uroczystościach szkolnych”.

SKAZANY ZA MODLENIE SIĘ I ŚPIEWANIE

Max Ruef z Pocking również odczuł, jak usilnie i systematycznie zmuszano świadków Jehowy do wyrzeczenia się swej wiary. Całkowicie pozbawiono go środków utrzymania. Cofnięto mu pożyczkę, zaciągniętą na hipotekę, w celu przeprowadzenia remontu budynków. Ponieważ nie mógł natychmiast spłacić tej pożyczki, cały jego majątek wystawiono na licytację w maju 1934 roku.

„Prześladowania wcale się na tym nie skończyły”, opowiada brat Ruef. „Wprost przeciwnie, na skutek podżegania przez przywódców partii politycznej, zostałem fałszywie oskarżony i zaciągnięty przed sąd. Nie mogąc przypisać mi żadnej winy, sąd specjalny w Monachium oskarżył mnie o praktykowanie niedozwolonych modlitw i śpiewu we własnym domu i skazał na 6 miesięcy więzienia. Wyrok zacząłem odsiadywać 31 grudnia 1936 roku. Moja oczekująca trzeciego dziecka żona prócz czynszu mieszkaniowego w wysokości 12 marek, nie otrzymywała żadnego innego wsparcia dla siebie i dwojga dzieci, z których jedno miało dziewięć, a drugie dziesięć lat. Zbliżał się poród. Oboje złożyliśmy podanie o udzielenie mi kilkutygodniowej przerwy w odbywaniu kary, abym mógł się zatroszczyć o to, co niezbędne. Tydzień przed rozwiązaniem nadeszła odmowna odpowiedź z uzasadnieniem: „Prośba nieodpowiednia”.

„Dnia 27 marca zawiadomiono mnie o śmierci żony i udzielono mi trzydniowej przerwy na załatwienie niezbędnych formalności. Natychmiast udałem się do szpitala, do którego skierowano żonę już po rozwiązaniu, chociaż zmarła zanim ją tam przywieziono. Nie wiedząc, że jestem świadkiem Jehowy, lekarz i jedna z pielęgniarek usilnie mnie zachęcali, abym ‚złożył doniesienie na lekarza i położną, ponieważ żona była zdrowa i wszystko było w porządku’. Czując się bardzo znużony, odpowiedziałem tylko: ‚Miałbym wtedy dużo roboty’. Przyszedłszy do domu, znalazłem w sypialni martwe dziecko i dwoje pozostałych dzieci w wieku dziewięciu i dziesięciu lat w nie dającej się wyobrazić sytuacji. Czy mógłbym je teraz zostawić same, bez opieki, może już na zawsze?”

Teściowie brata Ruefa zażądali, aby zwłoki jego żony sprowadzono do Pocking, gdzie nie pozwolono nikomu spoza najbliższej rodziny przemawiać nad grobem. Doszło więc do tego, że brat Ruef sam musiał wygłosić przemówienie pogrzebowe, a Jehowa wspierał go, dodając mu sił.

Brat Ruef nie mógł się pogodzić z myślą, że musi pozostawić dwoje swych dzieci bez opieki. Ponieważ pozostało mu już tylko kilka godzin przerwy w odbywaniu kary, odwiózł jedno dziecko do teściów, chociaż ci nie byli świadkami Jehowy, a drugie zabrał ze sobą do brata mieszkającego blisko granicy szwajcarskiej. W końcu podjął się dramatycznej ucieczki do Szwajcarii, gdzie jemu i dziecku udzielono azylu.

NAJPIERW KARA, A PÓŹNIEJ „ŻYCZLIWOŚĆ” W CELU ODCIĄGNIĘCIA OD PRAWOŚCI

Zdarzały się wypadki, że dzieci odebrane rodzicom słabły na jakiś czas w wierze, a nawet groziło im niebezpieczeństwo, że dadzą się wciągnąć do ruchu hitlerowskiego, na co liczyli jego przywódcy. Przykładem tego może być Horst Henschel z Miśni (Meissen), który w roku 1943, mając 12 lat, został ochrzczony razem z ojcem. Oto, co pisze:

„W dzieciństwie przeżywałem różne wzloty i upadki. Wystąpiłem z Hitlerjugend i stroniłem od nich jak dalece się tylko dało — wtedy czułem się szczęśliwy i silny. Kiedy odmawiałem wypowiadania hitlerowskiego pozdrowienia, którego w szkole wymagano codziennie, bito mnie, ale ja się cieszyłem, bo będąc wzmocniony przez rodziców wiedziałem, że zachowuję wierność. Zdarzało się jednak nieraz, że pod wpływem bicia, albo ze strachu przed tym, co by mogło nastąpić, mówiłem ‚Heil Hitler’. Pamiętam, jak wracałem wtedy ze łzami do domu i jak wszyscy razem modliliśmy się do Jehowy, po czym znowu nabierałem odwagi do odparcia ataku następnym razem. Zdarzało się to niejednokrotnie.

„Pewnego dnia gestapo dokonało rewizji w naszym mieszkaniu. ‚Czy pani jest świadkiem Jehowy?’ zapytał matkę jeden z barczystych SS-manów. Jeszcze dziś widzę jak się oparła o drzwi i stanowczo odpowiedziała: ‚Tak’, chociaż wiedziała, że to oznacza, iż wcześniej czy później zostanie za to aresztowana, co też za dwa tygodnie nastąpiło.

„Matka była akurat zajęta przy mojej siostrzyczce, która nazajutrz miała skończyć roczek, kiedy przyjechała policja z nakazem aresztowania matki. (...) Ponieważ ojciec był jeszcze wtedy w domu, pozostaliśmy pod jego opieką. (...) Lecz po 14 dniach również i jego aresztowano. Ciągle mam go przed oczami, jak przykucnął przed piecem kuchennym wpatrzony w płomień. Zanim poszedłem do szkoły, uścisnąłem go tak mocno, jak tylko mogłem, ale nie odwrócił się i nie popatrzał na mnie. Często myślałem o tym, jak ciężką stoczył walkę i aż do dziś jestem wdzięczny Jehowie Bogu za to, że dodał mu potrzebnych sił, aby mi dał dobry przykład. Przyszedłem do domu i stwierdziłem, że zostałem sam. Ojciec otrzymał powołanie do wojska i poszedł, aby przed komisją poborową odmówić podjęcia służby wojskowej. Natychmiast go aresztowano. Dziadkowie i inni krewni — chociaż byli przeciwni świadkom Jehowy, a niektórzy nawet należeli do partii narodowosocjalistycznej — postarali się o to, żeby mnie i moją jednoroczną siostrzyczkę oddano im na wychowanie, dzięki czemu nie zabrano nas do domu dziecka ani do domu poprawczego. Druga moja siostra, mająca już 21 lat, została aresztowana dokładnie dwa tygodnie po zabraniu ojca, a trzy tygodnie później umarła w więzieniu na dyfteryt i szkarlatynę.

„Moja siostrzyczka i ja byliśmy teraz u dziadków. Pamiętałem o tym, żeby klękać przy jej łóżeczku i się modlić. Nie wolno mi było czytać Biblii, ale gdy potajemnie otrzymałem Biblię od życzliwej sąsiadki, i tak ją czytałem.

„Pewnego dnia mój nie będący w prawdzie dziadek odwiedził ojca w więzieniu. Wrócił bardzo oburzony i strasznie zły. ‚Ten zbrodniarz, ten nicpoń! Jak on mógł tak porzucić własne dzieci!’ Zakutego w kajdany ojca przyprowadzono przed dziadka, który razem z innymi próbował go przekonać, żeby przez wzgląd na dzieci poszedł do wojska. Ale ojciec pozostał wierny i stanowczo odrzucił te namowy, po czym jeden z oficerów odezwał się do dziadka: ‚Ten człowiek i tak nie postąpi inaczej, choćby miał dziesięcioro dzieci’. Chociaż dla dziadka było to straszne, jednak dla mnie było dowodem, że ojciec pozostał wierny oraz że Jehowa udzielał mu pomocy.

„Jakiś czas później otrzymałem od ojca list. Był to jego ostatni list. Ponieważ nie wiedział, w którym więzieniu znajduje się matka, napisał do mnie. Wszedłem na poddasze, do swej sypialni i przeczytałem pierwsze słowa listu: ‚Ciesz się, gdy otrzymasz ten list, bo ja wytrwałem. Za dwie godziny zostanę stracony. (...)’ Byłem smutny i szlochałem, chociaż wtedy jeszcze nie rozumiałem całej sprawy tak dobrze jak dziś.

„W obliczu wszystkich tych krytycznych wydarzeń pozostawałem dosyć silny duchowo. Bez wątpienia Jehowa dodawał mi sił niezbędnych do wytrwania. Ale Szatan ma wiele sposobów na to, by złapać człowieka w swoje sidła, czego miałem wkrótce doświadczyć. Jeden z moich krewnych zwrócił się do nauczycieli z prośbą, aby okazywali mi cierpliwość. Nagle wszyscy stali się dla mnie bardzo, bardzo życzliwi. Nauczyciele nawet nie karali mnie za odmowę mówienia ‚Heil Hitler’, a krewni odnosili się do mnie nadzwyczaj przyjaźnie i grzecznie. I nagle stało się.

„Z własnej inicjatywy ponownie wstąpiłem do Hitler-Jugend, chociaż nikt mnie do tego nie zmuszał i chociaż zostało już tylko kilka miesięcy do zakończenia II wojny światowej. Czego Szatan nie osiągnął srogością, to uzyskał pochlebstwem i podstępem. Dzisiaj mogę powiedzieć, że chociaż surowe prześladowania z zewnątrz mogą być wielką próbą wiary, to jednak podstępne ataki Szatana, przychodzące na nas z innej strony, wcale nie są mniej niebezpieczne, niż brutalne metody. Teraz zdaję sobie sprawę z tego, jakie ciężkie próby wiary musiała w więzieniu znosić moja matka. Ja otrzymałem ostatni list mego ojca, potwierdzający jego oddanie i wytrwanie aż do śmierci, list, który mnie niezmiernie wzmocnił. Natomiast matce przysłano do więzienia bieliznę i ubranie ojca, na którym widniały ślady krwi — nieme świadectwo cierpień, zadanych mu przed śmiercią. Matka powiedziała mi później, że nie łatwo jej było to wszystko przeżyć, ale że najcięższą próbą były dla niej moje listy, wskazujące na to, że przestałem służyć Jehowie.

„Wojna nagle się skończyła. Matka wróciła do domu i pomogła mi wrócić na drogę oddania. Wychowywała mnie znowu w miłości i wierności względem Jehowy. Patrząc wstecz widzę, że miałem wtedy prawie takie same problemy, z jakimi borykają się dziś nasi młodzi bracia. Ale moja matka nigdy nie przestała toczyć boju o to, by mi pomóc pozostać na ścieżce oddania Bogu. Dzięki niezasłużonej życzliwości Jehowy mam dziś przywilej trwania już od 22 lat w służbie pełnoczasowej, z czego 6 lat i 4 miesiące spędziłem w więzieniu wschodnioniemieckim, będąc skazany, tak jak kiedyś moi rodzice.

„Często zadawałem sobie pytanie, za cóż Jehowa tak obficie mi błogosławił. Dzisiaj wierzę, że zawdzięczam to modlitwom mego ojca i matki. Nie mogli dać lepszego przykładu chrześcijańskiego postępowania.”

Znamy 860 wypadków odłączenia dzieci od rodziców, chociaż faktyczna liczba takich wypadków może być znacznie większa. Z uwagi na takie nieludzkie postępowanie nie ma się co dziwić, że z biegiem czasu władze posunęły się tak daleko, że nie dopuszczały do wydawania na świat dzieci, do czego wystarczyło zwykłe stwierdzenie, że jedno z rodziców cierpi na „chorobę dziedziczną”. Człowieka, o którym wydano takie orzeczenie, można było następnie poddać sterylizacji pod groźbą kary.

METODY PRZESŁUCHIWAŃ

Jedna z najbardziej okrutnych metod stosowanych podczas przesłuchiwania polegała na tym, że współmałżonek lub inny członek rodziny musiał bezpośrednio przeżywać wszystkie cierpienia, jakie zadawano bliskiej osobie. Emil Wilde opisuje takie okrucieństwo. Zmuszony był ze swojej celi wysłuchiwać, jak maltretowano jego żonę, aż ją rzeczywiście uśmiercono.

„W dniu 15 września 1937 roku o godzinie piątej rano przyszło dwóch gestapowców, którzy najpierw dokładnie wypytali dzieci, a potem przeprowadzili rewizję w naszym mieszkaniu. Następnie mnie i żonę odstawiono na posterunek policji i zamknięto w celi. Pierwsze przesłuchanie nastąpiło po 10 dniach. Dowiedziałem się, że w tym samym dniu przesłuchiwano również żonę.

„Tuż po południu, gdzieś po godzinie 13⁠00 usłyszałem głośny krzyk kobiety. Krzyk ten, spowodowany przez nieustanne bicie, stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu poznałem, że to krzyk żony. Wezwałem dzwonkiem strażnika, aby się dowiedzieć, za co biją moją żonę. Powiedziano mi, że to nie jest moja żona, lecz inna kobieta, którą biją za nieposłuszeństwo. Późnym popołudniem znowu się rozległy krzyki, i to tak gwałtowne, że jeszcze raz zadzwoniłem, aby wnieść zażalenie przeciwko takiemu traktowaniu żony. Po raz drugi gestapowcy zaprzeczyli, że to jest moja żona. W nocy około godziny 1⁠00 nie wytrzymałem i znowu zadzwoniłem. Tym razem gestapowiec, którego nazwiska nie znam, odpowiedział mi: ‚Jeżeli jeszcze raz zadzwonisz, zrobimy z tobą to samo, co z twoją żoną!’ Później w całym więzieniu nastała cisza, gdyż żonę odwieziono do szpitala dla nerwowo chorych. Dnia 3 października wczesnym rankiem wszedł do mej celi funkcjonariusz gestapo, Classin i zawiadomił mnie, że żona zmarła w szpitalu. Powiedziałem mu wprost, że ponoszą winę za śmierć mojej żony, a w dniu pogrzebu żony złożyłem pisemne oskarżenie o zabójstwo żony przez gestapo. W wyniku tego gestapo oskarżyło mnie o zniesławienie.

„Oznaczało to, że oprócz procesu wszczętego przeze mnie, miał się odbyć jeszcze jeden. Podczas tej drugiej rozprawy w Sądzie Specjalnym powstały dwie siostry i oświadczyły: ‚Słyszałyśmy jak pani Wilde krzyczała: „Zabijecie mnie na śmierć, wy diabły”. Na to sędzia odezwał się do mnie: ‚Świadkowie tego nie widziały, a tylko słyszały. Zostaje pan skazany na jeden miesiąc więzienia’. Kilka sióstr, które widziały moją żonę po śmierci, potwierdziło, że była bardzo zeszpecona i głębokie pręgi biegły przez szyję i twarz. Nie pozwolono mi być na pogrzebie żony.”

Usiłowano też nawet hipnotyzować braci. Niektórym dawano w pożywieniu środki farmakologiczne, powodujące czasową utratę kontroli nad tym, co się wypowiada. Innym znowu wiązano na całą noc ręce i nogi na plecach, aby w ten sposób wymusić od nich zeznanie. Ponieważ nie wszyscy byli w stanie przetrzymać takie nieludzkie katusze, gestapo zdobywało informacje o zorganizowaniu i prowadzeniu działalności przez świadków Jehowy.

ŻYCZLIWI URZĘDNICY I PRACODAWCY

Chociaż na ogół wszyscy urzędnicy posługiwali się nowym głośnym i energicznym żargonem, jaki charakteryzował zwłaszcza przywódców politycznych nowego rządu, opartym, jak się to mówiło, na „zasadzie Führera”, to jednak na szczęście zdarzali się jeszcze tacy policjanci, którzy zarówno w więzieniach jak i poza nimi okazywali wobec świadków Jehowy, że potrafią współczuć bliźnim.

Carl Göhring, pracownik kolejowy prywatnego przedsiębiorstwa „Leunawerke” w Merseburgu, został wydalony z pracy za to, że odmówił używania „pozdrowienia niemieckiego” i wstąpienia do organizacji Frontu Pracy. Biuro pośrednictwa pracy odmówiło mu skierowania do pracy, a urząd świadczeń społecznych — wsparcia dla bezrobotnych. Ale Jehowa, który zna potrzeby swego ludu, tak pokierował sprawami, że brat Göhring otrzymał posadę w fabryce papieru w Weissenfels. Dyrektor fabryki, niejaki Kornelius, zatrudnił wszystkich wyrzuconych z pracy braci z najbliższej okolicy i nie wymagał od nich niczego, co byłoby sprzeczne z ich sumieniem.

Później okazało się, że i inni pracodawcy postępowali podobnie, chociaż takich nie było wielu. Niemało braci udało się dzięki temu uratować ze szponów gestapo.

Również wśród sędziów znajdowali się tacy, którzy nie mogli się pogodzić z brutalnymi metodami postępowania, jakie stosował rząd hitlerowski. Szczególnie na początku niektórzy sędziowie dawali braciom do podpisu nie krzywdzące oświadczenia, że nie będą się angażować w żadnej działalności politycznej. Ponieważ bracia mogli bez wahania podpisać takie oświadczenie, niejednokrotnie zapobiegało to utracie wolności.

Także przy rewizjach w mieszkaniach często okazywało się, że nie wszyscy urzędnicy byli tak wrogo usposobieni względem świadków Jehowy, jak by się na pozór wydawało. Doświadczyli tego na sobie brat i siostra Poddig przy rewizji w ich mieszkaniu. Siostra Poddig dopiero co otrzymała z Holandii przesyłkę pocztową od swej cielesnej siostry, a w przesyłce kilka Strażnic i inne publikacje. Zanim zdołali cokolwiek przeczytać, u drzwi rozległ się dzwonek.

„Szybko schowaj wszystko do spiżarni i zamknij drzwi”, krzyknęła siostra Poddig. Ale z obawy, że to może się rzucić w oczy, zdecydowała w ostatniej chwili pozostawić drzwi otwarte. Gestapowiec z towarzyszącym mu SA-manem weszli do mieszkania. „Zaczniemy zaraz stąd” zarządził agent gestapo, mając na myśli spiżarkę, której drzwi były otwarte. Nagle odezwał się mały chłopczyk brata Poddig: „W spiżarni możecie długo szukać, zanim cokolwiek znajdziecie”, na co gestapowiec roześmiał się, mówiąc: „Wobec tego pójdziemy do innego pokoju”. Rewizja nie dała żadnego wyniku. Brat Poddig i jego rodzina odnieśli wrażenie, że szczególnie gestapowiec nie chciał niczego znaleźć. Wyraźnie było widać, że SA-man chciał jeszcze szukać, uważając, że rewizję przeprowadzono zbyt pobieżnie. Ale agent gestapo nie zgodził się na to. Po wyjściu nagle wrócił sam i szepnął siostrze Poddig: „Pani Poddig, niech pani posłucha. Chcą pani odebrać dzieci, ponieważ nie należą do Hitler-Jugend. Niech je pani gdzieś wyśle, choćby tylko dla pozoru.” Kiedy obaj odeszli, w spokoju przeczytaliśmy list z Holandii”, pisze brat Poddig. „Dziękowaliśmy Jehowie za wiele nowych wiadomości i za Strażnice, które znowu otrzymaliśmy”.

WYPROWADZENI W POLE

Zdarzały się także liczne wypadki, że przy rewizji gestapowcy byli wprost zaślepieni, natomiast bracia przez błyskawiczne decyzje wyprowadzali ich w pole; wskazywało to na wyraźną ochronę Jehowy oraz pomoc aniołów.

Siostra Kornelius z Marktredwitz opowiada o następującym zdarzeniu: „Pewnego dnia znowu zjawili się w naszym mieszkaniu urzędnicy policji kryminalnej, aby przeprowadzić rewizję. W domu mieliśmy trochę publikacji, wśród nich powielane Strażnice. Nie widząc innej możliwości, schowałam je do dzbanka od kawy, który właśnie znajdował się na stole. Policja przeszukiwała dokładnie całe mieszkanie i tylko kwestią czasu było znalezienie tej skrytki. W tym momencie przypadkowo przyszła do mnie moja cielesna siostra, której natychmiast wręczyłam dzbanek, mówiąc: „zabieraj swoją kawę do domu”. Niedowierzająco najpierw spojrzała na mnie, lecz natychmiast zrozumiała i z dzbankiem w ręku wyszła. Literatura była teraz w bezpiecznym miejscu, a policjanci nawet nie zauważyli, że zostali przechytrzeni.”

Brat i siostra Kornelius poza tym opowiedzieli zabawną historię o swoim pięcioletnim synku Zygfrydzie, który wówczas nie chodząc jeszcze do szkoły, nie był narażony na ataki z powodu „niemieckiego pozdrowienia” i innych podobnych spraw. Będąc wychowany w prawdzie, chłopczyk wiedział, że literatura, którą rodzice po każdorazowym przeczytaniu starannie ukrywali, była bardzo ważna i nie mogła się dostać do rąk gestapo. Pewnego dnia zauważył dwóch urzędników na podwórku swego domu i zrozumiał, że przyszli szukać ukrytej literatury. Wiedział zaraz, co ma uczynić, aby nic nie znaleźli w domu. Chociaż jeszcze nie chodził do szkoły, wziął szybko tornister starszego brata, wypróżnił go i włożył do niego całą literaturę; założył go potem na plecy i wyszedł spokojnie na ulicę. Tam przeczekał, aż urzędnicy po bezskutecznej rewizji wyszli z mieszkania. Następnie wrócił do domu i schował literaturę w dawnym miejscu.

[Ilustracja na wewnętrznej stronie okładki]

Dom Betel i drukarnia Towarzystwa Strażnica w Wiesbaden w roku 1973