Przejdź do zawartości

Przejdź do spisu treści

Urugwaj

Urugwaj

Urugwaj

KIEDY w 1516 roku do Urugwaju po raz pierwszy przybyli Hiszpanie, nie znaleźli tu ani złota, ani srebra, ani drogi na Daleki Wschód, której poszukiwali. Niemniej z czasem zauważyli, że falisty teren i łagodny klimat stwarzają doskonałe warunki do hodowli bydła, dając okazję do zbicia majątku. Przystąpili więc do podboju kraju metodami aż nazbyt typowymi dla mocarstw kolonialnych, co wiązało się z zagładą rdzennych Indian Charrúa. W XVII i XVIII wieku prawie całkowicie wyparli ludność indiańską. Później napłynęło tu też tysiące imigrantów z Włoch i innych krajów. Dlatego obecnie większość mieszkańców Urugwaju stanowią potomkowie przybyszów z Europy, a językiem urzędowym jest hiszpański.

Wśród przeszło trzech milionów obywateli najsilniejsze są więc wpływy europejskie, choć jakieś 10 procent ludności stanowią potomkowie rdzennych Indian, a niecałe 3 procent potomkowie niewolników sprowadzonych z Afryki. Dla większości Urugwajczyków religia nie jest sprawą najważniejszą. Kościół katolicki nie ma tu takiej władzy nad ludźmi, jak w innych krajach południowoamerykańskich. Na początku XX wieku dokonał się wyraźny rozdział kościoła od państwa. Ale chociaż jest wielu wolnomyślicieli, agnostyków i ateistów, znaczna część ludności dalej wierzy w Boga. Jej postawę dobrze oddaje często powtarzane zdanie: „Wierzę w Boga, ale nie wierzę w religię”.

Jak zareagują takie osoby, gdy zamiast doktryn chrześcijaństwa usłyszą o prawdziwym Bogu, którego miłościwe zamierzenie i życzliwe postępowanie z ludźmi przedstawiono w Biblii? Czy okażą się „kosztownościami”, które On przyjmuje do swego duchowego domu wielbienia? (Agg. 2:7).

Skromne początki

W celu odszukania szczerych osób, które pragnęłyby zostać chwalcami Jehowy, w roku 1924 przyjechał tu z Hiszpanii Juan Muñiz. Ówczesny prezes Towarzystwa Strażnica, Joseph F. Rutherford, poprosił go o przeniesienie się do Ameryki Południowej i nadzorowanie dzieła głoszenia dobrej nowiny w Argentynie, Chile, Paragwaju i Urugwaju. Wkrótce po przybyciu do Argentyny Juan Muñiz przepłynął La Platę i zaczął głosić Urugwajczykom.

Przez następne 43 lata, aż do śmierci w 1967 roku, Juan Muñiz nieustraszenie nauczał na podstawie Słowa Bożego i odegrał ważną rolę w rozprzestrzenianiu dobrej nowiny w kilku krajach Ameryki Południowej, między innymi w Urugwaju. Wielu Świadków Jehowy pamiętających tamten okres wspomina, iż potrafił przykuć uwagę słuchaczy na dwie, trzy godziny, posługując się jedynie Biblią — bez żadnych notatek.

Odpowiedź na prośbę o więcej pracowników

Wkrótce po przyjeździe do Ameryki Południowej Juan Muñiz dostrzegł, że są tu duże możliwości pozyskiwania uczniów, ale ogromnie brakuje głosicieli. Niewątpliwie czuł to samo co Jezus, który powiedział: „Żniwo jest wielkie, ale pracowników mało. Proście zatem Pana żniwa, aby wysłał pracowników na swe żniwo” (Mat. 9:37, 38). Dlatego w zgodzie ze swymi modlitwami do Jehowy, „Pana żniwa”, brat Muñiz wspomniał o tym bratu Rutherfordowi.

Biorąc to pod uwagę, w roku 1925 podczas zgromadzenia w Magdeburgu w Niemczech brat Rutherford zapytał jednego z tamtejszych pionierów, czy nie chciałby pomóc w Ameryce Południowej. Pionierem tym był Karl Ott. Zgodził się podjąć tego zadania i wśród hiszpańskojęzycznych braci stał się znany jako Carlos Ott. Początkowo usługiwał w Argentynie, a następnie w roku 1928 został skierowany do Montevideo, stolicy Urugwaju. Działał w tym kraju dziesięć kolejnych lat.

Brat Carlos od razu wziął się do pracy. Był pilny i zaradny. Szybko znalazł kwaterę przy ulicy Río Negro, gdzie mógł mieszkać i studiować Biblię z kilkoma zainteresowanymi. Poza tym zatroszczył się o to, by przez radio nadawano wykłady biblijne. Jedna stacja radiowa zgodziła się nawet emitować te przemówienia za darmo.

Carlos miał zwyczaj zachodzić do restauracji i nawiązywać rozmowy z gośćmi jedzącymi posiłek. Pewnego dnia podczas głoszenia od stolika do stolika spotkał José Gajka, niemieckiego sklepikarza, który szybko przyjął prawdę biblijną. Wkrótce dołączył on do Carlosa jako jeden z pierwszych głosicieli dobrej nowiny w Urugwaju.

Brat Gajek postanowił pełnoczasowo rozgłaszać orędzie o Królestwie Bożym, toteż sprzedał swój sklep spożywczy i został pionierem. Wspólnie z bratem Ottem przemierzyli znaczną część kraju, głosząc od domu do domu oraz przedstawiając wykłady biblijne w większych i mniejszych miastach. Aż do śmierci w 1953 roku brat Gajek obficie zasiewał ziarna prawdy w sercach wielu Urugwajczyków. Niejedna osoba, z którą studiował, została członkiem zboru chrześcijańskiego i do dziś wiernie służy Bogu.

Prawdę przyjmują Rosjanie

Podczas I wojny światowej do Urugwaju sprowadziło się sporo rodzin imigrantów rosyjskich, którzy zamieszkali na północy kraju. Założyli tam dobrze prosperujące kolonie rolne. Pielęgnując zwyczajowy szacunek do Biblii, regularnie ją czytali. Byli pracowici, powściągliwi i tworzyli surową w obyczajach grupę, trzymającą się raczej na uboczu. Właśnie wśród nich zaczął działać jeden z pierwszych głosicieli dobrej nowiny w Urugwaju. Nazywał się Nikifor Tkachenko.

W rodzinnej Besarabii Nikifor był zagorzałym komunistą. Jednakże po wyemigrowaniu do Brazylii otrzymał broszurę Gdzie są umarli?, wydaną przez Towarzystwo Strażnica. Natychmiast rozpoznał dźwięk prawdy i zaczął gorliwie studiować Biblię. Wkrótce rozpoczął działalność kaznodziejską wśród ludności rosyjskojęzycznej w okolicach São Paulo w Brazylii. Pobudzony gorącym pragnieniem głoszenia we własnym języku rodakom mieszkającym w Urugwaju, w 1938 roku przeniósł się o jakieś 2000 kilometrów do leżącej na północy kraju rosyjskiej wsi Colonia Palma. Działał tam z takim zapałem, że w krótkim czasie rozpowszechnił wszystkie posiadane publikacje biblijne w języku rosyjskim.

Rolnicy słuchali z zachwytem. Całymi rodzinami zaczynali studiować i przyjmowali prawdę. Okazali się „kosztownościami” zaproszonymi do domu Jehowy. Wnuki i prawnuki Tkachenków, Stanków, Cotlearenców, Gordenków, Seclenovów, Sicalów i wielu innych stanowią podwaliny zborów na północy kraju, takich jak Bella Unión, Salto czy Paysandú. Niektórzy członkowie tych rodzin usługują jako pionierzy specjalni, starsi, nadzorcy obwodu i misjonarze. Sam brat Tkachenko był wierny aż do śmierci w 1974 roku.

Sześcioro Niemców

Wskutek ostrych prześladowań Świadków Jehowy w hitlerowskich Niemczech sporo tamtejszych pionierów opuszczało rodzinny kraj i podejmowało służbę w Ameryce Południowej. Na początku 1939 roku sześcioro takich pionierów przybyło do Montevideo, nie mając nic oprócz niewielu rzeczy osobistych. Ucieszyli się, gdy powitał ich Carlos Ott. W grupie tej byli: Betty i Gustavo Benderowie, Carlota i Adolfo Vossowie, Kurt Nickel oraz Otto Helle. Już w trzy dni po przyjeździe głosili od domu do domu. Nie znali hiszpańskiego, więc używali wydrukowanej w tym języku karty świadectwa. Umieli powiedzieć tylko: „Por favor, lea esto” (Proszę to przeczytać). Mimo nieznajomości języka zostawiono ich w Urugwaju, by troszczyli się tu o dzieło Królestwa, a brata Otta skierowano z powrotem do Argentyny.

Pierwsze miesiące nie były łatwe. Żmudnie uczyli się języka. Nierzadko zdarzało im się zapraszać ludzi na riñones (nerki) zamiast na reuniones (zebrania); mówili też o abejas (pszczołach) zamiast o ovejas (owcach) i prosili o arena (piasek), mając na myśli harina (mąkę). Jeden z nich wspomina: „Głoszenie od domu do domu i prowadzenie studiów biblijnych oraz zebrań bez znajomości języka było trudnym zadaniem. Co więcej, nie mieliśmy wsparcia finansowego. Koszty przejazdów i utrzymania pokrywaliśmy z datków za literaturę. Na szczęście do końca 1939 roku pozyskaliśmy 55 prenumeratorów, a także rozpowszechniliśmy ponad 1000 książek i 19 000 broszur”.

Rowery i namioty

Tych sześcioro niemieckich głosicieli niełatwo było zniechęcić. Wkrótce zaczęli przemierzać kraj z dobrą nowiną w najbardziej ekonomiczny sposób — kupili sześć rowerów. Otto Helle i Kurt Nickel w kilka dni pokonali przeszło 600 kilometrów, by dotrzeć do Colonia Palma i wesprzeć brata Tkachenko. Wyobraźmy sobie ich zdumienie, gdy się okazało, że nie mówi on ani po hiszpańsku, ani po niemiecku, a oni nie rozumieli ani słowa po rosyjsku! Odczuwszy na sobie skutki wydarzeń pod wieżą Babel, postanowili, iż mimo słabej znajomości hiszpańskiego będą głosić w pobliskim mieście Salto, a brat Tkachenko kontynuował działalność wśród Rosjan (Rodz. 11:1-9).

W tym czasie Benderowie przemierzali setki kilometrów drogami pokrytymi żwirem i pyłem, zanosząc orędzie biblijne do miast i miasteczek na południu. Na rowerach wozili namiot, małą kuchenkę, naczynia, literaturę, gramofon i płyty z wykładami biblijnymi oraz ubrania potrzebne na kilka miesięcy. Bagaż na każdym rowerze ważył tyle co dodatkowa osoba! Mając do dyspozycji tak ograniczone wyposażenie, zmagali się z zimnem, gorącem i deszczem. Gdy czasami natrafiali na tereny zalane wodą, dźwigali wszystko na plecach, by nie zamoczyć książek i gramofonu.

Jednym z ważniejszych elementów wyposażenia był namiot. Żeby nie przemakał, Benderowie natarli tkaninę olejem, a dla odstraszenia moli — czosnkiem. Gdy pewnego ranka się obudzili, nie mogli uwierzyć własnym oczom — przez tysiące dziurek w dachu namiotu zobaczyli niebo. Z płótna pokrytego oliwą i czosnkiem mrówki zrobiły sobie w nocy ucztę! To niemieckie małżeństwo nie doceniło nienasyconego apetytu mrówek.

„Hitlerowscy szpiedzy”?

Podczas głoszenia w głębi kraju jednym z największych problemów Betty i Gustava Benderów okazała się ich niemiecka narodowość. Dlaczego? Otóż II wojna światowa była w pełnym toku i urugwajskie radio oraz prasa podawały sensacyjne wiadomości o niemieckich podbojach w Europie. Któregoś dnia, gdy Benderowie obozowali na skraju pewnego miasta, w radiu ogłoszono, że na tyłach wroga Niemcy zrzucili uzbrojonych spadochroniarzy z rowerami. Owładnięci paniką mieszkańcy miasta natychmiast doszli do wniosku, że niemieckie małżeństwo obozujące za miastem to hitlerowscy szpiedzy! W celu zbadania sytuacji miejscowi policjanci w towarzystwie licznej grupy uzbrojonych mężczyzn pośpiesznie odwiedzili Benderów.

Betty i Gustavo zostali przesłuchani. Policjanci zauważyli, że pod płótnem są jakieś rzeczy. Nerwowo zapytali: „Co macie schowane pod tą płachtą?” Gustavo odpowiedział: „Nasze dwa rowery i literaturę biblijną”. Nie dowierzając, funkcjonariusz kazał zdjąć płótno. Gdy zamiast pistoletów maszynowych zobaczył dwa rowery i trochę książek, odetchnął z ulgą. Policjanci życzliwie zaproponowali Benderom, by na czas głoszenia w tym mieście zatrzymali się w bardziej gościnnym miejscu — na posterunku policji!

Tych sześcioro niemieckich głosicieli przez dziesiątki lat wiernie pełniło służbę kaznodziejską w Urugwaju. W roku 1961 zmarł Gustavo Bender i jego żona wróciła do Niemiec, gdzie dalej była pionierką. Zmarła w roku 1995. Vossowie aż do śmierci usługiwali w Urugwaju jako misjonarze — Carlota do roku 1960, a Adolfo do 1993. Również Kurt Nickel mieszkał tutaj do ostatnich chwil życia, do roku 1984. A Otto Helle w czasie pisania tego sprawozdania miał 92 lata i wciąż pełnił tu służbę.

Nasiona wydają owoc

Ci pierwsi głosiciele dobrej nowiny w Urugwaju gorliwie szukali przyszłych poddanych Królestwa Bożego. W roku 1944 sprawozdanie z działalności kaznodziejskiej złożyło w tym kraju 20 głosicieli i 8 pionierów. Były to skromne początki. Kolejne „kosztowności” czekały na odnalezienie.

W roku 1944 na zebrania chrześcijańskie zaczęła uczęszczać María de Berrueta i czwórka jej dzieci: Lira, Selva, Germinal i Líber. Wkrótce potem Lira i Selva wyruszyły do służby kaznodziejskiej i po kilku miesiącach zostały pionierkami. Towarzyszyły niezwykle gorliwej siostrze Aidzie Larrierze, jednej z pierwszych głosicielek w kraju. Jednakże nikt z rodziny Berruetów nie usymbolizował jeszcze swego oddania Bogu chrztem w wodzie. Gdy z Argentyny przyjechał Juan Muñiz, dostrzegł tę nieprawidłowość. Toteż sześć miesięcy po rozpoczęciu służby pełnoczasowej Lira i Selva zostały ochrzczone, a z nimi brat Líber i matka, María.

„Dzięki niezasłużonej życzliwości Jehowy nigdy nie sprzeniewierzyliśmy się temu oddaniu” — mówi Lira, która w roku 1950 została zaproszona do Szkoły Gilead. Jako misjonarka otrzymała przydział do Argentyny, gdzie służyła 26 lat. W 1976 roku wróciła do Urugwaju. A w roku 1953 w Gilead szkoliła się też Selva razem z mężem. Skierowano ich do Urugwaju, by pełnili służbę w obwodzie. Selva pozostała wierna aż do śmierci w 1973 roku. Líber zaś założył rodzinę i pracował na jej utrzymanie. On także cieszył się wieloma przywilejami służby. Zanim umarł w 1975 roku, był prezesem korporacji prawnej, którą posługują się tutejsi Świadkowie Jehowy — Sociedad La Torre del Vigía. A co się działo z Germinalem? Zerwał kontakt z ludem Jehowy. Niemniej po 25 latach ziarno prawdy ponownie zakiełkowało w jego sercu. Obecnie jest starszym w jednym ze zborów w Montevideo.

Przyjeżdżają misjonarze z Gilead

W marcu 1945 roku po raz pierwszy przyjechali do Urugwaju Nathan H. Knorr i Frederick W. Franz z Biura Głównego Towarzystwa Strażnica. Ich wizyta ogromnie wszystkich pokrzepiła. Mniej więcej w tym samym czasie przybył tu jeszcze jeden brat, Russell Cornelius — i to nie tylko w odwiedziny. Był pierwszym absolwentem Szkoły Gilead, który ku ogromnej radości miejscowych braci otrzymał przydział do Urugwaju. Znał wówczas zaledwie kilka słów w języku hiszpańskim, ale bardzo chciał się go nauczyć. Po sześciu tygodniach mógł wygłosić swój pierwszy wykład publiczny po hiszpańsku! Służył nieocenioną pomocą w prowadzeniu dzieła Królestwa w Urugwaju.

W tym samym roku Towarzystwo przysłało 16 kolejnych osób — same młode misjonarki. Ich obecność w stolicy została wkrótce zauważona i w pewnej gazecie napisano, że do Montevideo zstąpiły z nieba „jasnowłose anioły z makijażem”! Siostry natychmiast zaczęły gorliwie i z zapałem głosić. Ich działalność przynosiła widoczne rezultaty. W roku 1945 na Pamiątce było 31 obecnych, a w następnym już 204. Później niektóre z tych misjonarek zostały wysłane do miast w głębi kraju. Jehowa błogosławił ich staraniom, gdy głosiły na terenach, na które dobra nowina nigdy wcześniej nie dotarła.

W ciągu minionych lat w Urugwaju usługiwało przeszło 80 misjonarzy. W służbie tej wciąż trwają: Ethel Voss, Birdene Hofstetter, Tove Haagensen, Günter Schönhardt, Lira Berrueta i Florence Latimer. Każda z tych osób pracuje na tym terenie co najmniej 20 lat. Mąż siostry Latimer, William, umarł po 32 latach służby misjonarskiej, z których wiele przepracował jako nadzorca podróżujący.

Dobrze strzeżone zebranie

Jack Powers, absolwent pierwszej klasy Szkoły Gilead, rozpoczął służbę w Urugwaju 1 maja 1945 roku. Razem z żoną, Jane, niestrudzenie popierali tu sprawy Królestwa do roku 1978, kiedy to musieli wyjechać do USA, by zatroszczyć się o zniedołężniałych rodziców. Jack wspomina interesujące wydarzenie ze swego pobytu w Urugwaju. W roku 1947 przyjechał do miasta Rivera, leżącego na północy kraju w pobliżu granicy brazylijskiej. Nie było tam głosicieli, ale z pomocą pewnego brata z Brazylii w ciągu miesiąca rozpowszechnił w tym mieście ponad 1000 broszur Jeden świat, jeden rząd w języku hiszpańskim.

Uznał, że wspaniałym uwieńczeniem miesięcznych wysiłków będzie publiczne zebranie na Plaza Internacional (Placu Międzynarodowym). Jak sama nazwa wskazuje, był on położony dokładnie na granicy urugwajsko-brazylijskiej. Po kilku dniach informowania o spotkaniu obaj bracia zajęli swe miejsca na placu w oczekiwaniu na tłumy, które zgodnie z ich nadziejami miały wysłuchać wykładu. Wkrótce pojawiło się 50 uzbrojonych policjantów, by pilnować porządku. A ilu było obecnych? W sumie 53 — dwóch braci, jedna osoba zainteresowana tematem wykładu i 50 policjantów. Zebranie przebiegło w sposób uporządkowany i było naprawdę dobrze strzeżone!

Rok później Towarzystwo skierowało do Rivery pięciu misjonarzy. Wkrótce potem z Biura Głównego Towarzystwa Strażnica przybyli Nathan H. Knorr i Milton G. Henschel, by wziąć udział w zgromadzeniu, z którego skorzystało 380 osób. Od tamtej pory odszukano w Riverze wiele ludzi gotowych przyjąć orędzie Królestwa. Teraz na tym terenie działają dwa zbory.

Dwie zaciekawione sąsiadki

Jednym z największych miast w głębi kraju jest Salto, leżące na wschodnim brzegu rzeki Urugwaj. Otaczają je urodzajne tereny rolnicze, słynące z pomarańczy i innych owoców cytrusowych. Salto okazało się też urodzajne w sensie duchowym — w okolicy działa pięć zborów. Niemniej w roku 1947 misjonarze dopiero zaczynali poszukiwać tam „kosztowności” Jehowy.

Wtedy to na kilka tygodni przyjechała do Salto wraz z innymi misjonarzami Mabel Jones — jedna z 16 misjonarek działających od 1945 roku — by rozbudzić zainteresowanie mającym się tam odbyć zgromadzeniem. Z zaciekawieniem obserwowały ją dwie sąsiadki, Carola Beltramelli i jej przyjaciółka Catalina Pomponi. Gdy pewnego sobotniego popołudnia Mabel wracała ze służby, obie podeszły do niej i zaczęły jej zadawać pytania biblijne. Catalina Pomponi wspomina: „Zawsze zastanawiałam się nad różnymi sprawami związanymi z religią. Właśnie dlatego postanowiłam sama czytać Biblię. Dowiedziałam się wielu rzeczy. Na przykład tego, że do Boga należy się modlić na osobności — tak, żeby nas drudzy nie widzieli. Od tamtej pory często klękałam i prosiłam Boga o zrozumienie. Kiedy Mabel Jones pierwszy raz z nami porozmawiała, czułyśmy się tak, jakby zdjęto nam z oczu zasłonę. Przyszłam do domu, padłam na kolana i podziękowałam Bogu. Następnego dnia wysłuchałyśmy z Carolą wykładu publicznego na zgromadzeniu”.

Mimo sprzeciwu ze strony mężów te dwie sąsiadki Mabel robiły szybkie postępy i dały się ochrzcić. Po jakimś czasie Catalina Pomponi została pionierką specjalną. W ciągu przeszło 40 lat owocnej służby pełnoczasowej pomogła 110 osobom stać się ochrzczonymi Świadkami Jehowy. Carola Beltramelli także okazała się gorliwą głosicielką Królestwa — dzięki jej wysiłkom ponad 30 osób zgłosiło się do chrztu. Dwaj synowie Caroli podjęli służbę pionierską. Starszy, Delfos, miał przywilej ukończyć Szkołę Gilead i od 1970 roku pomaga sprawować nadzór nad Biurem Oddziału.

W krainie maté

Głosząc na terenach wiejskich, misjonarze odwiedzali estancias, wielkie farmy, na których hoduje się bydło i owce. Mieszkają tam prości, gościnni ludzie. Nierzadko zapraszają Świadków na tradycyjny napój zwany maté. Jest to gorąca herbata podawana w naczyniu z tykwy i pita przez metalową rurkę zakończoną sitkiem (bombilla). Dla Urugwajczyków przygotowanie i podanie maté to niemalże ceremonia. Naczynie z przyrządzoną herbatą przechodzi z rąk do rąk i każdy używa tej samej rurki.

Można sobie wyobrazić reakcję misjonarzy, gdy po raz pierwszy zostali zaproszeni do wspólnego picia maté. Ku uciesze gospodarzy w trakcie przełykania zielonego, gorzkiego naparu na ich twarzach pojawiały się różne grymasy. Po pierwszym razie niektórzy postanowili więcej nie próbować. Później już tylko grzecznie dziękowali za zaproszenie.

‛Jeśli macie obrazy, już więcej nie przyjdę’

Grupa misjonarzy została skierowana do miasta Tacuarembó na północy Urugwaju. Miasto to otaczają duże estancias i inne gospodarstwa rolne. W roku 1949 zaproszenie na wykład publiczny do Sali Królestwa otrzymał Gerardo Escribano, młody rolnik, który miał wiele pytań dotyczących sensu życia. Zgodził się przyjść, ale zastrzegł: „Jeśli macie obrazy albo jeśli będę musiał powtarzać modlitwy, to już więcej nie przyjdę”.

Gerarda ucieszył brak wizerunków i obrzędów w Sali Królestwa. Z przyjemnością wysłuchał wykładu biblijnego, który ożywił w nim zainteresowanie Pismem Świętym. Dalej uczęszczał na zebrania, a z czasem oddał się Jehowie na służbę i został ochrzczony. Przez lata miał przywilej usługiwać między innymi w charakterze pioniera specjalnego, nadzorcy obwodu i nadzorcy okręgu. Razem z żoną, Ramoną, łącznie spędzili w służbie pełnoczasowej ponad 83 lata. Od roku 1976 brat Escribano jest członkiem Komitetu Oddziału wraz z Delfosem Beltramellim i Günterem Schönhardtem, misjonarzem z Niemiec, który od wielu lat znacznie przyczynia się do duchowego budowania zborów w pobliżu Biura Oddziału.

Żniwo nabiera rozmachu

„Żniwo jest wielkie, ale pracowników mało” — powiedział Jezus (Mat. 9:37, 38). W życiu misjonarzy usługujących w Urugwaju słowa te nabrały szczególnej wymowy, otrzymali bowiem niezwykle rozległy teren. Z upływem lat było coraz bardziej widoczne, że Jehowa wspiera wysiłki swych pracowników i im błogosławi.

Kiedy w roku 1949 bracia Knorr i Henschel przyjechali do Urugwaju po raz drugi, brat Knorr wygłosił w Montevideo wykład „Jest później, niż myślisz!”, którego wysłuchały 592 osoby. Ochrzczono 73 nowych. W tamtym okresie na terenie kraju działało 11 zborów. Dziesięć lat później, podczas swej czwartej wizyty, brat Knorr przemawiał w Montevideo do przeszło 2000 słuchaczy. Wtedy było już 1415 głosicieli w 41 zborach.

W latach pięćdziesiątych w całym kraju przybywało zborów. Niemniej wiele z nich musiało się spotykać w domach prywatnych. Pewien gospodarz pomysłowo wyposażył w kółka wszystkie meble w dużym pokoju. Dzięki temu gdy przychodziła pora zebrania, można je było łatwo poprzesuwać. W innym wypadku bracia spotykali się w małym pokoju od frontu domu. W miarę jak zbór się rozrastał, zaczęto usuwać ścianki działowe, by pomieścić większą grupę. W końcu nie została prawie żadna ścianka, a mieszkająca tam rodzina zgodziła się zajmować tylko niewielką część z tyłu domu.

Niezwykle skutecznym narzędziem w zaznajamianiu Urugwajczyków z działalnością Świadków Jehowy okazał się film Społeczeństwo Nowego Świata w działaniu. Do Urugwaju dotarł w roku 1955. Líber Berrueta wybrał się wtedy w podróż po kraju i wyświetlił film przeszło 4500 widzom. Dzięki temu wiele osób, które wcześniej przejawiały nikłe zainteresowanie naszą działalnością, zgodziło się na studium biblijne ze Świadkami Jehowy.

Nowe obiekty Biura Oddziału

Liczba głosicieli wciąż szybko rosła i stało się oczywiste, że konieczne są odpowiednie obiekty mogące służyć za Biuro Oddziału i dom misjonarski. Przez lata wynajmowano na ten cel różne budynki. Nadszedł jednak czas, by Towarzystwo kupiło działkę i wybudowało własne obiekty. Tymczasem grunty w centrum stolicy, Montevideo, były zbyt drogie. Wydawało się, iż jedynym rozwiązaniem jest kupienie działki na peryferiach miasta. Dlatego w roku 1955 nabyto spory plac. Projekt budowy został zatwierdzony i brygady robotników przygotowały się do pracy. I wówczas bracia z przerażeniem się dowiedzieli, że władze lokalne postanowiły zbudować nowy odcinek jednej z główniejszych dróg i że ma on prowadzić właśnie przez tę działkę!

Cóż było robić? Rozpoczęły się negocjacje z władzami. Urzędnicy zaproponowali odkupienie własności Towarzystwa. Jednakże ofiarowali niższą kwotę od tej, którą zapłacili bracia. Pieniędzy nie starczyłoby na zakup podobnej działki.

„W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że być może zdaniem Jehowy nie nadszedł jeszcze czas na budowę” — wspomina Jack Powers. „Ale wkrótce lepiej zrozumieliśmy słowa Pawła z Listu do Rzymian 11:34: ‚Kto poznał umysł Jehowy lub kto został jego doradcą?’ Jeden z urzędników zasugerował, że może chcielibyśmy zamienić swoją działkę na jakąś wolną państwową parcelę. Zaproponował nam plac podobny do naszego wielkością i idealnie położony — w centrum Montevideo, przy ulicy Francisca Bauzá. Bez wahania przyjęliśmy tę propozycję. W końcu ta działka była znacznie więcej warta niż kupiona poprzednio, a nie musieliśmy dopłacać ani centa! Ręka Jehowy rzeczywiście pokierowała sprawami na korzyść Jego ludu!”

Architekt podejmuje decyzję

Budowę obiektów Biura Oddziału nadzorował znany architekt Justino Apolo. Od niedawna studiował Biblię z jednym z misjonarzy. „Zawsze chciałem znaleźć prawdę o Bogu” — wspomina. „Wychowywano mnie po katolicku, ale z roku na rok coraz bardziej się rozczarowywałem. Do dziś pamiętam dzień, w którym przyszedłem do kościoła, by omówić szczegóły związane z moim ślubem. Ksiądz zapytał: ‚Ile lamp ma być zapalonych podczas uroczystości? Im więcej zamówisz, tym więcej zapłacisz, ale niewątpliwie zrobisz wrażenie na przyjaciołach’. Rzecz jasna chciałem, żeby ślub wyglądał okazale. Dlatego poprosiłem o zapalenie wielu lamp. Następnie ksiądz spytał: ‚Czy mamy rozwinąć czerwony dywan, czy biały?’ Na czym polegała różnica? ‚Oczywiście na tle czerwonego ładniej prezentuje się suknia panny młodej’, wyjaśnił, ‚chociaż kosztuje on dwa razy drożej’. Potem wyłoniła się kwestia hymnu ‚Ave Maria’. ‚Czy chcesz, żeby zaśpiewała go jedna osoba, czy chór?’ I tak ksiądz sprzedawał mi jeden element ceremonii po drugim.

„Mimo wszystko wziąłem ślub w kościele. Ale byłem bardzo poirytowany takim kupczeniem. Kiedy zacząłem studiować ze Świadkami Jehowy, od razu dostrzegłem różnicę. Szybko zrozumiałem, że znalazłem prawdę”.

Po wielu miesiącach studium Biblii, pracy przy budowie Betel oraz spotkań ze Świadkami Justino doszedł do wniosku, iż pora dokonać wyboru. Gdy pod koniec 1961 roku zakończono budowę, powziął słuszną decyzję i dał się ochrzcić. Obecnie usługuje jako starszy i pomógł w zbudowaniu przeszło 60 Sal Królestwa w Urugwaju.

Rozbudowa obiektów oddziału

Dnia 28 października 1961 roku odbyła się radosna uroczystość oddania do użytku nowego pięknego budynku. Na parterze znalazło się dużo miejsca na biura, skład literatury i wygodną Salę Królestwa. A na piętrze przygotowano dziewięć sypialni dla misjonarzy i pracowników Biura Oddziału.

W tamtym okresie w kraju było 1570 głosicieli, toteż wydawało się, że nowe Betel zaspokoi potrzeby związane ze spodziewanym wzrostem w kolejnych latach. Tymczasem następował on szybciej, niż oczekiwano. W roku 1985 dobudowano dwukondygnacyjną część, dzięki czemu obiekt dwukrotnie się powiększył.

Niedawno Towarzystwo zakupiło inną ładną działkę — na obrzeżach Montevideo. Prace przy budowie nowych obiektów oddziału oraz Sali Zgromadzeń są już daleko posunięte. Spodziewamy się, że z pomocą międzynarodowego zespołu pracowników całość zostanie ukończona w 1999 roku.

Szkolenie dla nadzorców

Aby zatroszczyć się o coraz liczniejsze „kosztowności” w Urugwaju, nie wystarczały obiekty oddziału — potrzebni też byli troskliwi nadzorcy. Między rokiem 1956 a 1961 liczba głosicieli się podwoiła i powstało 13 nowych zborów. Jakże stosowne okazało się w tamtym czasie zorganizowanie Kursu Służby Królestwa! To miesięczne szkolenie zapoczątkowano w roku 1961 i wielu braci sprawujących odpowiedzialne funkcje w zborach dołożyło starań, by w nim uczestniczyć. Niejeden musiał pokonać daleką drogę, a dla niektórych skorzystanie z całego programu wiązało się z ryzykiem utraty pracy.

Na przykład Horacio Leguizamón mieszkał w mieście Dolores, odległym o 300 kilometrów od Montevideo, gdzie odbywał się Kurs Służby Królestwa. Kiedy poprosił pracodawcę o miesiąc urlopu, spotkał się z odmową. Wyjaśnił, że to szkolenie jest dla niego bardzo ważne i że chce wziąć w nim udział, nawet gdyby się to wiązało z utratą pracy. Był zdziwiony, gdy po kilku dniach pracodawca powiedział, iż postanowił zrobić wyjątek — pozwoli mu wyjechać na kurs i nie zwolni go z pracy.

Czy szkolenie było warte pokonania tych wszystkich przeszkód? „Nigdy czegoś takiego nie doświadczyliśmy” — wspomina jeden z pierwszych uczestników. „Przebywając w towarzystwie dojrzałych braci z całego kraju, czuliśmy się przez ten miesiąc jak w nowym świecie. Kurs odpowiednio nas przygotował do wykonywania niełatwego zadania — do skutecznego pasienia trzody i korzystania przy tym z serdecznego wsparcia widzialnej organizacji Jehowy”.

Dzięki Kursowi Służby Królestwa setki dojrzałych chrześcijan zostało lepiej przygotowanych do swych zadań i mogło umacniać zbory, co jest bardzo potrzebne wobec nasilania się problemów w starym systemie rzeczy.

Biedni, a jednak bogaci duchowo

Według urugwajskich historyków lata sześćdziesiąte zapoczątkowały upadek gospodarczy kraju. Na rynku światowym stopniowo spadały ceny artykułów, które Urugwaj tradycyjnie eksportował, na przykład mięsa wołowego, skóry czy wełny. Zbankrutowały niektóre banki i duże zakłady produkcyjne, wskutek czego tysiące ludzi zostało bez pracy. Zmartwień przysparzała też niekontrolowana inflacja, nagła dewaluacja pieniądza, wzrost podatków oraz trudności ze zdobyciem żywności i innych podstawowych środków do życia.

Kryzys ekonomiczny pociągnął za sobą dotkliwe skutki społeczne. Zubożenie licznej klasy średniej spowodowało znaczny wzrost przestępczości. Niezadowolenie prowadziło do częstych i niekiedy agresywnych demonstracji przeciwko władzy. Tysiące Urugwajczyków, zwłaszcza młodych, wyjechało do innych krajów, by uciec przed gwałtownie nasilającym się kryzysem.

Tymczasem w organizacji Jehowy lata sześćdziesiąte były okresem duchowego wzrostu, który przywodzi na myśl słowa z Księgi Izajasza 35:1, 2: „Pustkowie i bezwodna okolica będą się wielce radować, a pustynna równina będzie się weselić i zakwitnie jak szafran. Doprawdy, zakwitnie i rozraduje się radością i wesołym wołaniem”. W latach 1961-1969 powstało 15 nowych zborów, a ogólna liczba głosicieli wzrosła do 2940.

Dnia 9 grudnia 1965 roku rząd zatwierdził statut naszej korporacji prawnej, znanej jako Sociedad La Torre del Vigía (Towarzystwo Strażnica). Dzięki temu narzędziu można było otrzymać specjalne pozwolenia na drukowanie, sprowadzanie i rozpowszechnianie Biblii i literatury biblijnej oraz zwolnienia od podatków. Uznanie prawne umożliwiło też kupno działek i budowę Sal Królestwa.

„Wielkie zgromadzenie”

Rok 1967 zapisał się w naszej pamięci jako rok „wielkiego zgromadzenia”. Przybyła na nie delegacja około 400 Świadków z USA i Europy, a wśród nich Frederick W. Franz i Milton G. Henschel. Obecni w liczbie 3958 po raz pierwszy obejrzeli kostiumowy dramat biblijny. Po raz pierwszy też udało się wynająć w Montevideo Palacio Peñarol, przestronny, kryty stadion, przeznaczony do organizowania ważnych imprez społecznych, kulturalnych i sportowych.

Wielu miejscowych braci zdobyło się na niezwykłe wysiłki, by opłacić przejazd i zakwaterowanie. Pewna siostra przez sześć miesięcy ręcznie prała ludziom ubrania, chcąc zebrać pieniądze na podróż. Inna, której mąż sprzeciwiał się jej przynależności do Świadków Jehowy, uzbierała potrzebne fundusze, przygotowując mrożonki i sprzedając je sąsiadom.

A jak odebrała zgromadzenie administracja stadionu? Jeden z pracowników powiedział, że „Palacio Peñarol jeszcze nigdy nie był równie czysty i pozbawiony nieprzyjemnych zapachów!” Porządek i dobre zorganizowanie Świadków zrobiły na pracownikach administracji tak wielkie wrażenie, iż udostępnili swe biura braciom nadzorującym ten kongres. Od tego czasu stadion wielokrotnie wynajmowano na zgromadzenia okręgowe, aż do roku 1977. Wtedy to władze zmieniły stosunek do Świadków Jehowy i przez kilka kolejnych lat nie mogliśmy organizować zgromadzeń.

„Ostrożni jak węże”

Na początku lat siedemdziesiątych sytuacja ekonomiczna Urugwaju jeszcze się pogorszyła. Coraz powszechniej bojkotowano prawo. Demonstracje robotnicze i studenckie przeradzały się w gwałtowne, niszczycielskie zamieszki. W dużych miastach zaczęły powstawać uzbrojone oddziały miejskich partyzantów. Bojówki te organizowały napady, rabunki, porwania i ataki bombowe, siejąc przerażenie. W całym tym zamieszaniu rosło znaczenie armii, która w roku 1973 przejęła władzę.

Wojsko wprowadziło rządy żelaznej ręki. Zakazano działalności wszelkich organizacji politycznych i związkowych. Ściśle cenzurowano prasę. Zabroniono urządzania publicznych spotkań bez specjalnego pozwolenia. Drastycznie ograniczono swobody obywatelskie. Jak braciom udawało się ‛głosić słowo’ nawet w tej uciążliwej porze? (Por. 2 Tym. 4:2).

Brat Escribano wspomina: „W tamtych czasach jak nigdy przedtem musieliśmy stosować się do słów Jezusa z Ewangelii według Mateusza 10:16: ‚Oto ja posyłam was jak owce pomiędzy wilki; dlatego okażcie się ostrożni jak węże, a niewinni jak gołębie’. W związku z tym Towarzystwo niezwłocznie przekazało wskazówki wszystkim starszym, by odpowiednio przygotowali głosicieli do dalszego gorliwego głoszenia — ale ze wzmożoną ostrożnością i rozeznaniem”.

Niektórzy księża oraz członkowie grup religijnych popierali rebeliantów. Dlatego nowy rząd wojskowy nieufnie podchodził do wszystkich ruchów religijnych, nie wyłączając Świadków Jehowy. W konsekwencji wielu braci w kraju zostało aresztowanych podczas służby od domu do domu. Jednakże gdy tylko pokazali literaturę biblijną i wyjaśnili charakter swej pracy, na ogół byli szybko zwalniani. Po początkowej fali aresztowań bracia uznali, że mądrzej będzie pracować w mniejszych grupkach, by nie rzucać się w oczy.

Żołnierze niekiedy milcząco przyzwalali Świadkom na prowadzenie działalności od domu do domu. Pewnego razu spróbowali nawet na swój sposób pomóc. Teren, na którym głosiła nasza siostra, był patrolowany przez oddział żołnierzy. Kiedy siostra zadzwoniła do jednego domu, gospodyni wyjrzała z okna na piętrze i bardzo niegrzecznie kazała jej odejść. Usłyszawszy to, jeden z żołnierzy natychmiast wymierzył do tej kobiety z pistoletu maszynowego, rozkazał jej zejść na dół i odpowiednio przyjąć siostrę. Gospodyni posłusznie wykonała polecenie.

Miejsce na zgromadzenia

W czerwcu 1974 roku Biuro Oddziału otrzymało od władz zawiadomienie, że bracia odpowiedzialni mają się zgłosić do sekretarza Najwyższego Trybunału Sprawiedliwości. Poszedł między innymi brat Beltramelli. Wspomina: „Byliśmy zdenerwowani. Wiedzieliśmy, że jeśli rząd wojskowy zechce, może w każdej chwili zdelegalizować naszą działalność. Z jakąż ulgą przyjęliśmy wyjaśnienie urzędnika, iż władze są zainteresowane odkupieniem budynku, który służył nam za Salę Królestwa! Zaproponował nawet pomoc w nabyciu innego odpowiedniego miejsca na Salę. Dzięki temu udało nam się kupić w Montevideo kino Lutecia. Było idealnie położone — na jednej z głównych ulic. A pieniędzy otrzymanych od władz z nawiązką starczyło na przebudowanie go na Salę Królestwa”.

„Byliśmy przekonani, że zadziałała tu ręka Jehowy” — opowiada brat Beltramelli. „Duża widownia tego kina mogła pomieścić prawie 1000 osób. Tak więc obiekt nadawał się nie tylko na miejscową Salę Królestwa, ale także na Salę Zgromadzeń, a ta była pilnie potrzebna ze względu nowe ograniczenia dotyczące zgromadzeń obwodowych i okręgowych”.

I tak przez szereg lat w byłym kinie, oficjalnie służącym miejscowemu zborowi za Salę Królestwa, w rzeczywistości regularnie odbywały się zgromadzenia obwodowe. Podczas tych dużych spotkań bracia nauczyli się zachowywać szczególną ostrożność. W miarę możliwości starali się wchodzić i wychodzić niezauważenie, a samochody parkowali w różnych miejscach w sąsiedztwie.

Czas budowania

Nawet w tym burzliwym okresie wiele radości przysparzał stały wzrost liczby głosicieli Królestwa oraz powstawanie nowych zborów. Do roku 1976, w ciągu niecałych dziesięciu lat, liczba głosicieli zwiększyła się o przeszło 100 procent. Ale wynikła nowa trudność: Jak się pomieścić w starych Salach Królestwa, z których większość była wynajmowana? „Na wszystko jest wyznaczony czas” — napisał pod natchnieniem król Salomon. Ponieważ było 85 zborów, a tylko 42 Sale Królestwa, wydawało się oczywiste, że nadszedł „czas budowania” Sal (Kazn. 3:1-3).

Tymczasem cały kraj pogrążył się w kryzysie finansowym i zbory nie miały wystarczających środków na budowanie. Skąd wziąć pieniądze? Delfos Beltramelli, koordynator oddziału, wspomina: „Odczuliśmy wtedy rękę Jehowy i miłość Jego ludu widoczną w działaniu. Hojne datki braci z całego świata umożliwiły oddziałowi pożyczanie urugwajskim zborom niezbędnych pieniędzy”.

Potrzeba też było fachowców, na co chętnie zareagowali Świadkowie z Urugwaju. Wielu raz po raz stawiało się do dyspozycji i pomagało przy budowie kolejnych Sal Królestwa. Do takich niestrudzonych ochotników należał Avelino Filipponi. Brał udział w budowie Biura Oddziału i gdy ta w 1961 roku się zakończyła, razem z żoną, Eldą, wstąpił do specjalnej służby pionierskiej, a w 1968 roku został nadzorcą obwodu. Przez wiele lat kierowano go też do pomocy przy budowie Sal Królestwa, gdzie przydawały się jego umiejętności i fachowy nadzór.

„El plomito”

Brat Filipponi pamięta różne przeżycia związane z budową Sal Królestwa: „Wszędzie, gdzie budowaliśmy Salę, sąsiedzi i przechodnie byli pod wielkim wrażeniem zapału i gorliwości pracujących Świadków. Na jednej budowie pewien sześciolatek z sąsiedztwa, nie będący Świadkiem, odwiedzał nas każdego dnia i błagał, byśmy mu pozwolili popracować. Był tak niezmordowany, że zaczęliśmy go nazywać el plomito, czyli ‚utrapieniec’. Minęły lata i już więcej o nim nie słyszeliśmy. Ale na pewnym zgromadzeniu okręgowym podszedł do mnie jakiś brat i zagadnął: ‚Bracie Filipponi! Czy pamiętasz el plomito? To ja! Dwa lata temu dałem się ochrzcić’”. Najwyraźniej podczas budowy Sali Królestwa w sercu tego chłopca zostały zasiane nasiona prawdy.

Obecnie mamy 81 Sal Królestwa — jedna przypada na 129 głosicieli. Jehowa niewątpliwie błogosławił budowie miejsc wielbienia służących Jego ludowi w Urugwaju.

Organizowanie zgromadzeń dla sąsiadów

Junta wojskowa rządziła również w Argentynie, sąsiadującej z Urugwajem od zachodu. Tamtejsze władze zamknęły Biuro Oddziału Towarzystwa oraz Sale Królestwa. Dlatego bracia zaczęli się spotykać w małych grupach. Jednakże w tym czasie mogli też korzystać z publicznych zgromadzeń, i to bez przeszkód ze strony władz. Jak było to możliwe? Przekraczali granicę i zgromadzali się w Urugwaju! Te duże spotkania organizowali bracia urugwajscy, ale wiele punktów programu przygotowywali Świadkowie z Argentyny. Goszczenie tysięcy braci z tego kraju poczytywaliśmy sobie za wyjątkowy zaszczyt. Dzięki wzajemnej „wymianie zachęt” wszyscy wzmacniali swą wiarę (Rzym. 1:12).

Takie niezapomniane zgromadzenie odbyło się na stadionie Palacio Peñarol w dniach od 13 do 16 stycznia 1977 roku. Wśród prawie 7000 obecnych znaleźli się bracia i siostry zarówno z Urugwaju, jak i z Argentyny. Na zakończenie wszyscy połączyli swe głosy w pieśni ku chwale Jehowy. Śpiewali na zmianę — jedną zwrotkę Argentyńczycy, drugą Urugwajczycy, a ostatnią wszyscy razem. Radość ze wspólnie spędzonych chwil przemieszana ze smutkiem pożegnania niejednemu wycisnęła z oczu łzy.

Jednakże 13 stycznia, w czasie trwania tego wielkiego zgromadzenia na stadionie Palacio Peñarol, popularna gazeta wyraźnie sympatyzująca z Kościołem katolickim opublikowała na pierwszej stronie artykuł zatytułowany: „Czy Świadkowie Jehowy działają legalnie?” Potępiono w nim stosunek Świadków do symboli państwa. Podkreślono, że w Argentynie rząd objął zakazem naszą działalność, i zasugerowano, iż to samo mogłoby się stać w Urugwaju. Wkrótce potem władze przestały zezwalać na organizowanie zgromadzeń obwodowych i okręgowych.

Restrykcje się zaostrzają

W roku 1975 rząd wojskowy rozpoczął kampanię na rzecz patriotyzmu i nacjonalizmu. Nacjonalistyczny zapał przysporzył trudności wielu braciom, którzy starali się zachować chrześcijańską neutralność. Dążyli do tego, by spłacać „to, co Cezara, Cezarowi, a co Boże, Bogu” (Marka 12:17). Niektórzy młodzi Świadkowie zostali wydaleni ze szkoły, ponieważ sumienie nie pozwalało im oddawać honorów symbolom państwa. Szereg braci wyśmiewano i znieważano w miejscach pracy. Niejeden za swe neutralne stanowisko został nawet zwolniony.

W miastach w głębi kraju lokalne władze bacznie przyglądały się Świadkom. Niekiedy wysyłały nawet donosicieli, którzy przychodzili do Sal Królestwa, udając osoby zainteresowane. Z tego powodu bracia uznali za stosowne zachowywać większą niż dotąd ostrożność. Na zebraniach nie poruszali tematu neutralności, unikając w ten sposób konfrontacji z władzami.

Pewnego razu agent wszedł do Sali Królestwa tuż przed rozpoczęciem zebrania. Zapytał brata: „O której godzinie zbór będzie śpiewał dzisiaj hymn?” Hiszpańskie słowo himno może się odnosić zarówno do hymnu państwowego, jak i do pieśni religijnej. Wiedząc, że rozmawia z donosicielem, brat odpowiedział: „Trzy razy: na początku zebrania, w środku i na końcu”. Oczywiście miał na myśli nasze pieśni Królestwa. Człowiek ów natychmiast wyszedł, całkowicie przekonany, że bracia trzy razy zaśpiewają na zebraniu hymn narodowy.

Aresztowani, ale szczęśliwi

Zdarzało się, że policjanci w trakcie zebrania wpadali do Sali Królestwa i aresztowali wszystkich obecnych. Następnie przesłuchiwali każdego brata i każdą siostrę. Była to doskonała sposobność do dania świadectwa wielu policjantom. Kiedy już każdego przesłuchano — co zwykle trwało kilka godzin — wszystkich puszczano wolno (por. Dzieje 5:41).

W zborze działającym w mieście Florida, na północ od Montevideo, siostra Sely Assandri de Núñez otrzymała zadanie ćwiczebne w teokratycznej szkole służby kaznodziejskiej. Zaprosiła na nie swą sąsiadkę Mabel, która jeszcze nigdy nie była w Sali Królestwa. Tego wieczora policja przerwała zebranie i aresztowała wszystkich obecnych, łącznie z Mabel. Dzięki staraniom męża po kilku godzinach przetrzymywania została ona uwolniona. To nieprzyjemne przeżycie obudziło w niej prawdziwe zainteresowanie naukami Świadków Jehowy. Wkrótce potem zaczęła studiować Biblię i przychodzić na zebrania. Obecnie jest oddanym, ochrzczonym Świadkiem.

Mimo tych restrykcji, stosowanych przez reżim wojskowy prawie 12 lat, do organizacji Jehowy nieustannie napływały rzesze ludzi o szczerych sercach. W roku 1973 w kraju działało 3791 głosicieli. A w 1985 roku, gdy ów trudny okres się zakończył, było ich już 5329, a więc przeszło 40 procent więcej! Jehowa niewątpliwie błogosławił swemu ludowi w tym pełnym udręk czasie.

Zgromadzenia bez przeszkód

W marcu 1985 roku został utworzony rząd demokratyczny i cofnięto wszelkie ograniczenia. Od tej pory lud Jehowy mógł znowu swobodnie głosić o Królestwie i nauczać. Bez przeszkód organizowano zgromadzenia obwodowe i okręgowe. Bracia ogromnie się cieszyli, że ponownie mogli się spotkać ze współwyznawcami z odległych części kraju. Jakże pokrzepiała świadomość, że inni również wytrwali i wciąż wiernie służyli Jehowie!

Ale gdzie znaleźć obiekt, który pomieściłby przeszło 10 000 osób, gdyż tylu uczestników zgromadzenia się spodziewano? Żaden z wykorzystywanych poprzednio teraz się nie nadawał. Jehowa znów wysłuchał naszych modlitw. W Parque Rivera, jednym z największych parków Montevideo, wybudowano za rządów wojskowych nowy stadion piłkarski — Estadio Charrúa. Chociaż dotąd odbywały się na nim wyłącznie imprezy sportowe, udało się nam go wynająć na zgromadzenie ogólnokrajowe, które zaplanowano na grudzień 1985 roku. Od tego czasu miejscowe władze bardzo chętnie z nami współpracują i co roku użyczają nam ten obiekt na zgromadzenia, w których często uczestniczy ponad 13 000 osób.

Piękne świadectwo zostało dane dzięki zgromadzeniu obwodowemu zorganizowanemu w grudniu 1990 roku na stadionie w mieście Treinta y Tres. Stadion wypełniony po brzegi Świadkami Jehowy był doskonale widoczny z pewnego kościoła katolickiego. Jednego ranka ksiądz wskazał za okno i powiedział do swych parafian: „Widzicie, ilu ludzi przyciągają Świadkowie Jehowy? Skąd ich tylu biorą? Mają coś, czego wy, katolicy, nie macie — ducha ewangelizacji! Z dnia na dzień ubywa nam członków, ponieważ nie idziemy głosić jak oni. Albo zaczniemy prowadzić ewangelizację, jak to robią Świadkowie, albo nasz kościół umrze”.

Działalność na terenach oddalonych

W latach osiemdziesiątych dołożono szczególnych starań, by dotrzeć z dobrą nowiną do najdalszych zakątków Urugwaju. Podczas corocznej wizyty w północno-wschodniej części kraju grupa braci zostawiła kilka książek w miejscowości Cuchilla de Caraguatá. Rok później Świadkowie spotkali tam mężczyznę, który nie chciał ich słuchać i twierdził, iż zna prawdę. „Jestem Świadkiem Jehowy!” — oświadczył. Kiedy bracia głosili w tej wsi rok wcześniej, nie było go w domu. Ale po powrocie przeczytał zostawioną przez nich literaturę i uświadomił sobie, że znalazł prawdę. Przeszedł całą wieś, mówiąc wszystkim, iż odtąd jest Świadkiem Jehowy. Obecnie działa tam mały zbór.

Berta de Herbig mieszkała w dalekim mieście Dolores, ale rozumiała znaczenie regularnej obecności na zebraniach. Razem z sześciorgiem dzieci chodziła na piechotę do Sali Królestwa oddalonej o 11 kilometrów. Zazwyczaj była na miejscu mniej więcej godzinę przed rozpoczęciem zebrania. Jako matka dała swym dzieciom dobry przykład wytrwałości i zdecydowania, co wywarło na nie ogromny wpływ. Przez lata wiernie pełniła służbę, a czworo jej dzieci dalej trwa w prawdzie. Na przykład Miguel Ángel, który został później pionierem, dojeżdżał rowerem 58 kilometrów do grupy w La Charqueada-Cebollatí. Inny syn, Daniel, usługuje obecnie jako pionier specjalny w Treinta y Tres.

Lepsze stosunki

Przez lata wielu lekarzy w Urugwaju patrzyło z góry na Świadków Jehowy, nie rozumiejąc ich decyzji co do powstrzymywania się od krwi (Dzieje 15:28, 29). Liczne szpitale w kraju nie chciały przyjmować Świadków. Inne ich przyjmowały, ale tuż przed operacją odsyłały do domu, bo nie godzili się na transfuzję. Niemniej w ciągu ostatnich kilku lat stosunki między środowiskiem lekarskim a Świadkami wyraźnie się poprawiły.

W roku 1986 Centralny Szpital Wojskowy zorganizował sympozjum poświęcone alternatywnym metodom leczenia Świadków Jehowy; zaproszono wielu znanych lekarzy, między innymi chirurgów, oraz prawników specjalizujących się w sprawach związanych z medycyną. Świadkowie Jehowy przygotowali dla władz szpitala różne informacje i propozycje. W wyniku tego specjalnego spotkania liczni lekarze urugwajscy zmienili nastawienie do Świadków i obecnie są gotowi nas leczyć, szanując nasz oparty na Biblii pogląd na krew.

Od tego czasu w Montevideo, a następnie w innych miastach, odbyło się wiele spotkań, którym nadano duży rozgłos. Wybitni specjaliści przyznają, że z pomocą Świadków poznali nowe metody leczenia bez krwi. Pewien profesor specjalizujący się w leczeniu krwią powiedział: „Dzięki Świadkom Jehowy sporo się nauczyliśmy i zmieniliśmy swój sposób myślenia. Dawniej często popadaliśmy z nimi w konflikt z tego prostego względu, że ich nie rozumieliśmy. Teraz widzimy, iż w wielu dziedzinach mieli zawsze rację. Odmawiając przyjmowania transfuzji, niewątpliwie zaoszczędzili sobie niejednego kłopotu”.

Ich praca nie poszła na marne

Z przekonaniem można powiedzieć, że ciężka praca wykonana w Urugwaju przez gorliwych głosicieli Królestwa w latach dwudziestych i czterdziestych nie poszła na marne. Garstka obcokrajowców świadczących z zapałem w tym pięknym, pagórkowatym kraju zebrała i wyuczyła tysiące „kosztowności” (Agg. 2:7). Obecnie w Urugwaju działa ponad 10 000 głosicieli Królestwa Bożego. Jest przeszło 135 zborów, a na każdy przypada przeciętnie niemal pięciu starszych. W ostatnim Kursie Służby Królestwa, który odbył się w marcu 1998 roku, wzięło udział 656 starszych i 945 sług pomocniczych. Prawie wszystkie zbory mają własne Sale Królestwa — często zbudowane przez samych braci z finansowym wsparciem Towarzystwa.

W ciągu ostatnich 20 lat liczba głosicieli wzrosła przeszło dwukrotnie i są widoki na dalszy rozwój. Dopóki Jehowa będzie powstrzymywał wichry nadciągającego wielkiego ucisku, dopóty Świadkowie Jehowy w Urugwaju będą zapraszać drugich: „Przyjdźcie i wstąpmy na górę Jehowy, do domu Boga Jakubowego; a on będzie nas pouczał o swoich drogach i będziemy chodzić jego ścieżkami” (Izaj. 2:3; Obj. 7:1).

[Całostronicowa ilustracja na stronie 224]

[Ilustracja na stronie 227]

Juan Muñiz

[Ilustracja na stronie 229]

Mieszkali we własnoręcznie zrobionych namiotach i głosili na rowerach po całym Urugwaju (od lewej): Kurt Nickel, Gustavo i Betty Benderowie, Otto Helle

[Ilustracje na stronie 235]

Jedne z pierwszych urugwajskich głosicielek (od lewej): María de Berrueta, Carola Beltramelli, Catalina Pomponi

[Ilustracje na stronie 237]

Misjonarze dalej pełniący służbę w Urugwaju: 1) Florence Latimer, 2) Ethel Voss, 3) Birdene Hofstetter, 4) Lira Berrueta, 5) Tove Haagensen, 6) Günter Schönhardt

[Ilustracja na stronie 243]

W roku 1998 trwała budowa nowych obiektów Biura Oddziału

[Ilustracja na stronie 245]

Komitet Oddziału (od lewej): Günter Schönhardt, Delfos Beltramelli, Gerardo Escribano