Przejdź do zawartości

Przejdź do spisu treści

Działalność świadków Jehowy w Niemczech w czasach nowożytnych (część 3)

Działalność świadków Jehowy w Niemczech w czasach nowożytnych (część 3)

Działalność świadków Jehowy w Niemczech w czasach nowożytnych (część 3)

POKARM DUCHOWY W OBOZACH KONCENTRACYJNYCH

W tamtych latach bracia „izolowani”, szczególnie ci w obozach koncentracyjnych, prawie nie mieli możliwości posiadania Biblii ani innej literatury. Z tym większą gorliwością bracia odtwarzali treść ważniejszych artykułów Strażnicy podczas wielogodzinnego stania na placu apelowym albo wieczorami, po zapanowaniu ciszy w barakach. Najbardziej się jednak cieszyli, gdy mogli jakoś zdobyć Biblię.

Jehowa posługiwał się różnymi metodami, aby dostarczyć swym sługom Biblię. Franz Birk z Renchen (Schwarzwald) opowiada, że pewnego dnia w Buchenwaldzie więzień świecki zapytał go, czy nie chciałby Biblii, bo znalazł jedną w fabryce papieru, gdzie pracował. Oczywiście brat Birk z wdzięcznością przyjął ten cenny dar.

Brat Franke jeszcze dziś wspomina, jak starszy SS-man, należący do tej organizacji jedynie pod naciskiem ówczesnych stosunków, w dniu wolnym od służby odwiedził kilku duchownych i prosił ich o Biblię. Niestety, żaden z nich nie posiadał Biblii. Dopiero pod wieczór spotkał duchownego, który trzymał dla jakiegoś celu małą Biblię w przekładzie Lutra. Jednakże tak się ucieszył, że SS-man zainteresował się Biblią, że chętnie mu ją podarował. Następnego ranka ów SS-man wręczył Biblię bratu Franke, ciesząc się, że mógł uszczęśliwić tym prezentem więźnia, którego miał pod swoją opieką.

Z czasem udawało się nawet przemycić do obozu nowe artykuły Strażnicy. W obozie koncentracyjnym w Birkenfeld czyniono to w następujący sposób: Wśród więźniów był brat z zawodu architekt, który pracował z osobą cywilną, usposobioną przychylnie do świadków Jehowy. Za pośrednictwem tej osoby brat nawiązał łączność z braćmi spoza obozu, którzy dostarczali nam najnowsze Strażnice.

Podobną okazję mieli bracia w obozie Neuengamme. Większość z 70 trzymanych w obozie braci wyznaczono w Hamburgu do robót porządkowych po nalotach. Podczas tych prac często znajdowali Biblie, a któregoś dnia w ciągu zaledwie kilku minut znaleźli aż trzy Biblie. Willi Karger opowiada: „Chciałbym wspomnieć jeszcze o dodatkowym pokarmie duchowym, którego nam dostarczała pewna siostra z Döbeln. Tego nie można zapomnieć. Brat jej, Hans Jäger, należał do naszego oddziału roboczego w Bergedorf koło Hamburga; pracowaliśmy w Hucie Glunz. Naszym losem był ostry nadzór SS-manów i ciężka praca. Mimo to brat Jäger zdołał zawiadomić swoją siostrę wysłanym drogą prywatną listem o miejscu naszej pracy i gdzie przebywamy podczas przerwy obiadowej. Jego siostra przyjechała pociągiem do Hamburga i skradając się ostrożnie do naszego miejsca pracy, doręczyła bratu żądane odpisy Strażnic. Tak więc mimo rozstawionej warty SS otrzymaliśmy te cenne pisma i dzięki opiece Jehowy mogliśmy je bez przeszkód przenieść do obozu.

Każdy starał się stosować inne metody i z czasem mieliśmy w obozie pewną liczbę Biblii. Pewien brat napisał do żony mieszkającej w Gdańsku, że chętnie by zjadł piernik elberfeldzki i w następnej paczce żywnościowej (braciom w tym obozie wolno było już wówczas otrzymywać paczki) otrzymał Biblię Elberfeldzką, ukrytą w pierniku. Niektórzy bracia kontaktowali się z więźniami pracującymi w krematoriach, gdzie palono wiele naszych książek i czasopism. Bracia uzgodnili z nimi, że za Biblie i literaturę będą im dostarczać żywność.

W Sachsenhausen kilka Biblii dotarło nawet do rąk braci przebywających w „izolacji”. Choć może trudno w to uwierzyć, ale izolacja w tym obozie stała się dla braci ochroną, ponieważ drzwi prowadzących na oddział izolacyjny strzegł brat, któremu nawet wręczono klucz, aby otwierał i zamykał drzwi. W pewnym pomieszczeniu stało siedem dużych stołów, przy których mogło siedzieć po 65 braci. Przez dłuższy okres jeden z braci wygłaszał piętnastominutowy komentarz do tekstu dziennego, a w tym czasie, reszta braci spożywała śniadanie. Wygłaszanie to podlegało rotacji od stołu do stołu i wśród braci, siedzących przy stołach. Komentarz ten był później tematem rozmów podczas wielogodzinnego wystawania na placu apelowym.

Podczas ciężkiej zimy 1939/40 świadkowie modlili się do Jehowy, prosząc o literaturę. I oto w cudowny sposób ją otrzymali! Jehowa roztoczył swoją ochronę nad bratem, któremu udało się przenieść na oddział izolacyjny trzy Strażnice w drewnianej nodze, mimo że dokładnie go rewidowano. Wszystko to stanowi dowód wspaniałego kierownictwa Jehowy, chociaż bracia mogli czytać jedynie leżąc pod łóżkiem przy świetle lampki kieszonkowej, podczas gdy inni pilnowali z lewej i z prawej strony. Jako dobry Pasterz, Jehowa nigdy nie opuścił swego ludu.

Zimą 1941/42, kiedy świadków Jehowy zwolniono z „izolacji”, bracia otrzymali od razu siedem Strażnic, omawiających proroctwo Daniela rozdziały 11 i 12, oraz pierwsze wydanie omawiające proroctwo Micheasza, książkę pt. Krucjata przeciwko chrześcijaństwu, oraz Biuletyn (obecnie Służba Królestwa). Był to rzeczywiście dar niebios, bo teraz, tak jak bracia z innych krajów, oni też zdobyli jasne zrozumienie co do „króla południa” i „króla północy”.

Dzięki temu, że więźniowie, którzy nie byli w „izolacji”, mieli niedzielne popołudnia wolne, a blokowy oddziału politycznego szedł wtedy do innych baraków odwiedzić swoich przyjaciół, braciom otworzyła się możliwość przeprowadzania co niedzielę studium Strażnicy. W studium brało udział przeciętnie 220 do 250 braci, a 60 do 70 braci obstawiało drogę do bramy obozowej, żeby w razie niebezpieczeństwa dać umówiony znak. Tak się szczęśliwie złożyło, że żaden SS-man nigdy nie zaskoczył ich podczas takiego zebrania. Studium przeprowadzone pewnej niedzieli roku 1942 szczególnie utkwiło w pamięci obecnych. Będąc pod wrażeniem wspaniałego wyjaśnienia 11 i 12 rozdziału proroctwa Daniela, uradowani bracia na zakończenie studium śpiewali kolejno w tempie marsza pieśni ludowe i pieśni Królestwa. Strażnik, pełniący służbę na wieży kilka metrów od baraku, nic nie podejrzewał, nawet chętnie się przysłuchiwał pięknemu śpiewowi. Proszę sobie wyobrazić: Rozbrzmiały głosy 250 mężczyzn, którzy pomimo uwięzienia byli ludźmi wolnymi i z całego serca śpiewali pieśni ku chwale Jehowy. Co za niezwykła sytuacja! Czyż nie śpiewali z nimi aniołowie w niebie?

ZŁAGODZENIE CIERPIEŃ W OBOZACH KONCENTRACYJNYCH

Chociaż krew wiernych świadków Jehowy lała się w dalszym ciągu w nazistowskich miejscach zagłady, aż do upadku reżimu nazistowskiego, to jednak stępiła się broń tych, którzy poprzysięgli, że świadkowie Jehowy opuszczą obóz koncentracyjny tylko przez komin krematorium. Wynikły problemy, spowodowane wojną. W ten sposób od roku 1942/43 nastały czasy, w których świadkom Jehowy dano trochę względnego spokoju.

Wojna, która stała się teraz wojną totalną, zmieniła sytuację do tego stopnia, że mobilizowano wszystkie dostępne siły. Dlatego od roku 1942 zaczęto się jak najwięcej posługiwać więźniami do realizacji planów produkcyjnych w gospodarce narodowej. W związku z tym dowódca SS, Pohl, wyraził w raporcie dla swego zwierzchnika Himmlera interesujący pogląd o „ogólnym stanie obozów koncentracyjnych”:

„Wojna spowodowała wyraźne zmiany w strukturze obozów koncentracyjnych oraz gruntowną zmianę roli więźniów.

„Trzymania więźniów jedynie w celach wychowawczych i profilaktycznych oraz ze względów bezpieczeństwa [o masowej zagładzie nawet nie wspomniano] nie wysuwa się obecnie na pierwszy plan. Główny nacisk kładzie się teraz na sprawę gospodarki narodowej. Mobilizacja wszystkich sił roboczych najpierw dla zadań wojennych (zwiększona produkcja zbrojeniowa), a następnie dla odbudowy kraju w czasie pokoju, wysuwa się coraz bardziej na czoło zadań.

„Z powyższych względów podejmuje się odpowiednie kroki zmierzające do stopniowego przekształcenia obozów koncentracyjnych z dotychczasowego jednostronnie politycznego przeznaczenia na organizację dostosowaną do potrzeb gospodarczych.”

Oczywiście takie intensywne zatrudnianie więźniów wymagało dania im lepszego pożywienia. Przyniosło to jeszcze jedną ulgę dla braci. Z nielicznymi wyjątkami nie próbowano zatrudniać braci w przemyśle zbrojeniowym, lecz w różnych warsztatach zależnie od ich kwalifikacji.

Tymczasem Jehowa również działał, gdyż może On wywierać wpływ na serca ludzi — nawet swoich wrogów. Uderzającym przykładem tego był sam Himmler, który przez długie lata sądził, że tylko on może decydować o życiu wiernych sług Jehowy, i oto nagle zaczął zmieniać swój stosunek do badaczy Pisma świętego. Jego fiński lekarz przyboczny Kersten, odegrał w tej sprawie ważną rolę.

Masażysta Kersten miał wielki wpływ na ciągle chorego Himmlera. Dowiedział się on o okrutnym prześladowaniu świadków Jehowy i któregoś dnia zwrócił się do Himmlera z prośbą o przydzielenie mu kilku naszych sióstr do pracy w jego majątku w Harzwaldzie, leżącym 50 km na północ od Berlina. Po pewnych wahaniach Himmler wyraził zgodę, a nawet przychylił się do następnej prośby Kerstena o przydzielenie mu siostry z obozu do pracy w jego drugim mieszkaniu w Szwecji. Dopiero od tych sióstr Kersten dowiedział się o straszliwych stosunkach panujących w obozach koncentracyjnych i o nie dających się opisać cierpieniach zadawanych od lat szczególnie świadkom Jehowy. Nie dawała mu spokoju myśl, że jego masaże dodawały temu potworowi sił do prowadzenia morderczej działalności. Postanowił więc wykorzystać swój wpływ, aby nieco złagodzić cierpienia więźniów. Właśnie jemu trzeba zawdzięczać, że dziesiątki tysięcy więźniów, szczególnie przy końcu wojny, nie zostało straconych. Jego wpływ okazał się bardzo korzystny szczególnie dla świadków Jehowy. Widać to między innymi z listu, który Himmler napisał do swoich najbliższych współpracowników, wyższych dowódców SS, Pohla i Müllera. List ten ze stemplem „tajny” zawierał między innymi następującą treść:

„Załączam raport o dziesięciu badaczkach Pisma świętego, pracujących w majątku mego lekarza Kerstena. Miałem sposobność wszechstronnie zbadać kwestię badaczy Pisma świętego. Pani Kersten wystąpiła z bardzo dobrą propozycją. Twierdzi, że jeszcze nigdy nie miała takich dobrych, chętnych, wiernych i posłusznych pracownic, jak te dziesięć kobiet. Ludzie ci dużo robią z miłości i dobroci (...) Jedna kobieta dostała od gościa 5 marek napiwku. Przyjęła pieniądze, nie chcąc ściągnąć obmowy na dom, ale zaraz oddała je pani Kersten, ponieważ w obozie nie wolno było posiadać pieniędzy. Kobiety chętnie wykonują każdą pracę. Wieczorami robią na drutach, a niedziele również są czymś zajęte. Latem po dziesięciu, jedenastu czy nawet dwunastu godzinach pracy wstają dwie godziny wcześniej, żeby przynosić z lasu pełne kosze grzybów. Te fakty uzupełniają moje wyobrażenie o badaczach Pisma świętego. Są to ludzie niezwykle fanatyczni, ofiarni, gotowi do poświęceń. Gdyby się dało zaprząc ich fanatyzm dla Niemiec lub w jakiś sposób wzbudzić podobny fanatyzm w naszym narodzie, bylibyśmy silniejsi niż obecnie! Oczywiście dlatego, że odrzucają wojnę, ich nauka jest szkodliwa i nie może się u nas przyjąć, jeżeli nie chcemy sprowadzić na Niemcy nieobliczalnych szkód (...).

„Karami nic się u nich nie wskóra, ponieważ potem opowiadają o nich z entuzjazmem. (...) Każda kara jest dla nich zasługą na tamtym świecie. Dlatego każdy prawdziwy badacz Pisma świętego bez wahania zgodzi się na stracenie (...) Każda kara ciemnicy, głodu, wystawienia na zimno jest jedynie zasługą, każde uderzenie jest zasługą w oczach Jehowy.

„Gdyby w przyszłości wynikły w obozie jakieś problemy z badaczami Pisma świętego, zabraniam komendantowi obozu nakładania na nich kar. O każdym takim wypadku proszę mi meldować z krótkim opisem okoliczności. Odtąd zamierzam w takich wypadkach stosować całkowicie inną metodę i mówić danej osobie: ‚Nie wolno wam pracować. Od dziś dostaniecie lepsze pożywienie niż inni i nie musicie nic robić’.

„Bo według wierzenia tych dobrodusznych obłąkańców nie mają oni wtedy żadnej zasługi, a nawet wprost przeciwnie, Jehowa zmniejszy im wtedy ich dawniejsze zasługi. (...)

„Oto moje propozycje:

„Wszyscy badacze Pisma świętego mają być zatrudnieni, na przykład w rolnictwie, gdzie nie wchodzi w rachubę wojna ani żaden inny ich obłęd [niezrozumiałe dla nazistów postępowanie świadków Jehowy]. Można ich przy tym zostawiać bez nadzoru; oni nie uciekną. Można im przydzielać samodzielne zajęcia, a okażą się najlepszymi organizatorami i pracownikami.

„I jeszcze jedna możliwość wykorzystania ich, podsunięta przez panią Kersten:

„Badaczki Pisma świętego możemy zatrudnić w naszych ochronkach „Lebensbornheime” [domy, w których wychowywano pupilków SS-manów, mające utworzyć „rasę panów”], nie jako wychowawczynie ani pielęgniarki, lecz jako kucharki, praczki, sprzątaczki itp. Tam, gdzie jeszcze mężczyźni pracują jako dozorcy, można ich zastąpić silniejszymi kobietami spośród badaczek Pisma świętego. Jestem przekonany, że w większości wypadków nie będziemy mieć z nimi kłopotu.

„Przychylam się również do sugestii, aby angażować badaczki Pisma do pracy w rodzinach wielodzietnych. Proszę mnie powiadamiać o wyborze zdolnych kobiet spośród badaczek, które osobiście przydzielę dużym rodzinom. W takich domach nie mają nosić szat więziennych, tylko ubiór cywilny, a ich pobyt musi być uregulowany w podobny sposób, jak pobyt uwolnionych a internowanych badaczek Pisma świętego w Harzwaldzie.

„We wszystkich tych wypadkach, gdzie więźniowie otrzymają częściową wolność, chcemy unikać żądania piśmiennego wyrzeczenia lub podpisu; można poprzestać na zobowiązaniu się przez podanie ręki.

„Proszę o propozycje co do sposobu wdrożenia tej akcji i o złożenie raportu.”

W ten sposób w ciągu krótkiego czasu spora liczba sióstr zaczęła pracować w domach SS-manów, w ogrodnictwie, w gospodarstwach rolnych oraz w ochronkach.

Były jednak jeszcze inne przyczyny, dla których SS-mani chętnie przyjmowali do swych domów świadków Jehowy. SS odczuwało cichą i stale rosnącą nienawiść ludności. Ci funkcjonariusze zdali sobie sprawę, że ludzie przestali jedynie żartować z nich w zaciszu domowym. Wielu przestało ufać własnej służbie, obawiając się trucizny w jedzeniu, albo też innej śmierci. Niektórzy wyżsi oficerowie SS z czasem przestali nawet korzystać z usług fryzjera, żeby im nie poderżnął gardła. Z tego powodu dwóch braci Maksa Schroera i Paula Wauera, wyznaczono do regularnego golenia wyższych oficerów SS, ponieważ wiedziano, że świadkowie Jehowy nigdy się nie mszczą ani nie zabijają swoich ludzkich wrogów.

Braciom i siostrom pracującym poza obozem koncentracyjnym zaczęto nawet zezwalać na odwiedzanie i przyjmowanie krewnych. Niektórzy dostali na ten cel kilkutygodniowe urlopy. Dzięki lepszemu pożywieniu stan zdrowia braci i sióstr znacznie się poprawił. Szybko malała liczba wypadków śmierci z powodu głodu i złego traktowania.

Z doświadczenia Reinholda Lühringa widać, jak bardzo się zmienił stosunek do świadków Jehowy w obozach koncentracyjnych. W lutym 1944 roku wezwano go nagle z drużyny roboczej do zarządu obozu. Właśnie w tym miejscu często maltretowano braci i zmuszano ich do wyrzeczenia się wiary w Jehowę. Jakże zaskoczony był brat Lühring, gdy siedzący przed nim oficerowie zapytali go, czy potrafiłby zarządzać majątkiem, zatrudniać robotników i odpowiednio pokierować pracą. Ponieważ na wszystkie te pytania odpowiedział twierdząco, wysłano go z piętnastoma braćmi do Czechosłowacji, aby się zajął majątkiem pani Heydrich.

Inny oddział roboczy, złożony z 42 braci, samych dobrych rzemieślników, wysłano do Wolfgangsee w Austrii, na budowę domu dla wyższego oficera SS. Chociaż praca na zboczu góry nie była łatwa, bracia korzystali z wielu ulg. Na przykład Erichowi Frostowi, który należał do tej grupy, pozwolono sprowadzić z domu akordeon. Wieczorami mógł z kilkoma braćmi wypływać na jezioro, gdzie grywał melodie ludowe, oraz znane stare utwory koncertowe. Swoją muzyką rozweselał nie tylko braci, lecz także okolicznych mieszkańców oraz nadzorujących ich SS-manów.

Zaopatrywanie braci w pokarm duchowy w obozach koncentracyjnych stało się teraz łatwiejsze. Niemałą rolę odegrał przy tym dr Kersten, który często podróżował między mieszkaniem w Szwecji a majątkiem w Harzwaldzie. Walizki zawsze pakowały mu siostry, które Himmler przydzielił mu do pracy w majątku oraz w jego domu w Szwecji. Było między nimi milczące porozumienie: Siostra w Szwecji wkładała mu do walizki kilka Strażnic. Po przybyciu do Harzwaldu kazał rozpakować walizkę siostrze, którą zawsze zostawiał samą. Po starannym przestudiowaniu siostry przekazywały Strażnice do pobliskiego obozu koncentracyjnego.

Majątek pana Kerstena w Harzwaldzie był idealnie położony, jakieś 35 km na południe od obozu kobiecego w Ravensbrück i mniej więcej 30 km na północ od obozu męskiego Sachsenhausen. Ponieważ ciągle coś dowożono do tych obozów, więc nietrudno było przekazać literaturę przebywającym w tych obozach braciom i siostrom.

W ten sposób nawiązywano coraz ściślejszy kontakt między różnymi obozami i mieszkaniami prywatnymi, w których nasze siostry pracowały w rodzinach SS. Ten ciekawy okres opisuje Ilse Unterdörfer:

„Ciesząc się znaczną swobodą w miejscach pracy, wysłałyśmy kilka listów do naszych krewnych. Nawiązałyśmy też kontakt listowy z braćmi w Sachsenhausen przez braci pracujących w zakładach pracy poza obozem albo u wyższych dowódców SS, gdzie mieli większą swobodę. Udało nam się nawet nawiązać kontakt z braćmi na wolności, którzy dostarczali nam Strażnice. Po wielu latach karmienia się tym, czego się nauczyłyśmy przed uwięzieniem oraz od nowo przybyłych, osobiste przeczytanie Strażnicy stało się dla nas wspaniałym orzeźwieniem. Pracowałam w majątku SS w pobliżu obozu Ravensbrück pod nadzorem oficera SS, Pohla, w charakterze dozorczyni odpowiedzialnej za pracę, którą musiały tam wykonywać nasze siostry. Niektóre z nas nawet tam nocowały i w ogóle nie musiały wracać do obozu. Za pośrednictwem pewnej siostry udało mi się nawiązać kontakt z bratem Franzem Fritsche z Berlina. Spotkałam się z nim wieczorem w lesie należącym do majątku. On zawsze dostarczał mi po kilka wydań Strażnicy. Pokarm duchowy docierał do obozu jeszcze w inny sposób. Dwie siostry pracowały w fabryce i one również przynosiły do obozu Strażnice. W ten sposób Jehowa otoczył nas serdeczną opieką w najkrytyczniejszym czasie.”

Sprawozdanie brata Franza Birka dowodzi, że Jehowa błogosławił braciom, którzy mając łatwy dostęp do pokarmu duchowego, starali się przekazywać go innym. Brat ten należał do grupy, pracującej w majątku w Harzwaldzie. Bracia z tej grupy wkrótce dowiedzieli się, że jakieś 10 km dalej inna grupa braci buduje w lesie dom pod nadzorem jednego żołnierza. Ciesząc się już pewną miarą wolności, bracia z majątku w Harzwaldzie szukali możliwości nawiązania kontaktu z braćmi w lesie.

„Pewnego niedzielnego poranka” — opowiada brat Birk — „udałem się z bratem Kramerem rowerami na poszukiwanie braci w lesie. Wjechawszy do lasu, wkrótce zobaczyliśmy przesiekę i budowę nowego domu. Widząc więźnia przechodzącego przez podwórko, pomachaliśmy na niego. Brat nas zauważył i natychmiast ruszył przez las w naszym kierunku. Ponieważ na ubraniu miał fioletowy trójkąt, więc od razu wiedzieliśmy, że jest naszym bratem. Kiedy się dowiedział, że jesteśmy z komando w Harzwaldzie, zabrał nas do owego domu. Mieliśmy nową Strażnicę i natychmiast usiedliśmy do studium. Odtąd odwiedzaliśmy naszych braci co niedzielę, a nadzorujący ich sierżant z Freiburgu był życzliwy dla braci. Krótko przed Bożym Narodzeniem zagadnąłem go: ‚Panie sierżancie, co by się stało, gdyby pan odwiedził nas z naszymi braćmi w święta na majątku w Harzwaldzie?’ Po namyśle rzekł, że w tych dniach chciałby iść gdzieś z nimi, żeby mogli się ostrzyc. Gdy się dowiedział, że mamy w Harzwaldzie fryzjera, od razu się zgodził. I rzeczywiście rano w pierwszy dzień świąt przyszli do nas bracia w towarzystwie sierżanta. Siostra Schulze z Berlina, która zarządzała kuchnią, zaopiekowała się sierżantem, tak iż mogliśmy się cieszyć niezmąconym spokojem i wzajemnym towarzystwem. Po południu urządziliśmy wspaniałe zebranie, a wieczorem bracia, opromienieni radością z powodu wzruszającego spotkania, wrócili z sierżantem do siebie. Należy zaznaczyć, że wszystko to działo się pośród naszych wrogów.”

Z biegiem czasu otwierały się coraz to nowe możliwości dostarczania pokarmu duchowego do wszystkich obozów koncentracyjnych. Gertruda Ott oraz 18 innych sióstr więzionych w Oświęcimiu zatrudniono w hotelu, w którym mieszkały rodziny SS-manów. Ponieważ w tym hotelu stołowały się jeszcze inne osoby, więc siostry przebywające na wolności szybko odkryły swoje siostry z obozów koncentracyjnych, zatrudnione przy myciu okien. „My też jesteśmy siostrami”, szeptały, przechodząc pod oknami nie oglądając się w ich kierunku. Trzy tygodnie później urządziły spotkanie w toalecie. Siostry z zewnątrz przychodziły teraz regularnie i przynosiły siostrom pracującym w hotelu Strażnicę i inne publikacje, które później przekazano dalej do Ravensbrück.

Na początku grudnia 1942 r. nadarzyła się wyjątkowo dogodna okazja dla około 40 braci, których pozostawiono w Wewelsburgu do wykonania specjalnej pracy. Chociaż nadal traktowano ich jako więźniów, to jednak mieli więcej swobody, nie było już bowiem drutu kolczastego pod napięciem ani łańcucha posterunków, odgradzających od świata zewnętrznego.

Brat Engelhardt, będąc wówczas jeszcze na wolności, zobowiązał braci mieszkających w pobliżu, żeby doręczali więźniom do obozu Strażnice. Po przezwyciężeniu pewnych trudności brat Sandor Beier z Herfordu oraz siostra Martha Tünker z Lemgo zbadali sytuację, udając się po prostu w ten rejon jako młoda para na spacer. Szybko nawiązali kontakt z braćmi, których później regularnie zaopatrywali w Strażnice. Pierwszy raz spotkali się z braćmi przy pewnym grobie na cmentarzu; później chowali Strażnice w kopce siana albo osobiście wręczali braciom o północy w z góry umówionym miejscu. Za każdym razem umawiano inne miejsce spotkania. Po aresztowaniu brata Engelhardta oraz sióstr, które z nim powielały i rozpowszechniały czasopisma, wyłoniła się kwestia zaopatrzenia w pokarm duchowy braci na wolności.

Tym razem sami bracia w Wewelsburgu postarali się znaleźć rozwiązanie. Udało im się zdobyć maszynę i na niej jeden brat pisał matryce. Drugi brat skonstruował prymitywny powielacz z drewna. Utrzymujące z nimi łączność siostry spoza obozu przynosiły braciom materiały potrzebne do powielania. W końcu powielano tu tyle egzemplarzy Strażnic, że zaopatrywano znaczną część północnych Niemiec. Elisabeth Ernsting wspomina, że zawsze otrzymywała 50 Strażnic, które rozpowszechniała na swoim terenie. Do samego upadku reżymu (w roku 1945) prawie przez dwa lata z tego miejsca zaopatrywano w Strażnicę braci w Westfalii i innych rejonach.

Zaopatrywanie braci i sióstr w obozach koncentracyjnych w pokarm duchowy poprawiło się do tego stopnia, że w roku 1942 dopływ Strażnic do Sachsenhausen można już było nazwać małym strumieniem. Brat Fritsche z Berlina, skazany na śmierć, krótko przed upadkiem reżimu nazistowskiego lecz nie stracony, przez półtora roku dostarczał braciom nie tylko wszystkie nowe czasopisma, ale także starsze wydania, oraz wszystkie książki i broszury, które się ukazały w tym czasie. Było tak, jak gdyby zaprowadzono braci na żyzne pastwiska, bo każdy brat miał co wieczór do studium egzemplarz jakiejś publikacji Towarzystwa. Jakże wielka zmiana! Ale to jeszcze nie wszystko. Organizacja funkcjonowała tak sprawnie, że brat Fritsche przekazywał listy braci do ich krewnych, do braci w innych obozach, a nawet do zagranicznych biur oddziałów. W przeciągu półtora roku przemycono z obozów 150 listów i mniej więcej taką samą ilość do obozów. Listy z obozów były świadectwem zdrowego stanu duchowego braci. Ma się rozumieć sporządzono liczne odpisy tych listów. Niektóre nawet powielono i stały się źródłem zachęty dla braci na wolności, a zwłaszcza dla krewnych uwięzionych braci.

ŚMIAŁE DEKLAROWANIE TEOKRATYCZNEJ JEDNOŚCI W OBOZACH

Przez jakieś półtora roku wszystko szło dobrze, aż do momentu, kiedy jesienią 1943 roku aresztowano brata Fritsche. Sprawozdania o Sachsenhausen, znalezione podczas rewizji domowej, zwróciły na niego uwagę. Policja znalazła w jego posesji nie tylko Strażnice i inne publikacje, lecz także kilka listów od braci, które miał przekazać dalej. Gdy policja stwierdziła, że korespondencja miała charakter prawie międzynarodowy, zaczęła powątpiewać, czy komendanci obozów umieją i chcą wypełniać swoje obowiązki. Dlatego Himmler zarządził natychmiastowe przeprowadzenie inspekcji we wszystkich podejrzanych obozach.

Akcja zaczęła się przy końcu kwietnia. Jednego ranka zjawiło się w Sachsenhausen kilku urzędników tajnej policji. Nagły atak na braci był dobrze ukartowany. Pracujących wewnątrz obozu odwołano z pracy i musieli się ustawić na placu apelowym, gdzie ich pytano o teksty dzienne i poddano osobistej rewizji. Znaleziono kilka pism. Akcji tej, jak zwykle, towarzyszyło bicie. Jednakże gestapo nie zdołało zmusić braci do poddania się, gdyż Jehowa karmił ich obficie pośród nieprzyjaciół. Mieli jasną wizję danego im zlecenia i nie bali się obstawać jednomyślnie przy panowaniu teokratycznym.

Ernst Seliger został rozpoznany jako łącznik brata Fritsche i dlatego zwrócono na niego specjalną uwagę. Brat ten starał się leczyć nie tylko rany cielesne, ale też duchowe, i swoim pokornym, ojcowskim podejściem dużo się przyczynił do jedności, która panowała w tym obozie. Zaniepokoił go bardzo wynik pierwszego przesłuchania i modlił się do Jehowy, żeby jego „porażkę”, jak sądził, obrócił w zwycięstwo. Nie miało to być jednak doświadczenie tylko dla jednej osoby. Wilhelm Röger z Hilden opisuje tę sytuację: „Teraz obowiązywało: jeden za wszystkich, a wszyscy za jednego”. Oświadczenie brata Seligera, który się przyznał do rozdawania braciom tekstów dziennych dla dodania im otuchy, potwierdzili wszyscy bracia. Ponadto potwierdzili, że przeczytali literaturę sprowadzoną do obozu przez brata Seligera i że nadal będą się wzajemnie zachęcać, a w przyszłości nadal będą mówić o swej nadziei.

Upłynęły cztery dni. Niedzielnego ranka brat Seliger stawił się w administracji obozowej, gdzie miał być spisany protokół. Swoje przeżycia opisuje on: „Najpierw dałem świadectwo w trzech salach dla chorych [gdzie był zatrudniony jako asystent] (...) Pełen radości udałem się następnie do ‚jaskini lwów’. Lekarz i aptekarz akurat studiowali nasze listy, wysłane z obozu nielegalnie. Upłynęły dwie godziny na gorącej dyskusji. Kiedy wreszcie protokół został spisany, oficer dochodzeniowy zapytał mnie: ‚Seliger, co zamierzacie teraz robić? Czy nadal chcecie pisać teksty dzienne i zachęcać swoich braci? I czy nadal zamierzacie głosić tu w obozie innym więźniom?’ ‚Tak jest, nadal będę to czynił i nie tylko ja, ale wszyscy moi bracia ze mną!’ (...) O godzinie 14 skończyło się przesłuchanie i wszyscy bracia zostali powiadomieni o wyniku i o złożonym w ich imieniu oświadczeniu, co sprawiło, że wszyscy z radością podjęli natychmiast pracę kaznodziejską” — i to w barakach obozowych.

Bracia przypomnieli sobie wtedy, że mijało już prawie 10 lat, jak 7 października 1934 roku zawiadomili listownie Hitlera, że mimo gróźb nie przestaną się zbierać i głosić. Teraz, po blisko 10 latach, gestapo zrozumiało, że duch bojowy ludu Bożego nie został złamany ani w obozach koncentracyjnych, ani poza nimi. Świadczyły o tym listy.

Gestapo przeprowadziło dochodzenie w innych obozach, aby stwierdzić, czy i tam panuje tak szeroko omawiana „jedność teokratyczna”. Najbliższym obozem był Berlin Lichterfelde, oddział obozu Sachsenhausen. O tym dochodzeniu mówi brat Paul Grossmann, łącznik między obozami Sachsenhausen i Lichterfelde:

„Dnia 26 kwietnia 1944 roku gestapo uderzyło ponownie. O godzinie 10 w obozie Lichterfelde zjawiło się dwóch urzędników gestapo, aby mnie dokładnie zrewidować, jako łącznika między Lichterfelde a Sachsenhausen. Pokazali mi dwa nielegalne listy, które napisałem do braci w Berlinie. Z listów tych można się było dowiedzieć wszystkiego o naszych metodach działania. Mogliśmy stwierdzić, iż pisanie w listach takich wiadomości było wielkim błędem, ponieważ należało się spodziewać, że przy aresztowaniach lub rewizjach wcześniej czy później wpadną w ręce władz. Władze zdobyły w ten sposób szczegółowe informacje o naszej organizacji, o naszej pracy w obozach, jak również o tym, że regularnie otrzymywaliśmy pokarm od naszej matki.

„Chociaż podczas rewizji przewrócono mi wszystko do góry nogami, nie znaleziono nic oprócz jednej Strażnicy. Postawiono mnie przy bramie. Następnie przyprowadzono z pracy resztę braci. Po zrewidowaniu ich również ustawiono pod bramą w dwumetrowych odstępach. Ponieważ już dłuższy czas nie przeprowadzano takiej akcji, stało się to sensacją w obozie. W czasie przesłuchania nie obeszło się bez bicia pałkami, szturchańców i ordynarnego wymyślania. Znaleziono jeszcze kilka tekstów dziennych i Strażnic. Nie wpadło im jednak do rąk dobrze schowane obszerne sprawozdanie o doświadczeniach w Sachsenhausen, Biblia oraz kilka innych pism. Bracia wcale się nie wypierali, że pracowali aktywnie dla dobra Teokracji i że czytali Strażnice. Staliśmy tak przy bramie do godziny 23. Tymczasem podjechał wóz policyjny, „zielona Minna”, który miał odwieźć do Sachsenhausen dwunastu prowodyrów. Równało się to straceniu ich na szubienicy. Zabrano im łyżki, miski itp. Z niewiadomych przyczyn transport nie odszedł. Nie odjechał też następnego dnia, mimo że zostały już napisane powiadomienia rodzin o ich śmierci. Trzeciego dnia mieliśmy niespodziankę. Dwunastu braci nie stracono, tylko włączono z powrotem do oddziału roboczego.

Braciom w Lichterfelde przedłożono potem do podpisu następujące oświadczenie: „Ja, ........., świadek Jehowy, w obozie od ....... przyznaję się do ‚jedności teokratycznej’, istniejącej tu w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. Otrzymywałem, czytałem i przekazywałem dalej wszystkie pisma i teksty dzienne.” Każdy chętnie to podpisał.

Z podobnym skutkiem dokonano wypadów policyjnych do innych obozów. Na przykład 4 maja 1944 roku przeprowadzono rewizję w Ravensbrück, ponieważ z przechwyconych listów wynikało, że istniała łączność między obozami Sachsenhausen i Ravensbrück. Wobec „prowodyrów” zastosowano ostre sankcje lecz i tutaj siostry szybko wróciły do swoich oddziałów roboczych, ponieważ domagali się tego odpowiedzialni kierownicy. Był to jeszcze jeden dowód, że w owym czasie moc tyrana była już mocno nadwątlona.

Klęski wojsk niemieckich na froncie wschodnim w roku 1944 pociągnęły za sobą tyle ofiar w ludziach, że powoływano do wojska nie tylko starych mężczyzn i młodzież z „Hitlerjugend”, lecz także więźniom dano możliwość stanięcia do walki na froncie wschodnim. W związku z tym do obozów koncentracyjnych wysyłano komisje, które werbowały więźniów politycznych do służby w dywizji zdegradowanego generała Dirlewangera. Mieli być tam traktowani jak wolni Niemcy. Warto jednak zaznaczyć, że wszystkich więźniów noszących fioletowe trójkąty zawsze odsyłano do baraków, zanim innym więźniom proponowano możliwość wstąpienia do wojska. Wiedziano, jaką odpowiedź daliby świadkowie Jehowy, i dlatego nawet nie próbowano ich o to pytać.

POSPIESZNA EWAKUACJA OBOZÓW

I tak nadszedł rok 1945. O zbliżaniu się końca drugiej wojny światowej świadczyły trwające dzień i noc nieustanne naloty bombowców amerykańskich i angielskich oraz odwrót armii niemieckiej, przybierający charakter ucieczki. SS znalazło się w sytuacji nie do pozazdroszczenia i straciło pewność siebie, widząc, że setki tysięcy więźniów w obozach koncentracyjnych gorączkowo czekało na wyzwolenie. Te rzesze były nieobliczalne, jak materiał wybuchowy, tak iż wielu SS-manów zaczęło się bać więźniów. Himmler nadal posłuszny rozkazom swego Führera, wysłał do komendantów obozów w Dachau i Flossenbürgu następujący telegram: „Poddanie się nie wchodzi w rachubę. Obóz natychmiast ewakuować. Żaden więzień nie może się dostać żywy do rąk wroga. [Podp.] Heinrich Himmler.” Podobne zarządzenia wysłano też do innych obozów.

Był to ostatni diabelski plan, który jeszcze raz zagrażał życiu wiernych sług Bożych w obozach. Ale nie przejęli się tym zbytnio. Zaufali Jehowie, bez względu na to, co by się z nimi stało.

Oficerowie SS, na których ciążył obowiązek zlikwidowania więźniów, stanęli przed zadaniem nie do rozwiązania. Brat Walter Hamann, pracujący w kantynie SS, przypadkowo podsłuchał ciekawą rozmowę oficerów SS. Posłuchajmy go: „Oficerowie rozmawiali o zagazowaniu wszystkich więźniów. Jednakże urządzenia obozowe okazały się zbyt małe do tego celu. Potem słyszałem rozmowę telefoniczną na temat dostawy oleju paliwowego do pieców. Ale i to okazało się już niemożliwe. Była też mowa o wysadzeniu całego obozu w powietrze razem z więźniami. Zaczęto już nawet ustawiać przy barakach, przede wszystkim obok szpitali, skrzynie z dynamitem. Zaniechano jednak i tego diabelskiego planu. W końcu zdecydowano się na ewakuację 30 000 więźniów; powiedziano im, że zostaną przeniesieni do nowego, dużego obozu, który w ogóle nie istniał. W rzeczywistości chcieli nas pogrzebać w masowym grobie w Zatoce Lubeckiej, gdzie mieliśmy być załadowani na statek i zatopieni. Do tego nie był potrzebny gaz ani olej, czy dynamit.”

Tymczasem zbliżały się coraz szybciej wojska alianckie ze wschodu i zachodu. SS-mani bali się teraz o własną skórę i zaczęli tracić głowy, zwłaszcza gdy się dowiedzieli o decyzji rządu w sprawie likwidacji obozów. W obliczu problemów nie do rozwiązania SS-mani po prostu wypędzili więźniów na ulicę i prawie bez prowiantu kazali im maszerować. Kto później prześledził na mapie trasy wszystkich tych marszów, zwanych słusznie „marszami śmierci”, mógł stwierdzić, że wszystkie prowadziły w jednym kierunku. Ich celem była Zatoka Lubecka albo jakieś inne miejsce na północy nad otwartym morzem. Więźniowie mieli tam być załadowani na statki i zatopieni przed nadejściem wojsk nieprzyjacielskich.

Wkrótce zabrakło jedzenia i często nie było ani kropli wody do picia. Mimo to wygłodzonych więźniów pędzono dalej całymi dniami podczas ulewnego deszczu i przy przeciętnej temperaturze zaledwie 4 stopni C. W nocy pozwalano im położyć się na nasiąkniętej deszczem ziemi. Kto nie nadążał za przepisową szybkością marszu, tego tylna straż SS likwidowała bez żadnych skrupułów strzałem w tył głowy. Ilu ginęło podczas tych marszów, to widać z przykładu obozu Sachsenhausen. Na 26 000 więźniów w chwili ewakuacji zastrzelono w drodze z Sachsenhausen do Schwerina 10 700 osób.

W bardzo niebezpiecznej sytuacji znaleźli się nieliczni bracia, którzy przeżyli w Mauthausen. Były tam wydrążone w zboczu góry olbrzymie tunele, w których produkowano straszliwe rakiety „V-2”. Pewnego dnia jeden tunel zamurowano i podminowano. Zamierzono zmylić 18 000 więźniów alarmem lotniczym i zapędzić ich do tego tunelu, a następnie wysadzić go w powietrze. Szybkie posuwanie się radzieckich czołgów zaskoczyło jednak administrację obozową i SS-mani woleli pozostawić więźniów własnemu losowi, a pomyśleć o ratowaniu swojego życia. Nie uciekli daleko. Już po kilku dniach więźniowie rozpoznali komendanta obozu, znanego z wypowiedzi: „Chcę widzieć tylko świadectwa zgonu!” i zadeptali go na śmierć. Więźniowie polityczni zaczęli teraz mścić się krwawo na współwięźniach, którzy jako starsi, blokowi lub brygadziści przelali wiele krwi.

Marsz śmierci więźniów obozu z Dachau prowadził przez lasy i SS rozstrzeliwało każdego, kto pozostawał w tyle. Celem marszu były Alpy Oetztalskie, gdzie wszyscy, którzy by tam zdołali dotrzeć, mieli być rozstrzelani. Bracia trzymali się razem, pomagając sobie wzajemnie, co niejednego uchroniło od niechybnej śmierci i w końcu dotarli do Bad Tölz, gdzie odzyskali wolność. Brat Ropelius przypomina sobie jeszcze, że ostatnią noc spędzili okryci śniegiem w lesie Waakirchen. O świcie przyszli funkcjonariusze policji bawarskiej i powiedzieli, że są wolni, a SS-mani uciekli. W drodze bracia faktycznie widzieli broń opartą o drzewa, ale SS-manów już nie było.

Wykonując sumiennie rozkaz rządu w sprawie likwidacji wszystkich więźniów, jeszcze na kilka dni przed kapitulacją SS organizowało w Neuengamme transporty, które załadowywano na frachtowiec i dowożono do luksusowego statku „Cap Arcona”, zakotwiczonego w zatoce Neustädter. Na tym statku długości 200 m znajdowało się już jakieś 7000 więźniów. SS zamierzało wypłynąć statkiem „Cap Arcona” na otwarte morze i zatopić go razem z więźniami. Statek stał jednak ciągle pod banderą wojenną i 3 maja 1945 roku został zatopiony przez angielskie samoloty bojowe. Również frachtowiec „Thielbeck” z więźniami na pokładzie w liczbie 2000 do 3000 poszedł na dno. Jakieś 9000 więźniów znalazło się w mokrym grobie w zatoce Neustädter. Jest zrozumiałe, że to wszystko do dziś przejmuje grozą pozostałych przy życiu. Wczasowicze i pracujący przy robotach ziemnych do tej pory znajdują co roku na plaży Neustädter 12 do 17 szkieletów zatopionych więźniów.

Podobny los chciano zgotować więźniom w Sachsenhausen, wśród których było 220 braci. W ciągu dwóch tygodni morderczego marszu przebyli około 200 km.

Widząc grożące niebezpieczeństwo, świadkowie Jehowy już wcześniej wyreperowali swoje obuwie i postarali się o kilka małych wózków, na które włożyli bagaże chorych braci, a nawet wsadzali na wierzch najsłabszych. Gdyby ci bracia musieli iść cały czas pieszo, niechybnie znaleźliby się pośród z górą 10 000 zabitych. Jednakże dzięki tym przygotowaniom bracia nieco silniejsi fizycznie mogli zabrać słabszych. Po drodze wsadzano też na wózki innych, którym zabrakło sił. Gdy po takim kilkudniowym odpoczynku odzyskali trochę sił, znowu pomagali ciągnąć wózki. Nawet w tym pochodzie śmierci wszyscy trzymali się razem, jak jedna wielka rodzina i do samego końca cieszyli się ochroną Jehowy.

Pewnego popołudnia, gdy jeszcze tylko trzy dni drogi dzieliły pochód więźniów od Lubeki, SS zarządziło postój w lesie koło Schwerina. Podzieliwszy się na niewielkie grupki, bracia wznieśli z koców małe namioty. Ziemię przykryli gałązkami dla ochrony przed chłodem nocnym. Owej nocy, gdy kule radzieckie gwizdały nad głowami, a wojska amerykańskie też posuwały się naprzód, załamała się ta część frontu niemieckiego. Nie sposób opisać uczucia, jakie ogarnęło wszystkich, gdy nagle w środku nocy rozległo się wołanie, które się rozeszło tysiąckrotnym echem: „JESTEŚMY WOLNI!” Jakieś 2000 SS-manów, którzy dotąd nadzorowali więźniów, teraz szybko i dyskretnie ściągali mundury i wkładali cywilne, a nawet więzienne ubrania, aby nie dać się rozpoznać. Ale już po kilku godzinach niektórzy zostali rozpoznani i zamordowani bez miłosierdzia.

Czy bracia mieli przystać na propozycję oficerów amerykańskich, którzy w tym czasie nadeszli, i zwinąć obóz w środku nocy? Po rozważeniu tej sprawy z modlitwą postanowili zaczekać do wschodu słońca. Pozostali jednak jeszcze kilka godzin dłużej, ponieważ pewien gospodarz spośród uchodźców podarował im dwa centnary grochu. Przygotowano wspaniały posiłek! Jakże się bracia cieszyli! Prawie dwa tygodnie praktycznie biorąc nie mieli nic w ustach z wyjątkiem ziół, które zbierali po drodze i w nocy gotowali w lesie, jeśli mieli wodę.

Jakże byli wdzięczni, gdy stwierdzili, że nikogo z nich nie brakowało. Jak się później dowiedzieli, mieli jeszcze jeden powód do dziękowania Jehowie. Ponieważ SS nie wiedziało dokładnie, gdzie się znajduje front, więc zarządzono kilkudniowy postój w lesie, przerywając marsz na północ. Właśnie tych kilka dni wystarczyłoby na dotarcie do Zatoki Lubeckiej przed załamaniem się frontu niemieckiego.

Teraz nie był już potrzebny pośpiech. Jeszcze tam, w lesie koło Schwerina, bracia zaczęli pisać na maszynie, wyrzuconej przez żołnierzy z ruchomego biura, sprawozdanie o swych przeżyciach. Sprawozdanie to zawierało rezolucję, zredagowaną pod wpływem trudnego do opisania uczucia, że od kilku godzin są wolni, oraz pod wpływem szczerego doceniania ochrony Jehowy, doznanej podczas wieloletniego pobytu w „lwiej jamie”. Oto rezolucja:

3 maja 1945 r.

REZOLUCJA

„Rezolucja powzięta przez 230 świadków Jehowy z sześciu narodowości, zebranych w lesie koło Schwerina w Meklemburgii.

„My, zebrani tu świadkowie Jehowy, ślemy najserdeczniejsze pozdrowienia wiernemu sprzymierzonemu ludowi Jehowy i jego towarzyszom na całej ziemi słowami Psalmu 33:1-4 i 37:9. Niech się stanie wiadome, że nasz wielki Bóg, którego imię jest Jehowa, dotrzymał słowa wobec swego ludu, w szczególności na terytorium Króla Północy. Okres ciężkich doświadczeń mamy za sobą, a ci z nas, którzy zostali wyrwani z gorejącego pieca, nawet nie przeszli swądem spalenizny (zobacz Daniela 3:27). Przeciwnie, są napełnieni siłą i mocą Jehowy i skwapliwie oczekują dalszych rozkazów Króla, by popierać sprawy teokratyczne. Nasze postanowienie i nasza gotowość są wyrażone w Księdze Izajasza 6:8 i w Jeremiasza 20:11 (Menge). Dzięki pomocy naszego Pana i dzięki jego łaskawemu wsparciu nie powiodły się zamiary wroga, by nakłonić wierny lud Boży w tym kraju do złamania jego prawości, chociaż stosowano wobec niego niezliczone diabelskie środki przemocy i tysiące średniowiecznych metod inkwizycyjnych, zarówno natury psychicznej jak i fizycznej, a także rozliczne pochlebstwa i mamienia. Wszystkie te różnorodne przeżycia, których opis zająłby kilka tomów, zostały krótko ujęte słowami apostoła Pawła w Liście 2 do Koryntian 6:4-10 i 11:26, 27, a przede wszystkim w Psalmie 124 (Przekład elberfeldzki). Szatan i jego demoniczne narzędzia okazały się więc znowu kłamcami (Jana 8:44). Wielka kwestia sporna raz jeszcze została rozstrzygnięta ku chwale Jehowy. — Joba 1:9-11.

„Ku naszej i Waszej radości niech Wam będzie wiadomo, że Pan Jehowa obdarzył nas bogatą zdobyczą, przyłączając do nas 36 ludzi dobrej woli, którzy po opuszczeniu Sachsenhausen (...) z własnej woli oświadczyli: ‚Chcemy iść z wami, albowiem zrozumieliśmy, że z wami jest Bóg’. Spełniły się więc słowa z Zachariasza 8:23! Z powodu pospiesznego wymarszu wielu przyjaciół Teokracji nie zdążyło przyłączyć się do nas, ale Jehowa tak pokieruje sprawami, że wkrótce znajdą drogę do nas.

„My, świadkowie Jehowy, ponownie oświadczamy, że gotowi jesteśmy dochować niewzruszonej wierności Jehowie i pozostać całkowicie oddani Jego Teokracji.

„Uroczyście ślubujemy, że naszym jedynym pragnieniem jest służyć po wszystkie czasy Jehowie i Jego wielkiemu Królowi Jezusowi Chrystusowi ochotnym i radosnym sercem, i czynimy to z głębokiej wdzięczności za długi łańcuch niezliczonych dowodów cudownego ocalenia i wybawienia z tysięcy trudności, ataków i ucisków podczas naszego pobytu w lwiej jamie. Byłaby to dla nas najmilsza nagroda.

„Mając pewność rychłego zobaczenia się, kończymy naszą rezolucję słowami Psalmu 48.

„Wasi współsłudzy dla świętego imienia Jehowy”

Dopiero po wyrażeniu wdzięczności Jehowie za Jego niezasłużoną życzliwość i ochronę oraz za odzyskaną wolność bracia zwinęli obóz. Chociaż tej pierwszej nocy po wyzwoleniu zmarło jeszcze jakieś 900 do 1000 więźniów, bracia bez żadnych strat dotarli do Schwerina. Musieli jednak pozostać tam 2 do 3 miesięcy, ponieważ mosty na Elbie były zniszczone. Znaleźli schronienie w stajni wojskowej, gdzie mogli powielać Strażnice, a codziennie z rana urządzali studium tego czasopisma, żeby się przygotować duchowo do czekającej ich pracy. Jednocześnie rozpoczęli działalność kaznodziejską, chociaż zmuszeni warunkami czynili to w ubraniach więziennych. W końcu mogli się udać w drogę na zachód, żeby się połączyć z rodzinami i zobaczyć, co da się zrobić, żeby zorganizować na nowo dzieło Królestwa.

SPRAWOZDANIE O ZACHOWANIU PRAWOŚCI

Sprawozdanie to powstało w wyniku starań podjętych dla odtworzenia ważnego fragmentu współczesnej historii ludu Jehowy. Zawiera ono jednak zaledwie maleńką cząstkę interesujących doświadczeń braci i sióstr pod terrorem nazistowskim w Niemczech. Dużo, dużo książek trzeba by napisać, żeby wyrazić wszystko, co świadkowie Jehowy przeżyli z powodu trzymania się mocno czystego wielbienia Jehowy i stawania w obronie Jego imienia. Niech więc opisane tu doświadczenia kilku braci mówią za wszystkich, którzy też zasługują na wspomnienie, nie żeby wysławiać w ten sposób ludzi, lecz samego Jehowę. To On podjął we właściwym czasie odpowiednie kroki, aby wyzwolić swój lud jako całość, chociaż dopuścił, żeby wielu z nich oddało życie dla Jego świętego imienia.

Kto w roku 1945 rozmawiał z tymi, którzy wyszli spod jarzma tyranii, ten z pewnością pamięta, jak często wspólnie czcili Jehowę słowami Psalmu 124. Pamiętają wspaniałe artykuły Strażnicy, wydane na początku prześladowań. Jehowa przygotował w nich swój lud do przetrwania tych ciężkich czasów. Teraz rozumieli, co miał na myśli Jezus, kiedy mówił, żeby się nie bać tych, którzy mogą zabić ciało. Wiedzieli, co to oznacza być wrzuconym do pieca ognistego lub — jak Daniel — do lwiej jamy. Przekonali się także, że Jehowa jest potężniejszy, i że ich czoła uczynił twardszymi niż czoła wrogów. Zgadzali się z tym nawet postronni obserwatorzy i często o tym wspominają historycy, gdy omawiają ten okres dziejów Niemiec. Na przykład Michael H. Kater, w kwartalniku Zeitgeschichte, 1969, zeszyt 2 pisze:

„‚Trzecia Rzesza’ każdy opór wewnętrzny zawsze zwalczała jedynie brutalną siłą, i nawet wtedy często nie była w stanie stłumić buntu w narodzie niemieckim ani nie potrafiła w latach 1933-1945 rozwiązać problemu Poważnych Badaczy Pisma świętego. W roku 1945 świadkowie Jehowy wyszli z prześladowań nieco osłabieni, ale z duchem niezłamanym.”

Podobnie w recenzji książki Kirchenkampf in Deutschland (Walka kościołów w Niemczech) Friedrich Zipfel pisze:

„Chyba nie ma analizy ani pamiętników na temat obozów koncentracyjnych, które by nie omawiały silnej wiary, pracowitości, uczynności i fanatycznego męczeństwa Poważnych Badaczy Pisma świętego. W przeciwieństwie do tego w ogólnej literaturze opozycyjnej, która pochodzi z okresu przed uwięzieniem ich, nie mówi się w ogóle albo wspomina się tylko mimochodem o walce świadków Jehowy. Działalność i prześladowanie Badaczy Pisma świętego są bardzo osobliwym wypadkiem. Członkowie tej niewielkiej społeczności religijnej padli w 97%, a więc prawie wszyscy, ofiarą nazistowskiego prześladowania. Jedna trzecia z nich poniosła śmierć ‚przez stracenie i inne akty przemocy, głód, choroby lub pracę niewolniczą’. Ta bezprzykładna bezwzględność w gnębieniu została spowodowana bezkompromisową wiarą, która była niemożliwa do pogodzenia z ideologią nazistowską.”

Jakże upokorzony został Führer pokonanego państwa niemieckiego! Goebbels wyraził się o nim 31 grudnia 1944 roku: „Gdyby świat naprawdę wiedział, co on ma do powiedzenia i do zaofiarowania i jak głęboka jest jego miłość do swego narodu i całej ludzkości, wtedy natychmiast odrzuciłby swoich fałszywych bogów i jemu oddałby hołd (...), człowiekowi, który postawił sobie za cel wyzwolenie swojego narodu (...) Z jego ust nigdy nie wyszło żadne fałszywe słowo, żadna podła myśl (...) Jest on samą prawdą.” I oto ten człowiek, który chciał być bogiem, popełnił samobójstwo.

Jakże upokorzeni zostali też ci, którzy zaufali Hitlerowi, na przykład Himmler, który bez skrupułów wykonywał jego zarządzenia! Właśnie Himmler przez wiele lat tak bardzo utrudniał życie wiernym sługom Jehowy. Za ileż przelanej krwi ponosi odpowiedzialność! W roku 1937 przechwalał się do naszej siostry w Lichtenburgu: „Wy też się jeszcze poddacie. Poskromimy was. My wytrzymamy dłużej niż wy!” Jakże musiał być przygnębiony po załamaniu się dyktatury nazistowskiej, gdy podczas ucieczki spotkał w Harzwaldzie brata Lübkego i zapytał go: „No, badaczu, i co teraz będzie?” Brat Lübke dał mu wtedy obszerne świadectwo i oświadczył, że świadkowie Jehowy zawsze liczyli na upadek reżymu nazistowskiego i na odzyskanie wolności. Himmler odwrócił się bez słowa, a krótko potem otruł się po aresztowaniu przez żołnierzy brytyjskich.

Natomiast ci, którzy wielbili Jehowę, jakże się cieszyli mimo ciężkich warunków! Mieli przywilej dowieść swej prawości wobec Suwerennego Władcy Wszechświata. Za rządów Hitlera 1687 braci straciło pracę, 284 przedsiębiorstwa, a 735 zabrano mieszkania; 457 pozbawiono prawa wykonywania zawodu. W 129 wypadkach zabrano im ziemię, 826 osobom odebrano renty, a 329 doznało innych strat. 860 dzieci zabrano rodzicom. W 30 wypadkach unieważniono małżeństwa „z urzędu”, a w 108 na żądanie przeciwnego prawdzie partnera małżeńskiego. Aresztowano ogółem 6019 braci, niektórych po dwa, trzy, a nawet więcej razy, tak iż zarejestrowano ogółem 8917 aresztowań. Wszyscy razem zostali skazani na 13 924 lata i dwa miesiące więzienia. Stanowi to dwa i ćwierć raza tyle, co okres, który upłynął od stworzenia Adama. Do obozów koncentracyjnych wtrącono 2000 braci i sióstr, gdzie przebywali ogółem 8078 lat i 6 miesięcy, co daje przeciętną po cztery lata na każdego. Ogółem 635 braci i sióstr zmarło w więzieniu, 253 skazano na śmierć, a na 203 wykonano wyroki. Oto sprawozdanie o zachowaniu prawości!

ROZPOCZYNA SIĘ ODBUDOWA

Tuż po wojnie jedynie bracia z Domu Betel w Szwajcarii mieli łączność z braćmi w Niemczech. Dlatego też gdy się dowiedzieli, że nawet po zwolnieniu braci z obozów koncentracyjnych w wielu zborach utrzymywały się niepożądane tendencje, rozesłali do zborów następujący list:

„Do wszystkich umiłowanych współsług w Niemczech

„Drodzy Braterstwo w Chrystusie!

„Nareszcie wydostaliście się z jarzma niewoli nazistowskiej! Niektórzy z Was przez długie lata cierpieli w więzieniach lub obozach koncentracyjnych albo też znosili inne formy prześladowań. (...).

„Ale nikt z tych, którzy byli godni znosić szczególne cierpienia dla imienia naszego Pana, nie będzie z tego powodu zarozumiały ani nie otoczy się nimbem męczennika i nie będzie się wynosił nad tych, którzy nie byli w więzieniu czy obozie koncentracyjnym. Nikt nie powinien się chełpić przed ludźmi z powodu doznanych cierpień. Nie zapominajcie, że wielu braci, którzy pozostali w domu, również borykało się z licznymi problemami i dźwigało ciężkie brzemiona. Chrześcijanin nie może sobie sam obierać cierpień jakie ma znosić. To Pan decyduje o nich, albo raczej je dopuszcza.

„Dlatego też, drodzy braterstwo, nie sprawiajmy nikomu przykrości i nie bądźmy stronniczymi ani nie potępiajmy nikogo, kto naszym zdaniem poszedł na kompromis albo miał zamiar to zrobić. Pan osądza nasze serca. Czyta w nich, jak w otwartej księdze (...)

„Brat Erich Frost z Lipska został upoważniony do pokierowania sprawami na waszym terenie. Jednakże zgodnie z zaleceniami prezesa jest to zarządzenie tymczasowe. Brat Frost będzie w miarę możliwości regularnie informował prezesa o postępach dzieła świadczenia.

„Dzieło głoszenia zostało pod nadzorem nowego prezesa Towarzystwa, brata Nathana Homera Knorra, jeszcze lepiej zorganizowane i czyni wielkie postępy! (...)

„Rodzina Domu Biblijnego w Bernie

(podpis) Fr. Zürcher”

Bracia Frost, Schwafert, Wauer, Seliger, Heinicke i inni natychmiast po wyzwoleniu rozpoczęli starania o odzyskanie posesji Towarzystwa, mając na uwadze ponowne kierowanie dziełem z tego miejsca. Później jednak okazało się to niemożliwe z powodu wrogiego nastawienia władz.

Brat Frost, który w tym czasie został mianowany nadzorcą biura oddziału, poprosił braci: Willego Macco z Saarbrücken, Hermanna Schlömera i Alberta Wandresa z Wiesbaden oraz brata Franke z Moguncji, by organizowali zbory i troszczyli się o nie w tych częściach Niemiec Zachodnich, w których podczas zakazu byli strefowymi kierownikami służby.

Jednocześnie brat Franke starał się zakupić papier w okolicach Stuttgartu, aby rozpocząć drukowanie Strażnic w małych nakładach. Zatroszczono się również o wygłaszanie wykładów przez radio z rozgłośni w Stuttgarcie, Frankfurcie i Saarbrücken, aby w ten sposób zwrócić uwagę publiczności na wieść o Królestwie. W końcu brat Franke wynajął w Wiesbaden dwa lokale biurowe, a tydzień później, w tym samym budynku, niewielki lokal na mieszkanie.

Pod koniec roku 1945 brat Frost udał się z Magdeburga do Stuttgartu, aby omówić sprawy organizacyjne z wiernymi braćmi, którzy zamierzali pracować pełnoczasowo jako słudzy podróżujący lub członkowie Rodziny Betel. Ponieważ Towarzystwo było zarejestrowane w Magdeburgu, w Niemczech Wschodnich, więc wydawało się konieczne otwarcie biura oddziału także w Stuttgarcie, w Niemczech Zachodnich.

Wkrótce brat Frost pojechał do Holandii, aby się spotkać z bratem Knorrem i po raz pierwszy osobiście z nim rozmawiać. W drodze zatrzymał się w Wiesbaden, i po obejrzeniu wynajętych przez brata Franke lokali, zarzucił plany co do Stuttgartu, a postanowił otworzyć biuro oddziału w Wiesbaden. Oznaczało to, że wynajęte przez brata Franke dwa lokale biurowe oraz jego małe mieszkanko miały się stać domem Betel, gdzie niebawem pracowało i żywiło się 20 braci i sióstr.

Mniej więcej rok później władze miejskie w Wiesbaden zaofiarowały bratu Franke, jako byłemu więźniowi obozów koncentracyjnych, dwupokojowe mieszkanie przy Wilhelminenstrasse 42. W związku z tym przeprowadził się nie tylko brat Franke, ale Rodzina Betel. Większy pokój przeznaczono na Dom Betel. Dzięki niezasłużonej życzliwości Jehowy udało się wynająć w tym samym budynku jeszcze jeden pokój, stanowiący własność pewnej siostry i tam urządzono biuro. Tu po raz pierwszy odwiedził braci w Niemczech brat Knorr.

Bracia niejednokrotnie zgłaszali się do nadburmistrza, który obiecał im przydzielić nie tylko lokal, ale nawet cały dom, jednakże nic z tego nie wychodziło. Teraz wykorzystali zbliżającą się wizytę prezesa Towarzystwa Strażnica, niezwłocznie zawiadamiając o niej odpowiednich urzędników, a zwłaszcza owego nadburmistrza. Bracia zapytali go, co mają odpowiedzieć prezesowi Towarzystwa, który jest Amerykaninem, gdy zechce się dowiedzieć, jaki lokal przydzielono im na pełnienie ich powinności. Powołali się przy tym na dobrowolnie przyjęte przez władze zobowiązanie naprawienia krzywd wyrządzonych świadkom Jehowy przez zakaz Hitlera i długoletnie uwięzienie braci. Jakież było zdumienie braci, gdy nadburmistrz odrzekł: „To dlaczego nie zajmujecie zachodniego skrzydła w Kohlheck?” Budynek ten był przeznaczony na koszary dla wojsk lotniczych, ale przed zakończeniem wojny nie zdążono go wykończyć i oddać do użytku. Właśnie o tym budynku bracia marzyli i niejednokrotnie starali się o niego, ale jak dotąd bezskutecznie.

Mając tak radosną wiadomość, bracia z niecierpliwością wyczekiwali wizyty brata Knorra, podczas której można było sporządzić umowę i podpisać ją przez prezesa Towarzystwa Strażnica.

ZJAZD W NORYMBERDZE

Podczas gdy bracia gorliwie organizowali zbory i zaopatrywali je w pokarm duchowy mimo braku papieru, coraz bardziej pragnęli znaleźć się na wielkim kongresie. Ale w owym czasie zorganizowanie takiego kongresu nastręczało wiele problemów, nie tylko z powodu niedostatecznej ilości środków żywnościowych i pomieszczeń, lecz także dlatego, że Niemcy były podzielone na cztery strefy okupacyjne, a podróżowanie z jednej strefy do drugiej było niezwykle utrudnione. Mimo to brat Frost poprosił brata Franke, żeby poczynił przygotowania do zorganizowania przynajmniej jednego zgromadzenia okręgowego w każdej strefie, przy czym w strefie amerykańskiej — jeśli się tylko da — chciano urządzić kongres w Norymberdze.

Kiedy pierwsze starania zawiodły, pewien brat udał się osobiście do władz w Norymberdze i stwierdził, że mimo wszystko istnieje możliwość zorganizowania tam kongresu. Uzgodniono termin na 28 i 29 września. Niecierpliwość wśród braci rosła, tym bardziej, że podano do wiadomości, iż władze wojskowe zezwoliły nam w końcu na korzystanie z terenów Zeppelinwiese w Norymberdze.

W tym czasie w Norymberdze odbywał się proces „zbrodniarzy wojennych”, na którym miały zostać wydane wyroki w dniu 23 września. Ta data została już kilka tygodni wcześniej ustalona i ogłoszona na całym świecie.

Kiedy już wiedziano, że kongres będzie się mógł odbyć w Norymberdze, bracia w ostatniej chwili postanowili przedłużyć go o jeden dzień, tak że miał się skończyć w poniedziałek, 30 września. Gdy już załatwiono wszystko, co się wiązało ze zmianą rozkładu jazdy pociągów specjalnych i innymi sprawami dotyczącymi tego trzeciego dnia zgromadzenia, nagle radio i prasa podały na cały świat wiadomość, że wyroki w procesie zbrodniarzy wojennych zostaną ogłoszone dopiero 30 września. Wywołało to kłopoty, bo amerykańskie władze wojskowe, obawiając się demonstracji w Norymberdze, ogłosiły godzinę policyjną. Oznaczało to, że mieszkańcy miasta nie mogliby przybyć w poniedziałek na wykład publiczny. Przełożono go więc natychmiast na niedzielę, na godzinę 19⁠30 wieczorem. Brat Frost przemawiał wówczas na temat: „Chrześcijanie w piecu ognistym”. Bracia zgromadzeni w liczbie 6000 osób wielce się ucieszyli, kiedy usłyszeli, że przybyło 3000 mieszkańców Norymbergi, aby wysłuchać tego wykładu.

Chociaż urzędnicy reprezentujący amerykańskie władze wojskowe usiłowali początkowo nie zezwolić na trzeci dzień kongresu z powodu ogłoszenia w tym samym dniu wyroku na zbrodniarzy wojennych, to jednak bracia odnieśli zwycięstwo. Po długich pertraktacjach urzędnicy wycofali żądanie przerwania kongresu. Jakże mogliby zabronić świadkom Jehowy przeprowadzenia kongresu w spokoju i bez zakłóceń, skoro to właśnie oni przez długie lata niezłomnie opierali się tym, którzy teraz stali przed sądem?

I tak w poniedziałek rano, na tym kongresie pod hasłem: „Umocnieni na okres powojenny” bracia przeżywali dalsze emocje, gdy wysłuchali wykładu: „Odważni pomimo ogólnoświatowego sprzysiężenia”.

Kto potrafi opisać uczucia 6000 zgromadzonych braci, którzy zdali sobie sprawę z tego, jak Jehowa pokierował biegiem wydarzeń? Pomyślmy tylko: świadkowie Jehowy, którzy mają prawdziwe orędzie pokoju dla ludzkości, pierwsi po upadku reżimu nazistowskiego otrzymali pozwolenie na zgromadzenie się na terenach, będących niegdyś hitlerowskim placem defilad. Czy potrafimy sobie wyobrazić, co czuli na myśl, że właśnie w tym trzecim dniu ich kongresu ogłaszano wyroki śmierci na tych, którzy reprezentowali ów morderczy system, mający na celu wytępienie wszystkich świadków Jehowy? Przewodniczący zgromadzenia oświadczył: „Za cenę przeżycia tego dnia, który jest zaledwie przedsmakiem triumfu ludu Bożego nad wrogami w bitwie Armagedonu, warto było przesiedzieć 9 lat w obozie koncentracyjnym”. Wypowiedź ta została podchwycona przez prasę i obiegła cały świat.

POMOC Z ZAGRANICY

W roku 1947 bracia Knorr, Henschel i Covington odwiedzili braci w Niemczech. Podczas ich wizyty poczyniono przygotowania do zorganizowania w Stuttgarcie kongresu, który miał się odbyć w sobotę 31 maja i w niedzielę 1 czerwca. Z powodu całkowitego zbombardowania miasta brakowało sal, wynajęto więc plac na przedmieściu. Na kongresie było obecnych około 7000 osób.

Brat Knorr stwierdził podczas swojej wizyty, że nadal są niezbędne dostawy żywności i odzieży organizowane przez Towarzystwo. Bracia ze Szwajcarii chcąc okazać braterską miłość i pomoc braciom niemieckim, będącym w trudnej sytuacji, wysłali im znaczną ilość żywności i odzieży. Ale brat Knorr tak się przejął ich ubóstwem, że postanowił zachęcić braci, którzy za kilka tygodni mieli się zebrać na kongresie w Los Angeles, aby wysłali braciom niemieckim żywność i odzież. Tymczasem bracia niemieccy nic sobie nie robili z własnej biedy, tak byli szczęśliwi i wdzięczni za przygotowaną im przez Jehowę ucztę duchową i za to, że brat Knorr był wśród nich.

Kiedy bracia w Stanach Zjednoczonych dowiedzieli się od brata Knorra o sytuacji w Niemczech i zostali zachęceni do okazania pomocy, samorzutnie zebrali 140 000 dolarów, za co zakupiono i wysłano do Niemiec 22 000 dużych paczek żywnościowych od organizacji CARE zajmującej się taką pomocą. Poza tym bracia ofiarowali 220 ton odzieży — garniturów, ubiorów damskich, bielizny oraz butów, dla mężczyzn, niewiast i dzieci.

Po otrzymaniu wiadomości, że ta pomoc jest w drodze, rozpoczęto w Domu Betel przygotowania do szybkiego jej rozprowadzenia. Na przedmieściu Wiesbaden wynajęto pomieszczenie w gospodzie, gdzie sortowano i rozdawano odzież. Każdy głosiciel, który przez sześć miesięcy był czynny, — innymi słowy kto nie zaczął raportować tylko po to, by otrzymać paczkę — został zarejestrowany, ponieważ dla każdego została przeznaczona duża i wartościowa paczka z żywnością.

Zaledwie rozpoczęto podział, a już do biura oddziału napływały od braci stosy listów z wyrazami podziękowania. Wzruszająca była szczera wdzięczność braci za ofiarowane dary, skierowana do Jehowy i ofiarodawców, ich braci w Ameryce. Często się zdarzało, że czytając te listy, trzeba było na chwilę przerwać czytanie, aby wytrzeć napływające do oczu łzy. Na przykład pewien brat po otwarciu paczki razem ze swym dwunastoletnim synem klęknął i dziękował Jehowie za ten serdeczny dar od braci.

Brat Knorr postarał się też o wysłanie do Niemiec daru w postaci blisko półtora miliona książek: „Niech Bóg będzie prawdziwy”, Nowy Świat„Prawda was wyswobodzi”. Za pieniądze uzyskane z rozpowszechnienia tych książek miała być założona fundacja wspierająca działalność biura oddziału. Jehowa zatroszczył się więc, aby dzieło Królestwa w Niemczech mogło się znowu rozwijać.

NAPRZÓD POMIMO TRUDNOŚCI POWOJENNYCH

Rok 1948 rozpoczął się serią strajków na południu Niemiec i w Zagłębiu Ruhry z powodu trudności związanych z wyżywieniem. Zmniejszano racje mięsa i tłuszczu. Chociaż według danych ogłoszonych przez ONZ człowiek powinien spożyć 2620 kalorii dziennie, w niektórych okolicach racje zawierały tylko 1000, a często nawet 700 kalorii. Prawie każdy głodował, a sytuacja z dnia na dzień się pogarszała, co powodowało ogólne rozgoryczenie.

Lecz lud Jehowy rozpoczął nowy rok z entuzjazmem i zapałem. Dnia 1 stycznia odbyło się w każdym zborze specjalne zebranie, na którym ogółem były obecne 38 682 osoby, a 27 056 głosicieli brało w owym miesiącu udział w pracy polowej, co oznaczało 2183 głosicieli więcej niż w poprzednim miesiącu. Akurat wtedy miała się rozpocząć coroczna kampania rozpowszechniania Strażnic, a w Niemczech brakowało Strażnic nawet do osobistego użytku. Z powodu szczupłych zapasów papieru i innych trudności związanych z ciężką sytuacją był to poważny problem. Brat Knorr podjął starania, aby w Szwajcarii wydrukowano i wysłano do Niemiec wystarczającą ilość Strażnic, tak iż w styczniu nie tylko każdy głosiciel posiadał własny egzemplarz, ale każdy zbór otrzymał jeszcze pewną ilość czasopism dla zainteresowanych regularnie obecnych na studium Strażnicy. Byliśmy więc zaopatrzeni w pokarm duchowy.

W owym czasie większość miast niemieckich była tylko kupą gruzów. Taki sam los spotkał też miasto Kassel, które zostało prawie całkowicie zburzone i według wstępnych ocen komisji planowania, dotyczących prowadzenia robót porządkowych, sama wywózka gruzów miała trwać około 23 lat. Tu właśnie miał się odbyć kongres. Miasto nie mogło nam zaofiarować nic innego, jak tylko obszerne tereny Karlswiese, to znaczy łąkę, na której można było naliczyć ponad 50 wielkich lejów od bomb. Ale bracia bogaci w odpowiednie doświadczenia, zdobyte w obozach koncentracyjnych, natychmiast zabrali się energicznie do pracy, mimo licznych sceptycznych uwag ze strony urzędników. Prymitywnymi metodami zwieźli z najbliższych zburzonych domów jakieś 10 000 metrów sześciennych kamieni i gruzu do wyrównania wszystkich lejów. Praca ta zajęła blisko cztery tygodnie.

Tygodnie te były dla braci niełatwą próbą, bo gdy tylko rozpoczęli pracę, zaczął padać deszcz, który padał do samego kongresu. Ani ciężka praca, ani deszcz nie zdołały stłumić radosnego nastroju, chociaż wszyscy byli przemoknięci. Na uwagi ludzi, że przy takiej pogodzie nie może się odbyć kongres, odpowiadali optymistycznie, że kongres rozpocznie się przy słonecznej pogodzie.

Podczas prac przygotowawczych ogłoszono reformę walutową. Obawiano się więc przykrych następstw. Dnia 21 czerwca nowa waluta weszła do obiegu, przy czym każdy obywatel trzech sektorów zachodnich otrzymał za 60 starych marek 40 marek nowych. Po miesiącu wypłacano pozostałe 20 marek. Konta bankowe zredukowano do 1/10 w stosunku do starej waluty i w większości wypadków chwilowo całkiem zamrożono.

Szybko poznano wartość nowej waluty. Nagromadzone zapasy wystawiono teraz na sprzedaż, a różne przedmioty, przez długie lata niedostępne, można było kupić w każdym sklepie. Ale nasi bracia byli świadomi swych potrzeb duchowych, a fundusze woleli zużyć na pokrycie kosztów związanych z kongresem. Aby uzyskać potrzebne pieniądze, wielu sprzedawało takie cenne przedmioty, jak aparaty fotograficzne. Ręka Jehowy nie była za krótka na to, aby pomóc tym, którzy sprawy Królestwa stawiali na pierwszym miejscu. Siostra Neupert z Monachium opowiada: „Z braku pieniędzy nie stać mnie było na kupno cukru, wobec czego moja hodowla pszczół została zagrożona. Ale dla mnie ważniejszy był wyjazd na kongres i nie doznałam rozczarowania. Po powrocie z Kassel stwierdziłam, iż pszczoły tak pilnie pracowały, że w owym roku zebrałam około 1000 kg miodu.”

Przyjeżdżających do Kassel braci z biura oddziału powitano słowami z proroctwa Izajasza 12:3: ‚Będziecie z radością czerpać wodę’. Bracia wypisali te słowa na transparencie i wywiesili nad wejściem na Karlswiese. Inni, którzy nadal wylewali wodę z pozostałych lejów, aby szybciej osuszyć ziemię, witali ich własną wersją tego wersetu: ‚Będziecie wiadrami czerpać wodę’.

Do Kassel przybyło z różnych stron 17 pociągów specjalnych, a w piątek rano po kilkutygodniowych ulewnych deszczach nad głowami 15 000 obecnych rozbłysło słońce na bezchmurnym niebie. W drugim dniu było obecnych 17 000 osób, a na publiczny wykład, będący punktem kulminacyjnym kongresu, przybyło aż 23 150 osób, nie licząc tłumu mieszkańców Kassel, stojących na ulicach i wokół terenów, na których odbywał się kongres. Miejscowe gazety pisały, że na Karlswiese zebrało się „25 000 do 30 000 ludzi”.

Obecny był także burmistrz i będąc pod ogromnym wrażeniem wykonanej przez braci pracy, wygłosił krótką przemowę. Piękna pogoda utrwaliła się, a będący katolikiem szef policji, który na drugi dzień przybył na teren kongresu, wyraził się do braci: „Chyba macie dobrą opinię u Tego w górze!” Po chwili zaś dodał: „Lepszą niż my”.

Jedną z wielu niespodzianek tego kongresu było wręczenie każdemu z obecnych bezpłatnego egzemplarza książki Prawda was wyswobodzi oraz dwóch egzemplarzy broszury Radość dla wszystkiego ludu. Dalszą atrakcję stanowiła służba polowa. Specjalne pociągi rozwoziły braci do okolicznych miast, nawet do Paderborn, siedziby biskupa, którą opracowano w ciągu jednego dnia. Na tym kongresie ochrzczono 1200 osób.

Lud Jehowy, zawsze skłonny sprawy Królestwa stawiać na pierwszym miejscu, cieszył się pokojem, jednością i wzrostem. W miesiącu lipcu, w którym odbywał się kongres, 33 741 głosicieli raportowało udział w służbie kaznodziejskiej, a w sierpniu liczba ta wzrosła do 36 526 głosicieli. Rok służby przyniósł 83% wzrostu. Rosła też liczba zborów, a 15 października przeprowadzono nowy podział na obwody, w wyniku czego było ich teraz aż 70.

Również w roku 1948 ustawiono w Domu Betel w Wiesbaden pierwsze prasy arkuszowe. Ponieważ w tym samym czasie z Brooklynu nadeszła duża przesyłka papieru, podarowana przez braci, umożliwiło to drukowanie na większą skalę. Przez długi czas dwie prasy pracowały dzień i noc. Te dwie prasy wzbudzały wielkie zainteresowanie osób postronnych, ponieważ żadna firma nie była wówczas w stanie wyprodukować takich pras. Prasy te należały do dawniejszego milionera i zostały silnie uszkodzone przez nalot bombowy na miasto Darmstadt. Po roku 1945 właściciel oraz kierownik jego biura odkopali z gruzów części żelazne tych maszyn i dostarczyli je do fabryki w Johannisbergu nad Renem, gdzie prasy te zostały wyprodukowane. Nie mając pracy dla robotników, kierownictwo fabryki z zadowoleniem przyjęło zamówienie i szybko zmontowano te maszyny na nowo. Sekretarka tego bogatego niegdyś drukarza, która wkrótce stała się jego żoną, poznała w tym czasie prawdę i skłoniła męża do odstąpienia tych pras Towarzystwu po bardzo niskiej cenie.

Już wcześniej w małej drukarni w Karlsruhe bracia przez półtora roku drukowali po 4000 do 6000 czasopism miesięcznie. Drukarnia ta należała kiedyś do nazistów i została przejęta przez amerykańskie władze okupacyjne, które miały zamiar przekazać ją osobom prześladowanym przez reżim nazistowski. Ponieważ członkowie Rodziny Betel również należeli do tej grupy, drukarnia została im przekazana pod warunkiem, że osobiście obejmą kierownictwo. Na kierownika drukarni wyznaczono Erwina Schwaferta, który miał też dbać o to, by drukować tam Strażnice tak długo, aż zostanie uruchomiona nasza własna drukarnia.

Rozprowadzanie czasopism było oddzielnym problemem. Chociaż liczba głosicieli rosła z miesiąca na miesiąc, władze wojskowe nie dawały nam więcej papieru. Co miesiąc sporządzaliśmy więc nowy plan podziału Strażnic, aby jeden egzemplarz przypadał przynajmniej na 6 lub 7 głosicieli. Między innymi z tej przyczyny brat Knorr usilnie się starał, aby oddział Towarzystwa w Wiesbaden został zarejestrowany jako filia Watch Tower Bible and Tract Society of Pensylvania. Umożliwiłoby to sprowadzanie papieru z zagranicy dla zaspokojenia ciągle rosnącego zapotrzebowania braci na pomoce do studium. Potrzebna też była literatura do pracy od domu do domu. Do roku 1948 bracia odczuwali brak czasopism, a przede wszystkim broszur, które wypożyczano ludziom na jeden lub dwa tygodnie.

W roku 1949 zwiększone dostawy papieru umożliwiły znaczne podwyższenie nakładów. Wydanie Strażnicy z 1 stycznia 1949 roku wydrukowano w ilości 40 000 egzemplarzy, ale już wydanie z datą 15 kwietnia osiągnęło nakład 80 000 egzemplarzy, zaś z datą 1 maja 100 000 egzemplarzy, a 15 maja aż 150 000 egzemplarzy.

Podczas gdy w roku 1947 na Pamiątce było obecnych 35 840 osób we wszystkich czterech strefach Niemiec, to rok później liczba ta podskoczyła do 48 120, a w roku 1949 wyniosła już 64 537 osób. I tu także wyłaniały się nieraz problemy, które trzeba było rozwiązać. Na przykład w Holzheim koło Göppingen w roku 1948 obchodzono Wieczerzę Pańską pod nadzorem policji. Jak do tego doszło? Brat Eugen Mühleis wyjaśnia: „Z powodu wybuchu epidemii tyfusu w tej miejscowości pastorowi kościoła ewangelickiego nie pozwolono przeprowadzić Wieczerzy w kościele. Dyrektor szkoły, w której planowaliśmy obchodzić Pamiątkę, chciał nam teraz w tym przeszkodzić. Wprawdzie wydział zdrowia dał nam zezwolenie, ale nałożył różne ograniczenia, mające zapobiec szerzeniu się tej choroby zakaźnej. Wobec powyższego policjant otrzymał polecenie, żeby udał się na uroczystość i dopilnował przestrzegania wszystkich zarządzeń.”

Na początku roku 1949 powiększono naszą drukarnię w Wiesbaden. Pracowało tam już 8 pras, z czego dwie przez całą dobę. W tym roku przysłano też z Brooklynu jakieś półtora miliona oprawnych książek, których rozpowszechnienie poszerzyło możliwości dokonywania nowych odwiedzin i zakładania domowych studiów Biblii. Liczba głosicieli rosła z miesiąca na miesiąc, tak iż w sierpniu 1949 roku było ich 43 820. W tym roku służby osiągnięto 33% wzrostu liczby głosicieli.

SKUTECZNE KAMPANIE GŁOSZENIA

Coraz bardziej zwracano uwagę publiczności na dobrą nowinę o Królestwie Bożym. Kampania rozpowszechniania Strażnic przeprowadzona w roku 1949 założyła podwaliny pod dalsze regularne dostarczanie pokarmu duchowego do mieszkań dziesiątek tysięcy osób. Można już było zaproponować prenumeratę Strażnicy wszystkim przychodzącym na studium Strażnicy oraz każdemu zainteresowanemu. Czy wyznaczony cel został osiągnięty? W roku służbowym 1949 uzyskano 59 475 prenumerat, czyli liczbę, której od tego czasu nie osiągnięto po raz drugi!

Praca z czasopismami na ulicy była dalszym sposobem zwrócenia uwagi na dobrą nowinę o Królestwie Bożym. Jednakże działalność ta była solą w oku dla duchowieństwa. W katolickiej Bawarii starano się stłumić pracę z czasopismami na ulicy przez zastosowanie odpowiednich przepisów ruchu ulicznego. Utrzymywano, że tą działalnością naprzykrza się ludności religijnej. W końcu zmuszono duchowieństwo do milczenia, gdy w roku 1954 władze Bawarii i Hesji wydały policji rozporządzenie, aby nie ograniczać działalności świadków Jehowy.

Na miesiące lipiec i sierpień 1956 roku zaplanowano kampanię zanoszenia wieści o Królestwie na wszystkie tereny nieprzydzielone. Bracia podjęli tę pracę z wielkim zapałem i opracowano co najmniej 80% nieprzydzielonego obszaru. W owym roku niewiele było w Niemczech Zachodnich osób, do których nie dotarł głosiciel dobrej nowiny, jednak natrafiono także na znaczny opór, szczególnie na terenach wiejskich. Wynika to choćby z następującego sprawozdania: „Całą wieś opanowało wielkie podniecenie. Młodzież chodziła przed nami i w każdym domu zapowiadała nasze przybycie, aby nas nie przyjmowano. W tej wiosce nie rozpowszechniliśmy ani jednej książki.”

Tydzień później ten sam zbór opracowywał inną wieś w tej okolicy. Głosiciele spotkali się na dworcu, rozpatrzyli wspólnie tekst dzienny, a następnie omówili, jakimi wstępami będą się posługiwać do wydania świadectwa. Jakiś człowiek podszedł do nich i przysłuchiwał się im. Wydano mu świadectwo w ten sposób, jak się to zwykle czyni u drzwi ludzi. Gdy nasz brat skończył dawanie świadectwa, ów człowiek wyciągnął sakiewkę ze słowami: „Chcę kupić te książki”. Jak się później okazało, człowiek ten mieszkał we wsi, w której w poprzednim tygodniu nie udało się rozpowszechnić ani jednej książki. Pomimo sprzeciwu w terenach wiejskich, gdzie duchowieństwo nadal wywierało wpływ na ludność, podczas tych dwóch miesięcy rozpowszechniono 166% książek więcej i 60% czasopism więcej niż w tych samych miesiącach roku poprzedniego.

Oprócz tych kampanii organizowano również rozpowszechnianie traktatów i broszur. W roku 1958 na międzynarodowym kongresie „Woli Bożej” w Nowym Jorku przyjęto znamienną rezolucję. Planowano rozpowszechnienie jej po całym świecie, a jej nakład wynosił 70 milionów egzemplarzy w 50 językach, z tego 7 milionów egzemplarzy w języku niemieckim. Traktaty te wręczano ludziom osobiście, poprzedzając je krótkim wstępem. Na terenach katolickich duchowieństwo, dowiedziawszy się o treści owych traktatów, ostrzegało przed nimi ludność. Ale czterotygodniowa działalność braci przyniosła im wielką radość, ponieważ dawała możliwość wprowadzania nowych do służby polowej, w związku z czym większość zborów osiągnęła 10 do 50% wzrostu liczby głosicieli, a w całym kraju nastąpił wzrost o 11,6%.

OBDARZENI „WYMOWNYM JĘZYKIEM”

W miarę tego, jak do organizacji Jehowy napływało coraz więcej chętnych pracowników, Jehowa za pośrednictwem klasy „wiernego niewolnika” zatroszczył się o odpowiednie szkolenie wszystkich, młodych i starszych. Wynik był taki, że Jego słudzy otrzymali „wymowny język” (Izaj. 50:4). To również przyczyniało się do wzrostu. Świat zwrócił uwagę na skutki takiego szkolenia świadków Jehowy. Jedna z gazet doniosła na przykład, że 11-letni Ingo Rücker wygrał konkurs lektorów w Recklinghausen. „Właściwie mogło to zdziwić tylko postronnych, ponieważ jego zwycięstwo w zasadzie było pewne. Jedenastoletni Ingo Rücker zbierał plusy do konkursu już od trzech lat w teokratycznej szkole świadków Jehowy. (...) W szkole Józefa okazał się najlepszym lektorem, chociaż do samego końca współzawodniczył z jedną dziewczynką, która także uczęszczała do teokratycznej szkoły świadków Jehowy.” Nadzorca obwodu, po odbytej wizycie w zborze Lörrach, pisał: „We wtorek wieczorem mieliśmy w szkole kaznodziejskiej niezwykłe zdarzenie: w punkcie przewidzianym dla sióstr weszła na podium starsza siostra. Nie tylko przeprowadziła płynną dyskusję, bez żadnych notatek, jedynie z Biblią w ręku, ale zastosowała też wszystkie cechy przemawiania. Zapytana o wiek siostra odpowiedziała, że kilka tygodni temu skończyła 90 lat.”

W ramach tego progresywnego szkolenia dnia 13 listopada 1960 roku rozpoczęła naukę pierwsza klasa Szkoły Służby Królestwa, zapewniająca zaawansowane szkolenie nadzorcom zborów. Obecnie czynne są trzy takie szkoły: w Wiesbaden, w Hamburgu i w Monachium.

ROK 1948 — I DWADZIEŚCIA LAT PÓŹNIEJ

Były lata, w których liczba głosicieli dobrej nowiny poważnie wzrastała, ale były też lata, w których nie notowano wzrostu. Rok służby 1948 przyniósł 83% wzrostu. Przeciętnie na każdego głosiciela przypadało miesięcznie 16 godzin. Wzrost utrzymywał się przez następne lata: w roku 1949 notowano 33%; w 1950 — 23%, a w 1951 — 26% wzrostu.

Tymczasem utrzymywało się napięcie i trudności gospodarcze, a do połowy lutego 1950 roku liczba bezrobotnych przekroczyła dwa miliony. Przy końcu września 1952 roku liczba bezrobotnych utrzymywała się na wysokości 1 249 000 osób. Odtąd ta liczba zaczęła maleć, najpierw wolno, a później coraz szybciej.

Dała się też odczuć jeszcze inna zmiana. Rosła z roku na rok liczba aktywnie pracujących głosicieli, natomiast liczba głosicieli pełnoczasowych nie dotrzymywała temu kroku. Przeciwnie, w 1955 roku było o 200 pionierów mniej niż w roku 1950, podczas gdy głosicieli było więcej o 21 641, to znaczy prawie dwa razy więcej niż w roku 1950. Najniższy poziom w tej gałęzi służby zanotowano w roku 1956. Gdy w roku 1950 4,4% wszystkich głosicieli pełniło służbę pełnoczasową, to 6 lat później pionierów było tylko 1,6%.

Z biegiem lat naród niemiecki stał się narodem zamożnym. Ustało bezrobocie i doszło do osławionego „cudu gospodarczego”. Wywarło to wpływ na sposób myślenia niektórych osób związanych ze świadkami Jehowy. Od kwietnia do lipca 1963 roku nastąpił spadek liczby głosicieli i godzin spędzonych w pracy kaznodziejskiej. W lipcu było 6000 głosicieli i 40 000 godzin pracy mniej niż w kwietniu.

Oczywiście większość braci wiernie trwała w służbie i cieszyła się błogosławieństwem. Od roku 1965 do 1967 ochrzczono 9325 osób, ale przeciętna liczba głosicieli była w roku 1967 tylko o 400 osób wyższa niż w roku 1965, podczas gdy najwyższa liczba głosicieli nadal była jeszcze niższa o 437 osób. Stało się oczywiste, że zainteresowania materialne sprawiły, iż u niektórych osłabł zapał do pracy, a jego miejsce zajęło pragnienie tego, co mógł zaofiarować świat. Inni całkowicie przestali być czynni. Do tego jeszcze w roku służbowym 1964 wykluczono ze społeczności 569 osób, przeważnie za niemoralność. Tylko 95 osób poprosiło o ponowne przyjęcie do społeczności.

W roku służbowym 1968 nastąpił zwrot. Nieustępliwa walka z materializmem sprawiła, że nie było już ofiar. We wszystkich dziedzinach zanotowano wzrost. Mieliśmy 466 pionierów specjalnych, liczba pionierów stałych wzrosła do 2651 oraz osiągnęliśmy najwyższą 7163 głosicieli pracujących pełnoczasowo w różnych okresach roku. Rok służby przyniósł 3% wzrostu po trzyletnim okresie, w którym w ogóle nie notowano wzrostu. Wszystko znowu zaczynało ruszać do przodu.

Od 4 lipca do 11 sierpnia 1968 roku mieliśmy 11 zgromadzeń okręgowych. Wydano książkę: Prawda, która prowadzi do życia wiecznego. Dzięki pomocy biura w Brooklynie każdy głosiciel otrzymał jeden egzemplarz książki dla siebie, a ponadto 5 egzemplarzy do rozpowszechnienia. Podczas kampanii sierpniowej rozpowszechniono 139 471 książek, co było nową najwyższą. Zapotrzebowanie było ogromne. Do końca marca 1973 roku wydrukowaliśmy w naszej drukarni w Wiesbaden 2 900 115 egzemplarzy tej książki w języku niemieckim i 1 715 338 w czterech innych językach. Z powodu skutków, jakie wywoływała oraz z powodu niebieskiego koloru, książkę tę wkrótce wielu nazywało „niebieską bombą”.

Na następnych zgromadzeniach obwodowych opowiadano już wiele interesujących doświadczeń związanych z oddziaływaniem tej książki. Jedna siostra mówiła: „Po dostaniu do rąk książki Prawda nie przeczuwałam jeszcze, jaką wspaniałą pomoc do studium Biblii otrzymaliśmy. Podczas pracy od domu do domu w naszej miejscowości od razu pytałam ludzi, czy chcieliby w krótkim czasie poznać zasady biblijne z pomocą tej książki. Jakże byłam zdziwiona, kiedy pewna religijnie usposobiona niewiasta, która razem ze swoją siostrą kierowała chórem kościelnym, oświadczyła mi: ‚Zawsze pragnęłam poznać Biblię. Nigdy nie miałam ku temu okazji i cieszę się, że pani chce mi pomóc.’ Nie mogłam w to uwierzyć. Obecnie już dwa miesiące studiuje regularnie i robi świetne postępy. (...) Inna poważna i zamożna niewiasta również okazała chęć studiowania Biblii. W ostatnim tygodniu oświadczyła mi: ‚Ta książka mówi naprawdę sama za siebie. Książki tak zrozumiałej dla wszystkich jeszcze nie czytałam.’ Rozpoczęła się teraz reakcja łańcuchowa. Z zapałem udałam się również do sąsiadki, aby jej pomóc. W tym miesiącu zaczęła studiować jedna kobieta, a co najmniej cztery inne osoby czekają na nową przesyłkę książek i umówienie się na odpowiedni czas. (...) Mogę powiedzieć, że studiowanie Biblii ze świadkami Jehowy stało się w naszej miejscowości modne.”

Dzięki tej książce łatwiej było zakładać nowe domowe studia biblijne, na co wskazuje fakt, że liczba ich wzrosła w roku 1969 do 47 691. W ciągu tego roku ochrzczono 6678 osób. Był to najlepszy wynik od roku 1955. W maju roku 1970 liczba głosicieli wyniosła 86 222, co było nie tylko piątą z kolei najwyższą, ale także po raz pierwszy mieliśmy wtedy w maju więcej głosicieli niż w poprzedzającym go kwietniu. W październiku tegoż roku osiągnęliśmy następną liczbę najwyższą — 86 489 głosicieli. Oznaczało to wzrost o 7718 głosicieli w porównaniu z rokiem 1968. Ten szybki wzrost odzwierciedlał obfite błogosławieństwa, jakimi Jehowa obdarzał swych sług. Zapewne książka Prawda w niemałym stopniu przyczyniła się do tego wzrostu.

ZGROMADZENIA NIEZMIERNIE SIĘ PRZYCZYNIAJĄ DO WYDANIA ŚWIADECTWA

Zgromadzenia odegrały ważną rolę w oznajmianiu imienia Jehowy i wielce się przyczyniły do wzrostu liczby głosicieli w Niemczech. Od pierwszego po wojnie kongresu w Norymberdze, na którym było 9000 osób, zgromadzenia w Kassel w roku 1948, do kongresów z nowszych czasów, w których uczestniczyło ponad 100 000 osób, zaszły wielkie zmiany organizacyjne, rozwiązano wiele problemów i rozwinięto wiele nowych myśli.

Od 24 do 26 sierpnia 1951 roku we Frankfurcie nad Menem zgromadzili się delegaci z 24 krajów na kongresie pod hasłem „Czyste wielbienie”. Ale zanim 34 542 delegatów mogło się zebrać w piątek rano, trzeba było spędzić wiele nerwowych godzin na rozwiązywaniu różnych problemów. Dlaczego? Miejskie zakłady gastronomiczne obiecały dostarczać posiłki, lecz w miarę zbliżania się kongresu coraz mniej były gotowe to czynić. Co mieliśmy robić? Towarzystwo zakupiło 51 dużych kotłów o pojemności 300 litrów każdy, niektóre do kuchni gazowej, inne do węglowej, a jeszcze inne parowej, i urządziło własną kuchnię. Z braku odpowiedniego surowca nie dało się przystosować wszystkich kotłów do kuchni gazowej, więc przerobiono wszystkie na ogrzewanie parowe. Samo spawanie rur, które z trudem nabyto od handlarzy złomu, zabrało kilka dni. Niektóre ścianki kotłów były cienkie jak papier i trzeba je było łatać. Następnym problemem było zdobycie pary o odpowiednim ciśnieniu. Po pertraktacjach z zarządem kolei oddano nam do dyspozycji parowóz, który został odstawiony na bocznicę. Parowóz nie wytwarzał jednak pary o niskim ciśnieniu i musieliśmy szukać sposobów zredukowania ciśnienia do 1/24 części dawniejszej mocy. W końcu problem został rozwiązany, włączono parę i w ciągu 15 minut można się było posługiwać kotłami parowymi. Prasa była zdumiona naszymi osiągnięciami. Dzięki sprawozdaniom prasowym oraz gorliwej działalności kaznodziejskiej braci na wykładzie publicznym brata Knorra pod tytułem „Czy religia sprosta kryzysowi świata?” były obecne 47 432 osoby.

Wielkim wydarzeniem roku 1953 był niewątpliwie kongres Społeczeństwa Nowego Świata w Nowym Jorku. Jakąż radość przeżywało 284 braci z Niemiec, obecnych na tym kongresie! To nowojorskie zgromadzenie znalazło swój odpowiednik w dwóch kongresach w Niemczech: jeden z nich odbył się w Norymberdze dla braci z Niemiec Zachodnich, a tydzień później drugi w Berlinie dla braci z tego miasta i z NRD. W Norymberdze ustawiono 38 wielkich namiotów na kwatery masowe oraz ponad 1000 namiotów prywatnych. Starano się też o kwatery u osób prywatnych, co wywołało problemy dla duchowieństwa w tym mieście. Gazeta Nürnberger Ewangelischen Gemeindeblatt wydrukowała artykuł pod tytułem „Przestroga przed kongresem świadków Jehowy!” Między innymi powiedziano tam: „Szczególny problem powstał w związku z tym, że niektórzy członkowie społeczności ewangelickiej w Norymberdze w najlepszej wierze udostępnili przybywającym świadkom Jehowy bezpłatne kwatery. Każdego, kto to uczynił, kościół prosi o cofnięcie zaproszenia”. Lecz podziałało to jak bumerang. Wiele osób jeszcze chętniej zaproponowało nam kwatery. Okazało się to faktycznie problemem dla duchowieństwa!

Dwa lata później w tym samym mieście i na tym samym terenie, na Zeppelinwiese, odbył się wielki kongres międzynarodowy pod hasłem „Triumfujące Królestwo”. Był to kongres pełen wrażeń. Były reprezentowane 62 narodowości. Niezwykła scena górowała nad olbrzymim terenem Zeppelinwiese. Kamienna trybuna miała 300 metrów długości, a schody wokół tej trybuny, liczące 75 stopni prowadziły do wielkiej hali, mającej 144 kolumny i biegnącej wzdłuż całej 300 metrowej długości.

Oprócz pomieszczeń w hotelach i mieszkaniach prywatnych ustawiono olbrzymie miasteczko namiotów dla 37 000 osób. Rozbito też wielkie namioty. W każdym z nich mogło przenocować 600 osób. Sienniki wypełnione słomą służyły za materace.

W piątek rano odbył się masowy chrzest, w którym 4333 osoby usymbolizowały swoje oddanie się Jehowie przez chrzest wodny. Ponieważ z NRD przyjechało na kongres ponad 4000 osób, więc wśród nowo ochrzczonych były też osoby stamtąd.

Ile osób wysłuchało szeroko zapowiedzianego wykładu brata Knorra? W czasopiśmie Neue Ilustrierte z 20 sierpnia można było przeczytać: „Tereny ‚Zeppelinwiese’, na których kiedyś Hitler zapowiedział wytępienie wszystkich świadków Jehowy, były szczelnie zapełnione”. I tak też było, gdyż 107 423 osoby uważnie wysłuchały wykładu na temat „Zwycięstwo nad światem bliskie — przez Królestwo Boże”. Przyszło ponad 20 000 mieszkańców Norymbergi. W momencie, kiedy prezes zaczął podawać uwagi końcowe, zaczął padać deszcz — potem zerwała się nawet ulewa — lecz słuchacze pozostali na swoich miejscach, a gdy brat Knorr skończył, przestało padać. I wtedy stało się coś, czego obecni nigdy nie zapomną. Na niebie ukazała się wspaniała tęcza. Co za przepiękny widok! Na pożegnanie brat Knorr powiewał chusteczką, a w odpowiedzi cały stadion zamienił się w coś, co było podobne do pola falujących białych kwiatów. Wielu miało łzy w oczach. Ze wzmocnioną wiarą i uzbrojeni do dalszej działalności bracia udali się w drogę powrotną.

Następny wielki kongres międzynarodowy odbył się w roku 1961 w Hamburgu, największym mieście portowym Niemiec. Również i jego przygotowanie wymagało pokonania niemałych trudności. Terenem kongresu miała być olbrzymia łąka (80 000 m2) w największym parku Hamburga i właśnie to nastręczało najwięcej trudności. Zgromadzenie rozpoczęło się podczas ulewnego deszczu, a łąka wkrótce przekształciła się w błoto. Deszcz nie ustawał i padał od pierwszego do ostatniego dnia! Wzruszający był widok, jak dziesiątki tysięcy ludzi codziennie napływały, aby na ulewnym deszczu pod baldachimem parasoli wysłuchać uważnie programu. Ku wielkiemu zdziwieniu obecnych sprawozdawców prasowych i fotoreporterów kongres nie doznał uszczerbku pomimo ulewnego deszczu i błota. Pismo Hamburger Morgenpost pisało: „Trzeba im przyznać, że pomimo błota i deszczu wszyscy mają radosne twarze. Są kolorowo ubrani. Zadziwiająco dużo jest wśród nich młodzieży. (...)” Pewien urzędnik policji powiedział do przedstawiciela biura kongresowego: „Chociaż jest to największe zgromadzenie, jakie kiedykolwiek odbyło się w Hamburgu, nie mamy najmniejszej obawy co do jego spokojnego przebiegu. Wiemy, że możecie sobie łatwo dać radę bez nas, ale uważamy, że będzie to dobra szkoła dla naszych funkcjonariuszy, i mamy nadzieję, że nie macie zastrzeżeń do naszej obecności wśród was.”

Dla naszych braci z NRD była to ostatnia okazja uczestniczenia w kongresie. Kilka tysięcy tych braci było obecnych. Parę dni później zaczęto budowę „muru berlińskiego”.

Deszcze wyrządziły ogromne szkody łące w parku, lecz po zakończeniu kongresu bracia pokryli cały teren nową warstwą uprawną i zasiali trawę. Z korzyścią dla władz i ludności Hamburga park stał się jeszcze piękniejszy. Uporządkowanie parku i wytrwałość braci podczas deszczowych dni pozostawiły głębokie wrażenie na ludności Hamburga.

W roku 1963 kongres pod hasłem „Wiecznotrwała dobra nowina” okrążył cały świat. W Niemczech kongres odbył się w Monachium, stolicy Bawarii. Naszą „Salą Królestwa” były tu zielone tereny „Theresienwiese”.

Prace przygotowawcze oraz sam kongres wywarł głębokie wrażenie na mieszkańcach Monachium. Policjant, któremu wyznaczono służbę na kongresie, wyraził się do naszego brata: „Cieszę się, że tu jestem. Dobrze się tu czuję. Podoba mi się szczerość i prostolinijność waszych ludzi. Jest to coś wręcz przeciwnego do kongresu eucharystycznego, który się tu odbył dwa lata temu.” Często czyniono takie porównanie, otwarcie wypowiadając swe spostrzeżenia. Takie wrażenia nie zacierają się szybko. Trzy lata później pewien przedsiębiorca z Monachium opowiadał jednemu bratu, że jego współpracownicy z wielkiego domu towarowego zauważali zawsze wzrost kradzieży podczas większych zgromadzeń w Monachium. W czasie trwania naszego kongresu też byli na to przygotowani, dlatego bardzo się zdziwili, że wcale tego nie stwierdzili. Było to dla nich zagadką. W ten sposób nasz kongres — tak jak wszystkie poprzednie — pomógł oznajmić imię Jehowy i Jego zamierzenie oraz nadać rozgłos Jego ludowi.

DOBRA NOWINA MUSI BYĆ GŁOSZONA LUDZIOM ZE WSZYSTKICH NARODÓW

Niemcy stanowią zaledwie cząstkę ogólnoświatowej roli, na której musi być głoszona dobra nowina (Marka 13:10). Gilead, Biblijna Szkoła Towarzystwa okazała się wspaniałym urządzeniem umożliwiającym kształcenie i wysyłanie misjonarzy do różnych części tej ogólnoświatowej roli. Pierwszym absolwentem Szkoły Gilead, który został wysłany do Niemiec w roku 1949 był Filip Hoffmann.

Czterech następnych przybyło w roku 1951. Rzucając dziś okiem wstecz, wspominają z uśmiechem, jakie wrażenie wywarli w pierwszej chwili na bracie Froście, gdy ich witał w Domu Betel. Brat Frost prosił brata Knorra o przysłanie do Niemiec kilku absolwentów do pomocy w działalności. Gdy jednak zobaczył tych czterech, musieli mu się wydać chłopcami, gdyż każdy z nich miał dopiero po dwadzieścia kilka lat. W następnych latach ogółem 13 misjonarzy z zagranicy otrzymało przydział do Niemiec. Jedenastu z tej liczby do tej pory pracuje pełnoczasowo w różnych krajach (jedna misjonarka umarła w roku 1972 po 20 latach wiernej służby na swoim terenie), a 9 z tej jedenastki nadal pracuje w Niemczech, albo w Domu Betel, albo w charakterze nadzorców podróżujących. Troje przybyło ze Szwajcarii, kiedy dział tłumaczeń przeniesiono z Berna do Wiesbaden, i do dziś tam pracuje.

Alice Berner należy do tej grupy długoletnich pracowników. Posłuchajmy, jak ta siostra opisuje swoje interesujące życie: „W styczniu roku 1924 rozpoczęłam pełnoczasową służbę pionierską w Szwajcarii. Gdzieś po sześciu miesiącach wezwano mnie do Zurychu, do pracy w Domu Betel. Wkrótce przenieśliśmy się do nowego Domu Betel w Bernie. Tam przez kilka lat pracowałam w różnych działach. W roku 1932 otrzymałam przydział do Paryża, lecz pracowałam tam z przerwami, ponieważ co jakiś czas musiałam opuszczać kraj i podejmować służbę pionierską w Belgii, gdyż władze francuskie nie chciały mi dać stałej wizy. W ten sposób spędziłam około trzech lat w Paryżu. W roku 1935 Towarzystwo wzięło udział w światowej wystawie w Brukseli i otrzymałam przywilej służby w stoisku z literaturą. Stamtąd zostałam z powrotem odwołana do Berna, gdzie pracowałam przez 10 lat, aż w roku 1946 otrzymałam zaproszenie do ósmej klasy Szkoły Gilead. Potem znowu powróciłam do Szwajcarii, gdzie spędziłam 10 następnych radosnych lat służby, skąd troje z nas otrzymało nowy przydział służby do Niemiec. Dziękuję Jehowie za całą Jego dobroć względem mnie, za to, że mi pozwolił spędzić tak bogate i radosne życie, wypełnione wspaniałymi możliwościami służby dla Niego.” Siostra Berner do dziś służy zachętą członkom Rodziny Betel, jako niezmordowana w pracy tłumaczka.

Misjonarze wysłani do Niemiec zachęcili wielu niemieckich braci do nauki w Szkole Gilead i podjęcia pracy misjonarskiej. Do chwili obecnej 183 braci i sióstr z Niemiec ukończyło Szkołę Gilead. Spośród nich 29 wróciło do swego kraju i pracują jako pionierzy specjalni, nadzorcy podróżujący lub członkowie Rodziny Betel, natomiast pozostali znaleźli swój dom w różnych krajach świata.

Dla zainteresowanych ukończeniem Szkoły Gilead przedsięwzięto środki mające im pomóc w osiągnięciu lepszej znajomości języka angielskiego. Do wiosny roku 1973 było w Niemczech 16 zborów posługujących się językiem angielskim, liczących 450 głosicieli i 130 sług pełnoczasowych. Osoby przygotowujące się do Szkoły Gilead są przydzielane do tych zborów, w których mogą brać udział w zebraniach i wyruszać do służby polowej na tereny, na których mówi się po angielsku. Od chwili zorganizowania w roku 1967 pierwszego angielskiego zboru w Wiesbaden ochrzczono jakieś 250 osób mówiących tym językiem.

W ostatnich latach wysłano z Niemiec 95 pionierów specjalnych do krajów europejskich i afrykańskich. Niektórzy chcieli pracować na terenach zagranicznych, zanim zdążyli dobrze opanować obcy język. Wytężali wszystkie siły, aby szybko opanować język i pracować tam, gdzie ludzie potrzebowali ich pomocy. I tak na przykład czterech pionierów specjalnych przed wyjazdem do Czadu w Afryce odbyło w Domu Betel w Wiesbaden skrócony, tygodniowy kurs języka francuskiego. Oczywiście na miejscu musieli się dalej uczyć, ale w krótkim czasie mogli się porozumiewać i skutecznie głosić pod palącym słońcem Afryki.

W ostatnich latach również dużo ludzi z innych krajów przyjeżdża do Niemiec. Z powodu szybkiego rozkwitu gospodarki narodowej rząd postanowił ściągnąć do kraju zagraniczne siły robocze, a dobre zarobki skusiły do przyjazdu niejednego „robotnika-emigranta”. W roku 1962 pracowało tu już 700 000 osób z Włoch, Jugosławii, Grecji, Turcji, Hiszpanii i Portugalii. W większości tych krajów dzieło głoszenia napotykało na wielkie trudności. Tu otworzyło się dla nas nowe pole działalności, które się ciągle powiększa. Statystyki z września 1972 roku wykazują, że w owym czasie pracowały w Niemczech 2 352 392 osoby z zagranicy. Wśród nich było na przykład 474 934 Jugosłowian, a Turków 511 104.

Aby tym ludziom przekazać dobrą nowinę o Królestwie Bożym, wielu braci z zapałem zabrało się do nauki języków obcych. Wśród robotników zagranicznych panował wielki głód prawdy, w związku z czym zebrano wiele interesujących doświadczeń. Pewien nadzorca obwodu opowiada, że nabył sporo literatury hiszpańskiej i w krótkim czasie rozpowszechnił 100 broszur i 6 książek. Oto jego słowa: „Większość Hiszpanów, którym proponowałem broszury, brała od razu wszystkie, to znaczy 15 różnych posiadanych przeze mnie broszur”.

Wkrótce zorganizowano zbory w różnych obcych językach, a pierwszym z nich był zbór grecki, założony w Monachium dnia 1 maja 1962 roku. Do maja roku 1973 mieliśmy już 1560 głosicieli mówiących po grecku, którzy zostali podzieleni na dwa obwody. Pierwszy zbór hiszpański założono we Frankfurcie w roku 1964, a pierwszy zbór włoski w Kolonii. Do lata roku 1973 obwód hiszpański liczył już 660 głosicieli, a włoski — 1000 głosicieli oraz 45 pionierów. Mamy też jugosłowiańskie i tureckie grupy głosicieli. Dla wielu „raj gospodarczy”, jakiego szukali w Niemczech, okazał się dużo cenniejszym „rajem duchowym”.

Wielu nowych braci po poznaniu prawdy wraca do swego kraju z gorącym pragnieniem przekazania jej rodzinie i sąsiadom. I tak na przykład pewien brat z Sycylii został ochrzczony w Kolonii w październiku roku 1965. W grudniu odwiedził swoją rodzinę i naturalnie mówił o prawdzie krewnym i znajomym. Pod koniec kwietnia roku 1966 musiał powrócić do Niemiec w celu przedłużenia ważności swego paszportu. Oświadczył jednak, że natychmiast jedzie do domu, ponieważ znalazł tam cztery osoby tak głęboko zainteresowane prawdą, że musi dalej prowadzić z nimi studia. Postanowił wprowadzić zborowe studium książki. W jego rodzinnej miejscowości w ogóle nie głoszono jeszcze o prawdzie. Najbliższy świadek Jehowy mieszka jakieś 100 kilometrów stamtąd.

EKSPANSJA Z PUNKTU WIDZENIA RODZINY BETEL

Działalność świadków Jehowy w całych Niemczech sprawiła, że biuro oddziału Towarzystwa w Wiesbaden miało dużo pracy. Zainteresowanie braci produkcją literatury skłaniało wielu z nich do zwiedzania Domu Betel i drukarni. Brat pracujący w recepcji mógłby nam opowiedzieć, jak szczególnie podczas dni wolnych od pracy tysiące zwiedzających przewija się przez drukarnię i Dom Betel. Pewnego razu przybyło ponad 4000 osób! Aż 51 autobusów stało na ulicy! Również bracia z zagranicy chętnie tu wstępują. Kilka lat temu pewien mężczyzna zwiedził Dom Betel, po czym zachęcano go do rozpoczęcia studium biblijnego. Wywiązała się korespondencja między nim a jednym bratem z Rodziny Betel, w wyniku czego ów mężczyzna przyjął prawdę, dał się ochrzcić i podjął pracę pełnoczasową, a dziś jest nadzorcą obwodu.

Bracia mieszkający i pracujący w Domu Betel od lat, zaznali tu wiele błogosławieństw. Widzieli, jak powiększały się pomieszczenia Towarzystwa, jak rozpoczynano nowe prace, jak przygotowywano się do organizowania specjalnej działalności i mieli przywilej znajdować się w centrum tego wszystkiego. Nieraz zapraszano innych do pomocy.

Na przykład zimą roku 1951/52 przystąpiono do rozbudowy drukarni. Bracia pracowali cały dzień, nieraz do późnej nocy, nie zważając na śnieg, deszcz i wiatr. Około dwudziestu braci wezwano do Domu Betel na pomoc. Wielu członków Rodziny Betel również wieczorem przystępowało do robót budowlanych, po zakończeniu swej codziennej pracy.

Wielka była radość braci, gdy ze szwajcarskiego biura oddziału w Bernie nadeszła maszyna rotacyjna. Nie była to zwykła maszyna! Była to pierwsza prasa, na której jeszcze w roku 1928 drukowano książki w biurze Oddziału w Magdeburgu. Po wydaniu przez nazistów zakazu prasę tę przetransportowano do Pragi w Czechosłowacji, a stamtąd kilka lat później odwieziono ją do Berna, żeby nie wpadła w ręce nazistów. Teraz znowu znalazła się w niemieckim biurze oddziału i mimo swego wieku nadal drukuje książki albo 7000 czasopism na godzinę.

Innym powodem do radości było ukazanie się w dniu 8 stycznia 1953 roku czasopisma Przebudźcie się! w języku niemieckim, w 32-stronicowym wydaniu. Od tego wydania rozpoczęło się rozpowszechnianie Przebudźcie się! w Niemczech. Przyczyniło się ono wielce do spotęgowania zapału braci do rozpowszechniania czasopism.

Dom Betel w Wiesbaden wciąż się rozszerzał. W roku 1956 osiągnięto najwyższą liczbę 50 530 głosicieli, którzy rozpowszechnili około 1 300 000 egzemplarzy czasopism i innej literatury. W następnym roku służbowym najwyższa liczba głosicieli wyniosła 56 883. Przy końcu listopada roku 1956 przyjechał do Wiesbaden brat Knorr na niecałą dobę. Dlaczego? Sam to wyjaśnił w sprawozdaniu opublikowanym w Strażnicy angielskiej z 1 lipca 1957 roku, gdzie czytamy: „Tu również celem wizyty było zajęcie się problemem rozwoju dzieła. Nasz Dom Betel oraz obecna drukarnia są już za małe. Zaprosiliśmy więc brata architekta, z którym pracowaliśmy cały dzień nad projektem większej drukarni i Domu Betel. Towarzystwo zakupiło parcelę od miasta Wiesbaden, i po długich pertraktacjach władze miejskie zgodziły się na przesunięcie ulicy, dzięki czemu nowy budynek będzie mógł stać tuż naprzeciw starego budynku, a ulica znajdzie się poza nowym gmachem. (...) Nowy budynek będzie mógł pomieścić kilka nowych pras, które są w produkcji. Przewidziana zaś wysokość budynku pozostawi nam dosyć wolnej przestrzeni.”

Zamiast tradycyjnego „wieńca” z napojami alkoholowymi (urządzanego zwykle po zakończeniu pewnego etapu budowy), przygotowano dla pracowników i kierownictwa budowy smaczny posiłek podany w jadalni Domu Betel. Bracia osobiście usługiwali przy stołach nakrytych białymi obrusami. Jeden z braci przemówił do obecnych, wyjaśniając, jakiemu celowi ma służyć ten dom, czym się zajmują świadkowie Jehowy, a także skąd pochodzą fundusze na jego budowę. Niektórzy bracia z Rodziny Betel zaprezentowali program muzyczny. Większość gości wyrobiła sobie zupełnie odmienną niż dotychczas opinię o świadkach Jehowy i ich działalności. Wyśmienity posiłek i traktowanie wszystkich z jednakową życzliwością spowodowały, że wśród robotników budowlanych miasta Wiesbaden wspominano o tym przez długi czas. Na zakończenie każdy otrzymał w prezencie jedną książkę i jedną broszurę. Niektórzy spośród tych, co z powodu uprzedzenia nie przybyli, zgłosili się następnego dnia z prośbą, aby przynajmniej otrzymali w podarunku książkę i broszurę. Z własnej winy pozbawili się posiłku fizycznego, a teraz tylko od nich zależało, czy skorzystają z pokarmu duchowego zawartego w podarowanych publikacjach.

W styczniu roku 1959 rozpoczęła się przeprowadzka różnych działów biura.

„Tymczasem”, jak opowiada Ginter Künz, nadzorca drukarni, „otrzymywaliśmy coraz lepsze maszyny do produkcji książek, czasopism i innych druków. W roku 1958 dostarczono nam maszyny introligatorskie, dawniej używane w Bernie. Oprawialiśmy na nich dziennie do 5000 książek. Z biegiem lat brat Knorr dał zezwolenie na wymianę większości maszyn będących w użyciu już od 40 lat.” Dzięki temu produkcja książek znacznie się zwiększyła do roku 1973.

Bracia z działu produkcji obliczyli kiedyś, że gdyby książki wyprodukowane w ostatnich miesiącach roku 1966, to jest 61 622 egzemplarzy książki Upadł Babilon oraz 500 796 książek Sprawy, w których u Boga kłamstwo jest niemożliwe oraz 98 885 egzemplarzy Rocznika, ułożyć jedną na drugiej, utworzyłyby wieżę 15 km wysoką. Było to wspaniałe osiągnięcie. Aby zaopatrzyć wszystkie zbory w potrzebną literaturę, produkcja często odbywała się na najwyższych obrotach. Wiosną roku 1968 zaproszono do Domu Betel dorywczo 22 pracowników do pomocy przy wykańczaniu książki Czy człowiek pojawił się w wyniku ewolucji, czy został stworzony? Introligatornia pracowała na dwie zmiany i produkowano 10 000 książek dziennie. Rozsyłano je natychmiast do zborów, dzięki czemu można je było rozpowszechniać jeszcze w maju, aby umożliwić ludziom poznanie prawdy na ten temat. Ta ciężka praca przyniosła sukces, ponieważ rozpowszechniono 136 525 książek — najlepszy wynik od roku 1963.

W roku 1968 brat Knorr odwiedził Wiesbaden dwa razy. Pierwszy raz przyjechał w czerwcu i ku radości Rodziny Betel powiadomił o nabyciu nowej maszyny rotacyjnej i trzech maszyn introligatorskich dla naszych zakładów poligraficznych. Wkrótce ustawiono i uruchomiono dwie z tych maszyn. Podczas drugiej wizyty w listopadzie brat Knorr poczynił przygotowania do dalszego rozwoju produkcji i prac wykonywanych w drukarni. Bracia rozpoczęli pracę na dwie zmiany, a 15 do 20 braci podjęło pracę nocną. Brat Knorr zwrócił naszą uwagę na potrzebę podtrzymywania usposobienia duchowego, w związku z czym zorganizowano specjalny zbór dla braci pracujących w nocy, którzy inaczej byliby pozbawieni uczestnictwa w zebraniach. Zebrania odbywały się dla nich o odpowiedniej porze. Produkcja książek znacznie się zwiększyła, tak iż zaczęliśmy produkować książki dla braci w Holandii, Danii, Norwegii i Szwecji. Dzięki nowym maszynom i pracy na dwie zmiany można było produkować dziennie 20 000 książek. Następnym pracowitym i produktywnym rokiem był rok 1969, w którym produkcja szła na najszybszych obrotach i w którym uzyskano nigdy dotąd nie notowane osiągnięcia.

„Jest później niż myślisz” — tak brzmiał tytuł specjalnego niemieckiego wydania Przebudźcie się! z 8 kwietnia 1969 roku. Ciągle napływały ze zborów zamówienia i trzeba było drukować coraz więcej czasopism. W naszych zakładach wydrukowano 10 241 250 egzemplarzy. Bracia pracujący na obu zmianach zgłaszali się do pracy w godzinach nadliczbowych, ponieważ trzeba było drukować nie tylko czasopisma, lecz także książki (do końca 1969 roku służby produkcja książek wyniosła 3 343 304 egzemplarze, czyli sześć razy więcej niż w roku 1966). Maszyny pracowały praktycznie przez całe 24 godziny. Przez kilka miesięcy pracowaliśmy na dwie zmiany, jedliśmy na dwie zmiany i spaliśmy na dwie zmiany. Był to bardzo pracowity, ale także przyjemny i radosny okres.

Brat nadzorujący pracę pionierów był bardzo uradowany, gdy stwierdził, że w kwietniu oprócz 1959 pionierów stałych było 11 454 pionierów okresowych.

W roku służbowym 1969 wyprodukowano około 40 milionów czasopism, książek i broszur. Transport 2000 ton czasopism, książek i innych druków był oczywiście bardzo kosztowny. Dla obniżenia kosztów transportu zaczęliśmy od 3 grudnia 1959 roku rozwozić literaturę własnymi ciężarówkami. Albert Kamm, pracujący w tym dziale od samego początku, podaje: „Ludzie zaraz się wszędzie interesowali, co też my tam rozwozimy w naszych ciężarówkach: pytali o to policjanci, obsługa stacji benzynowych, urzędnicy celni a nawet osoby, których pytaliśmy o drogę. I zawsze się dziwili, gdy mówiliśmy, że ciężarówka jest pełna czasopism: StrażnicaPrzebudźcie się!. Jeszcze większe zdziwienie malowało się na ich twarzach, kiedy się od nas dowiadywali, że mamy 5 takich wozów i jeszcze dwa mniejsze, wszystkie załadowane taką literaturą. Często dawało to okazję do wydania świadectwa. A kiedy po upływie 14 dni wieźliśmy nowy transport, większość nie mogła uwierzyć, że znowu rozwozimy nowy nakład Strażnicy.

Ponieważ Wiesbaden jest umiejscowione w centrum kraju, nasza podróż po Niemczech odbywa się w 11 kierunkach. W niektórych kierunkach odległość wynosi 1200 do 1500 km. Każda ciężarówka przejeżdża w ciągu roku 70 000 do 80 000 km. Drukowane w Wiesbaden książki odwozi się również do Luksemburga, Holandii, Belgii, Szwajcarii i Austrii.

Podczas gdy drukarnia pracowała na pełnych obrotach, w roku 1969 rozpoczęto nowe prace budowlane. Przebudowano poddasze starszej części budynku, dzięki czemu powstało 13 nowych pokoi. Bracia, którzy chętnie poświęcili w Betel swój czas, siły i umiejętności, wykonali tę pracę we własnym zakresie. W naszej stolarni zrobiono też meble, np. łóżka i szafy, dla nowych pomieszczeń.

Pomimo tej rozbudowy Dom Betel nadal był za mały. W maju roku 1970 przebywali u nas przez tydzień bracia Knorr i Larson, nadzorca drukarni w Brooklynie. Po obejrzeniu całego zabudowania brat Knorr doszedł do wniosku, że w interesie dzieła należy dokonać dalszej rozbudowy. Oznaczało to, że brat Richard Kelsey, który od jesieni roku 1969 jest nowym nadzorcą oddziału, będzie miał dużo dodatkowej pracy. Firmie budowlanej zlecono wykonanie budynku w stanie surowym, zaś prace wewnętrzne miały być wykonane przez braci. Brat Ferdinand Reiter zajął się w stolarni wyposażeniem nowych pomieszczeń. Nie było to dla niego nic nowego, bo już w roku 1947 współpracował przy wykonywaniu okien i drzwi do surowego, teraz już starego budynku. Brat ten nieco się już postarzał, ale mimo swoich 80 lat (w Rodzinie Betel tylko jedna osoba jest od niego starsza) pozostał krzepki i codziennie pilnie pracuje, dając tym dobry przykład. Nawet młodzi bracia mówią: „Nie łatwo dotrzymać kroku Ferdinandowi”.

Taka rozbudowa była rzeczywiście bardzo potrzebna. W kwietniu 1971 roku osiągnięto nową najwyższą liczbę głosicieli, wynoszącą 89 706, przy czym 145 419 osób było obecnych na Wieczerzy Pańskiej. W czerwcu osiągnięto najwyższą przeciętną godzin od roku 1954. Do końca roku służbowego 1971 rozpowszechniono 19 milionów Biblii, książek, broszur i czasopism. Oznaczało to, że średnio na każdą rodzinę w Niemczech Zachodnich i w Berlinie Zachodnim przypadł jeden podręcznik do studium biblijnego.

Pamiętnym dniem stał się 11 lutego 1972 roku. Dlaczego? Tego dnia rano o godzinie 10 nadeszły z Brooklynu pierwsze egzemplarze niemieckiego wydania Pisma Świętego w Przekładzie Nowego Świata. Co za radość! Natychmiast podjęto przygotowania do kampanii Biblii w maju i czerwcu. Zbory zamieściły w miejscowych gazetach wiadomości o nowym przekładzie. Artykuły te pomogły zwrócić uwagę publiczności na Przekład Nowego Świata. Niektóre nagłówki brzmiały: „Gwałtowny popyt na nowe tłumaczenie Biblii”, „96 000 kaznodziejów organizuje ‚kampanię Biblii’”, „świadkowie Jehowy dostarczają każdej rodzinie Biblię”. Nawet kościelne gazety i czasopisma zareagowały na swój sposób, kierując uwagę wiernych na nową Biblię. Na przykład w wirtenberskim wydaniu gazety Evangelische Gemeindeblatt można było przeczytać: „Pierwszy nakład tej Biblii w wersji niemieckiej został wydany w zawrotnej ilości miliona egzemplarzy. Roczne zapotrzebowanie w Niemczech na Biblię Lutra wynosi około 500 000 egzemplarzy. Świadkowie Jehowy na pewno nie planowali jedynie dla swoich potrzeb zaopatrzyć się w te Biblie na kilka lat. Przy ich aktywności można się spodziewać, że to nowe wydanie Biblii będą rozpowszechniać w czasie intensywnej kampanii. (...) Poza Biblią, która kosztuje tylko 5 marek (...) kupujących zachęca się też do podjęcia domowego studium Biblii, jakie sprzedawcy ofiarują się przeprowadzać w mieszkaniu nabywcy.” Katholische Sonntagsblatt opublikowała taki sam artykuł. Wydanie Przekładu Nowego Świata i rozpowszechnianie go stało się prawdziwą atrakcją roku służbowego 1972.

Na początku roku służbowego 1973 w Niemczech Zachodnich i Berlinie Zachodnim było 95 975 głosicieli dobrej nowiny, a produkcja literatury osiągnęła nowy szczyt. W ciągu tego roku służby nasze zakłady poligraficzne w Wiesbaden wydrukowały i oprawiły 17 nowych książek, niektóre dla Niemiec, a inne dla krajów skandynawskich i Holandii. Proszę sobie wyobrazić entuzjazm Rodziny Betel na wiadomość, że roczna produkcja wyniosła ogółem 3 500 000 książek!

Zaznaczył się również wpływ tych publikacji na ludzi, którzy je otrzymali. Na przykład pewien dwunastoletni chłopiec był tak pobudzony tym, czego się dowiedział, iż prosił świadka Jehowy, który z nim i z jego matką studiował, żeby go zabrał ze sobą do pracy polowej. Brat oświadczył mu, że musi najpierw opuścić Babilon Wielki i doprowadzić do wykreślenia swego nazwiska z rejestru kościelnego. Przeświadczony, że jest to sprawa nie cierpiąca zwłoki, chłopiec zaraz następnego dnia podczas przerwy w szkole udał się do urzędu miejskiego, aby wypełnić odpowiedni formularz. Nie mogąc zaraz załatwić tej sprawy, urzędnik kazał przyjść chłopcu innym razem. Jeszcze tego samego dnia po skończonych lekcjach chłopiec znowu poszedł do urzędu. Urzędnik jeszcze raz chciał go odprawić z niczym, oświadczając, że formularz musi podpisać matka, wobec czego powinien przyjść kiedy indziej. Chłopiec stanowczo poprosił urzędnika, aby telefonicznie zawezwał matkę do biura. Urzędnik zatelefonował, ale po prostu radził matce zgłosić się z chłopcem w czasie dogodnym na załatwienie tej sprawy. Wtedy chłopiec głośno zaprotestował, krzycząc w słuchawkę: „Nie, mamo, przyjdź zaraz!” Matka zaraz przyszła i przyprowadziła jeszcze młodszego syna. Formularz został wypełniony i podpisany. Następnie matka powiedziała: „Skoro już wszyscy jesteśmy razem, to i my możemy zaraz wystąpić”.

Z wielkim zainteresowaniem śledzili bracia sprawozdania nadchodzące w ciągu roku do biura Towarzystwa. Na Pamiątce było 150 313 osób obecnych w Niemczech Zachodnich i 7911 — w Berlinie Zachodnim. Każdego miesiąca rosła liczba nowo ochrzczonych. Do lipca wyniosła już 5209 w porównaniu z 3812 z tego samego okresu poprzedniego roku. Przy końcu roku służbowego 1973 ogólna liczba wyniosła 6472 osoby, które zajęły stanowisko po stronie Jehowy. Do tego czasu 98 551 głosicieli opowiadało w Niemczech Zachodnich i w Berlinie Zachodnim dobrą nowinę o Królestwie Bożym, przedstawiając je jako jedyną nadzieję dla ludzkości.

POKÓJ NA ZIEMI — ALE TYLKO PRZEZ KRÓLESTWO BOŻE

W roku 1939 Hitler wybrał słowo „Pokój” na hasło dnia podczas dorocznego zjazdu partii. Z okazji tego „Dnia Pokoju Partii Rzeszy” wydano monety pamiątkowe i specjalne znaczki pocztowe. Z powodu wybuchu wojny uroczystość ta została jednak odwołana. Trzydzieści lat później, w sierpniu roku 1969, na terenach Zeppelinwiese w Norymberdze odbył się kongres świadków Jehowy pod hasłem „Pokój na ziemi”. Odbył się on w tym samym miejscu, gdzie przed 30 laty miały się odbyć uroczystości „Dnia Pokoju Partii Rzeszy”.

Dla ogromnej liczby 130 000 delegatów przygotowano kwatery. W tym celu świadkowie Jehowy już rok wcześniej wynajęli 48 wielkich namiotów o ogólnej powierzchni 60 000 m2. Półtora roku wcześniej zwrócono się do władz miejskich Norymbergii o wynajęcie wszystkich szkół i hal sportowych na miejsca noclegowe. Wczesną jesienią roku poprzedzającego kongres rozpoczęto też prace przygotowawcze nad urządzeniem baru szybkiej obsługi.

W czasie trwania kongresu byli obecni delegaci z 78 różnych krajów. Program kongresu wydrukowano nie tylko w języku niemieckim, lecz także w językach — greckim, serbsko-chorwackim, holenderskim, słoweńskim i tureckim. Zebrali się tu ludzie ze wszystkich części świata, utrzymując ze sobą pokojowe stosunki i ciesząc się z łączących ich więzów chrześcijańskiego braterstwa.

Z gigantycznej trybuny, z której niegdyś przywódcy partii narodowosocjalistycznej roztaczali wizje „tysiącletniej Rzeszy”, brat Knorr wygłosił do 150 645 zgromadzonych słuchaczy wykład publiczny pod tytułem: „Nadchodzące tysiąclecie pokoju”. Nie zachęcał jednak słuchaczy do marzeń o tym, co ludzie obiecują uczynić. Wskazał natomiast na jedyny środek umożliwiający ustanowienie trwałego pokoju dla ludzkości, mianowicie na Królestwo Boże w rękach Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Na podstawie Pisma świętego wykazał też, że nadejście tej ery pokoju jest obecnie bardzo bliskie!

PRZYGOTOWANIA DO BOSKIEGO ZWYCIĘSTWA

W mocnym przekonaniu, że bardzo bliski jest czas, w którym Bóg odniesie zwycięstwo nad wszystkimi swoimi przeciwnikami, świadkowie Jehowy zaplanowali na rok 1973 serię kongresów międzynarodowych pod hasłem „Boskie zwycięstwo”. Dwa z tych kongresów odbyły się w Niemczech, gdzie byli obecni delegaci co najmniej z 75 krajów. W ostatnim dniu, w którym wygłoszono wykład pod tytułem „Boskie zwycięstwo i jego znaczenie dla udręczonej ludzkości” na „Rheinstadion” w Düsseldorfie było obecnych 67 950 słuchaczy. Na ten sam wykład, wygłoszony podczas pięciodniowego kongresu w „Olympiapark” w Monachium, przybyło 78 792 osoby. Ogółem było więc 146 742 osoby!

Właśnie tu, 50 lat wcześniej, w Monachium, Hitler próbował dokonać puczu, żeby dojść do władzy. Zarówno on, jak i jego nazistowski reżym przeminął, natomiast świadków Jehowy jest coraz więcej i nadal wskazują ufnie na tryumfalne zwycięstwo Królestwa Bożego.

W Monachium również odbyły się w roku 1972 igrzyska olimpijskie, na których sportowcy wielu krajów współzawodniczyli ze sobą o tytuły mistrzów. Przedsięwzięcie to nazwano „świętem pokoju”, ale wielu ludzi na świecie pamięta głównie przelew krwi, do jakiego wtedy doszło i jaki był świadectwem nacjonalistycznych zmagań. Wspominając o tym wydarzeniu, pewien dziennikarz pisał w gazecie Münchner Anzeiger co następuje: „Kiedy na dzień przed rozpoczęciem kongresu ‚Boskie zwycięstwo’ spacerowałem po pustym stadionie, będąc pod wrażeniem niezwykłej gotowości pracujących tu robotników (ogółem było ich 7000), mimo woli przypomniałem sobie dzień 5 września 1972 roku. Wówczas wkradły się na ten teren przemoc i mord. W tych dniach znajdują się tu wierzący, którzy zgodnie ze swoim przekonaniem pragną obudzić u bliźnich to, co dobre i szlachetne.” Świadkowie Jehowy nie zebrali się w „Olympiapark” po to, by ze sobą współzawodniczyć i starać się udowodnić, że jeden człowiek lub jego kraj jest lepszy od drugiego. Oni raczej ‚chodzą w imieniu Jehowy, Boga pokoju’. Miłość do Niego sprawiła, że przybyli na ten kongres z różnych krajów i ta sama miłość pobudza ich do wychwalania w jedności imienia Bożego i oczekiwania na dzień, w którym to imię zostanie oczyszczone z wielkiej hańby. — Mich. 4:5; Rzym. 15:33.

Na kongresach tych podkreślono, że każdy powinien „mieć ciągle w pamięci obecność dnia Jehowy”, „dnia” Boskiego zwycięstwa, w którym Bóg wykona wyrok na bezbożnych i nagrodzi swych sług (2 Piotra 3:11, 12, NW). Dalej przypomniano, że podobnie jak Jezus Chrystus, każdy z nas musi odnieść zwycięstwo nad światem, aby zaskarbić sobie łaskę Boga, gdy ten „dzień Jehowy” nadejdzie (Jana 16:33). Nie wolno nam dopuścić, aby nas świat ukształtował na swoją modłę; nie możemy sobie pozwolić na to, by obojętność albo strach przed reakcją świata powstrzymały nas przed spełnianiem woli Bożej.

Świadkowie Jehowy nie opuszczali kongresu z uczuciem, że z powodu bliskości Boskiego zwycięstwa mogą teraz zwolnić tempo pracy kaznodziejskiej. Przeciwnie, zostali zachęceni do sumiennego wykorzystania pozostałego czasu i wyposażono ich w środki pomocnicze do tej pracy. Naszkicowany został program rozpowszechniania na całym świecie traktatu „Czy upływa czas dany ludzkości?”. Zostali zaopatrzeni w nową książkę, noszącą porywający tytuł: Przybliżyło się tysiącletnie Królestwo Boże. Otrzymali też książkę: Prawdziwy pokój i bezpieczeństwo — skąd? Książka ta zwraca uwagę na kwestię sporną dotyczącą suwerennej władzy nad światem, kwestię, do której musi się ustosunkować każde rozumne stworzenie. Obecnie już dzielą się tymi wyjaśnieniami z innymi ludźmi. Świadkowie Jehowy są zdecydowani spełniać nadal poruczone im przez Boga dzieło: głosić ludziom dobrą nowinę o Królestwie Bożym, bez względu na to, jakie warunki zapanują na tym niespokojnym świecie, zanim nadejdzie koniec.

Przez wiele lat świadkowie Jehowy w Niemczech, tak jak i gdzie indziej, byli wystawiani na próbę. Lecz nie było to dla nich zaskoczeniem. Wiedzieli, że ich Pana i Mistrza, Jezusa Chrystusa, prześladowali źli ludzie, i że ich spotka taki sam los (Jana 15:20). Świadkowie Jehowy dobrze wiedzą, na czym polega kwestia sporna. Wiedzą, że Szatan Diabeł zakwestionował prawowitą suwerenność Jehowy. Szatan otwarcie oskarżył sług Jehowy, że nie służą Mu z miłości, lecz dla osobistych, samolubnych korzyści. Wysunął zarzut, że pod naciskiem nikt nie okaże się lojalnym obrońcą suwerenności Jehowy. Ten przeciwnik Boga i człowieka posługuje się uległymi mu ludźmi do wzmacniania swej pozycji w kwestii spornej. — Łuk. 22:31.

Natomiast świadkowie Jehowy zdają sobie sprawę z tego, że wszystko co mają, a nawet swoją nadzieję na przyszłość, zawdzięczają niezasłużonej życzliwości Jehowy. Pobudzani szczerą miłością do Stwórcy poczytują sobie za przywilej możliwość udowodnienia prawości względem Niego, niezależnie od ceny, jaką by za to musieli zapłacić. Wielu z nich utraciło posadę lub mieszkanie dlatego, że nie zgodzili się pójść na kompromis z bezbożnym światem. Inni przeżyli utratę dzieci lub partnera małżeńskiego. Jeszcze innych bito do nieprzytomności prętami stalowymi, morzono głodem, rozstrzelano.

Kto jednak wyszedł z tego wszystkiego zwycięsko? Nie Szatan, ani świat, podległy jego władzy. Zwycięsko wyszli z tego świadkowie Jehowy, którzy pokładali ufność w jedynym prawdziwym Bogu i w Jego Synu. Stało się tak, jak napisał apostoł Jan: „Każde dziecko Boże jest zwycięzcą nad bezbożnym światem. Zwycięstwo, które pokonało świat, to wiara nasza, bo któż jest zwycięzcą nad światem, jeśli nie ten, kto wierzy, że Jezus jest Synem Bożym?” (1 Jana 5:4, 5, The New English Bible). To prawda, że niektórzy z nich zginęli z rąk nieprzyjaciół Bożych, ponieważ jednak mieli nadzieję zostać współdziedzicami z Chrystusem w Jego niebiańskim Królestwie i żyli w czasie Jego obecności, zostali „w jednym momencie, w mgnieniu oka” wzbudzeni do nieśmiertelnego życia w niebie — jako zwycięzcy nad światem (1 Kor. 15:51, 52). Inni, którzy mieli nadzieję życia na ziemi w nowym porządku Bożym, oddali życie w przekonaniu, że będą tylko chwilowo spoczywać, gdyż Bóg, który nie może kłamać, przywróci ich do życia pod sprawiedliwym panowaniem swego Królestwa. Tysiące dalszych świadków Jehowy z pomocą Bożą przetrwały bezlitosne ataki Szatana i jego widzialnych popleczników. Wielu z nich nadal żyje, nadal głosi dobrą nowinę i nadal daje dowody swej lojalności wobec Jehowy. A ponadto są oni mocno zdecydowani wiernie wytrwać w tym biegu, bez względu na to, jakie jeszcze próby przyjdzie im znosić w przyszłości.

Oby to sprawozdanie zachęciło każdego do wytrwania w wierności. Pamiętajmy o następujących natchnionych słowach apostoła Pawła: „Radujmy się wielce, będąc w uciskach, gdyż wiemy, że ucisk daje wytrwałość; z kolei wytrwałość daje stan uznania; stan uznania zaś daje nadzieję, a nadzieja nie prowadzi do rozczarowania, ponieważ miłość Boża jest wlana do serc naszych przez ducha świętego, którego nam dano” (Rzym. 5:3-5, NW). Obyś w odpowiedzi na miłość Bożą ciągle uważał spełnianie woli Bożej za najważniejsze zadanie w swym życiu i obyś całkowicie zaufał Boskiemu zwycięstwu, które jest już bardzo bliskie.

[Ilustracja na stronie 78]

OBÓZ KONCENTRACYJNY w Sachsenhausen

1 Baraki SS

2 Plac apelowy

3 Izolacja

4 Cele w bunkrach

5 Komora gazowa

6 Plac egzekucyjny

7 Odwszalnia