Przejdź do zawartości

Przejdź do spisu treści

Paragwaj

Paragwaj

Paragwaj

W SAMYM sercu Ameryki Południowej leży Paragwaj, otoczony ze wszystkich stron innymi państwami. Co znaczy nazwa tego kraju? Zdania na ten temat są podzielone, ale powszechny jest tu pogląd, iż znaczy ona „rzeka wypływająca z morza”. Miejscowi Indianie wierzyli, że niektóre stawy na brazylijskich bagnach dających początek rzece Paragwaj są wielkie niczym morze. Rzeka ta przepływa przez kraj z północy na południe, dzieląc go na dwie części. Na wschodzie leżą pofałdowane wzgórza, żyzne pola z czerwonawą glebą i gęste lasy. Na zachodzie rozciąga się słabo zaludniona równina Chaco, pokryta sawannami, roślinnością krzaczastą i rozległymi bagnami. Mają tu swe siedlisko roje owadów i najprzeróżniejsze gatunki barwnych ptaków tropikalnych.

W Paragwaju nowoczesna technika kontrastuje ze stosunkowo prostym stylem życia ludności zajmującej się rolnictwem. Łączność ze światem umożliwiają odrzutowce i satelity telekomunikacyjne. W stołecznym Asunción na tle nieba rysują się sylwetki wieżowców. Przy wschodniej granicy kraju, na rzece Parana, znajduje się elektrownia wodna Itaipú, której pod względem mocy nie dorównuje żadna inna hydroelektrownia na świecie.

Można by pomyśleć, że Paragwaj jest jednym z krajów hiszpańskojęzycznych. Nie zawsze jednak tak było, a i teraz nie całkiem pokrywa się to z rzeczywistością. Pierwotnymi mieszkańcami Paragwaju byli Indianie Guarani (Guaranie). Około roku 1520 przybyli tu pierwsi biali — portugalscy kolonizatorzy, na których czele stał Alejo García. W następnym dziesięcioleciu na terenie dzisiejszego Asunción zaczęli się osiedlać Hiszpanie. Kraj pozostawał pod dominacją Hiszpanii aż do roku 1811, ale konkwistadorzy nie zdołali wyrugować języka guarani. Dlatego tym pięknym, melodyjnym językiem, mającym obok hiszpańskiego status języka urzędowego, włada dziś większość Paragwajczyków.

W kilkadziesiąt lat po przybyciu europejskich kolonizatorów pojawili się jezuici, by nawracać Guaranów na katolicyzm. Guaranie nie mieli wtedy żadnych wizerunków ani świątyń. Jezuici zgrupowali tych Indian w osadach, w których uczyli ich obrzędów i pieśni katolickich, a także różnych rzemiosł i umiejętności. Część zysków z pracy tubylców przeznaczali na zaspokajanie ich najpilniejszych potrzeb, lecz przy okazji sami się bogacili i umacniali swą władzę. Zazdrościło im tego wielu hiszpańskich posiadaczy ziemskich. W związku z rosnącą potęgą jezuitów złożyli oni skargę do króla Hiszpanii, Karola III. Zażalenie to, wniesione nie przez Guaranów, lecz przez katolickich kolonizatorów, przyczyniło się do wydalenia jezuitów z imperium hiszpańskiego w roku 1767. Ale wpajany przez nich katolicyzm nie przestał wywierać wpływu na życie miejscowej ludności. Przejęła ona zwyczaje i obrzędy katolickie, często jednak dalej trzymała się tradycyjnych wierzeń. Sprzyjało to szerzeniu się przesądów. Przyjęcie tej nowej religii oznaczało zarazem zgodę na dominującą rolę kleru katolickiego.

Taka spuścizna religijna nie zapewniła Paragwajowi pokoju. Na dziejach tego kraju dotkliwie odbiły się wojny, pozostawiając po sobie głębokie blizny. W latach 1864-1870 wojska paragwajskie pod dowództwem Francisca Solano Lópeza walczyły z Brazylią, Argentyną i Urugwajem. Skutki były katastrofalne. Jak wynika z dostępnych danych, na początku wojny liczba ludności Paragwaju wynosiła prawdopodobnie ponad milion, natomiast po wojnie — około 220 000, w tym co najmniej 190 000 kobiet i dzieci. Później wybuchały następne wojny; jedną wywołał spór z Boliwią o terytorium Chaco, przyczyną innych była napięta sytuacja polityczna. Nic więc dziwnego, że ludzie chcący zdobyć władzę w Paragwaju często uciekali się do użycia siły.

Dobra nowina o Królestwie Jehowy trafiła do tego kraju najpierw za pośrednictwem traktatów biblijnych, wysyłanych pocztą przed rokiem 1914, a od roku 1925 docierała tam również dzięki kontaktom osobistym. W ten sposób, podobnie jak w innych miejscach na całej ziemi, i tu stały się dostępne wody ze szczególnej rzeki — nie z rzeki Paragwaj czy Parana, lecz z „rzeki wody życia” (Obj. 22:1).

Początki głoszenia prawdy o Królestwie

Ówczesny prezes Towarzystwa Strażnica, J. F. Rutherford, poprosił Juana Muñiza, by przeprowadził się z Hiszpanii do Argentyny w celu zorganizowania i rozwinięcia dzieła głoszenia dobrej nowiny w tym rejonie świata. Brat Muñiz przybył do Buenos Aires 12 września 1924 roku i wkrótce potem udał się do Urugwaju oraz Paragwaju, aby obwieszczać orędzie Królestwa. Zostały w ten sposób zasiane ziarna prawdy biblijnej, ale postępy nie były zbyt wielkie.

W roku 1932 Paragwaj uwikłał się w kolejną wojnę, tym razem z Boliwią. I znowu doszło do zdziesiątkowania ludności zdolnej do pracy. Wszystko to odbiło się niekorzystnie na gospodarce kraju i zagrażało bezpieczeństwu tych, którzy mogliby przybyć z zagranicy z dobrą nowiną o Królestwie. Jednakże w roku 1934, kiedy jeszcze szalała wojna, argentyńskie Biuro Oddziału wysłało do Paragwaju trzech Świadków Jehowy, mających zapraszać szczere osoby, aby za darmo piły „wodę życia”. Byli to bracia Martonfi, Koros i Rębacz (Obj. 22:17).

Zaciekły sprzeciw kleru

Brat Rębacz napisał: „W październiku owego roku byliśmy gotowi ruszyć w głąb kraju. Każdy z nas miał dwa kartony literatury i walizkę. Udaliśmy się pociągiem z Asunción do Paraguarí, a stamtąd pieszo — z powodu braku środków transportu — na nasz pierwszy teren, do miejscowości Carapeguá, leżącej w odległości około 30 kilometrów. Tej nocy spaliśmy na ziemi z literaturą przy głowach. Gdy nazajutrz zaczęliśmy głosić, miejscowy ksiądz zachodził do ludzi i mówił, żeby nas nie słuchali. Potem z jeszcze jednym mężczyzną pojechał konno do sąsiedniej miejscowości i powiedział tamtejszym mieszkańcom, by nas nie słuchali, lecz wyrzucili z miasteczka; niektórzy rzeczywiście próbowali to zrobić”.

Wskutek tych poczynań księdza braciom nie udało się tam wręczyć zbyt wiele literatury biblijnej, a nawet zwrócono im niektóre już rozpowszechnione egzemplarze. Począwszy od Carapeguá, wędrowali od jednej miejscowości do drugiej — do Quiindy, Caapucú, Villa Florida i San Miguel. Aby dotrzeć do San Juan Bautista, szli przez cały dzień, o północy postanowili przespać się na polu, a wczesnym rankiem ruszyli w dalszą drogę. Przybywszy do miasteczka, najpierw zaszli na policję, by wyjaśnić, czym się zajmują. Funkcjonariusze przyjęli Świadków z szacunkiem. Potem bracia spędzili cały dzień w służbie kaznodziejskiej.

Kiedy jednak nazajutrz brat Martonfi wyszedł z wynajętej chaty, czekała go niespodzianka. Do brata Rębacza, który jeszcze był w środku, zawołał: „Dzisiaj mamy coś nowego”. Wokół chaty leżały porozrzucane, podarte na strzępy publikacje, rozpowszechnione przez nich poprzedniego dnia. Na niektórych skrawkach powypisywano obelgi i plugawe słowa, a także pogróżki, że nie wyjdą żywi z tego miasteczka.

Gdy jedli śniadanie, przybyła policja i aresztowała ich. Co spowodowało taką zmianę? Brat Rębacz napisał później: „Kiedy zapytaliśmy o powód, pokazali nam gazetę, w której oskarżono nas o to, iż jesteśmy boliwijskimi szpiegami udającymi kaznodziejów. Redaktorem naczelnym owej gazety był wpływowy ksiądz z tych okolic”.

Powrót do Asunción

Obu Świadków odesłano jako więźniów do Asunción. Była to długa, piesza wędrówka. W asyście uzbrojonego strażnika szli od jednego posterunku policji do drugiego. Niektórzy ludzie napotykani po drodze miotali pod ich adresem obelgi i rzucali w nich kamieniami. Ale policjanci odnosili się do braci z szacunkiem; co więcej, uznali zarzut szpiegostwa za absurdalny. Czasami policjant jadący konno wiózł bagaże braci. Jeden nawet pozwolił bratu Martonfi jechać na koniu, a sam szedł i słuchał, jak brat Rębacz opowiada o Królestwie Bożym.

Jednakże w Quiindy przekazano braci żołnierzom, a ci zaczęli traktować ich surowo. Przez 14 dni trzymali ich pod strażą, kazali siedzieć na prostych, drewnianych stołkach, zabronili kłaść się lub wstawać, obrzucali ich wyzwiskami i smagali batem. Później, już w Paraguarí, 12 żołnierzy z bagnetami odprowadziło braci w kajdankach na stację kolejową. Tam znowu zostali przekazani policjantom na resztę drogi do Asunción.

W stolicy też więziono ich w ciężkich warunkach, ale bracia dalej mieli przy sobie Biblię i na jej podstawie dawali świadectwo współwięźniom. Po tygodniu w końcu wezwano ich do biura szefa policji. Obecny był również minister spraw wewnętrznych, pułkownik Rivarola. (Później okazało się, że gdy pan Rivarola został powiadomiony, jakie zarzuty wobec naszych braci podniosła wspomniana gazeta w San Juan Bautista, wysłał telegramy do dowódców wojskowych, by zapewnili braciom bezpieczny powrót do stolicy). „Obaj panowie wyrazili żal z powodu tego, co się stało” — powiedział brat Rębacz. „Oświadczyli, że wprawdzie jest to kraj katolicki, lecz istnieje tu wolność religii i wolno nam kontynuować głoszenie od domu do domu, jak to dotąd czyniliśmy, ale dla własnego bezpieczeństwa nie powinniśmy opuszczać stolicy”.

Kiedy brat Muñiz, przebywający w Buenos Aires, dowiedział się o całym zdarzeniu, polecił tym braciom wrócić do Argentyny i zaczekać, aż wojna się skończy. Doszło do tego w następnym roku. Natomiast brat Koros, którego nie aresztowano z tymi dwoma, pozostał w Asunción.

Pierwsze plony w Paragwaju

Mniej więcej w tym czasie jeden z pionierów spotkał mężczyznę, który go poprosił o literaturę w języku arabskim, gdyż chciał ją dać swemu teściowi, imigrantowi z Libanu. W ten sposób Julián Hadad otrzymał książkę, którą potem cenił niczym skarb. Przekonany, iż znalazł prawdę, zaczął z niej uczyć swe dzieci. Napisał też do Towarzystwa, prosząc o publikacje, które mógłby udostępniać sąsiadom. Po kilku latach pewien pionier odnalazł Juliána w San Juan Nepomuceno i udzielił mu dalszej pomocy duchowej. W roku 1940 Hadadowie zgłosili się do chrztu jako pierwsi miejscowi głosiciele w Paragwaju. Od tego czasu Julián oraz jeden z jego synów i kilkoro wnucząt zaznali radości płynącej z pełnienia służby pionierskiej; Julián trwał w niej prawie do samej śmierci w wieku 77 lat.

Wojna o Chaco skłoniła Juana José Brizuelę do poważnego zastanowienia się nad sensem życia. Odniósł rany i został wzięty do niewoli przez Boliwijczyków. Będąc jeńcem wojennym, widział, jak wdowy płaczą nad swymi dziećmi, pozbawionymi ojców, i jak księża katoliccy błogosławią wojska boliwijskie. Przypomniał sobie, że wraz z innymi paragwajskimi żołnierzami otrzymał podobne błogosławieństwo. Pomyślał wtedy: „Coś tu się nie zgadza. Jeśli Bóg istnieje, to tak być nie może. No a jeśli Bóg naprawdę istnieje, to będę Go szukał, aż Go znajdę”.

Po wojnie Julián Hadad spotkał Juana José w Carmen del Paraná. Na podstawie Biblii pomógł mu uzyskać odpowiedzi na nurtujące go pytania. Zgodnie z tym, co dawno temu oświadczył apostoł Paweł, Bóg pozwala, by ludzie pragnący „go niejako namacać” ‛rzeczywiście go znaleźli’ (Dzieje 17:27). Juan José szybko zrozumiał, że znalazł prawdziwego Boga, Jehowę (Powt. Pr. 4:35; Ps. 83:18). W roku 1945 zgłosił się do chrztu, a rok później uczyniła to także jego żona, Jóvita.

Rozmowy na tematy biblijne można też było usłyszeć przy straganie z warzywami na rynku w San Lorenzo. Nie głosili tam jednak Świadkowie Jehowy, lecz kobieta, która się zainteresowała ich naukami. Sebastiana Vazquez, choć była analfabetką, uważnie słuchała. Pragnąc się rozwijać pod względem duchowym, nauczyła się czytać i w roku 1942 została ochrzczonym Świadkiem Jehowy.

Niewielka grupka przechodzi próby wiary

Pierwszy zastęp, jak wtedy nazywano zbór, powstał w Paragwaju w roku 1939. Działało tam zaledwie dwóch głosicieli, ale byli to gorliwi ewangelizatorzy. W ciągu tego roku służbowego spędzili w służbie polowej 847 godzin i rozpowszechnili 1740 książek i broszur. W Asunción organizowali zebrania w domu prywatnym stojącym przy dzisiejszej alei Gaspara Rodrígueza de Francii (dawna Amambay), między ulicami Antequera a Tacuarí. Na spotkania odbywające się w pokoju o wymiarach 4 na 4 metry przychodziło zaledwie 5 lub 6 osób. Lokal ten dobrze im służył do roku 1944.

W następnym roku bracia zaczęli odtwarzać za pomocą dwóch elektrycznych gramofonów krótkie przemówienia na różne tematy biblijne. Kler wpadł w taką wściekłość, że wniósł do rządu petycję o zakazanie wszelkiej działalności Świadków Jehowy. Ale Świadkowie nie dawali za wygraną. Nie ulega wątpliwości, iż te jasne, oparte na Biblii wykłady spełniały swój cel. W ciągu następnych kilku lat zrobiono dobry użytek z takich nagrań w różnych językach, docierając do polskich, rosyjskich, niemieckich i ukraińskich imigrantów, którzy osiedlili się w południowych rejonach kraju.

Jedną z pierwszych rodzin, które poznały prawdę na tym terenie, byli Gołasikowie, mieszkający w kolonii polsko-ukraińskiej niedaleko Encarnación. Wkrótce potem Robert Gołasik, wyposażony w gramofon i literaturę, jeździł konno do różnych kolonii i dawał tam świadectwo. Początkowo organizowano zebrania raz w miesiącu, później dwa razy na miesiąc, a w końcu co tydzień. Niekiedy obecni byli przedstawiciele pięciu grup językowych, wszyscy jednak powoli poznawali czystą mowę prawdy biblijnej (Sof. 3:9).

Niestety, nie każdy, kto w owym czasie uczestniczył w dawaniu świadectwa, pozostał na wąskiej drodze wiodącej do życia. Nadzorca składu literatury Towarzystwa w Asunción zaczął głosić własne poglądy. Kiedy odszedł z organizacji Bożej, inni też przestali służyć Jehowie. Liczba głosicieli Królestwa, wynosząca 33 w roku 1943, spadła do 8 w roku 1944. Jak dalej potoczyły się sprawy? Jehowa pobłogosławił tym, którzy okazali się lojalnymi Świadkami, i organizacja znowu zaczęła się rozrastać (Ps. 37:28).

Misjonarze poznają miejscowe zwyczaje

Kierując się serdeczną troską o pomyślność trzody w Paragwaju, Biuro Oddziału w Argentynie wysłało Gwaenydda Hughesa, by nadzorował tam działalność. Gdy w roku 1945 zaproszono go do Biblijnej Szkoły Strażnicy — Gilead, do Paragwaju został skierowany Ieuan Davies wraz z małżonką, Delią. Jednakże z powodu przedłużających się problemów z załatwieniem potrzebnych dokumentów wcześniej na miejsce dotarł Hollis Smith, absolwent Szkoły Gilead, i właśnie on mógł przywitać braterstwo Daviesów, którzy przybyli łodzią do Asunción pod koniec 1945 roku. Po kilku dniach przylecieli samolotem Angeline i Albert Langowie, również będący absolwentami Szkoły Gilead. Z czasem pojawili się kolejni misjonarze. Wynajęto dom, w którym zamieszkali i w którym mógł się spotykać miejscowy zbór. Wszyscy misjonarze wprost palili się do służby, lecz oczywiście musieli poznać sposób życia tutejszej ludności.

Zauważyli, że ludzie są bardzo religijni, chociaż brak im wiedzy biblijnej. Każde miasto miało swego patrona — czasami był nim jakiś „święty”, a zazwyczaj „Maryja Panna”.

W miarę bliższego poznawania wiele miejscowych zwyczajów spodobało się misjonarzom. Na targowisku znajdowały się istne góry owoców i warzyw, a kobiety zgrabnie nosiły na głowach ciężkie ładunki, umieszczone w szerokich koszach. W sklepikach sprzedawano ręcznie wykonane koronki nanduti — delikatne i subtelne niczym pajęczyna. Szybko dało się też zauważyć, że ludzie zaczynają pracę wcześnie, a na czas południowej sjesty, przypadającej na najgorętszą porę dnia, wszystko zamykają. Misjonarze nauczyli się, że gdy się zachodzi do domów z orędziem Królestwa, trzeba stanąć i klasnąć w dłonie, a na podwórko można wejść dopiero po usłyszeniu zaproszenia. Ujmowała ich życzliwość, prostota i serdeczność Paragwajczyków. Ale musieli się też nauczyć porozumiewać z nimi w ich języku — nie tylko hiszpańskim, lecz także guarani.

W kwietniu 1946 roku, niedługo po przybyciu misjonarzy, małżeństwo Daviesów skierowano do Argentyny. O prowadzenie studium Strażnicy został poproszony Pablo Ozorio Reyes, który uczęszczał na zebrania zaledwie od kilku miesięcy i nie był jeszcze ochrzczony. Dlaczego tak szybko zlecono mu to zadanie? Dlatego, że znał miejscowy język i zrobił piękne postępy duchowe. Czekały go jednak trudności. Później brat ten napisał: „Wkrótce po tym, jak powierzono mi prowadzenie studium Strażnicy, musiałem skorygować pewien błędny komentarz. Człowiek, który go udzielił, wpadł we wściekłość i wyzwał mnie na miejscu do walki. Oczywiście odmówiłem, a jeden z misjonarzy pomógł mi opanować sytuację. Odrobina odpowiedzialności bardzo pomaga osiągnąć dojrzałość”. Niestety, tamten wybuchowy człowiek przestał później służyć Jehowie.

Budowanie organizacji

Przed końcem roku 1946 zaszła potrzeba postarania się o jakiś większy obiekt na centrum działalności teokratycznej. Przybyło jeszcze sześcioro misjonarzy: Fern i William Schillingerowie oraz czworo innych. Przy alei Mariscala Lópeza wynajęto dom z dużym podwórzem. Budynek ten znajdował się na wprost Ministerstwa Obrony. Na bramie frontowej umieszczono wyraźny napis „Sala Królestwa”, rzucający się w oczy każdemu, kto miał coś do załatwienia w ministerstwie.

Dnia 1 września tego samego roku Towarzystwo utworzyło w Paragwaju oddział, a świeżo wynajęty budynek stał się siedzibą Biura Oddziału. Dzięki usprawnieniom organizacyjnym świadczenie nabrało rozmachu, ale jednocześnie wzmógł się sprzeciw. Duchowni najwyraźniej wykorzystywali konfesjonał do zdobywania informacji i do zastraszania, chcieli bowiem zniechęcić katolickich listonoszy do dostarczania publikacji Towarzystwa Strażnica.

W listopadzie przybył z Argentyny brat Hughes, żeby odwiedzić i umocnić cztery istniejące wówczas małe zbory. Ukończył Szkołę Gilead i był na teokratycznym zgromadzeniu pod hasłem „Weselące się narody”, urządzonym w Cleveland w stanie Ohio. Na kongresie tym program przeprowadzono w 20 językach, a w ostatnim dniu stadion wypełniła rzesza 80 000 osób pragnących wysłuchać przemówień. Brat Hughes miał więc o czym opowiadać współwyznawcom. Potrzebowali oni takich budujących wiadomości, by móc dalej służyć pomimo sprzeciwu.

Wybucha powstanie

Na początku roku 1947 wybuchło powstanie zbrojne. Oddziały wierne rządowi ustawiły karabiny maszynowe na chodniku przed domem misjonarskim. Po jednym dniu walk wrócił względny spokój. Ale 7 marca sytuacja znów się zaostrzyła. Doszło do otwartych starć na ulicach. Wprowadzono stan wojenny. Rebelianci zaatakowali siedzibę policji w centrum Asunción.

Spodziewając się ataku na główny sztab wojskowy, generał stojący na jego czele zarekwirował dom misjonarski na cele wojskowe i dał braciom trzy dni na opuszczenie obiektu. Gdy wnieśli odwołanie, termin przedłużono do dziesięciu dni. Zaskoczeni powstaniem bracia musieli przeprowadzić „akcję szukania domu”, a wolnych domów ogromnie wówczas brakowało. Ale Jehowa chyba chciał, by wysocy przedstawiciele władz Paragwaju pamiętali o obecności Jego Świadków. Jedyny odpowiedni dom stał tuż obok siedziby prezydenta, w otoczeniu ambasad.

W liście z 26 marca 1947 roku ówczesny sługa oddziału tak opisał przebieg powstania: „Sytuacja z dnia na dzień staje się coraz trudniejsza. W chwili, gdy piszę te słowa, kilka kilometrów od naszego domu krąży samolot i — jak sądzę — bombarduje lotnisko. Sam znalazł się pod ogniem artylerii przeciwlotniczej. Wokół siedziby prezydenta widać setki żołnierzy, a ich karabiny straszliwie hałasują. Powietrze jest niebieskie od dymu z prochu, który wręcz cuchnie. Oddziały rebeliantów bardzo zbliżyły się do miasta; ciągle słyszymy odgłosy karabinów i bomb (...) Zaopatrzenie w żywność z dnia na dzień się pogarsza”.

Rebelianci dotarli do miejsca odległego o dziesięć przecznic od domu misjonarskiego, ale w końcu siły rządowe zaczęły zmuszać ich do odwrotu. Przez cały ten czas bracia w miarę swych najlepszych możliwości kontynuowali działalność kaznodziejską. Powstanie trwało około sześciu miesięcy i było prawdziwą próbą, zwłaszcza dla miejscowych braci. Władze traktowały ich surowo, gdyż zachowywali chrześcijańską neutralność.

Nie zaniedbują wspólnych zgromadzeń

Gdy powstanie się skończyło, sytuacja w kraju zaczęła się stabilizować, toteż część uciekinierów wróciła z Argentyny. Na dni od 4 do 6 czerwca 1948 roku zaplanowano pierwsze w Paragwaju większe zgromadzenie. Ale Diabeł dalej siał zamęt — 3 czerwca doszło do puczu wojskowego. Uwięziono prezydenta i członków jego gabinetu. W stolicy zapanował nieopisany chaos. A co ze zgromadzeniem?

Nie udało się wynająć odpowiedniej sali, lecz Jehowa zadbał o inne rozwiązanie. Poprzedni dom misjonarski, stojący naprzeciw dowództwa armii, był pusty. Właściciel zgodził się wynająć go braciom na potrzeby zgromadzenia. Budynek ten usytuowany był z dala od niespokojnego centrum miasta. Na podwórzu można było urządzić zgromadzenie, a wewnątrz stworzyć miejsca noclegowe dla delegatów spoza miasta. Przybywający witali się z każdym przez podanie ręki, zgodnie ze zwyczajem przyjętym w Paragwaju. Ponad sto osób wysłuchało wykładu „Nadchodząca radość całej ludzkości”. Jakże stosowny temat przemówienia dla mieszkańców Paragwaju!

Policja powstrzymuje motłoch

Odkąd Świadkowie Jehowy zaczęli prowadzić w Paragwaju biblijną działalność wychowawczą, często napotykali sprzeciw duchowieństwa. W roku 1948 w miasteczku Yuty, leżącym na południu kraju, nadzorca obwodu postanowił wygłosić wykład publiczny w niewielkim parku znajdującym się w samym centrum tej miejscowości. Naprzeciwko stał kościół katolicki. Ksiądz nalegał na ludzi, by nie dopuścili do tego wykładu, gdyż — jak oświadczył — Świadkowie zamierzają poróżnić członków Kościoła i odebrać im wiarę. Zanim wykład się rozpoczął, przed kościołem zebrał się liczny tłum. Na widok ośmiu Świadków Jehowy, stojących w parku po drugiej stronie ulicy, motłoch zaczął wykrzykiwać: „Precz z protestantami! Precz z protestantami!” Tymczasem spora grupa ludzi czekała na wykład, ale ze względu na motłoch bała się wejść do parku.

Policjanci ustawili przed tłumem karabin maszynowy i zapowiedzieli, że jeśli ktoś przekroczy linię, zaczną strzelać. W ten sposób powstrzymali tłum, dzięki czemu bracia mogli bezpiecznie opuścić to miejsce. Ale głosiciele od tygodnia zapraszali ludzi na ten wykład i byli zdecydowani dać zainteresowanym sposobność usłyszenia go. Jeden z miejscowych Świadków oddał do dyspozycji swój dom. Po wykładzie przyszła druga grupa osób, które też chciały wysłuchać przemówienia. W tym dniu nadzorca obwodu wygłosił je więc dwukrotnie. W Yuty wyraźnie ujawniły się krańcowo odmienne owoce dwóch form wielbienia.

Groźba deportacji misjonarzy

Na płaszczyźnie oficjalnej Paragwaj zachowywał tolerancję religijną, mimo iż do roku 1992 katolicyzm był tu religią państwową. Trudności napotykano na terenach wiejskich, a powodowali je księża i ich fanatyczni zwolennicy. Jednakże na początku roku 1950 podjęto oficjalną próbę wydalenia z tego kraju misjonarzy Towarzystwa Strażnica.

Nowe prawo wymagało od wszystkich imigrantów zarejestrowania się w odpowiednim urzędzie i przedłożenia świadectwa o wykonywanym zawodzie. Kiedy jednak nasi misjonarze próbowali się zarejestrować, odmówiono im, twierdząc, iż przebywają w tym kraju nielegalnie, za co grozi im aresztowanie. Wygląda na to, że ktoś udzielił władzom fałszywych informacji co do charakteru działalności tych misjonarzy.

Niektórzy urzędnicy byli przychylni, ale nawet ich starania, wsparte wysiłkami ambasady amerykańskiej, wydawały się natrafiać na nieprzebyty mur. W Ameryce Łacińskiej załatwienie sprawy często zależy nie od tego, kim się jest, lecz od tego, jakie się ma znajomości. Tak się złożyło, że bracia znali sprzyjającego im pracownika biura prezydenta. Za jego pośrednictwem zaprosili osobistego sekretarza prezydenta na obiad w domu misjonarskim. Zaproszenie to zostało życzliwie przyjęte.

Nadarzyła się więc sposobność omówienia rzeczywistej natury działalności misjonarzy oraz płynących z niej korzyści dla kraju. Poruszono też kwestię rejestracji i sekretarz prezydenta dał wyraz głębokiemu zainteresowaniu tą sprawą. W rezultacie 15 czerwca 1950 roku pierwszy misjonarz został zarejestrowany jako imigrant mający prawo pobytu w Paragwaju i kontynuowania biblijnej działalności wychowawczej.

Ciężki dzień na terenach wiejskich

W tamtych czasach praca nadzorcy obwodu stanowiła nie lada wyzwanie. Trzeba było odbywać wielogodzinne podróże, nierzadko znosząc przy tym gwałtowny sprzeciw. Lloyd Gummeson, absolwent Szkoły Gilead, rozpoczął służbę pełnoczasową jako nadzorca obwodu w roku 1952. Opowiedział on, co się wydarzyło, gdy już spędził trochę czasu w pewnym zborze na północ od Yuty. Pobliski teren został właśnie opracowany, postanowiono więc dać świadectwo w bardziej oddalonej miejscowości. Grupa złożona z sześciu braci i czterech sióstr wyruszyła o godzinie 4 rano. Wszyscy oprócz siostry z rocznym dzieckiem szli pieszo. O godzinie 11 dotarli na miejsce, podzielili się na dwie grupy i zaczęli głosić.

‛Byliśmy w służbie zaledwie od godziny i w samo południe siedzieliśmy w chacie krytej strzechą, dając świadectwo domownikom słuchającym z zainteresowaniem’, opowiada brat Gummeson, ‛gdy do środka weszli szeryf i 16-letni żołnierz, trzymając wycelowaną w nas broń. Szeryf stanowczo polecił tej rodzinie oddać nam literaturę, po czym kazał nam pójść z nim na posterunek policji. Kiedy przybyliśmy na miejsce, znajdowali się tam już pozostali głosiciele. Próbowałem porozmawiać z szeryfem, ale on nie mówił po hiszpańsku; znał tylko język guarani. Z oczami czerwonymi ze złości rozkazał nam wynosić się z miasteczka i nigdy więcej nie wracać.

‛Odszedłszy mniej więcej o kilometr, usiedliśmy pod drzewem, aby coś zjeść. Nagle cała grupa zerwała się na równe nogi i zaczęła uciekać. Obejrzałem się i zobaczyłem, że szeryf i jakiś żołnierz jadą na koniach, trzymając długie baty. Pomyślałem, iż najlepiej będzie dołączyć do reszty grupy, toteż zacząłem biec. Gdy przeskakiwałem przez strumyk, spadły mi na ziemię okulary słoneczne. Zatrzymałem się, by je podnieść, a wtedy usłyszałem trzask bata uderzającego mnie w plecy. Potem szeryf próbował mnie stratować, ale ponieważ znam się trochę na koniach, zacząłem wymachiwać swą kaznodziejską torbą i zwierzę się do mnie nie zbliżyło.

‛Następnie szeryf kilkakrotnie uderzył batem trzech innych braci i chciał najechać koniem na 70-letnią pionierkę. W końcu obaj napastnicy zawrócili i pojechali do miasteczka, my zaś ruszyliśmy w dalszą drogę. Nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń, chociaż niektórzy mieli na plecach ciemnoczerwone pręgi. Nie czuliśmy jednak bólu. Wróciliśmy do domu o ósmej wieczorem — po 16 godzinach chodzenia’.

Mimo iż w niektórych miasteczkach i wioskach zdarzały się takie incydenty, dzieło głoszenia o Królestwie rozwijało się pomyślnie.

Po zmianie rządu

W roku 1954 nastąpiła wielka zmiana w życiu politycznym tego kraju. Obalono rząd, na którego czele stał Federico Chávez. Dnia 11 lipca na prezydenta wybrano generała Alfreda Stroessnera. Rozpoczął się trwający ponad 34 lata okres rządów wojskowych. Jak to się odbiło na działalności Świadków Jehowy?

W dniach od 25 do 28 listopada owego roku miało się odbyć czterodniowe zgromadzenie okręgowe. W Paragwaju wprowadzono stan wojenny, toteż zorganizowanie jakiegokolwiek zgromadzenia wymagało zgody policji. Czy będą z tym kłopoty? Bracia już poczynili odpowiednie kroki, by wynająć pewien obiekt. Lecz gdy poszli po zgodę policji na urządzenie zgromadzenia, usłyszeli, że nie będzie się ono mogło odbyć. Dlaczego? Jeden z funkcjonariuszy wyjawił, iż powodem jest presja duchowieństwa. Bracia złożyli wiele wizyt i przeprowadzili mnóstwo rozmów, aż w końcu powiedziano im, że wprawdzie nie otrzymają formalnego zezwolenia, lecz policja może przymknąć oczy na ten kongres. Bracia przezornie zrezygnowali z informowania o nim za pomocą gazet i ulotek. Zapraszano tylko ustnie. Zgromadzenie przebiegło bez przeszkód.

Sprzeciw czynników religijnych nie ustaje

Kler katolicki nie zamierzał rezygnować z prób zahamowania działalności Świadków Jehowy. Pod koniec 1955 roku miało się odbyć małe zgromadzenie obwodowe w Piribebuy, jakieś 70 kilometrów na wschód od stolicy. Wieczorem pierwszego dnia, już po zapadnięciu zmroku, tamtejszy proboszcz przyprowadził motłoch z kijami i maczetami, by przerwać zgromadzenie. Po interwencji miejscowego nauczyciela tłum cofnął się na ulicę. Przez cały wieczór wznoszono jednak okrzyki, rzucano kamieniami i petardami.

Dnia 1 marca 1957 roku znowu dał się odczuć sprzeciw czynników religijnych, tym razem w miasteczku Itá, leżącym na południowy wschód od stolicy. Bracia ze sporym wyprzedzeniem poczynili wymagane przez prawo kroki, by móc zorganizować tam zgromadzenie obwodowe. Uzyskali oficjalną zgodę zarówno od władz miejskich w Itá, jak i od stołecznej policji. Ale gdy zaczęli się zjeżdżać do Itá na zgromadzenie, zorientowali się, że coś jest nie tak. Miasto wyglądało jak wymarłe — ulice były puste, okna i drzwi pozamykane i pozasłaniane. Dlaczego?

Miejscowy proboszcz poprzysiągł, że zgromadzenie się nie odbędzie, i zrobił wszystko, co w jego mocy, aby dotrzymać słowa. Postarał się nawet, by z samolotu zrzucono nad tą okolicą tysiące ulotek z następującą wiadomością: „W piątek 1 marca 1957 roku, o godzinie 17.30, odbędzie się przed kościołem wielki zlot wszystkich katolickich chrześcijan z miasta i okolic. (...) Na godzinę 18.30 przewidziano masową manifestację katolików przeciwko ‚Świadkom (fałszywym) Jehowy’. Ci protestanccy heretycy nie mają prawa organizować w Itá żadnego zgromadzenia”.

Kiedy bracia dowiedzieli się o planach księdza Ayali, uznali, że najlepiej będzie przenieść zgromadzenie ze stosunkowo łatwo dostępnych obiektów, które wynajęto, do domu jednego z braci. W razie napaści dom ten zapewniałby lepszą ochronę.

Wyobraź sobie tę scenę: W domu owego brata zebrało się około 60 pokojowo usposobionych chrześcijan, by rozważać Słowo Boże. Dwie przecznice dalej wielki tłum, liczący ponad tysiąc osób i rosnący z minuty na minutę, słuchał płomiennej przemowy księdza i jego wezwań do użycia siły.

Nie wszystkim osobom w tym tłumie podobały się poczynania proboszcza. Solano Gamarra, podporucznik paragwajskiego lotnictwa wojskowego, usiłował go uspokoić. Rozmawiał też z wikariuszami księdza Ayali, lecz nic nie wskórał. Jeden z nich wpadł w taką wściekłość, że uderzył go i rozciął mu wargę. Widząc to, motłoch niczym stado wilków rzucił się na podporucznika i go pobił, mocno raniąc mu głowę. Napastnicy zdarli z niego koszulę, zatknęli ją na drągu i spalili. Pan Gamarra, obawiając się o swe życie, ratował się ucieczką.

Żądny krwi motłoch ruszył następnie w kierunku zgromadzonych braci, wrzeszcząc: „Precz z Jehową!”, „Śmierć Jehowie!” Gdy już był blisko, grupka policjantów mających zapewniać ochronę szybko znikła. Bracia zabarykadowali drzwi domu od wewnątrz. Niektórzy napastnicy usiłowali się dostać na wewnętrzny dziedziniec przez posesję sąsiada, on jednak nie uległ ich żądaniom i nie pozwolił im przejść. Nie zapomniał, że gdy był chory, zaznał wiele życzliwości ze strony Świadka, którego dom teraz atakowano. Tymczasem bracia, pokładając ufność w Jehowie, kontynuowali program, najlepiej jak tylko mogli. Ze względów bezpieczeństwa wszyscy przenocowali na miejscu. Nazajutrz komenda główna policji w Asunción cofnęła zgodę na zgromadzenie, pragnąc nie dopuścić do wyrządzenia krzywdy Świadkom i biorąc pod uwagę fakt, iż miejscowa policja nie potrafiła się uporać z motłochem. Wynajęto autobus, którym szczęśliwi, rozśpiewani delegaci odjechali do domu misjonarskiego, będącego zarazem siedzibą Biura Oddziału w Asunción, by tam dokończyć zgromadzenie. Sprostali próbie wiary i wyszli z niej umocnieni.

Legalizacja

Akcja motłochu w Itá skłoniła Biuro Oddziału do pójścia w ślady apostoła Pawła i poczynienia kroków mających na celu „obronę oraz prawne ugruntowywanie dobrej nowiny” w Paragwaju (Filip. 1:7; Dzieje 16:35-39). Dało to dobre wyniki. Po spełnieniu wszystkich miejscowych wymogów prawnych Towarzystwo Biblijne i Traktatowe — Strażnica w dniu 14 października 1957 roku otrzymało osobowość prawną i odtąd mogło reprezentować paragwajskich Świadków Jehowy. Ten dekret prezydenta opublikowano w gazetach. Bardzo ułatwił on nabywanie potrzebnych parceli, a ponadto umożliwił misjonarzom zyskanie prawa stałego pobytu.

Ich pierwszy film

W latach 1954-1961 wyświetlano filmy, które ogromnie pomogły zapoznać opinię publiczną z organizacją Jehowy. Filmy Towarzystwa pokazywano w wielu miejscowościach na wschodzie kraju. W ciągu pięciu lat, w których prowadzono zapiski, na projekcje przyszło ponad 70 000 osób.

Nie lada przedsięwzięciem było transportowanie prądnicy i całego sprzętu potrzebnego do wyświetlania filmu na terenach wiejskich. Projekcje najczęściej urządzano na pustych boiskach do piłki nożnej. Przed zmierzchem rozstawiano sprzęt. Potem przez megafony zapraszano publiczność. Zdarzało się, że wandale rzucali kamieniami. Liczba widzów była różna. W General Artigas, gdzie znajdował się niespełna 20-osobowy zbór, spotykający się w miejscu położonym jakieś 8 kilometrów od miasteczka, jednego wieczora obejrzało film około 1300 osób! Na początku projekcji można było usłyszeć śmiech ludzi rozbawionych widokiem zmieniających się obrazów. No cóż, niejeden mieszkaniec terenów wiejskich pierwszy raz w życiu oglądał film.

Projekcje te pomagały zarówno głosicielom, jak i innym ludziom lepiej uzmysłowić sobie skalę działalności prowadzonej na całej ziemi przez Świadków Jehowy.

Misjonarze ochoczo się zaofiarowali

Liczba głosicieli rosła, a misjonarze wspólnie starali się im pomagać w dążeniu do dojrzałości. Owoce ich pracy stały się widoczne, gdy w roku 1953 misjonarze mieli przywilej pojechać do Nowego Jorku na zgromadzenie pod hasłem „Społeczeństwo Nowego Świata”. W czasie ich nieobecności miejscowi bracia musieli przejąć nadzór w zborze Asunción. Osiągnięto nowe najwyższe wyniki w służbie polowej. Bracia radzili sobie tak dobrze, że po powrocie misjonarzy zostali poproszeni o dalsze wykonywanie swych zadań. Dzięki temu misjonarze mogli usługiwać gdzie indziej.

A czekało ich mnóstwo pracy. Wernerowi Appenzellerowi po czterech miesiącach pobytu w tym kraju i opanowaniu podstaw języka hiszpańskiego powierzono obwód w okolicach Encarnación. Większość dróg nie miała jeszcze utwardzonej nawierzchni. Podróżowano zazwyczaj pieszo lub konno. W całym obwodzie było zaledwie 100 głosicieli, ale dzięki zachętom i szkoleniu robili oni postępy pod względem duchowym. Po kilku latach do pracy w obwodzie skierowano Władysława Gołasika; był on synem Roberta Gołasika i pochodził z tych stron.

W roku 1961 absolwenci Szkoły Gilead już od 15 lat pełnili służbę misjonarską w Paragwaju. W całym kraju działało wtedy 411 Świadków, zorganizowanych w 22 zbory. Na głoszenie dobrej nowiny poświęcono przeszło 594 000 godzin. Misjonarze mieli wówczas do swej dyspozycji pięć domów — w Asunción, Encarnación, Villarrica, Coronel Oviedo i Pedro Juan Caballero. Z tych skupisk miejskich wyruszali też głosić na pobliskie tereny. Do roku 1961 działalność w Paragwaju wspierało 50 misjonarzy. Choroba lub inne przyczyny zmusiły 29 z nich do powrotu do krajów rodzinnych. Jednakże wszyscy oni rozmaitymi sposobami przyczynili się do postępu dzieła Królestwa w Paragwaju. W grudniu 1961 roku przybyli tam Mary i Elmer Pyshowie, absolwenci pierwszego 10-miesięcznego kursu Gilead.

Budowa własnych miejsc zebrań

Mniej więcej w tym czasie bracia w Asunción zbudowali i oddali do użytku pierwszą w Paragwaju własną Salę Królestwa. W tym ładnym murowanym budynku mogło się pomieścić ponad 200 osób. Jakież to było świadectwo dla miejscowej społeczności, gdy mężczyźni, kobiety i dzieci wspólnie uczestniczyli w wykonywaniu wykopów, mieszaniu betonu, czyszczeniu cegieł, malowaniu i robieniu porządków! Postronni obserwatorzy nie mieli wątpliwości, iż są to pilni pracownicy.

Nie będącej jeszcze zborem niewielkiej grupie Świadków w miejscowości Vacay na południu kraju towarzyszyło na zebraniach wielu zainteresowanych, toteż tamtejsi bracia uznali, że również powinni mieć Salę Królestwa. Brakowało im jednak pieniędzy. Jak sobie poradzili? Umówili się z człowiekiem nadzorującym wyrąb lasu, że całą grupą oczyszczą z drzew pewien obszar, w zamian za co otrzymają budulec i zapłatę w pieniądzach. Gdy Sala była gotowa, cztery rodziny zainteresowanych, mieszkające na oddaleniu, sprzedały swe gospodarstwa i przeprowadziły się bliżej, by nie opuszczać zebrań.

Później wzniesiono też obiekty przeznaczone na kongresy i na inne większe zgromadzenia. Przy różnych okazjach bracia wynajmowali Club Martín Pescador, a także obiekty Uniwersytetu Narodowego oraz Szkoły Amerykańskiej. Na początku lat siedemdziesiątych ktoś ofiarował parcelę, na której można było zbudować własne Centrum Kongresowe; dokonano tego w następnych latach.

Powstają odpowiednie obiekty Biura Oddziału

Z powodu wzmożonej działalności oraz towarzyszącego jej błogosławieństwa Jehowy wyłoniła się konieczność wzniesienia bardziej odpowiednich obiektów Biura Oddziału. Dotychczas wynajmowano na ten cel różne budynki. Jednakże w roku 1962 brat Nathan Knorr, ówczesny prezes Towarzystwa Strażnica, zalecił nabycie parceli w jednej z lepszych dzielnic miasta; miała tam powstać siedziba Biura Oddziału, mieszcząca też dom misjonarski i Salę Królestwa. Parcela ta była usytuowana przy jednej z głównych ulic stolicy, dwie przecznice od największego stadionu sportowego w Paragwaju. Sporządzono plany, uzyskano zezwolenia od władz miasta i w styczniu 1965 roku rozpoczęto budowę, a ukończono ją przed upływem dziesięciu miesięcy. Na początku 1966 roku bracia paragwajscy zaznali ogromnej radości, gdy w ramach jednej ze swych wizyt strefowych przybył do nich brat Knorr i uczestniczył w uroczystości oddania do użytku nowego obiektu.

Ze względu na usytuowanie tego budynku tysiące ludzi w Asunción codziennie miało okazję przypomnieć sobie, iż są wśród nich Świadkowie Jehowy. A w drodze na widowiska sportowe kolejne tysiące uświadamiały sobie, że Jehowa ma w Paragwaju swych Świadków.

Nowy sposób zarządzania

Podobnie jak w innych biurach oddziałów Towarzystwa na całej ziemi, dnia 1 lutego 1976 roku w miejsce jednego nadzorcy oddziału zaczął tu funkcjonować Komitet Oddziału. W poprzednich 30 latach krócej lub dłużej oddziałem kierowali Albert Lang, William Schillinger, Max Lloyd, Lloyd Gummeson, Harry Kays i Elmer Pysh. Wszyscy oni bardzo się przyczynili do rozwoju dzieła Królestwa. Od tej pory wchodziło w życie nowe rozwiązanie organizacyjne: nadzór nad działalnością Świadków Jehowy w całym kraju miał sprawować komitet złożony z dojrzałych mężczyzn.

Koordynatorem Komitetu Oddziału mianowano Elmera Pysha, a jego współpracownikami zostali Charles Miller i Isaac Gavilán. Bracia Pysh i Miller byli absolwentami Szkoły Gilead. Brat Gavilán, rodowity mieszkaniec Paragwaju, od 13 lat trwał w służbie pełnoczasowej.

Kolejna fala oficjalnego sprzeciwu

Świadkowie Jehowy na całym świecie zachowują neutralność w kwestiach politycznych. Biorą sobie do serca słowa, które Jezus wyrzekł do swych naśladowców: „Nie jesteście częścią świata” (Jana 15:19). Pamiętają o biblijnym zaleceniu: „Strzeżcie się bożków”, toteż odmawiają udziału w uroczystościach patriotycznych, uznając je za bałwochwalcze (1 Jana 5:21). Ponieważ wysocy urzędnicy państwowi aktywnie uczestniczą w życiu politycznym i uważają patriotyzm za czynnik zespalający naród, stanowisko Świadków Jehowy może się im początkowo wydawać trudne do zrozumienia. Wiedzą, że inne ugrupowania religijne, nie wyłączając duchowieństwa, bez oporów zajmują się polityką i uczestniczą w uroczystościach patriotycznych. Kler często wykorzystuje ten stan rzeczy i zasiewa wśród urzędników państwowych ziarna podejrzliwości wobec Świadków Jehowy.

W liście z 31 października 1974 roku ówczesny dyrektor generalny do spraw wyznań, dr Manfredo Ramirez Russo, poprosił o informacje na temat wierzeń i organizacji Świadków Jehowy. Dnia 25 lutego 1976 roku władze wydały rozporządzenie zobowiązujące do „codziennego urządzania ceremonii podnoszenia flagi i śpiewania hymnu narodowego” we „wszystkich placówkach oświatowych”. W periodyku religijnym El Sendero z 3-17 września ukazał się całostronicowy oszczerczy artykuł zatytułowany „Świadkowie Jehowy”, obliczony na wywołanie sensacji. A na łamach gazety Patria, oficjalnego organu rządzącej partii, w dniu 14 marca 1977 roku opublikowano szkalujący artykuł pod tytułem „Fanatyzm”.

Przedstawiciele Biura Oddziału Świadków Jehowy zostali wezwani na rozmowę z dyrektorem generalnym do spraw wyznań. W czasie tego spotkania zwięźle omówiono nauki Świadków Jehowy. Skupiono się zwłaszcza na stosunku do flagi, hymnu państwowego i służby wojskowej. W kilka dni później do biura Towarzystwa w Asunción przyszedł funkcjonariusz policji Obdulio Argüello Britez i poprosił o informacje na temat zgromadzenia Świadków Jehowy, które się odbyło w dniach od 6 do 9 stycznia. Wkrótce potem z przedstawicielami Towarzystwa rozmawiała też dr Clotilde Jiménez Benítez, prokurator generalny, poruszając kwestie podniesione już wcześniej w urzędzie do spraw wyznań.

Po tym wszystkim w roku 1978 zaczęto usuwać ze szkół dzieci Świadków Jehowy, które nie chciały śpiewać hymnu państwowego; pozbawiano je przy tym możliwości zapisania się do innej szkoły. Ale to jeszcze nie był koniec problemów.

Zakaz i jego następstwa

Dnia 3 stycznia 1979 bomba pękła. Opublikowano rozporządzenie delegalizujące Towarzystwo Strażnica, prawnego reprezentanta Świadków Jehowy.

Nagłówki prasowe informujące o tej decyzji wstrząsnęły zarówno Świadkami, jak i wyznawcami innych religii. Sprawą zainteresowały się właściwie wszystkie środki masowego przekazu. Niektóre popierały to posunięcie, inne zaś je potępiały. Gazeta ABC uznała owo rozporządzenie za „pogwałcenie jednego z fundamentalnych praw człowieka, uświęconych w Artykule 18 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka”.

Dowiedziawszy się o zakazie, Komitet Oddziału, nie znając jeszcze dokładnie związanych z nim ograniczeń, natychmiast zadbał o to, by praca biura mogła być prowadzona gdzie indziej. Doktor Raul Peña, minister oświaty i wyznań, oświadczył: „Nigdy nie myśleliśmy o tym jako o prześladowaniu religijnym”. Jednakże Świadkowie Jehowy musieli się spotykać w niewielkich grupkach w domach prywatnych. Ich działalność kaznodziejska podlegała ograniczeniom, ale zapał i odwaga większości braci nic a nic nie osłabły. Aby korzystać z większych zgromadzeń, przez jakiś czas musieli wyjeżdżać do innych krajów.

Jak do tego doszło? Czy dr Manfredo Ramirez Russo działał wyłącznie w imieniu rządu? Ciekawe, że 25 sierpnia 1981 roku na łamach gazety Ultima Hora, ukazującej się w Asunción, zamieszczono zdjęcie tego urzędnika państwowego i „monsiniora” José Meesa, serdecznie patrzących na siebie. Pod zdjęciem widniał napis: „Manfredo Ramirez Russo, dyrektor do spraw wyznań w Ministerstwie Oświaty, otrzymał z rąk monsiniora José Meesa, nuncjusza apostolskiego Jego Świątobliwości, honorowy Medal Świętego Grzegorza Wielkiego w dowód uznania zasług na rzecz Kościoła katolickiego”.

Po wprowadzeniu zakazu w wielu miejscowościach aresztowano Świadków Jehowy. Czyniono to, gdy urządzali małe spotkania w domach prywatnych, gdy zachodzili do ludzi dzielić się z nimi orędziem nadziei zawartym w Biblii i gdy w domach osób zainteresowanych prowadzili studia biblijne.

W okresie od 8 do 11 października 1981 roku osadzono w więzieniu w Encarnación dziewięciu braci. Kiedy Antonio Pereira — miejscowy starszy, którego nie aresztowano — w trosce o uwięzionych współwyznawców poprosił o rozmowę z szefem policji Juliem Antoniem Martínezem, ten kazał go aresztować i trzymać w najlepiej strzeżonej celi. W tym samym czasie Joseph Zillner z sąsiedniego zboru poszedł do domu matki pierwszego z uwięzionych braci, by zapytać, co się dzieje. Ktoś musiał donieść o tym policji, bo w dziesięć minut później jechał już pod eskortą funkcjonariuszy do więzienia w Encarnación!

Coraz zacieklejsze prześladowania

W kilka lat od wprowadzenia zakazu ustały aresztowania. Bracia stopniowo zaczęli korzystać z Sal Królestwa i organizować małe zgromadzenia. Ale wszystko to nagle się skończyło w roku 1984, gdy jedna z gazet doniosła, iż z technikum w Asunción wydalono czterech uczniów będących Świadkami Jehowy, ponieważ nie chcieli śpiewać hymnu państwowego. Wznieciło to jeszcze zacieklejszą kampanię przeciwko Świadkom Jehowy. W rezultacie wydalono ze szkół prawie wszystkie dzieci naszych braci. Wielu uczniom już nigdy nie pozwolono wrócić do szkoły.

W dniach od 2 do 5 maja owego roku na łamach gazety Hoy opublikowano serię oszczerczych artykułów napisanych przez księdza Antonia Colóna. W tym samym roku został zaprzysiężony nowy minister oświaty i wyznań, który jednak kontynuował politykę swego poprzednika. Kiedy złożył wybitnie patriotyczną deklarację, większości dzieci Świadków Jehowy odmówiono zapisania do szkoły na następny rok. W imieniu dziesięciu uczniów, spośród których sześciu wydalono, a czterem odmówiono przyjęcia, zwrócono się do sądu, by bronić prawa dzieci Świadków Jehowy do pobierania nauki w szkołach bez konieczności pogwałcania swej wiary czy nakazów sumienia. Sąd wydał orzeczenie pomyślne dla Świadków. Jednakże Ministerstwo Oświaty i Wyznań wniosło apelację do Sądu Najwyższego.

W ciągu całego roku 1985 kwestia ta pozostawała w centrum uwagi. Niektórzy dziennikarze bronili Świadków Jehowy, natomiast czynniki oficjalne nie przestawały ich atakować. Dnia 23 lipca 1985 roku, gdy trwały ożywione spory, z ośrodka koordynującego ogólnoświatową działalność Świadków Jehowy wysłano list do prezydenta Paragwaju.

Kiedy sąd niższej instancji wydał pomyślny wyrok w sprawie dzieci w wieku szkolnym, Biuro Oddziału zachęciło zbory, by znowu zaczęły jawniej korzystać z Sal Królestwa. Miało to skłonić władze do zajęcia bardziej określonego stanowiska — albo będą nam przeciwne, albo przyznają więcej swobód.

Dnia 21 marca 1986 roku koordynator Komitetu Oddziału otrzymał wezwanie do siedziby policji. „Znowu korzystacie ze swych miejsc zebrań, a przecież nie wolno wam tego robić” — brzmiało ostrzeżenie. Brat Gavilán odparł: „Pozwolę sobie przypomnieć, że zakwestionowano zgodność z konstytucją rozporządzenia anulującego naszą legalizację. Obecnie sprawą tą zajmuje się Sąd Najwyższy; wyrok jeszcze nie zapadł. Ponieważ postępowanie w sprawie zgodności z konstytucją powoduje zawieszenie wykonywania wspomnianego rozporządzenia, z prawnego punktu widzenia możemy kontynuować naszą działalność, dopóki Sąd nie ogłosi ostatecznej decyzji”. „Nie jestem prawnikiem”, odpowiedział oficer policji, „nie mogę się więc spierać. Proszę zatem dostarczyć mi listę waszych miejsc zebrań i zobaczymy, co będzie dalej”. Na tym rozmowa się skończyła. Dostarczono wymagane informacje wraz z prawnym uzasadnieniem. Sale Królestwa nie zostały ponownie zamknięte.

Jednakże 26 lutego 1987 roku Sąd Najwyższy, na którego czele stał dr Luis María Argaña, rozpatrzył sprawę dzieci szkolnych i wydał orzeczenie na niekorzyść Świadków Jehowy. Wielu przedstawicieli inteligencji uznało tę decyzję za polityczną, a niemało wprost ją potępiło. Jak to wszystko się odbiło na działalności Świadków Jehowy?

Dalej głoszą dobrą nowinę

W tych trudnych latach obwieszczanie Królestwa nie ustało. W styczniu 1984 roku Biuro Oddziału zainicjowało kampanię opracowywania odległych terenów przez okresowych pionierów specjalnych. W pierwszym roku do działalności tej zaproszono trzydzieści osób. Zawitały one do 75 miasteczek. W 14 z nich lokalne władze nie zezwoliły na głoszenie. Lecz gdy w pozostałych miejscowościach bracia wyjaśnili znaczenie tej duchowej działalności, władze zaoferowały im ochronę, a niekiedy nawet noclegi na posterunku policji!

W rezultacie znaleziono wiele osób okazujących zainteresowanie. Otrzymawszy od pionierów książkę Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi, pewna kobieta mieszkająca jakieś 200 kilometrów od Asunción napisała do Biura Oddziału i poprosiła o dalszą pomoc. Kiedy w odpowiedzi na jej prośbę zjawiło się u niej małżeństwo Świadków, spojrzała ku niebu i ze łzami w oczach podziękowała Jehowie. Mimo sprzeciwu krewnych została wierną służebnicą Jehowy, dającą świadectwo sąsiadom i znajomym.

Na tych przedtem nie opracowywanych terenach powstały grupy głosicieli i nowe zbory. Po dziś dzień co roku wysyła się w teren okresowych pionierów specjalnych, a wyniki są zachwycające.

Nacisk słabnie

Czynniki oficjalne coraz lepiej poznawały i rozumiały Świadków Jehowy oraz ich działalność. Stale pomagano pod tym względem wysokim urzędnikom, aż w końcu uzyskano słowną zgodę na zorganizowanie publicznego zgromadzenia w dniach 21 i 22 marca 1987 roku, i to w Centrum Kongresowym Świadków Jehowy.

Jakiż to był radosny dzień dla braci i sióstr! Ze łzami w oczach witali się ze sobą, serdecznie się obejmując. Po dziewięciu latach presji, napięć, niepewności i jawnych prześladowań pierwszy raz mogli się swobodnie spotkać w Paragwaju, by oddawać cześć Bogu. Przybyli też delegaci z Argentyny, Brazylii i Urugwaju, zaproszeni z okazji tego szczególnego wydarzenia. W ten sposób zostały zniweczone skutki zakazu.

Ponowna legalizacja

Paragwaj stał w obliczu przemian. Narastało napięcie polityczne. Aż wreszcie w nocy 2 lutego 1989 roku w Asunción dały się słyszeć odgłosy broni ciężkiej. Dokonano zamachu stanu! Nazajutrz wojskowy rząd Alfreda Stroessnera został obalony.

Świadkowie Jehowy niezwłocznie wznowili starania o legalizację. Wniosek został zatwierdzony 8 sierpnia 1991 roku. Jakże uradowało to lud Jehowy w Paragwaju!

Dnia 20 czerwca 1992 roku weszła w życie nowa konstytucja. Zawiera ona ważne zapisy dotyczące praw człowieka, takich jak swoboda zgromadzania się, prawo do odmowy służby wojskowej ze względu na sumienie, a także wolność wyznania i poglądów; odtąd żadna religia nie ma statusu religii państwowej. Te i inne zmiany przyniosły pożądaną ulgę.

Do dzieła!

Trzeba było jeszcze wiele zrobić, jeśli chodzi o głoszenie dobrej nowiny w Paragwaju. W roku 1979, kiedy wprowadzono zakaz, działało tu 1541 głosicieli Królestwa. A w roku, w którym zakaz uchylono, sprawozdanie ze służby kaznodziejskiej złożyło 3760 głosicieli. Teraz jest ich ponad 6200. Jednakże stosunek liczby głosicieli do liczby mieszkańców wynosi 1 do 817. Co jeszcze można zrobić, by do nich dotrzeć?

Każdego roku wysyła się pionierów specjalnych, aby dali świadectwo w miejscowościach, w których nie ma zborów. Ale 49 procent ludności mieszka na terenach wiejskich. W roku 1987 Biuro Oddziału wyposażyło pewną ciężarówkę we wszystko, co potrzebne, by się nadawała na ruchomy dom dla pionierów specjalnych. Od dziesięciu lat pomaga ona docierać na tereny wiejskie nie opracowane przez zbory ani przez okresowych pionierów specjalnych. W ten sposób na ogromne połacie tego kraju dostarczane są wody życia.

Dołożono też usilnych starań, by dać świadectwo ludziom mieszkającym nad rzekami. Często jedynym fizycznym środkiem łączności ze światem jest dla nich łódź. Dlatego w roku 1992 Towarzystwo ukończyło budowę łodzi mogącej pomieścić czteroosobową załogę. Bracia rozpoczęli systematyczną kampanię wyszukiwania symbolicznych owiec nad brzegami rzek. Łodzi nadano stosowną nazwę El Pionero (Pionier).

Brat odpowiedzialny za jej załogę napisał: „Przepłynąwszy rzekę Paragwaj, przybyliśmy do Puerto Fonciere, leżącego prawie 500 kilometrów od Asunción, i zaczęliśmy głosić od domu do domu. W rozmowie z pewną starszą kobietą wspomnieliśmy, że Bóg zamierza zniszczyć wszelką niegodziwość i że jako Świadkowie Jehowy informujemy ludzi o Królestwie, którym posłuży się w tym celu. Kobieta przerwała rozmowę i poprosiła wnuczkę, by zawołała dziadka i powiedziała mu, że przyszli ‚jego ludzie’. Wkrótce potem zjawił się ów dziadek — mężczyzna po siedemdziesiątce. Był spocony, gdyż właśnie pracował na gospodarstwie. Serdecznie się z nami przywitał i ze łzami w oczach podziękował Bogu za to, że wreszcie się zjawiliśmy. Jak powiedział, już od jakiegoś czasu czekał na naszą wizytę. Zdziwieni, poprosiliśmy o wyjaśnienie. Wspomniał wtedy, iż pewien kapitan z wyspy Peña Hermosa dał mu Biblię i książkę ‚Sprawy, w których u Boga kłamstwo jest niemożliwe’. Ów kapitan zaznaczył różne wersety, na przykład Psalm 37:10, 11 oraz Psalm 83:18, i powiedział, że któregoś dnia przybędą do jego domu Świadkowie, by opowiedzieć więcej o zamierzeniach Jehowy. Natychmiast zapoczątkowaliśmy studium biblijne”.

Do dnia dzisiejszego dzięki tej łodzi co najmniej dwukrotnie opracowano wszystkie tereny nad brzegami rzeki Paragwaj od granicy z Boliwią na północy do granicy z Argentyną na południu — w sumie przeszło 1200 kilometrów.

Gorliwi uczestnicy dzieła żniwnego

W I wieku n.e. Jezus polecił swym uczniom: „Proście zatem Pana żniwa, aby wysłał pracowników na swe żniwo” (Mat. 9:38). Nowożytni świadkowie na rzecz Jehowy wzięli sobie te słowa do serca, a Pan rzeczywiście posłał na pole wielu gorliwych pracowników, by uczestniczyli w duchowym żniwie prowadzonym w Paragwaju.

Od roku 1945 do chwili obecnej usługiwało w tym kraju 191 misjonarzy. Spośród nich 60 przebywa tutaj co najmniej 10 lat (do grupy tej należy 22 misjonarzy nie będących absolwentami Szkoły Gilead), a dziś pracuje tu 84 misjonarzy. We wschodnich rejonach Paragwaju, na których skoncentrowali swą działalność, istnieje dziś 61 prężnych zborów.

Aby pomóc w głoszeniu na terenie Paragwaju, gdzie na jednego głosiciela przypada aż 817 mieszkańców, sąsiednie oddziały przysłały pionierów specjalnych. Przybyli tu też inni Świadkowie z takich państw, jak Argentyna, Austria, Boliwia, Brazylia, Chile, Dania, Finlandia, Francja, Hiszpania, Kanada, Luksemburg, Niemcy, Stany Zjednoczone, Szwajcaria, Szwecja, Urugwaj, Wielka Brytania i Włochy. Swymi środkami finansowymi i umiejętnościami wsparli oni dzieło głoszenia o Królestwie. Niektórzy pełnią służbę na terenach miejskich, inni zaś w miasteczkach i wioskach, gdzie warunki bytowe są dość skromne. Przeważają wśród nich pionierzy. Część pomagała też w budowie Sal Królestwa i obiektów Biura Oddziału.

W minionych latach Paragwaj przyjmował imigrantów wywodzących się z rozmaitych narodowości. W różnych częściach kraju osiedlili się Niemcy, Polacy, Rosjanie, Ukraińcy, Japończycy i Koreańczycy. Im też dali świadectwo misjonarze oraz inni Świadkowie, którzy się przeprowadzili do Paragwaju.

A co z osobami władającymi językiem guarani? Stanowią one 90 procent ludności. Jak wynika z niedawnych sondaży, 37 procent Paragwajczyków zna wyłącznie język guarani. Miejscowi Świadkowie większą część pracy wykonują właśnie wśród tych ludzi, bardzo się więc cieszą, że mają pomocne broszury w tym języku.

Niektórzy z tutejszych Świadków spędzili wiele lat w służbie pełnoczasowej. Edulfina de Yinde w ciągu 36 lat pełnienia specjalnej służby pionierskiej pomogła 78 osobom oddać się Bogu i zgłosić do chrztu. Wraz z mężem cieszy się, że tam, gdzie głosili, działa teraz pięć prężnych zborów. Również María Chavez pomogła sporej liczbie osób w ciągu minionych 39 lat specjalnej służby pionierskiej.

Gorliwie służą Jehowie także tysiące głosicieli nie będących pionierami. Wielu z nich pieszo pokonuje długą drogę, by uczestniczyć w zebraniach oraz dawać dokładne świadectwo na przydzielonych im terenach wiejskich. Często wyruszają z domu jeszcze przed świtem — nierzadko ze sporym zapasem „paragwajskiej zupy” (rodzaj suchego prowiantu) albo placuszków kukurydzianych i korzeni manioku. Około siódmej rano są już gotowi przystąpić do głoszenia i pracują niemal do zachodu słońca. Gdy w końcu wracają do domu, są zmęczeni, lecz szczęśliwi, że mogli coś z siebie dać, opowiadając drugim o Jehowie i Jego cudownym zamierzeniu.

Spragnieni ‛biorą wodę życia darmo’

Zgodnie z tym, co przepowiedziano w Piśmie Świętym, do wszystkich chętnych kierowane jest zaproszenie, by ‛brali wodę życia darmo’ (Obj. 22:17). Skorzystały z niego tysiące mieszkańców Paragwaju.

Należy do nich Herenia. Wychowano ją w duchu katolickim, toteż gorąco wierzyła w tradycje kościelne i przesądy religijne. Okropnie bała się umarłych i ognia piekielnego. Wierzyła w omeny i wpadała w przerażenie, gdy ujrzała lub usłyszała coś, co jej zdaniem stanowiło zły znak. Żyła w takim strachu 20 lat. W roku 1985 zaczęła studiować Biblię z pomocą Świadków Jehowy. Robiła postępy, a wody prawdy przyniosły jej wspaniałe orzeźwienie i obudziły w niej pragnienie życia wiecznego w raju, który przepowiedziano w Słowie Bożym.

W roku 1996 zakosztowała też wody prawdy kobieta imieniem Isabel z miasteczka Carapeguá. Ale to, co znalazła w książce Wiedza, która prowadzi do życia wiecznego, nie zgadzało się z jej poglądami, poprosiła więc Świadków, by przestali do niej przychodzić. Sama jednak przeczytała tę książkę i rozmawiała o niej z sąsiadkami, toteż gdy w końcu znowu ujrzała kogoś ze Świadków, już w czterech domach były osoby pragnące się dowiedzieć czegoś jeszcze. Z powodu presji kaznodziei zielonoświątkowców zapał większości z nich ostygł, niemniej dano dobre świadectwo, a pierwsza z zainteresowanych Isabel oraz inna sąsiadka dalej korzystają z życiodajnych prawd.

Gdy Dionisio i Ana po raz pierwszy zetknęli się z wodami prawdy, od 20 lat żyli ze sobą bez ślubu, podobnie jak wiele innych ludzi. W roku 1986 Dionisio i jego najstarsza córka zaczęli studiować Biblię ze Świadkami Jehowy, natomiast Ana wraz z dwiema pozostałymi córkami była temu przeciwna. Błagała Świadka, by przestał rozmawiać z Dionisiem. Groziła głosicielowi, że go zabije, zapowiedziała, iż wezwie policję, zasięgnęła też rady pewnej zakonnicy. Potem zwróciła się do sądu dla nieletnich, motywując to obawą o niekorzystny wpływ, jaki na najstarszą córkę może wywrzeć studiowanie Pisma Świętego. Gdy pani sędzia przekonała się, że Dionisio bez zarzutu dba o dom, doradziła Anie, by razem z nim zbadała, co mówi Biblia. Ana odparła, iż znajoma zakonnica ostrzegła ją przed Świadkami, gdyż na swych zebraniach dopuszczają się niemoralnych praktyk. Sędzia uspokoiła ją i rzekła: „My, katolicy, mówimy, że znamy Biblię, ale tak naprawdę to nic nie wiemy. Świadkowie Jehowy studiują Biblię. Radzę pani też ją zbadać”. A potem zachęciła Anę do poślubienia Dionisia.

Zaskoczona Ana znowu poszła do zakonnicy i poprosiła ją o prowadzenie z nimi studium biblijnego. Ta odparła, iż nie jest to konieczne. Co więcej, usilnie odradzała Anie małżeństwo z Dionisiem, choć w przeszłości — gdy on nie chciał o tym nawet słyszeć — zakonnica często mówiła Anie, że powinna za niego wyjść. Wkrótce ciężko zachorował ojciec Any. Miejscowi Świadkowie bardzo pomogli tej rodzinie. Pobudziło to Anę do dokonania radykalnych zmian. Zaczęła studiować Biblię i wyszła za Dionisia. Obecnie, po upływie blisko dziesięciu lat, jest on starszym zboru i wraz z całą rodziną gorliwie służy Jehowie.

Wytrwałość podyktowana miłością pomogła dotrzeć do serc wielu mieszkańców Paragwaju. Na przykład w rejonie San Lorenzo był w roku 1982 tylko jeden zbór. Mimo zakazu wielu głosicieli podejmowało służbę pionierską, dzięki czemu regularnie opracowywano teren tego zboru, obejmujący pobliskie miasta. Jehowa pobłogosławił tę gorliwość. Teraz jest tam dziewięć zborów. Werner Appenzeller i jego żona, Alice, uważają, że wzrost obserwowany podczas głoszenia na tym terenie był dla nich źródłem największej radości, jakiej zaznali w ciągu 40 lat służby w Paragwaju.

Wzrost ten wciąż trwa, i to nie tylko w jednej okolicy, lecz w całym kraju. W roku 1996 oddano do użytku nowe, piękne obiekty Biura Oddziału, położone jakieś 10 kilometrów od Asunción. W wielu rejonach kraju istnieją Sale Królestwa, w których regularnie odbywają się zebrania poświęcone przekazywaniu pouczeń biblijnych. Świadkowie Jehowy w dalszym ciągu odwiedzają Paragwajczyków w ich domach i rozmawiają z nimi na ulicach. Gorliwie zapraszają ludzi wszelkiego pokroju, by ‛brali wodę życia darmo’.

[Całostronicowa ilustracja na stronie 210]

[Ilustracja na stronie 213]

Juan Muñiz przyczynił się do zapoczątkowania w Paragwaju dzieła głoszenia o Królestwie

[Ilustracja na stronie 217]

Julián Hadad — jeden z pierwszych mieszkańców Paragwaju, którzy przyjęli prawdę biblijną

[Ilustracja na stronie 218]

Jóvita Brizuela, ochrzczona w roku 1946, dalej jest pionierką specjalną

[Ilustracja na stronie 218]

Sebastiana Vazquez służy Jehowie od roku 1942

[Ilustracja na stronie 222]

William Schillinger przez 40 lat, aż do śmierci, służył w Paragwaju jako misjonarz

[Ilustracja na stronie 230]

Werner Appenzeller i jego żona, Alice, od 40 lat pełnią w Paragwaju służbę misjonarską

[Ilustracja na stronie 233]

Dumni z własnej Sali Królestwa (w Asunción) — pierwszej wzniesionej przez Świadków w Paragwaju

[Ilustracje na stronie 235]

Centrum Kongresowe Świadków Jehowy

[Ilustracja na stronie 237]

Głoszenie mężczyźnie zbierającemu trzcinę cukrową w Villarrica

[Ilustracja na stronie 243]

Sala Królestwa zboru Fernando de la Mora (Norte)

[Ilustracja na stronie 243]

Sala Królestwa zboru Vista Alegre (Norte) w Asunción

[Ilustracje na stronach 244, 245]

Aby uczestniczyć w dawaniu świadectwa w Paragwaju, przybyli tu gorliwi pracownicy z wielu państw, między innymi z: 1) Kanady, 2) Austrii, 3) Francji, 4) Brazylii, 5) Korei, 6) USA, 7) Belgii, 8) Japonii oraz 9) Niemiec

[Ilustracja na stronie 246]

Łódź „El Pionero” na rzece Paragwaj

[Ilustracje na stronie 251]

Obiekty Biura Oddziału w Paragwaju, niedaleko Asunción, oraz Świadkowie usługujący w Betel

[Ilustracje na stronie 252]

Komitet Oddziału (od góry): Charles Miller, Wilhelm Kasten, Isaac Gavilán