Przejdź do zawartości

Przejdź do spisu treści

Filipiny

Filipiny

Filipiny

Palmy kokosowe, bujna roślinność tropikalna, białe piaszczyste plaże, piękne morza — oto cechy charakterystyczne Filipin. Archipelag Filipiński, składający się z około 7100 wysp, bywa nazywany Perłą Mórz Wschodnich. Co więcej, żyją tu radośni, pełni temperamentu ludzie, kochający taniec i śpiew. Jeśli kiedyś odwiedzisz ten wyspiarski kraj, z pewnością będziesz pod wielkim wrażeniem wyjątkowej gościnności okazywanej przez jego wspaniałych, przyjaznych mieszkańców.

Jednakże wielu kojarzy Filipiny z czymś zupełnie innym — z katastrofami. Być może pamiętasz, jak po erupcji wulkanu Pinatubo lahary zmiotły z powierzchni ziemi całe miasta. Albo przypominasz sobie najtragiczniejszą katastrofę morską okresu pokoju, gdy prom Doña Paz zderzył się z tankowcem i zginęło kilka tysięcy ludzi. Belgijskie Centrum Badań nad Przyczynami Katastrof uznało Filipiny za najbardziej narażony na kataklizmy kraj świata. Do częstych zjawisk należą tu tajfuny, powodzie, trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów. Gdy dodamy do tego stosunkowo trudną sytuację ekonomiczną wielu mieszkańców, rysuje się przed nami obraz pięknego kraju trapionego problemami.

Świadkowie Jehowy na Filipinach są pilnie zajęci głoszeniem prawdy biblijnej 78 000 000 ludzi. Nie jest to łatwe zadanie. Do groźby klęsk żywiołowych dochodzą niemałe trudności związane z dotarciem do mieszkańców niezliczonych wysepek oraz odległych zakątków w górach i dżungli. Ale działalność nie ustaje. W najróżniejszych warunkach słudzy Jehowy wykazują się nadzwyczajną wytrwałością, toteż On błogosławi prowadzonemu przez nich dziełu czynienia uczniów.

Filipińscy Świadkowie pod pewnymi względami przypominają starożytnych Izraelitów, którzy chcieli wznowić w Jerozolimie czyste wielbienie. Zachętę czerpali ze słów Nehemiasza: „Radość z Jehowy jest waszą twierdzą” (Nehem. 8:10). Mimo wielu przeszkód z radością popierali wtedy przedsięwzięcia związane z oddawaniem czci Jehowie. Podobnie dzisiejsi Świadkowie Jehowy na Filipinach też są pouczani ze Słowa Bożego. I oni również swą twierdzą uczynili radość z Jehowy.

Pierwsze promyki światła prawdy

Filipiny wyróżniają się jako jedyny kraj azjatycki, w którym dominuje religia katolicka. Miejscowa ludność miała własne wierzenia, ale przeszło 300-letnie rządy Hiszpanów przyczyniły się do wpojenia jej katolicyzmu. Kiedy na pół wieku władzę przejęli Amerykanie, ludzie zaczęli się stykać z innymi religiami; jednak większość społeczeństwa — około 80 procent — nadal uważa się za katolików.

W roku 1912 do Manili przybył w ramach podróży dookoła świata Charles T. Russell, który przewodził działalności Badaczy Pisma Świętego (jak nazywano niegdyś Świadków Jehowy). Dnia 14 stycznia w stołecznym Grand Opera House wygłosił przemówienie pod tytułem „Gdzie są umarli?” Obecnym rozdano literaturę biblijną.

Więcej ziaren prawdy zasiano na początku lat dwudziestych, gdy na Filipiny przyjechał kolejny przedstawiciel Badaczy Pisma Świętego, brat William Tinney z Kanady. Założył klasę studium Biblii. Wprawdzie ze względu na słabe zdrowie musiał wrócić do rodzinnego kraju, ale zainteresowani dalej organizowali spotkania. Pocztą otrzymywali literaturę, dzięki czemu prawda wciąż żyła w ich sercach. Sytuacja taka utrzymywała się do początku lat trzydziestych. Około roku 1933 prawda biblijna była rozprzestrzeniana na Filipinach za pomocą stacji radiowej KZRM.

W tym samym roku w podróż kaznodziejską dookoła świata wybrał się z Hawajów Joseph dos Santos. Na Filipinach zaplanował pierwszy postój, ale jak się okazało, już nie popłynął dalej. Poproszono go, by objął w tym kraju nadzór nad dziełem głoszenia o Królestwie i by utworzył biuro oddziału. Zaczęło ono funkcjonować 1 czerwca 1934 roku. Brat dos Santos z grupą miejscowych osób pragnących służyć Jehowie gorliwie świadczyli i rozpowszechniali chrześcijańską literaturę. Mimo napotykanego sprzeciwu w 1938 roku działało 121 głosicieli, z których 47 pełniło służbę pionierską.

Choć wielu Filipińczyków nauczyło się od Amerykanów angielskiego, bracia zauważyli, że ludziom najłatwiej jest poznawać Biblię w języku ojczystym. Stanęli przed trudnym zadaniem, gdyż na Filipinach mówi się prawie 90 językami i dialektami. Podjęto starania, by przetłumaczyć literaturę na kilka ważniejszych języków. W roku 1939 filipińskie Biuro Oddziału donosiło: „Obecnie przygotowujemy nagrania [wykładów biblijnych] po tagalsku i mamy nadzieję, że dzięki nim będziemy mogli w większym zakresie używać gramofonów ku chwale Pana”. Jednocześnie tłumaczono na tagalski książkę Bogactwo. Dwa lata później na cztery inne główne języki przetłumaczono broszury, w wyniku czego dobra nowina o Królestwie stała się zrozumiała dla większości mieszkańców tego kraju.

W tamtym okresie orędzie prawdy przyjął między innymi nauczyciel Florentino Quintos. Po raz pierwszy o działalności sług Jehowy usłyszał od pewnego mężczyzny, który w roku 1912 był na wykładzie brata Russella w Manili. W roku 1936 Florentino otrzymał od jednego ze Świadków Jehowy 16 książek w kolorach tęczy, objaśniających Biblię. Ustawił je na półce, ale był tak zapracowany, że wcale ich nie czytał. Kiedy wybuchła wojna i rozpoczęła się okupacja japońska, ustało wiele codziennych czynności. Teraz Florentino miał czas na lekturę. Stosunkowo szybko zapoznał się z książkami Bogactwo, Nieprzyjaciele Zbawienie. Innych nie przeczytał, bo musiał uciekać przed Japończykami, ale ziarna prawdy zostały już zasiane w jego sercu.

Szybki wzrost pomimo wojny

Druga wojna światowa przysporzyła sługom Jehowy na Filipinach nowych problemów. Na początku wojny działało tu 373 głosicieli. Choć nie było ich wielu, krzewili czyste wielbienie z niezwykłą gorliwością i elastycznie dostosowywali się do okoliczności.

Niektórzy bracia wyprowadzili się ze stołecznej Manili do mniejszych miast i tam kontynuowali głoszenie. Z powodu wojny nie był możliwy import literatury, ale głosiciele rozpowszechniali publikacje, które wcześniej nagromadzili w domach. Kiedy zapas się wyczerpał, zaczęli wypożyczać ludziom książki.

Gdy wybuchła wojna, na Mindanao działał Salvador Liwag, nauczyciel, który zrezygnował z wykonywania zawodu i został pełnoczasowym głosicielem dobrej nowiny. On i jeszcze inni bracia ukrywali się w dżungli i w górach. Ale nie przerwali teokratycznej działalności. Musieli przy tym zachowywać nadzwyczajną ostrożność, gdyż Japończycy powoływali ludność do pracy w swoich garnizonach. Z kolei partyzanci często podejrzewali braci o szpiegowanie na rzecz Japończyków.

Co ciekawe, podczas okupacji japońskiej udawało się organizować niewielkie zgromadzenia. Wiele osób uczestniczyło w zgromadzeniu obwodowym w Manili. Inne odbyło się w Lingayen. Ludzie byli zdziwieni widokiem nieznajomych przyjeżdżających ciężarówkami, ale nikt nie przeszkadzał i zgromadzenie przebiegło bez zakłóceń.

Jehowa błogosławił wszystkim tym wysiłkom i szeregi Świadków wciąż się pomnażały. Grono chwalców Jehowy, liczące na początku wojny 373 osoby, rozrosło się w ciągu zaledwie czterech lat do przeszło 2000.

Jak wspomnieliśmy, w kraju tym nadzorowanie głoszenia o Królestwie powierzono bratu dos Santosowi. W styczniu 1942 roku został on osadzony w utworzonym przez Japończyków obozie w Manili. Mimo to nie utracił gorliwości. Powiedział: „W obozie głosiłem dobrą nowinę, komu tylko mogłem”. Warunki były ciężkie i wielu umarło z głodu. Przed uwięzieniem brat dos Santos ważył 61 kilogramów, a po odzyskaniu wolności zaledwie 36.

Kiedy w roku 1945 Amerykanie uwolnili więźniów, zaproponowali bratu dos Santosowi powrót na Hawaje, ale on odmówił. Dlaczego? Czerpał radość z popierania spraw Królestwa i chciał dalej ze wszystkich sił przyczyniać się do rozwoju dzieła na Filipinach. Poza tym wciąż jeszcze nie przyjechał nikt na jego miejsce. Brat dos Santos wspominał: „Byłem gotowy czekać, dopóki ktoś nie przyjedzie!” Hilarion Amores powiedział o nim: „Naprawdę ciężko pracował i szczerze się interesował duchowymi potrzebami braci”.

Przyjeżdżają misjonarze

Podczas wojny, podobnie jak wcześniej, filipińscy bracia starali się możliwie najlepiej wywiązywać ze swych obowiązków, choć nie przeszli żadnego specjalnego szkolenia. Ale zaraz po wojnie otrzymali wsparcie. Dnia 14 czerwca 1947 roku przyjechali absolwenci Gilead: Earl Stewart, Victor White i Lorenzo Alpiche. Wreszcie miał już kto zastąpić brata dos Santosa, toteż w roku 1949 wrócił on z żoną i dziećmi na Hawaje.

Sługą oddziału został brat Stewart. Większość pozostałych misjonarzy przybywających w tamtym okresie kierowano do służby w terenie. Victor Amores, Filipińczyk, który sam ukończył Szkołę Gilead, tak się wypowiedział o roli, jaką odegrali wykształceni w niej misjonarze: „Wnieśli ogromny wkład w zorganizowanie dzieła. Bracia dużo się od nich nauczyli, dzięki czemu nastąpił postęp. W roku 1946 było zaledwie 2600 głosicieli, a przed rokiem 1975 już prawie 77 000”. Po wspomnianych trzech braciach przyjechało wielu kolejnych misjonarzy, między innymi Brownowie i Willettowie, wysłani do Cebu, oraz Andersonowie, których skierowano do Davao. Byli też Steele’owie i Smithowie oraz bracia Hachtel i Bruun. W roku 1951 przyjechał Neal Callaway. Później ożenił się z miejscową siostrą Nenitą i razem z nią służył chyba w każdym zakątku Filipin, aż do swej śmierci w roku 1985. A w roku 1954 z Wielkiej Brytanii przybyli Denton Hopkinson i Raymond Leach, którzy nadal wspierają działalność na Filipinach — już przeszło 48 lat.

Ale do zorganizowania i rozwoju dzieła głoszenia o Królestwie przyczynili się tu nie tylko zagraniczni absolwenci Gilead. Pod koniec lat czterdziestych do szkoły tej zaproszono Filipińczyków. Niemal wszyscy wrócili do rodzinnego kraju. Pierwszymi byli Salvador Liwag, Adolfo Dionisio i Macario Baswel. Wspomniany wcześniej Victor Amores wykorzystał otrzymane szkolenie jako nadzorca podróżujący i pracownik Betel. Później powiększyła mu się rodzina, ale powrócił do służby pełnoczasowej. Razem z żoną, Lolitą, usługiwał jako nadzorca podróżujący, a następnie jako pionier specjalny w prowincji Laguna, nawet gdy zbliżał się do osiemdziesiątki.

Lata siedemdziesiąte XX wieku

Dzieło się rozwijało i wciąż rosły szeregi głosicieli — w roku 1975 ich liczba przekroczyła 77 000. Na ogół bracia zachowywali usposobienie duchowe i lojalnie służyli Jehowie. Niestety, sporo przestało Go wielbić, gdy w roku 1975 nie nadszedł koniec obecnego systemu rzeczy. Do roku 1979 liczba głosicieli spadła poniżej 59 000. Cornelio Cañete, który w połowie lat siedemdziesiątych był nadzorcą obwodu, powiedział: „Niektórzy ochrzcili się ze względu na rok 1975 i przez kilka lat trzymali się prawdy. Po roku 1975 odeszli”.

Ale zdecydowana większość potrzebowała jedynie zachęt do zachowywania właściwego poglądu na chrześcijańską służbę. Dlatego Biuro Oddziału zorganizowało specjalne wykłady. W rezultacie nie tylko pokrzepiono aktywnych głosicieli, ale też udzielono pomocy niektórym nieczynnym, dzięki czemu ponownie stali się gorliwymi chwalcami Jehowy. Bracia zrozumieli, że służą Bogu na zawsze, a nie z myślą o jakiejś dacie. Od tamtego przejściowego spadku liczba głosicieli znacznie wzrosła. Ci, którzy nie pozwolili, by rozczarowanie skłoniło ich do zapomnienia o rozlicznych przejawach dobroci Jehowy, zaznali wspaniałych błogosławieństw.

Głoszenie w niedostępnych górach

Tysiące wysp Archipelagu Filipińskiego jest rozrzuconych na przestrzeni 1850 kilometrów z północy na południe i 1100 kilometrów ze wschodu na zachód. Niektóre wyspy są niezamieszkane. Wiele ma górzystą powierzchnię, a docieranie do ludzi w takich miejscach stanowi nie lada wyzwanie.

Tego rodzaju terenem jest na przykład prowincja Kalinga-Apayao. W urwistych górach Kordyliery Centralnej, leżącej na północy wyspy Luzon, ludzie są podzieleni na plemiona i wioski, mające odrębne dialekty i zwyczaje. Chociaż w XX wieku ci dawni łowcy głów porzucili swe praktyki, wrogość między wioskami nie ustawała i często prowadziła do krwawych porachunków. Geronimo Lastima mówi: „W przeszłości na takie tereny niełatwo było wysyłać pionierów specjalnych. Braci tubylcy by śledzili, chcąc pozbawić ich życia”.

Jedynym rozwiązaniem było wysyłanie sióstr. Geronimo wyjaśnia: „Ich nie ścigali. Tradycja zabrania krzywdzenia kobiet”. Siostry więc z powodzeniem głosiły prawdę tamtejszym ludziom. Z czasem niektórzy z nich przyjęli chrzest i zostali pionierami. Ponieważ znali zwyczaje swych ziomków, potrafili skutecznie im świadczyć. W rezultacie po całych górach rozprzestrzenili się „łowcy” szukający ludzi złaknionych prawdy. W latach siedemdziesiątych w całej prowincji Kalinga-Apayao było zaledwie kilkoro Świadków; dzisiaj są dwa obwody.

W pobliskiej górzystej prowincji Ifugao na początku lat pięćdziesiątych nie było ani jednego Świadka. Do głoszenia ludziom mieszkającym wśród kilkusetletnich tarasów ryżowych skierowano trzech pionierów stałych. Z czasem tamtejsi mieszkańcy zaczęli przyjmować prawdę. Obecnie na tym terenie jest 315 głosicieli w 18 zborach.

Daleko na północy w górach prowincji Abra trudność sprawia dotarcie do wiosek, w których jeszcze nie ma Świadków. Pewien nadzorca obwodu szczerze pragnący zanosić dobrą nowinę do najodleglejszych zakątków zaprosił 34 głosicieli na wspólną wyprawę w okolice miasta Tineg (Dzieje 1:8). Ponieważ nie można się tam dostać środkami transportu publicznego, musieli przez siedem dni przemierzać góry, by dotrzeć do dziesięciu wiosek liczących około 250 domów.

Ów nadzorca obwodu relacjonuje: „Niełatwo było pokonywać grzbiety górskie, dźwigając na plecach cały ekwipunek. Z sześciu nocy aż cztery spędziliśmy pod gołym niebem, w tym również nad rzeką”. Minęło sporo lat, odkąd w niektórych wioskach po raz ostatni dano świadectwo. W pewnym miejscu głosiciele spotkali mężczyznę, od którego usłyszeli: „Dwadzieścia siedem lat temu Świadkowie Jehowy rozmawiali z moim ojcem. Ojciec powiedział nam, że Świadkowie Jehowy znają prawdę”. W sumie bracia ci rozpowszechnili 60 książek, 186 czasopism, 50 broszur i 287 traktatów. Wielu ludziom pokazali też, jak wygląda studium Biblii.

Głoszenie na innych terenach oddalonych

Jedną z większych filipińskich wysp jest Palawan. Ta wąska wyspa ma około 430 kilometrów długości. Leży z dala od zgiełku bardziej zaludnionych wysp, a jej lasy stanowią schronienie dla różnych plemion oraz migrantów, często żyjących tam w odizolowanych osadach. W charakterze nadzorcy obwodu służył na tym terenie misjonarz Raymond Leach, gotowy podjąć się każdego zadania. Świadków było niewielu, a musieli pokonywać duże odległości. Brat Leach wspomina: „Działałem tam w latach 1955-1958, gdy na całym Palawanie było zaledwie 14 głosicieli. Odwiedzenie ich zajmowało mi pięć tygodni”.

Od tamtego czasu nastąpił znaczny postęp, choć służba tu wciąż nie jest łatwa. Febe Lota, mająca obecnie nieco ponad 40 lat, została pionierką specjalną w prowincji Palawan w roku 1984. Oto jej relacja z głoszenia na wyspie Dumaran: „Podeszłyśmy, jak nam się wydawało, do ostatniego domu. Nie wyobrażałyśmy sobie, że może być jeszcze jeden, ale był!” Wśród drzew mieszkało małżeństwo zatrudnione na plantacji palm kokosowych. Co więcej, ludzie ci zainteresowali się Biblią!

Febe wspomina: „Gdyby nie chodziło o służbę dla Jehowy, nigdy bym tam nie wróciła”. Żeby dotrzeć w to miejsce, razem ze współpracowniczką cały dzień wędrowały przez plantacje kokosowe, wzdłuż piaszczystych i kamienistych plaż. W czasie przypływu woda sięgała im do kolan. Ze względu na odległość postanowiły odwiedzać tych ludzi raz w miesiącu i spędzać z nimi kilka dni. Musiały więc zabierać ze sobą żywność, książki i czasopisma oraz ubrania na zmianę. „Znoszenie prażącego słońca i kąsających owadów wymagało prawdziwej ofiarności. Na miejsce docierałyśmy zlane potem”. Nagrodą za ich trud były błyskawiczne postępy zainteresowanych.

Kiedy kierownik plantacji, będący baptystą, dowiedział się, że jego pracownicy studiują ze Świadkami, zmusił ich do odejścia. Po jakimś czasie Febe mile zaskoczyło spotkanie z tą dawną zainteresowaną. Nie tylko była już ochrzczona, ale jak mówi Febe, „siedziała obok nas na spotkaniu dla pionierów zorganizowanym z okazji zgromadzenia okręgowego”. Ileż radości daje oglądanie wyników swej pracy!

Na dużej wyspie Mindanao w południowej części Filipin jest mnóstwo trudno dostępnych obszarów. Usługiwał tam z żoną nadzorca podróżujący Nathan Ceballos. Jeśli w jakimś tygodniu nie składali wizyty w zborze, głosili na terenach oddalonych. Do współpracy zapraszali też innych braci i siostry. Kiedyś na 19 motocyklach odwiedzili wiele wiosek. Drogi były wyboiste i grząskie, a na większości rzek i strumieni nie było mostów. Ludzie w tych okolicach mają mało pieniędzy, ale chcąc się odwdzięczyć za literaturę, ofiarowywali braciom miękkie, ręcznie robione miotły. Wyobraź sobie ten widok: głosiciele wracający na motocyklach obładowanych miotłami! Brat Nathan mówi: „Przyjeżdżaliśmy do domu zmęczeni i brudni, ale rozradowani, że wykonaliśmy wolę Jehowy”.

Głoszenie dobrej nowiny wszelkimi sposobami

W ostatnich latach organizacja Jehowy zachęca głosicieli Królestwa, by wykorzystywali każdą okazję do dawania świadectwa. Rada ta ma szczególne zastosowanie w gęściej zaludnionych regionach Filipin. Większe miasta, na przykład Davao, Cebu i zespół miejski Metro Manila, tak jak wielkie miasta na całym świecie, słyną z mnóstwa biurowców oraz strzeżonych budynków i osiedli. Jak dociera się do ludzi w takich miejscach?

Miasto Makati leży na terenie obwodu, którego nadzorcą był do niedawna Marlon Navarro. Ten młody absolwent Kursu Usługiwania zaangażował się w zorganizowanie działalności kaznodziejskiej w dzielnicy finansowej Makati, przydzielonej trzem zborom. Wybrano braci i siostry, wśród nich wielu pionierów, i przeszkolono do skutecznego głoszenia na tym terenie. Obecnie w tamtejszych centrach handlowych i parkach prowadzone są studia biblijne, a niektórzy zainteresowani przychodzą na zebrania.

Cory Santos i jej syn Jeffrey pełnią służbę pionierską. Często głoszą na ulicy wcześnie rano, niekiedy już o szóstej. O tej porze spotykają ludzi wracających z fabryk po nocnej zmianie. Podczas takiego głoszenia zdołali nawet zapoczątkować studia biblijne. Kilka osób, którym po raz pierwszy dali świadectwo na ulicy, zostało już ochrzczonych.

Ale nie tylko w miastach bracia wykorzystują wszelkie sposobności do głoszenia. Norma Balmaceda, która przeszło 28 lat jest pionierką specjalną, zagadnęła kobietę czekającą na podwiezienie. Zapytała: „Dokąd pani jedzie?”

Kobieta odpowiedziała: „Do prowincji Quirino”.

„Tam pani mieszka?”

„Nie, ale mąż chce się tam przenieść, bo tu w Ifugao życie jest bardzo ciężkie”.

Norma skorzystała z okazji, by opowiedzieć tej kobiecie o rządzie Królestwa, który rozwiąże problemy ludzkości. Potem się rozstały. Po latach na zgromadzeniu obwodowym do Normy podeszła pewna kobieta i przedstawiła się jako jej dawna rozmówczyni. Była już ochrzczona, a z jej mężem i dwiema córkami prowadzono studium biblijne.

Także bracia z Biura Oddziału w Quezon starają się upatrywać sposobności do dania świadectwa. Z gorliwego głoszenia jest znany między innymi Felix Salango. Pełniąc służbę w Betel, wielokrotnie był pionierem pomocniczym. Kiedy w roku 2000 wznoszono nowy budynek mieszkalny, Felix zwrócił uwagę na pracowników wynajętych do postawienia konstrukcji. Zapytał inżyniera kierującego budową, czy może porozmawiać z robotnikami. Tak o tym opowiada: „Gdy zjedli obiad, podszedłem do przeszło 100-osobowej grupy zebranej przez kierownika. Wyjaśniłem, na czym polega działalność Świadków Jehowy oraz jakiej wiedzy trzeba nabywać, by przeżyć wielki ucisk. Miałem ze sobą dwa kartony: jeden z broszurami, a drugi z książką Wiedza. Powiedziałem, że kto jest zainteresowany studiowaniem Słowa Bożego, może dostać jedną z tych publikacji”. Brat Felix wytłumaczył też, jak jest finansowana ogólnoświatowa działalność Świadków Jehowy, i położył pod palmą kokosową kartony i kopertę. Wielu pracowników wzięło książkę lub broszurę i sporo z nich włożyło do koperty datek.

Niektórzy wyrazili chęć studiowania Biblii. Zainteresował się między innymi główny inżynier. Felix zaproponował mu omawianie broszury Czego wymaga od nas Bóg? Spotykali się w poniedziałki, środy i piątki podczas przerwy obiadowej. Mężczyzna ten powiedział Felixowi: „Tym, czego się tu dowiaduję, dzielę się z żoną i przyjaciółmi”. O studium poprosiło też dwóch innych inżynierów, pracownik ochrony oraz kilka sekretarek. Głoszenie przy każdej sposobności faktycznie cieszy się błogosławieństwem Jehowy.

Filipiny przyjmują misjonarzy

W minionych latach na Filipiny przyjechało 69 wyszkolonych zagranicznych misjonarzy, by wesprzeć dzieło głoszenia o Królestwie. Ich pomoc przybierała różne formy. Wspomniani wcześniej Denton Hopkinson i Raymond Leach początkowo zostali przydzieleni do pracy w terenie, najpierw jako misjonarze, a potem jako nadzorcy podróżujący. Później otrzymali zadania w Biurze Oddziału.

Pewna liczba absolwentów Gilead przybyła w latach siedemdziesiątych w związku z rozpoczęciem na Filipinach prac drukarskich. Byli wśród nich Robert Pevy i jego żona, Patricia, którzy wcześniej usługiwali w Anglii oraz Irlandii. Robert pomagał organizować Dział Redakcyjny w filipińskim Biurze Oddziału. Gdy w 1981 roku otrzymali zaproszenie do bruklińskiego Biura Głównego w Nowym Jorku, żegnano ich z wielkim żalem.

W roku 1980 z USA przyjechali Karen i Dean Jacek i po krótkim kursie języka tagalskiego w prowincji Laguna zostali skierowani do Biura Oddziału. W roku 1983 przeszli dodatkowe szkolenie i zaczęli pomagać braciom — na Filipinach i w sąsiednich wyspiarskich krajach — we wdrożeniu opracowanego przez Świadków Jehowy systemu komputerowego służącego przygotowywaniu literatury biblijnej w miejscowych językach.

Holendrzy Jeanine i Hubertus (Bert) Hoefnagelsowie przyjechali w roku 1988. Właśnie miała się rozpocząć rozbudowa Biura Oddziału. Ponieważ Hoefnagelsowie brali już udział we wznoszeniu takich obiektów, a Bert był operatorem ciężkiego sprzętu, więc zostali skierowani na budowę. Bert obsługiwał maszyny i szkolił inne osoby. Opowiada: „Od początku uczyłem miejscowych braci jeździć ciężarówką i obsługiwać koparkę, spychacz, ładowarkę i dźwig. Po jakimś czasie mieliśmy już 20—25 osób wyszkolonych w obsłudze ciężkiego sprzętu”.

Później do Hoefnagelsów dołączyło czworo kolejnych absolwentów Gilead — Beate i Peter Vehlenowie z Niemiec oraz Teresa Jeane i Gary Meltonowie z USA. Vehlenowie pracowali już przy budowie oddziału, a Meltonowie przez pięć lat pełnili służbę w amerykańskim Betel. Wszyscy wnieśli cenny wkład w budowę na Filipinach.

Wiele lat wcześniej, w roku 1963, zamknięto ostatni dom misjonarski, gdyż filipińscy pionierzy już sami skutecznie przewodzili w służbie polowej. Mimo to w roku 1991 Ciało Kierownicze postanowiło wysłać w teren sześcioro misjonarzy. Choć sprawdzili się jako pracownicy Biura Oddziału, to mieli też umiejętności przydatne w służbie kaznodziejskiej. Na przykład Jeanine Hoefnagels została pionierką specjalną w wieku 18 lat. Teraz mogła wykorzystać swe doświadczenie i żywy temperament, budując braci i zainteresowanych. Jej mąż, Bert, wspomina o innych korzyściach: „Praca misjonarzy w terenie pomaga ludziom zrozumieć, że nasza działalność ma charakter międzynarodowy”. W tym samym czasie część misjonarzy dalej wykonywała różne zadania w Biurze Oddziału.

Ale Filipiny nie tylko przyjmują misjonarzy.

Filipiny wysyłają misjonarzy

Na Filipiny wciąż jeszcze przybywali zagraniczni misjonarze, gdy kraj ten zaczął wysyłać miejscowych pionierów, by usługiwali w innych krajach. Chociaż filipińscy pionierzy zazwyczaj nie mogli skorzystać z takiego szkolenia jak absolwenci Gilead, wielu z nich miało naprawdę duże umiejętności. Po II wojnie światowej dzieło czynienia uczniów rozwijało się na Filipinach znacznie dynamiczniej niż w sąsiednich krajach. Dlatego od roku 1964 tutejszych zdolnych pionierów zaczęto zapraszać do służby misjonarskiej w Azji i na wyspach Pacyfiku. Wysłano kilka małżeństw, ale przede wszystkim osoby w stanie wolnym, co najmniej z dziesięcioletnim stażem w służbie pełnoczasowej. Do połowy 2002 roku do 19 różnych krajów skierowano 149 pionierów. Z tej liczby 74 osoby do tej pory działają na przydzielonych terenach. Przyszli misjonarze, czekając na załatwienie dokumentów, pracują w Biurze Oddziału; zdobywają doświadczenie i umiejętności, które przydadzą im się na nowym terenie. Jaki wkład wnieśli ci kaznodzieje w rozwój dzieła głoszenia w minionych latach? Z jakimi trudnościami się spotykali i jakich zaznali radości?

Pierwsze wyjechały Rose Cagungao (obecnie Engler) i Clara dela Cruz (obecnie Elauria). Zostały skierowane do Tajlandii. Po roku dołączyła do nich Angelita Gavino. Oczywiście stanęły przed tym samym wyzwaniem, co inni misjonarze: musiały się nauczyć nowego języka. Angelita tak opowiada o nauce tajskiego: „Przez kilka pierwszych tygodni byłam sfrustrowana, bo litery w książce wyglądały jak robaczki, a gdy przychodziłyśmy na zebranie, z powodu bariery językowej nie mogłyśmy z nikim porozmawiać”. Ale w końcu opanowały język i dalej posługują się nim do pomagania drugim.

Po tych początkach zaczęto regularnie wysyłać chętnych pionierów do najróżniejszych krajów. W roku 1972 Evangeline i Porferio Jumuadowie zostali zaproszeni do Korei. Dobrze nauczyli się języka i po dwuipółletniej służbie misjonarskiej skierowano ich do pracy w obwodzie.

Jedną z dziewięciu filipińskich sióstr, które w 1970 roku przyjechały jako misjonarki do Hongkongu, była Salvacion Regala (obecnie Aye). Przede wszystkim musiała się nauczyć kantońskiego, co nie jest takie proste. W języku tym wyróżnia się dziewięć tonów. Zmiana tonu powoduje zmianę znaczenia słowa. Salvacion dobrze pamięta zmagania z tymi tonami — kiedyś powiedziała zainteresowanej, że zmieniły mieszkanie „z powodu ducha”, a chciała powiedzieć „z powodu wysokiego czynszu”. W końcu jednak sobie poradziła i pomogła przeszło 20 osobom przyjąć biblijne orędzie prawdy. Teraz spotyka w służbie wiele Indonezyjek, które zatrudniają się w Hongkongu jako pomoce domowe, więc próbuje się nauczyć indonezyjskiego.

Rodolfo Asong, stanowczy, a zarazem przyjazny brat, został w roku 1979 wysłany do Papui-Nowej Gwinei. Z zapałem zabrał się do nauki języka i poszło mu tak dobrze, że krótko po przyjeździe zaczął usługiwać jako nadzorca podróżujący. Ale odwiedzanie zborów w tym kraju wygląda zupełnie inaczej niż na Filipinach. Brat Rodolfo wspomina: „Nauczyłem się wiosłować na stojąco w jednoosobowym czółnie, tak jak to robią tubylcy”.

O zgromadzeniach opowiada: „Ze względu na odległości i brak taniego transportu organizowaliśmy wiele małych spotkań. Najmniejsze, w jakim kiedykolwiek uczestniczyłem, urządziliśmy we wsi Larimea. Przybyło na nie dziesięć osób”. Innym razem powierzono mu przywilej nadzorcy zgromadzenia w wiosce Agi. Oto, co mówi: „Oprócz tego byłem przewodniczącym zgromadzenia, nadzorowałem działy zajmujące się nagłośnieniem i wyżywieniem, reżyserowałem dramat i grałem rolę króla Dawida”. Naprawdę dawał z siebie wszystko, a w późniejszym czasie był też misjonarzem na Wyspach Salomona.

W roku 1982 na Wyspy Salomona został zaproszony Arturo Villasin, brat z Luzonu łatwo dostosowujący się do nowych sytuacji. Usługując jako nadzorca obwodu, przekonał się, że panują tam całkowicie inne warunki niż na Filipinach. Na wiele wysp najprościej jest polecieć małym samolotem. Oto jego wspomnienia: „Pewnego razu nasz samolot się rozbił, ale wszyscy przeżyliśmy. Kiedy indziej z powodu złej widoczności omalże nie uderzyliśmy w zbocze góry”. A drogę do niektórych zborów opisał tak: „Idziemy przez dżunglę, wspinając się na błotniste, strome wzgórza, by odwiedzić braci mieszkających wśród tubylców, którzy praktykują kult przodków”. W 2001 roku Arturo niespodziewanie zachorował i zmarł. Na długo pozostanie w pamięci innych jako wierny misjonarz.

Bracia i siostry z Filipin wysyłani na tereny misjonarskie w Azji i na wyspach Pacyfiku mają mnóstwo niezwykłych przeżyć. Mimo napotykanych problemów ci ochoczy, ofiarni słudzy Jehowy wnieśli ogromny wkład w działalność kaznodziejską w tamtych krajach.

Radość z pomagania drugim, by uczynili Jehowę swą twierdzą

Błogosławieństwo Jehowy jest źródłem radości (Prz. 10:22). Adelieda Caletena, która w 1974 roku została skierowana na Tajwan, tak to opisuje: „Jestem ogromnie szczęśliwa i dziękuję Jehowie, że błogosławi naszej pracy w tym miejscu i że pozwolił mi w niej uczestniczyć”.

Marina i Paul Tabunigao, usługujący obecnie na Wyspach Marshalla, mówią: „Pomogliśmy 72 osobom zostać chwalcami Jehowy. Nasze serca się radują, że wielu z nich jest teraz starszymi, sługami pomocniczymi, pionierami specjalnymi i stałymi oraz gorliwymi głosicielami zborowymi”.

Lydia Pamplona, która od roku 1980 działa w Papui-Nowej Gwinei, pomogła 84 osobom oddać się Bogu i ochrzcić. Ostatnio napisała, że prowadzi studia biblijne z 16 zainteresowanymi, z których większość chodzi już na zebrania. Jej spostrzeżenia odzwierciedlają odczucia wielu misjonarzy: „Jestem wdzięczna Jehowie za powierzenie mi tej służby. Oby dalej nam błogosławił ku swojej chwale”.

Biura oddziałów, które przyjęły filipińskich misjonarzy, doceniają ich pomoc. Bracia z oddziału tajlandzkiego napisali: „Misjonarze z Filipin wykonują dobrą pracę. Wieloletnią służbą w Tajlandii dają wzór wierności. Nie ustają mimo podeszłego wieku. Kochają ten kraj i jego mieszkańców; uważają go za swój dom. Bardzo dziękujemy za przysłanie nam tych wspaniałych ludzi”.

Starsi podnoszą kwalifikacje na Kursie Służby Królestwa

Mniej więcej w tym czasie, gdy pierwsi filipińscy pionierzy wyjechali do innych krajów, organizacja Jehowy przygotowała szkolenie dla rosnącej liczby braci podejmujących się odpowiedzialnych zadań w miejscowych zborach. Głównym narzędziem do osiągnięcia tego celu okazał się Kurs Służby Królestwa.

Po raz pierwszy kurs ten został zorganizowany w 1961 roku i trwał miesiąc. Do przeprowadzenia go przysłano Jacka Redforda, który wykładał w Szkole Gilead, a później był misjonarzem w Wietnamie. Te pierwsze zajęcia odbywały się w języku angielskim na terenie Biura Oddziału.

Ale choć niektórzy nie mają trudności ze zrozumieniem angielskiego, zawsze trzeba pamiętać, że na Filipinach w powszechnym użyciu są jeszcze inne języki. Wielu starszych odniosłoby więcej pożytku z kursu w języku ojczystym. Dlatego od połowy lat sześćdziesiątych szkolenie to organizuje się w kilku językach. Cornelio Cañete pamięta, jak powierzono mu prowadzenie zajęć na wyspach Visayan i wyspie Mindanao. Z uśmiechem wspomina: „Wykładałem w trzech językach: cebuańskim, hiligajno i samar-leyte”.

W minionych latach wprowadzono do kursu szereg zmian, które objęły także czas jego trwania. Ostatnio odbył się podczas weekendu — półtora dnia szkolili się starsi, a jeden dzień słudzy pomocniczy. Ale przedstawienie programu co najmniej w ośmiu językach nadal stanowi nie lada wyzwanie. Starsi znający te języki są kierowani z Biura Oddziału do przeszkolenia nadzorców podróżujących. Ci z kolei prowadzą kursy dla starszych zboru i sług pomocniczych. Ostatnim razem z tego szkolenia skorzystało 13 000 starszych i 8000 sług pomocniczych.

Pomoc dla pionierów

W późniejszym okresie dodatkowe szkolenie otrzymali też pionierzy. W 1978 roku po raz pierwszy odbył się Kurs Służby Pionierskiej. Objęto nim wszystkich usługujących wówczas pionierów, łącznie ze specjalnymi. Od tego czasu kurs był organizowany co rok, z wyjątkiem roku 1979 i 1981.

Pionierzy odnoszą z tego szkolenia ogromny pożytek, ale żeby wziąć w nim udział, muszą pokonać pewne przeszkody. Dla niektórych są nimi wyrzeczenia finansowe, dla innych — problemy z dotarciem na kurs.

W zaskakującej sytuacji znaleźli się uczestnicy szkolenia odbywającego się w mieście Santiago. Oto relacja nadzorcy obwodu Rodolfa de Very: „Dnia 19 października 1989 roku przez Santiago w prowincji Isabela niespodziewanie przeszedł potężny tajfun. Prędkość wiatru chwilami przekraczała 200 kilometrów na godzinę. Kiedy zebraliśmy się rano w Sali Królestwa, trochę padało i wiał słaby wiatr, więc rozpoczęliśmy zaplanowane zajęcia. Wkrótce jednak wiatr przybrał na sile i Sala zaczęła drżeć. Potem zerwało dach. Chcieliśmy wyjść, ale zobaczyliśmy, że na zewnątrz jest jeszcze niebezpieczniej, bo w powietrzu latają różne przedmioty”. Chociaż budynek zaczął się rozpadać, nikomu nic się nie stało. Bracia przypisują to ocalenie Jehowie i z docenianiem wspominają radę z Przebudźcie się!, by w takiej sytuacji wejść pod stół lub biurko. Brat de Vera mówi: „Schowaliśmy się pod stołami. Kiedy tajfun minął, byliśmy zasypani połamanymi gałęziami i kawałkami blachy dachowej, ale nikt, kto został w budynku i wszedł pod stół, nie doznał obrażeń”.

Szkolenie to jest organizowane co roku w siedmiu językach. Do roku służbowego 2002 odbyło się 2787 razy i łącznie skorzystało z niego 46 650 pionierów. Dzięki temu wspaniałemu postanowieniu podnoszą swe kwalifikacje i uczą się w pełni polegać na Jehowie, by dalej świecić „jako źródła światła na świecie” (Filip. 2:15).

Początki druku offsetowego

Praca w terenie i w zborze jest o wiele łatwiejsza dzięki znakomitej literaturze biblijnej. Przez długi czas publikacje na potrzeby Filipin były drukowane w Brooklynie. Jednakże na początku lat siedemdziesiątych zbudowano drukarnię w kompleksie Biura Oddziału w Quezon. Wyposażono ją w maszyny typograficzne, podobne do tych, których używano w Brooklynie. Odtąd wszystkie czasopisma zaczęto drukować na miejscu.

Jeszcze w latach siedemdziesiątych stało się jasne, że przemysł poligraficzny zamienia technikę typograficzną i skład linotypowy na technikę offsetową. Biuro Główne poinformowało, że my też będziemy się stopniowo przestawiać na te nowe metody.

W roku 1980 Biuro Oddziału zakupiło dostępny na rynku sprzęt do fotoskładu. Podobne urządzenia nabyli wcześniej bracia w RPA, więc podzielili się swym doświadczeniem z Filipińczykami. Tekst składany za pomocą tego nowego sprzętu komputerowego drukowano na niedużej arkuszowej maszynie offsetowej, kupionej mniej więcej w tym samym czasie.

Urządzenia te pomogły braciom wprowadzić na małą skalę druk offsetowy. David Namoca, który wiele lat pracował na linotypie stosowanym w technice typograficznej, opanował obsługę sprzętu do fotoskładu. Inni bracia nauczyli się przygotowywać płyty offsetowe i drukować na nowo zakupionej maszynie. Pod koniec roku 1980 drukowano metodą offsetową niektóre wersje językowe Naszej Służby Królestwa oraz czasopism o mniejszym nakładzie.

Wprowadzając technikę offsetową, zaczęto też wykorzystywać komputery jako pomoc przy tłumaczeniu i przygotowywaniu materiałów do druku. Krok po kroku bracia nabierali wprawy i pewności siebie. Stopniowo zwiększała się ilość i jakość publikacji wydawanych nowymi metodami. Bracia tak bardzo chcieli ulepszać swą pracę, że w roku 1982 na maszynie offsetowej drukującej w jednym kolorze wyprodukowali wielobarwne Wiadomości Królestwa nr 31. Papier przechodził przez maszynę sześć razy: cztery, by wydrukowała się strona kolorowa, i dwa, by powstała strona odwrotna. Było z tym dużo pracy, a i jakość pozostawiała trochę do życzenia, wszyscy jednak z zachwytem przyjęli kolorowe Wiadomości Królestwa wydrukowane na własnym sprzęcie.

Tak wyglądały skromne początki. Ale jak się zupełnie przestawić na komputerowy fotoskład i na technikę offsetową? Organizacja Jehowy zamierzała coś zrobić w tym kierunku i wkrótce miał z tego skorzystać także oddział filipiński.

Organizacja Jehowy przygotowuje system MEPS

Ciało Kierownicze podjęło decyzję o opracowaniu systemu komputerowego, który umożliwiałby publikowanie dobrej nowiny w dziesiątkach języków. W Brooklynie stworzono elektroniczny system wielojęzycznego fotoskładu (MEPS). Chociaż dzięki kupionemu wcześniej sprzętowi bracia z oddziału filipińskiego zapoznali się w niewielkim zakresie z pracą na komputerach i techniką offsetową, MEPS miał im pomóc uczynić w tej dziedzinie milowy krok naprzód — tak samo jak innym oddziałom na całym świecie.

Dwa małżeństwa z Filipin zostały zaproszone do Wallkill w stanie Nowy Jork. Braci przeszkolono w zakresie eksploatacji MEPS-owskich komputerów oraz przygotowywania tekstu za pomocą specjalnie opracowanych programów. Z kolei Florizel Nuico z żoną pojechał do Brooklynu, gdzie nauczył się obsługiwać maszynę offsetową firmy MAN. Właśnie tego potrzebował oddział filipiński, by móc w pełni wdrożyć komputerowy skład tekstu i drukowanie techniką offsetową.

Maszynę offsetową firmy MAN sprowadzono na Filipiny w roku 1983. Zamontowano ją z pomocą Lionela Dingle’a z oddziału australijskiego. Brat Nuico zaczął przekazywać miejscowym braciom to, czego się nauczył w Brooklynie. Pod koniec wspomnianego roku na maszynie tej wydrukowano pierwsze czasopisma. Ale ponieważ proces produkcyjny nie został jeszcze w pełni dopracowany, przez pewien okres czasopisma składano na linotypie, a drukowano metodą offsetową.

Na szczęście na całkowite wdrożenie systemu nie trzeba było już długo czekać. Przed upływem 1983 roku przysłano pierwszy MEPS-owski komputer i dwaj bracia przeszkoleni w Wallkill zaczęli uczyć innych obsługi i konserwacji tego sprzętu. Po niedługim czasie produkcja szła pełną parą. Dziesiątki betelczyków nauczyło się wykorzystywać system przy tłumaczeniu, wprowadzaniu tekstu, łamaniu i fotoskładzie, jak również naprawiać komputery. Na Filipinach takie szkolenie jest dość skomplikowane, ponieważ używa się tu wielu języków. Samą Strażnicę przygotowuje się w siedmiu językach, nie licząc angielskiego. Właśnie do tego świetnie nadaje się system MEPS.

Nastąpiła też wyraźna poprawa jakości wydawanych publikacji. Pracujący w drukarni Cesar Castellano tak się wypowiedział o innych osobach zatrudnionych przy produkcji literatury: „Większość braci to rolnicy. Niektórzy zupełnie się nie znali na technice. To robi ogromne wrażenie, gdy widać, jak Jehowa za pośrednictwem swego ducha uzdalnia braci do wykonywania najróżniejszych prac, na przykład do drukowania”. Betelczycy zdobywali nowe umiejętności, a głosiciele w zborach otrzymywali coraz atrakcyjniejsze publikacje. Ale postęp w technice drukarskiej przyniósł jeszcze ważniejszą korzyść — duchową.

Duchowy pokarm w tym samym czasie

Kiedy czasopisma dla Filipin były drukowane w Brooklynie, ukazywały się w tutejszych językach sześć lub więcej miesięcy po wydaniu angielskim. Co prawda tłumaczenie odbywało się na miejscu, lecz długo trwało przesłanie tekstu do drukarni, wymiana korespondencji związana z nanoszeniem poprawek i transport wydrukowanych publikacji. Gdy w latach siedemdziesiątych zaczęto drukować na Filipinach, zyskano na czasie, jednak czasopisma wciąż ukazywały się z sześciomiesięcznym opóźnieniem w stosunku do wydań angielskich. Wielu filipińskich braci marzyło: „Czyż nie byłoby wspaniale, gdybyśmy mieli nasze czasopisma w tym samym czasie co angielskie?” Ale przez całe lata mogli o tym tylko pomarzyć.

Jednakże dzięki wprowadzeniu systemu MEPS i zmianie procesu przygotowywania publikacji marzenie to się ziściło. Ciało Kierownicze zdawało sobie sprawę, że studiowanie tego samego materiału w tym samym czasie bardzo jednoczyłoby wszystkich sług Jehowy. Podjęto więc odpowiednie działania i od stycznia 1986 roku Strażnica zaczęła ukazywać się jednocześnie z wydaniem angielskim w czterech miejscowych językach: cebuańskim, hiligajno, ilokańskim i tagalskim. Wkrótce dołączyły do nich kolejne języki. Następna niespodzianka spotkała braci na zgromadzeniach okręgowych w 1988 roku — ogłoszono wtedy opublikowanie po angielsku i w trzech miejscowych językach książki Wspaniały finał Objawienia bliski! Bracia byli szczęśliwi, gdyż nie tylko mogli proponować zainteresowanym literaturę lepszej jakości, ale też korzystali z tego samego pokarmu duchowego w tym samym czasie co większość ich współwyznawców na świecie.

Mniej więcej w tamtym okresie w niektórych częściach kraju wybuchły zamieszki. Nasze publikacje podkreślały, że wszyscy wciąż muszą czynić swą twierdzą Jehowę.

Walki wojsk rządowych z partyzantami

W latach osiemdziesiątych w wielu rejonach kraju uaktywniły się grupy rebeliantów. Niektóre były związane z ruchem komunistycznym. Coraz częściej dochodziło do potyczek wojsk rządowych z partyzantami. Konflikty te wielokrotnie wystawiały na próbę zaufanie braci do Jehowy.

Na terenie, gdzie działał 62-osobowy zbór, pewnego ranka bracia zobaczyli, że partyzanci i wojska rządowe przygotowują się do walki. Domy braci znalazły się między zwaśnionymi stronami. Jeden ze starszych poszedł do partyzantów, a drugi do żołnierzy. Poprosili ich, by nie walczyli w tym miejscu, gdyż ucierpi przez to wielu cywilów. Prośby zostały zignorowane. Ponieważ nie było możliwości ucieczki, wszyscy schronili się w Sali Królestwa. Jeden starszy zwrócił się do Boga w długiej modlitwie — na tyle głośnej, że mogli ją usłyszeć także żołnierze. Kiedy bracia otworzyli oczy, okazało się, że obie grupy gdzieś się przeniosły; do starcia nie doszło. Bracia są przekonani, że ochronił ich Jehowa.

Dionisio Carpentero, wspierany przez żonę, od przeszło 16 lat usługuje jako nadzorca podróżujący. Wciąż pamięta przeżycie z pierwszego roku pracy w obwodzie w prowincji Negros Oriental na południu środkowej części Filipin. Oto jego relacja: „Odwiedziliśmy zbór Linantuyan. Cieszyliśmy się, gdy w środę do służby wyruszyło z nami 40 głosicieli. Nie wiedzieliśmy jednak, że każdy nasz krok śledzą rebelianci. Mieli swoją kryjówkę niedaleko Sali Królestwa. O godzinie 16.00 czterech z nich przyszło na naszą kwaterę i zaczęło o nas wypytywać. Jeden ze starszych wytłumaczył im, że jestem nadzorcą obwodu i co pół roku odwiedzam ich zbór”.

Ludzie ci najwyraźniej nie uwierzyli w te wyjaśnienia. Uznali Dionisia za wojskowego i zażądali, by im go wydać na śmierć. Starszy odrzekł, że najpierw musieliby zabić jego. Wtedy sobie poszli.

Dionisio opowiada dalej: „Przez całą noc szczekały psy, zdradzając obecność rebeliantów. Modliliśmy się tej nocy cztery razy i prosiliśmy Jehowę o kierownictwo. Nagle, choć była to pora sucha, spadł ulewny deszcz. Ludzie czyhający na nasze życie odeszli”.

Po niedzielnym zebraniu Dionisio poinformował starszych, że wyruszają z żoną do następnego zboru. Ale po drodze musieli minąć kryjówkę rebeliantów. „Jeden z nich wyglądał przez okno” — wspomina Dionisio. „Powiedzieliśmy mu, że opuszczamy ten teren. Mimo to o ósmej wieczorem zjawili się w Sali Królestwa i znów o nas pytali. Starszy wyjaśnił, że już sobie poszliśmy i nawet przechodziliśmy obok ich kryjówki. Co zaskakujące, wcale nas nie widzieli. Przeżycie to nauczyło nas, że trzeba ufać Jehowie i śmiało stawiać czoła trudnościom”. Dionisio i jego żona dalej z radością pełnią swą służbę.

Takie konflikty często utrudniają świadczenie. Jeśli znajdziesz się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, to możesz trafić między dwie walczące strony. Ale niekiedy jedni lub drudzy informują braci o zbliżającym się starciu. Wtedy głosiciele działają w spokojniejszej okolicy, dopóki walki się nie skończą. Tak czy inaczej, wieść o Królestwie dociera do ludzi, a bracia nauczyli się polegać na Jehowie.

Próby neutralności

Jezus powiedział o swych naśladowcach: „Nie są częścią świata, tak jak ja nie jestem częścią świata” (Jana 17:14). Świadkowie Jehowy na Filipinach, podobnie jak w innych rejonach ziemi, trzymają się z dala od polityki i konfliktów zbrojnych. Nie „chwytają za miecz” — odłożyli oręż wojenny i zabiegają o pokój, którego uczy Jehowa (Mat. 26:52; Izaj. 2:4). Ich neutralna postawa jest znana w całym kraju i członkowie wszystkich ugrupowań wiedzą, że Świadkowie Jehowy nie są dla nich zagrożeniem. Niemniej były czasy, gdy słudzy Jehowy musieli jednoznacznie określić swe stanowisko. Okazywało się to dla nich ochroną.

Nadzorca podróżujący Wilfredo Arellano usługiwał na wielu różnych terenach — niektóre były spokojne, a inne pełne zamętu. W 1988 roku odwiedził zbór na południu środkowej części Filipin. Rebelianci nalegali, by tamtejsi bracia przyłączyli się do buntu przeciwko rządowi, ale ci stanowczo odmówili.

Wilfredo opowiada: „W czasie mojej wizyty na terenie zboru pojawiły się wojska rządowe. Żołnierze chcieli utworzyć z mieszkańców oddział, który walczyłby z partyzantami. Na spotkaniu z przedstawicielami władz bracia mieli okazję wyjaśnić, dlaczego nie przyłączą się ani do rebeliantów, ani do oddziałów rządowych. Choć niektórym miejscowym nie podobało się nasze stanowisko, przedstawiciele rządu je uszanowali”.

Jak potoczyły się wypadki? Wilfredo tak je relacjonuje: „Jeden z braci, wracając po tym spotkaniu do swego gospodarstwa, natknął się na grupę uzbrojonych po zęby mężczyzn, którzy prowadzili dwóch jeńców z zawiązanymi oczami. Chcieli się dowiedzieć, czy i on brał udział w spotkaniu urządzonym przez władze. Gdy zgodnie z prawdą przytaknął, zapytali, czy przyłączył się do formowanego oddziału. Wówczas zaprzeczył i wyjaśnił swe neutralne stanowisko. Pozwolili mu więc pójść do domu. Kilka minut później usłyszał dwa strzały i zrozumiał, że tamci jeńcy zostali straceni”.

W latach siedemdziesiątych i na początku lat osiemdziesiątych prawo filipińskie nakazywało udział w wyborach. Za odmowę groziła kara więzienia. Słudzy Jehowy mieli wtedy sposobność wykazać, że są lojalni wobec Boga. Tak jak ich współwyznawcy na całym świecie zachowywali neutralność w sprawach politycznych, udowadniając, że „nie są częścią świata” (Jana 17:16).

Kiedy w roku 1986 zmienił się rząd, zrewidowano konstytucję i zrezygnowano z zapisu o obowiązkowym głosowaniu. Ułatwiło to braciom życie. Jednakże wielu prawdziwych chrześcijan, zwłaszcza w wieku szkolnym, czekały nowe próby.

‛Nie uczą się wojowania’

Irene Garcia dorastała w prowincji Pampanga w centralnej części Luzonu. Stanęła w obliczu problemu, który do dziś jest próbą dla wielu młodych. Program szkoły średniej obejmuje przysposobienie wojskowe. Uczniowie będący Świadkami Jehowy podejmują osobistą decyzję, że nie będą uczestniczyć w zajęciach przygotowujących do wojny. Irene najpierw pomodliła się o pomoc do Jehowy. Potem, pamiętając o przykładzie trzech wiernych Hebrajczyków z czasów proroka Daniela, poszła do instruktora przysposobienia wojskowego i poprosiła o zwolnienie z zajęć (Dan., rozdz. 3). Choć nie do końca rozumiał jej stanowisko, podziękował za wyjaśnienia. Jednocześnie ostrzegł ją, że z powodu nieobecności dostanie słabą ocenę. Irene odpowiedziała: „Nie szkodzi. Będę się przykładać do pozostałych przedmiotów”. Zamiast przysposobienia wojskowego otrzymała inne zadania. „W rezultacie następne dzieci Świadków bez najmniejszych problemów uzyskiwały zwolnienie, a ja i tak znalazłam się w gronie dziesięciu najlepszych uczniów” — wspomina Irene.

Ale nie wszyscy instruktorzy zwalniali z przysposobienia wojskowego. Niektórzy młodzi mieli nawet trudności z ukończeniem szkoły. Mimo to tysiące z nich dzięki trzymaniu się zasad Jehowy nauczyło się czegoś ważnego: zdecydowane obstawanie po stronie Królestwa Bożego i zachowywanie neutralności w sprawach tego świata zapewnia ochronę i błogosławieństwo Jehowy (Prz. 29:25).

Coraz więcej zgromadzeń

Przyjrzyjmy się teraz zgromadzeniom ludu Jehowy. Są to zawsze radosne wydarzenia. Ponieważ przed II wojną światową w kraju było niewielu Świadków, większe zgromadzenia zaczęto organizować dopiero po jej zakończeniu. Oczywiście wcześniej też podejmowano starania, by budować braci w ten sposób. Na przykład w Roczniku — 1941 znalazła się wzmianka o zgromadzeniu, które odbyło się w Manili w marcu 1940 roku.

Jak pamiętamy, brat Joseph dos Santos został uwięziony przez Japończyków. Na początku 1945 roku uwolniły go wojska amerykańskie. Żywo interesował się on duchową pomyślnością braci, z których wielu było w organizacji od niedawna. Podjęto starania, by przysposobić ich do skutecznego nauczania ludzi na domowych studiach biblijnych. Odpowiednich wskazówek udzielono między innymi na zgromadzeniu krajowym zorganizowanym pod koniec 1945 roku w Lingayen w prowincji Pangasinan. Przybyło na nie około 4000 osób, co świadczyło o ogromnym zainteresowaniu. Panowała wielka radość, zwłaszcza że dopiero co zakończyła się wojna.

Od tego czasu w miarę wzrostu liczby głosicieli frekwencja na zgromadzeniach stale się zwiększała. W ciągu 17 lat wzrosła z 4000 do 39 652. Zgromadzenia odbyły się już nie w jednym miejscu, lecz w siedmiu. Po kolejnych 15 latach (w roku 1977) przeszło 100 000 osób spotkało się na 20 zgromadzeniach w różnych częściach Filipin. Osiem lat później było już ponad 200 000 obecnych, a w roku 1997 ponad 300 000. Na rok 2002 udało się zaplanować 63 zgromadzenia — więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Podróżowanie po tym wyspiarskim kraju bywa trudne, a niekiedy też kosztowne. Jeżeli zorganizuje się zgromadzenia w wielu miejscach, bracia mają bliżej i łatwiej im na nie dotrzeć. Dzięki temu więcej osób korzysta z tych duchowych uczt.

Jehowa błogosławi uczestnikom zgromadzeń

Docieranie na zgromadzenia nigdy nie było łatwe. W roku 1947 bracia z północnej części kraju spłynęli rzeką Abra na dwóch tratwach, by wziąć udział w zgromadzeniu obwodowym w mieście Vigan na wybrzeżu. Przy ujściu rzeki rozebrali tratwy, sprzedali pozyskane drzewo i kupili bilety na autobus, którym mieli potem wrócić do swych domów w górach. Zabrali ze sobą worki z ryżem, wiązki drewna, maty i gromadkę dzieci. Wszyscy serdecznie się uśmiechali — z dnia na dzień coraz cieplej. Jedynymi rzeczami, których potrzebowali, były ryż, drewno na opał, stary piecyk i maty.

W roku 1983 bracia ze zboru Caburan w południowej prowincji Davao del Sur trzy dni wędrowali przez góry do przystani łodzi motorowych. Następnie cały dzień płynęli do miasta kongresowego. Uznali, że przebywanie wśród rozradowanych uczestników zgromadzenia okręgowego pod hasłem „Jedność dzięki Królestwu” aż nadto zrekompensuje im poniesione trudy i koszty.

W 1989 roku pewna rodzina z miasta El Nido w prowincji Palawan szła na zgromadzenie obwodowe z dwojgiem dzieci — dwuletnim i czteroletnim — prawie 70 kilometrów. Dwa dni wędrowali przez dżunglę, w której jest niewiele wytyczonych szlaków. Po drodze musieli usuwać z ciała pijawki. Co gorsza, cały czas padało. Przeprawili się przez wiele strumieni i rzek, na których nie było mostów. Mimo tych trudności bezpiecznie dotarli na miejsce. Jakże cieszyli się towarzystwem braci!

Na innych terenach panuje ciężka sytuacja ekonomiczna i rodzinom niełatwo jest zebrać odpowiednią ilość pieniędzy, by dojechać na zgromadzenie. W roku 1984 przeszkodę taką napotkał Ramon Rodriguez z wyspy Polillo, leżącej na wschód od Luzonu. Ramon jest rybakiem. Na tydzień przed zgromadzeniem stać go było na opłacenie podróży tylko jednego z siedmiorga członków rodziny. Wspólnie przedstawili swą troskę Jehowie, a następnie Ramon z 12-letnim synem wypłynęli na połów. Po dłuższym wiosłowaniu zapuścili sieci, ale bezskutecznie. Jakiś czas później syn zaczął nalegać, by podpłynęli bliżej domu i tam spróbowali. Tak też zrobili. Ramon opowiada: „Ku naszemu zaskoczeniu wyciągnęliśmy sieci pełne ryb. Było ich tak dużo, że wypełniły łódź po brzegi”. Złowili przeszło pół tony ryb! Kiedy je sprzedali, mogli bez problemu udać się całą rodziną na zgromadzenie.

Następnej nocy inni bracia pragnący dotrzeć na zgromadzenie zapuścili sieci w tym samym miejscu i złowili 100 kilogramów ryb. Ramon dodaje: „Rybacy niebędący Świadkami, którzy łowili o tej samej porze, byli zdumieni, bo nie złapali ani jednej ryby. Skwitowali to następująco: ‚Ich Bóg im pobłogosławił, bo wybierają się na zgromadzenie’”. Rodziny filipińskich Świadków Jehowy raz po raz się przekonują, że stawianie spraw duchowych na pierwszym miejscu w życiu i działanie zgodne z modlitwami przysparza radości oraz błogosławieństw Bożych.

Szczególne zgromadzenia

Słudzy Jehowy na całym świecie mile wspominają zgromadzenia. Bracia na Filipinach nie są pod tym względem wyjątkiem. Chociaż program każdego zgromadzenia jest przyjmowany z wielką wdzięcznością, niektóre kongresy nabierają szczególnego znaczenia i pozostawiają w umysłach i sercach głębszy ślad. Niekiedy są to zgromadzenia międzynarodowe lub takie, na które zaproszono do rodzinnego kraju misjonarzy, by opowiedzieli o swych przeżyciach.

Jak wspomniano wcześniej, sporo filipińskich braci i sióstr pełni służbę misjonarską w innych krajach azjatyckich oraz na wyspach. Już kilka razy ogólnoświatowa społeczność Świadków zbierała środki materialne, by umożliwić misjonarzom wzięcie udziału w zgromadzeniach w rodzinnych krajach. To życzliwe postanowienie objęło też misjonarzy wywodzących się z Filipin. W latach 1983, 1988, 1993 i 1998 wielu z nich dzięki pomocy braci spotkało się z rodzinami i przyjaciółmi na zgromadzeniach w ojczystym kraju. Jak wynika ze sprawozdań z roku 1988, z możliwości tej skorzystało 54 misjonarzy usługujących w 12 krajach. Każdy z nich miał wówczas za sobą przeciętnie 24 lata służby pełnoczasowej. Obecni byli ogromnie pokrzepieni, słuchając podczas programu ich relacji.

Inni pamiętają zgromadzenia ze względu na jakieś niecodzienne okoliczności oraz determinację braci pragnących mimo utrudnień przedstawić program. Na przykład w roku 1986 nad miastem Surigao na Mindanao, gdzie właśnie miało się odbyć zgromadzenie okręgowe pod hasłem „Pokój Boży”, przeszedł tajfun. Prędkość wiatru dochodziła do 150 kilometrów na godzinę. Poważnie uszkodzony został dach stadionu. W całym mieście nie było energii elektrycznej — zasilanie przywrócono dopiero po zgromadzeniu. Wodę trzeba było sprowadzać z odległości sześciu kilometrów. Ale bracia się nie zniechęcili. Zebrali to, co pozostało ze sceny, i zmontowali w hali sportowej znajdującej się obok stadionu. Wynajęli generator, by włączyć część oświetlenia, nagłośnienie i lodówkę w kafeterii. Chociaż spodziewano się 5000 osób, najwyższa liczba obecnych wyniosła 9932! Ci chrześcijanie udowodnili, że ich religijność nie jest uzależniona od pogody.

Pamiętne są zwłaszcza zgromadzenia międzynarodowe. Zgodnie z decyzją Ciała Kierowniczego kongresy takie odbyły się w Manili w roku 1991 i 1993. Delegaci wywarli ogromne wrażenie na mieszkańcach miasta. Dla filipińskich braci, z których większości nie stać na wyjazd do innego kraju, była to wyśmienita okazja do wymiany zachęt (Rzym. 1:12). Zagranicznych gości zachwyciła szczera gościnność okazana im przez gospodarzy. Pewne małżeństwo z USA napisało: „Szczególnie dziękujemy za serdeczne powitanie. Przyjęliście nas wszystkich z otwartymi ramionami!”

W 1993 roku wynajęto trzy stadiony w Manili. Gdy przemawiał któryś z członków Ciała Kierowniczego, dzięki połączeniu telefonicznemu słuchano go na wszystkich trzech obiektach. Obecni byli zachwyceni wiadomością o wydaniu w języku tagalskim Chrześcijańskich Pism Greckich w Przekładzie Nowego Świata. Pewna młoda siostra powiedziała: „Nie posiadałam się z radości. Zawsze miałam nadzieję, że któregoś dnia otrzymamy Przekład Nowego Świata po tagalsku. Cóż to była za niespodzianka!”

W roku 1998 sytuacja się odwróciła. Po raz pierwszy od 1958 roku braci z Filipin zaproszono do innych krajów. Na przykład 107 osób pojechało na zgromadzenie na zachodnie wybrzeże USA. A we wrześniu 35 delegatów miało przywilej uczestniczyć w międzynarodowym kongresie w Korei. Takie zgromadzenia naprawdę odgrywają ważną rolę w kształceniu oraz jednoczeniu ludu Jehowy i pomagają wszystkim czynić Jehowę swą twierdzą.

Przyjrzyjmy się teraz działalności kaznodziejskiej. Co na tym polu osiągnięto w kraju, którego mieszkańcy posługują się tyloma językami?

Głoszenie dobrej nowiny w wielu językach

Jak już wspomniano, ludziom zazwyczaj łatwiej jest przyswajać sobie prawdę w mowie ojczystej. Wzięcie tego faktu pod uwagę stanowi na Filipinach pewne wyzwanie ze względu na dużą liczbę używanych tu języków. Ale Świadkowie Jehowy starają się wychodzić naprzeciw potrzebom ludzi, głosząc i przygotowując literaturę w różnych językach.

Zazwyczaj grupie posługującej się jakimś językiem głoszą osoby, które go znają. Jeżeli danym językiem mówi niewielu Świadków, gorliwi głosiciele i pionierzy starają się go nauczyć. W ten sposób naśladują apostoła Pawła, który stał się „wszystkim dla ludzi wszelkiego pokroju” (1 Kor. 9:22).

Choć Filipiny są czwartym pod względem liczby ludności krajem, w którym językiem urzędowym jest angielski, dla większości Filipińczyków nie jest to mowa ojczysta. Nie wszyscy czytają dobrze po angielsku, dlatego trzeba wydawać literaturę w miejscowych językach. Świadkowie Jehowy przetłumaczyli już publikacje biblijne co najmniej na 17 z tych języków. W niektórych wydano tylko jedną lub dwie broszury, na przykład w języku tausug, którym mówią wyznawcy islamu z południa, albo ibanag, używanym przez niewielką grupę etniczną z północnych krańców Filipin. Większość ludzi swobodnie posługuje się jednym z siedmiu głównych języków. W każdym z nich ukazuje się Strażnica i właśnie w tych językach jest przedstawiany program zebrań zborowych oraz zgromadzeń.

W ostatnich latach władze zachęcają do posługiwania się językiem filipino, który zasadniczo nie różni się od tagalskiego. Efekty dało się zauważyć już za życia jednego pokolenia. Języka filipino zdecydowanie częściej używa się w mowie i piśmie, choć jednocześnie nie spadła liczba osób władających innymi językami. Znajduje to odbicie w nakładzie Strażnicy. W roku 1980 w języku tagalskim wynosił on 29 667 egzemplarzy. Do roku 2000 liczba ta zwiększyła się czterokrotnie, sięgając 125 100 egzemplarzy. W tym samym czasie zapotrzebowanie na wersję angielską zmieniło się minimalnie, a na wydania w innych językach filipińskich nieznacznie wzrosło.

Rodzina Betel wspiera dzieło prowadzone w terenie

W Biurze Oddziału Świadków Jehowy w Quezon, mieście należącym do aglomeracji Metro Manila, pracuje około 380 sług pełnoczasowych. Zespół złożony z 69 osób zajmuje się tłumaczeniem i korektą. Część tego zespołu niedawno ukończyła prace nad Pismami Hebrajskimi według Przekładu Nowego Świata w trzech tutejszych językach: cebuańskim, ilokańskim i tagalskim. Odkąd w roku 1993 w przekładzie tym ukazały się Pisma Greckie, bracia oczekiwali wydania całej Biblii. Jakże się ucieszyli, gdy pod koniec 2000 roku na zgromadzeniach okręgowych otrzymali wersję tagalską! Wkrótce potem opublikowano wydanie cebuańskie oraz ilokańskie. Z tego zrozumiałego, wiernego i konsekwentnego tłumaczenia Pisma Świętego może teraz korzystać setki tysięcy ludzi.

Członkowie filipińskiej rodziny Betel pochodzą z różnych środowisk i mówią 28 językami i dialektami. Wielu z nich ma więc odpowiednie kwalifikacje do tłumaczenia publikacji biblijnych. Jest to jednak tylko część pracy wykonywanej w Betel.

Betelczykom powierzono najrozmaitsze zadania, które ułatwiają braciom w całym kraju prowadzenie najważniejszej działalności, jaką jest głoszenie dobrej nowiny. Jedni drukują czasopisma i inne publikacje. Drudzy dostarczają je do różnych miejsc Luzonu. Wielu troszczy się o sam Dom Betel, zajmując się na przykład konserwacją maszyn i urządzeń, gotowaniem oraz sprzątaniem. Jeszcze inni pracują w Dziale Służby, który prowadzi korespondencję w licznych językach ze zborami, nadzorcami podróżującymi i pionierami działającymi w terenie. Nietrudno sobie wyobrazić, jak rozległa musi być ta korespondencja, skoro na archipelagu jest 3500 zborów!

Od roku 1934, kiedy utworzono Biuro Oddziału, do połowy lat siedemdziesiątych pieczę nad nim miał sługa (nadzorca) oddziału. Kiedy Joseph dos Santos wrócił na Hawaje, funkcję tę przez jakieś 13 lat sprawował Earl Stewart, misjonarz z Kanady. Później przez krótsze odcinki czasu obowiązki te pełniło dwóch innych braci. Następnie, w roku 1966, nadzorcą oddziału został Denton Hopkinson, który przyjechał na Filipiny w 1954 roku. Gorliwie wywiązywał się z tego zadania mniej więcej przez dziesięć lat, aż organizacja Jehowy uznała za stosowne wdrożyć nowy sposób nadzorowania biur oddziałów.

Zgodnie z zaleceniem, które skierowano do wszystkich oddziałów na świecie, w lutym 1976 roku obowiązki pełnione wcześniej przez jedną osobę przejął Komitet Oddziału. To grono wykwalifikowanych mężczyzn usługujących pod nadzorem Ciała Kierowniczego miało podejmować decyzje dotyczące funkcjonowania Biura Oddziału oraz działalności w terenie. Początkowo filipiński komitet składał się z pięciu członków. Ponieważ większość z nich stanowili zagraniczni misjonarze, z czasem uznano, że rozsądnie będzie powołać więcej miejscowych braci, toteż liczbę członków zwiększono do siedmiu.

Szybko dało się dostrzec zalety tego nowego postanowienia. Denton Hopkinson, usługujący obecnie jako koordynator Biura Oddziału, zauważa: „Gdy się spogląda wstecz, widać, że było to mądre posunięcie w stosownym czasie. Przy takiej ilości pracy i wielkości organizacji jedna osoba nie byłaby w stanie wszystkiego dopilnować. Teraz ciężar odpowiedzialności jest rozłożony bardziej równomiernie”.

W Księdze Przysłów 15:22 czytamy: „Przy mnóstwie doradców osiąga się cel”. Konsultowanie się z innymi pomaga podejmować mądre decyzje. Filipiński Komitet Oddziału również stosuje tę zasadę. Od czasu, gdy brat Hopkinson został nadzorcą oddziału, rodzina Betel zwiększyła się dziesięciokrotnie i podobnie wzrosła ilość pracy. Obecnie tutejszy komitet składa się z pięciu długoletnich sług Jehowy. Każdy z nich spędził w służbie pełnoczasowej średnio ponad 50 lat. Ich połączone doświadczenie jest nader cenne, gdyż z pomocą Jehowy dzieło na wyspach prężnie się rozwija. Komitet Oddziału oraz wszyscy członkowie rodziny Betel poczytują sobie za wielki przywilej, że mogą wspierać tę działalność.

Zanoszenie dobrej nowiny „ludziom wszelkiego pokroju”

Działalność kaznodziejska niewątpliwie jest zgodna z wolą Boga, który pragnie, by „ludzie wszelkiego pokroju zostali wybawieni i doszli do dokładnego poznania prawdy” (1 Tym. 2:4). Jakim ludziom pomagają gorliwi głosiciele na Filipinach?

Marlon ciągle wpadał w tarapaty. W swej wiosce miał fatalną opinię, gdyż palił, upijał się i narkotyzował, a do tego obracał się w złym towarzystwie. Jego matka zainteresowała się głoszoną przez Świadków Jehowy dobrą nowiną o Królestwie. Pionierzy, którzy prowadzili z nią studium, musieli wędrować na nie piaszczystymi i błotnistymi drogami. Marlon początkowo nie chciał przyłączyć się do studiujących, co najwyżej niekiedy przechodził obok. Jednak bracia okazywali mu zainteresowanie. Z czasem nie tylko zaczął studiować Biblię, ale też przed swym pierwszym zebraniem w Sali Królestwa obciął długie do pasa włosy. Robił szybkie postępy, a ludzie ze zdumieniem obserwowali, jak ogromnych zmian dokonuje w swym życiu. Obecnie jako kaznodzieja pełnoczasowy sam głosi drugim. Co go skłoniło do przyjęcia prawdy? Jak przyznaje, to wytrwałość pionierów odwiedzających jego matkę przekonała go, że głoszą prawdę.

Niekiedy może się wydawać, że ktoś nie będzie skłonny przyjąć prawdy. Jednakże głosiciele nie osądzają ludzi z góry; chcą, by każdy mógł usłyszeć dobrą nowinę. W pewnym domu na małej wyspie Marinduque pionierka specjalna dała świadectwo mężczyźnie. Następnie zapytała, czy jeszcze ktoś tam mieszka. Domownik odpowiedział, że ma sąsiada na piętrze, ale dodał: „Do niego niech pani nie idzie. Jest porywczy i łatwo wpada w złość”. Niemniej siostra uznała, że on również powinien usłyszeć o Królestwie. Kiedy stanęła w drzwiach, odniosła wrażenie, że ten człowiek na nią czekał. Z uśmiechem zaproponowała mu bezpłatne domowe studium Biblii. Ku jej zdziwieniu Carlos, bo tak miał na imię, najwyraźniej ucieszył się z propozycji. Rozpoczęła studium z nim i jego żoną.

Podczas drugiej wizyty Carlos przyznał, że mają z żoną poważne problemy i nawet próbowali popełnić samobójstwo. Kiedy pionierka po raz pierwszy rozmawiała z ich sąsiadem, Carlos przyłożył ucho do podłogi i usłyszał, jak ten zniechęcał ją do pójścia na górę. Pomodlił się wtedy, by zignorowała tę radę i mimo wszystko przyszła, bo może będzie to odpowiedź na ich błagania o pokój umysłu. I rzeczywiście, dzięki studium Biblii odzyskali spokój. Oboje zostali ochrzczeni, a żona Carlosa pełni obecnie stałą służbę pionierską.

Inny mężczyzna, imieniem Victor, znał nauki buddyjskie i katolickie. Zastanawiał się, dlaczego na świecie jest tak dużo różnych religii. Zaczął na własną rękę szukać prawdy. Po zbadaniu islamu, hinduizmu, sintoizmu, konfucjanizmu, teorii ewolucji i innych filozofii doszedł do wniosku, że żadna go nie satysfakcjonuje. W czasie swych poszukiwań nabrał przekonania, iż tylko Biblia zawiera dokładne proroctwa, dlatego skoncentrował się na tej Księdze. Dzięki studiowaniu Pisma Świętego on i jego dziewczyna, Maribel, sami zrozumieli, że nauki o Trójcy, ognistym piekle i czyśćcu są fałszywe. Ale wciąż czegoś im brakowało.

Jakiś czas po ich ślubie Victor dowiedział się od pewnego Świadka, że trzeba używać imienia Bożego. Sprawdził to w swojej Biblii i natychmiast zaczął w modlitwach zwracać się do Jehowy po imieniu. Wkrótce przychodził już na zebrania do Sali Królestwa i robił szybkie postępy duchowe. W maju 1989 roku oboje z Maribel zostali ochrzczeni. Obecnie Victor składa zborom budujące wizyty jako nadzorca podróżujący.

Pionierzy pomagają ludziom w najróżniejszych okolicznościach. Primitiva Lacasandile, pionierka specjalna usługująca na południu Luzonu, rozpoczęła studium biblijne z pewną parą mieszkającą na wsi. Ludzie ci mieli dwoje dzieci i byli bardzo biedni. Gdy któregoś razu Primitiva przyszła na studium, z przerażeniem zobaczyła, że starsze dziecko wisi u sufitu w worku i krzyczy. Opowiada: „Matka miała w ręku nóż i właśnie zamierzała je zabić. Powstrzymałam ją i zapytałam, dlaczego chce to zrobić. Wyjaśniła, że są w rozpaczliwej sytuacji finansowej”. Primitiva udzieliła im biblijnych rad w tej sprawie, co w rezultacie uratowało dziecku życie. Ludzie ci kontynuowali studium Biblii i zaczęli korzystać z zebrań, choć musieli chodzić na nie osiem kilometrów pieszo. Zrobili dalsze postępy i dali się ochrzcić, a mąż obecnie usługuje w zborze jako starszy. Primitiva podsumowuje: „Dziecko, które omal nie zostało zabite, pełni teraz stałą służbę pionierską. Działalność wykonywana przez lud Jehowy naprawdę ratuje życie teraźniejsze i przyszłe”.

Służenie tam, gdzie są większe potrzeby

Wciąż jest wiele terenów, na których działa mało głosicieli Królestwa. Niektórzy pionierzy i głosiciele chętnie przenoszą się w takie miejsca. Maria i Pascual Tatoyowie byli pionierami stałymi. Postanowili wyjechać z pionierem specjalnym Angelitem Balboa na wyspę Coron, leżącą w zachodniej części Filipin. Żeby zarobić na utrzymanie, Pascual wyruszał na połowy z jednym z braci, a Maria przygotowywała i sprzedawała przekąski z ryżu.

Kiedy przyjechał nadzorca obwodu, wspomniał, że są potrzeby na pobliskiej wyspie Culion. Była tam kolonia trędowatych i zaledwie czterech głosicieli. Nadzorca zachęcił Tatoyów, by się tam przeprowadzili. Wyrazili zgodę, a Jehowa pobłogosławił ich wysiłkom. Obecnie na wyspie Culion działają dwa zbory.

W połowie lat siedemdziesiątych rzesze uchodźców opuszczały łodziami Wietnam. Wielu z nich trafiło na Filipiny. Obozy, w których mieszkali, funkcjonowały mniej więcej przez 20 lat. Jeden z większych mieścił się na wyspie Palawan. Grupa filipińskich braci postanowiła zanieść tam dobrą nowinę. Do pomocy przyjechał z USA brat mówiący po wietnamsku. Niektórzy mieszkańcy obozu przyjęli prawdę. Inni przynajmniej zapoznali się z imieniem Jehowy i Jego Świadkami, zanim się przenieśli gdzie indziej.

W wielu zakątkach Filipin usługują pionierzy specjalni. Do służby w oddalonych miejscach często zapraszają innych głosicieli i pionierów. Norma Balmaceda opowiada o głoszeniu w górskiej prowincji Ifugao: „Zwykle wyruszamy w poniedziałek, zabieramy ze sobą torby pełne literatury, ubrania i żywność — tyle, ile potrzeba do soboty rano. W sobotę po południu wracamy, by wziąć udział w zebraniach zborowych”.

Również niektóre zbory organizują wyjazdy na tereny oddalone, zwłaszcza podczas sprzyjającej pogody. Wówczas głoszą na wsi od kilku dni do tygodnia. Nicanor Evangelista, usługujący obecnie w Betel, pamięta, jak sam brał udział w takiej działalności. Wspomina: „W filipińskich wioskach panuje zwyczaj, że gdy ktoś się zainteresuje, mówi: ‚Możecie u nas spać. Możecie tu gotować’. Niekiedy więc pionierzy studiowali Biblię z zainteresowanymi do późnych godzin, ponieważ nocowali na miejscu”.

Prawdę przyjmują Aetowie

Chcąc dotrzeć do ludzi wszelkiego pokroju, słudzy Jehowy nawiązali kontakt z Aetami, znanymi też jako Negryci. Aetów uważa się za rdzennych mieszkańców Filipin. Są stosunkowo nieliczni, a dotarcie do nich bywa trudne. Wynika to z tego, że w większości prowadzą koczownicze życie w górskich lasach, polując na zwierzęta oraz zbierając dzikie owoce i warzywa. Pod pewnymi względami przypominają Pigmejów z Afryki: osiągają do 150 centymetrów wzrostu, mają ciemną skórę i kędzierzawe włosy. Niektórzy zasymilowali się ze społeczeństwem, a inni pobudowali stosunkowo trwałe domy niedaleko skupisk ludności. Wielu mieszkało w górach w pobliżu wulkanu Pinatubo, ale z powodu jego potężnej erupcji musiało stamtąd uciekać.

Inna grupa Aetów mieszka na wyspie Panay w centralnej części Filipin. Należy do niej Lodibico Eno z rodziną. Zastosowanie zasad biblijnych wymagało od niego wprowadzenia licznych zmian. On sam tak o tym opowiada: „Przedtem miałem sporo przywar: żułem betel, paliłem, piłem, uprawiałem hazard. Byłem też bardzo porywczy. Nasza rodzina nie była szczęśliwa. Gdybym się nie zmienił, chyba już bym nie żył. Teraz moje ciało jest czyste. Zęby, dawniej brunatne, są białe. Usługuję jako starszy w zborze. Wszystkie te błogosławieństwa zawdzięczam Bogu Jehowie”. Jak pokazuje przykład tej rodziny Aetów, nawet członkowie małych plemion zaznają wolności wynikającej z chodzenia drogami Jehowy (Jana 8:32).

Ogłaszanie wolności uwięzionym

Pomocy udziela się też ludziom osadzonym w więzieniach. Od lat pięćdziesiątych Świadkowie Jehowy dokładają szczególnych starań, by docierać do takich osób. Sporo z nich wkracza na drogę prawdy.

Sofronio Haincadto w młodości przyłączył się do rebeliantów. Został aresztowany i skazany na sześć lat więzienia. Odsiadując wyrok w więzieniu New Bilibid na Luzonie, zwrócił uwagę na więźnia, który nie chodził z innymi na nabożeństwa. Dowiedział się, że człowiek ten został Świadkiem Jehowy. Zaczął z nim niemal codziennie rozmawiać o Biblii. Sofronio wspomina: „Nabrałem przekonania, że to, o co wcześniej walczyłem, wcale nie zmieni społeczeństwa ani nie poprawi istniejących warunków”. Zrozumiał, iż upragnionych zmian może dokonać jedynie Królestwo Boże. Dzięki pomocy braci z miejscowego zboru zrobił postępy duchowe i został ochrzczony na terenie więzienia, w zbiorniku z wodą do podlewania roślin.

Po odsiedzeniu wyroku Sofronio był pionierem stałym, a potem specjalnym. W trakcie pełnienia służby pełnoczasowej pomógł około 15 osobom poznać prawdę. Później się ożenił i wychował szóstkę dzieci. Trzech synów usługuje obecnie pełnoczasowo, w tym jeden jako nadzorca obwodu. W roku 1995 dwóch synów ukończyło Kurs Usługiwania. Dzięki temu, że Sofronio przyjął prawdę, on sam, jego rodzina oraz ci, którym pomagał, cieszą się rzeczywistą wolnością.

Pionierzy specjalni głosili więźniom z kolonii karnej Iwahig w prowincji Palawan i nawet dostali pozwolenie na wybudowanie tam małej Sali Królestwa. Na studium zgodził się człowiek skazany za podpalenie, kradzież i kilka morderstw. Kiedy zaczął stosować to, czego się uczył z książki Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi, w jego życiu zaszły naprawdę ogromne zmiany!

Po przeszło 23-letnim pobycie w więzieniu dowiedział się, że niedługo wyjdzie na wolność. Napisał więc do krewnych, że po tak długim czasie znowu chciałby się z nimi spotkać. Ale ci, bardzo się go wstydząc i obawiając, odpisali: „Prosimy, nie wracaj”. Nie zdawali sobie sprawy, jakich zmian dokonał w swym życiu pod wpływem Słowa Bożego. Jakże byli zaskoczeni, gdy do rodzinnego miasta wrócił łagodny, pokojowo usposobiony chrześcijanin!

W Mandaluyong w Metro Manili znajduje się największy na Filipinach zakład karny dla kobiet. Przez wiele lat Świadkowie Jehowy mieli ograniczony dostęp do tego miejsca. Wszystko się jednak zmieniło, gdy przeniesiono tam kobietę, która już studiowała Biblię. Władze więzienia kazały jej przyłączyć się do którejś z działających tam grup religijnych, ale ona stanowczo odmówiła, tłumacząc, że chce się spotykać tylko ze Świadkami Jehowy. Otrzymała zgodę i odtąd Świadkowie mogli co tydzień przychodzić do tego więzienia. Jak dotąd, ochrzczono kilka kobiet; ku pożytkowi więźniarek zainteresowanych Biblią pobliski zbór regularnie organizuje tam studium Strażnicy, a nieraz też inne zebrania.

Orędzie prawdy przyniosło więc niektórym więźniom szczególną wolność. Oni również są cenni w oczach Jehowy, a Jego słudzy z radością im pomagają.

Długoletni słudzy nie ustają

Biblijne przysłowie powiada: „Siwizna jest koroną piękna, gdy się ją znajduje na drodze prawości” (Prz. 16:31). Jakże wspaniały jest widok tych, którzy od lat swą twierdzą czynią radość z Jehowy!

Przed II wojną światową na Filipinach było niewielu głosicieli. Mało kto z dzisiejszych Świadków pełnił wtedy służbę. Dlatego niezwykle budujące może być spotkanie z Leodegariem Barlaanem, który służy pełnoczasowo od roku 1938. W czasie wojny on i jego współpracownicy byli źle traktowani przez Japończyków, ale nie przestali głosić. Po wojnie brat Leodegario kontynuował służbę pełnoczasową razem z żoną, Natividad, między innymi jako nadzorca podróżujący. W późniejszych latach usługiwali razem jako niepełnosprawni pionierzy specjalni w prowincji Pangasinan. W roku 2000 siostra Natividad zmarła, ale Leodegario dalej pełni tę służbę. Jego nieustająca gorliwość w działalności kaznodziejskiej stanowi dla wszystkich ogromną zachętę.

Po II wojnie światowej dzieło głoszenia szybko się rozwijało. Wiele osób, które poznały wtedy prawdę, trwa w służbie do dzisiaj. Na przykład Pacifico Pantas podczas wojny czytał publikacje biblijne należące do sąsiadów, którzy byli Świadkami. Opowiada: „Zacząłem chodzić na zebrania. Następnie zgłosiłem się do stałej służby pionierskiej, ale nie byłem jeszcze ochrzczony. Poproszono mnie, bym najpierw dał się ochrzcić, co też zrobiłem”. Był rok 1946. Pacifico pełnił służbę pionierską w różnych częściach kraju. Otrzymał też inne przywileje. Wspomina: „Zostałem zaproszony do 16 klasy Szkoły Gilead i w 1950 roku miałem okazję uczestniczyć w zgromadzeniu międzynarodowym w Nowym Jorku. Po ukończeniu nauki w Gilead usługiwałem jako nadzorca obwodu w USA, w stanach Minnesota i Dakota Północna, po czym wróciłem na Filipiny i zostałem nadzorcą okręgu obejmującego tereny na południe od rzeki Pasig, od Manili aż po Mindanao”.

W kolejnych latach brat Pantas otrzymywał różne przydziały zadań w Betel i jako nadzorca podróżujący. W roku 1963 się ożenił. Gdy na świat przyszły dzieci, musieli znaleźć z żoną stałe miejsce zamieszkania, by zająć się ich wychowaniem. Cała rodzina dalej służyła Jehowie. Z czasem wszyscy trzej synowie zostali chwalcami Jehowy, a obecnie są starszymi. Jeden ukończył Kurs Usługiwania, drugi zaś pracuje w Betel. Brat Pantas mimo podeszłego wieku nadal wspiera miejscowy zbór.

Schludne Sale służące wielbieniu Jehowy

Świadkowie Jehowy na Filipinach dopiero od niedawna wielbią Boga w Salach Królestwa. Przez długie lata większość spotykała się w domach braci. Oczywiście chrześcijanie w I wieku też zgromadzali się w domach prywatnych (Rzym. 16:5). Ale w miarę rozrastania się zborów w czasach nowożytnych coraz bardziej potrzebne były miejsca, w których swobodnie mogłoby się zmieścić więcej osób.

David Ledbetter powiedział: „Często było to bardzo trudne ze względu na brak środków finansowych. Nawet w Metro Manili, która jest ogromną aglomeracją, mieliśmy tylko jedną Salę Królestwa na posesji należącej do zboru. Wszędzie indziej zbór był właścicielem budynku, ale nie działki”. Bracia zarabiali tak mało, że zborów nie było stać na kupno ziemi.

Dlatego bracia radzili sobie, jak mogli. Chętnie udostępniali to, co mieli. Na przykład Denton Hopkinson pamięta Santosa Capistrana z Manili, który przez jakieś 40 lat użyczał pierwszego piętra swego domu na Salę Królestwa. Brat Hopkinson wspomina: „Gdy zmarła żona brata Capistrana, parter zajęły dzieci. Na górze była Sala Królestwa, a on sam mieszkał w przylegającym do niej niewielkim pokoju z kuchnią. Większą część piętra zajmowała Sala. Można by pomyśleć, że utrudniało mu to życie, ale on był zadowolony. Właśnie takie nastawienie mieli bracia”.

W końcu pojawiły się możliwości budowania Sal Królestwa na działkach zakupionych przez zbory. Wzrosła wartość filipińskiego peso, a w latach osiemdziesiątych nieco poprawiły się też zarobki, dlatego bardziej realne stało się pożyczanie pieniędzy. W rezultacie niektórym zborom udało się uzyskać pożyczkę.

Ale znaczący postęp nastąpił dopiero dzięki wspaniałomyślnej decyzji Ciała Kierowniczego. W USA i Kanadzie ogłoszono utworzenie Funduszu Sal Królestwa i wkrótce potem Filipiny otrzymały część pieniędzy ofiarowanych właśnie z myślą o finansowaniu budowy takich obiektów. Postanowienie to, mające na celu „wyrównanie”, umożliwia zborom zabieganie o pomoc zwrotną (2 Kor. 8:14, 15). Początki były skromne, ale gdy bracia słyszeli, że w różnych stronach kraju ta nowa metoda okazuje się skuteczna, coraz więcej zborów decydowało się na budowę własnej Sali Królestwa.

Jakież wspaniałe rezultaty osiągnięto dzięki temu postanowieniu! W sprawozdaniu z Biura Oddziału czytamy: „Programem tym objęto przeszło 1200 budów Sal Królestwa. Oczywiście nie pozostało to bez echa”. Choć początkowo lwia część pieniędzy pochodziła z innych krajów, z czasem filipińscy bracia zaczęli samodzielnie finansować te przedsięwzięcia. Biuro Oddziału donosi: „Już od kilku lat fundusze na nowe Sale pochodzą ze spłacanych rat oraz z datków ofiarowywanych przez filipińskich braci. To pokazuje, że nawet w biednych regionach można osiągnąć dobre wyniki, gdy się wspólnie gromadzi środki”.

W kraju jest obecnie około 3500 zborów. Spora część już ma własne Sale Królestwa, lecz niektóre wciąż ich potrzebują. Ale ponieważ w jakichś 500 zborach działa mniej niż 15 głosicieli, nie byłyby w stanie zwrócić pożyczonych pieniędzy. Dlatego ostatnio zachęcono braci do łączenia zborów, by łatwiej im było wybudować i utrzymać Salę Królestwa.

Skorygowanie poglądów na organizowanie zebrań

Niektóre zbory — nie zawsze mające własną Salę Królestwa — działają na terenach oddalonych. Żeby dotrzeć do miejsca spotkań, bracia muszą iść wyboistymi drogami od dwóch do czterech godzin, a niekiedy jeszcze dłużej. W rezultacie tu i ówdzie uznano za niepraktyczne spotykanie się całym zborem częściej niż raz w tygodniu. Dlatego w wielu takich rejonach zaczęto organizować wszystkie zebrania, oprócz studium książki, tego samego dnia. Bracia przygotowywali się do czterech zebrań. Brali też ze sobą posiłek. Dzięki temu tylko raz w tygodniu pokonywali długą drogę do miejsca spotkań, natomiast w pozostałe dni uczestniczyli w innych zajęciach teokratycznych, na przykład w służbie polowej, bliżej domu.

W latach osiemdziesiątych zwyczaj ten zaczęły przejmować zbory działające na mniej rozległych terenach, a nawet w miastach. Zapewne kłopoty finansowe skłoniły część braci do szukania oszczędności. Rzadsze dojeżdżanie na zebrania oznaczało mniejsze wydatki. Inni za bardzo dbali o swoją wygodę; niektórzy wykorzystywali dodatkowe dni na realizację osobistych celów — zdobywanie wykształcenia lub pracę zawodową.

Z czasem coraz więcej zborów organizowało jednego dnia cztery zebrania, a niekiedy nawet wszystkie pięć! Oznaczało to, że na Filipinach coraz bardziej oddalano się od sposobu postępowania przyjętego przez większość sług Jehowy na świecie, spotykających się w trzy różne dni tygodnia. Bracia najwyraźniej stracili pod tym względem równowagę. W 1991 roku sprawę tę przedstawiono nadzorcy strefy. O radę poproszono Ciało Kierownicze, które odpowiedziało: „Nie sądzimy, by był to dobry zwyczaj, chyba że w grę wchodzą jakieś wyjątkowe okoliczności”. Taką informację przekazano wszystkim braciom, najpierw w miastach, a potem na terenach wiejskich.

Wykazano, że oprócz dostosowania się do porządku przyjętego na całym świecie zbory skorzystają duchowo, gdy będą organizować zebrania w różnych dniach, zamiast przedstawiać cały materiał naraz w ciągu trzech i pół do czterech godzin. Wysłuchanie takiego przeładowanego programu było zbyt trudne dla dzieci i nowo zainteresowanych. Poza tym starsi, przygotowując się do jednego lub dwóch zebrań, a nie do kilku, będą mogli bardziej dopracowywać swe wystąpienia.

Jak zbory zareagowały na te rady? Zdecydowana większość bardzo szybko wprowadziła niezbędne zmiany. Obecnie prawie wszystkie zbory, z wyjątkiem tych najbardziej odległych, korzystają co tydzień z programu duchowego w rozsądniej dobranych terminach.

Sale Zgromadzeń

Przez wiele lat obwody organizowały zgromadzenia na stadionach szkolnych, torach wyścigowych, w salach sportowych i innych obiektach użyteczności publicznej. Mimo różnych niedogodności bracia cenili te radosne spotkania.

Z Salami Zgromadzeń były podobne trudności jak z Salami Królestwa. Również tu w grę wchodziły względy ekonomiczne. Mimo to wiele obwodów bardzo chciało mieć własne miejsce spotkań. W rezultacie powstało sporo skromnych Sal Zgromadzeń. Z reguły korzystają z nich bracia z jednego lub najwyżej dwóch obwodów, a nie z kilku, jak to jest w innych krajach. Często, zwłaszcza na terenach wiejskich, działka została podarowana lub tanio kupiona. Następnie gromadzono datki i wznoszono prostą konstrukcję — zazwyczaj bez bocznych ścian, z samym dachem osłaniającym obecnych, betonową podłogą, podium i jakimiś siedzeniami.

Jednakże w rejonie Metro Manili nawet takie rozwiązanie nie było możliwe — po pierwsze z powodu wygórowanych cen ziemi, po drugie ze względu na koszty wzniesienia obiektu pasującego do miejskiej zabudowy. Tamtejsze zbory utworzyły fundusz na ten cel, ale uzbierana kwota była o wiele za mała nawet na zakup działki. W latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i przez większą część lat dziewięćdziesiątych zgromadzenia w Metro Manili dalej odbywały się w szkołach, na stadionach i w podobnych miejscach.

W tym czasie stale rosła tam liczba zborów i obwodów, więc Sala Zgromadzeń była pilnie potrzebna. Rozpoczęto poszukiwania odpowiedniej działki. Do zborów rozesłano listy informujące o możliwości finansowego wsparcia tego przedsięwzięcia. W 1992 roku znaleziono mniej więcej sześciohektarową parcelę niedaleko dzielnicy Lagro, na północnym krańcu Metro Manili.

Tamtejsze zbory wsparły budowę, przysyłając datki i ochotników. Do pomocy przybyli też słudzy międzynarodowi z kilku krajów. Jeden z nich, Ross Pratt z Nowej Zelandii, opowiada: „W marcu 1997 roku otrzymaliśmy z Brooklynu pozwolenie na rozpoczęcie budowy. Wykonano ogrom prac ziemnych — aby przygotować miejsce pod budynki, przemieszczono 29 000 metrów sześciennych ziemi. Na stałe pracowało od 50 do 60 ochotników. Salę Zgromadzeń ukończono w listopadzie 1998 roku”. Zaraz potem uroczyście oddano ją do użytku. Sala mieści do 12 000 osób, a zatem można w niej organizować również zgromadzenia okręgowe. Ponieważ nie ma ścian bocznych, siedzących w niej słuchaczy owiewa tropikalny wietrzyk. Obecnie w Sali tej regularnie odbiera pouczenia duchowe 16 obwodów z Metro Manili i okolic.

Dodatkowy teren pod rozbudowę Biura Oddziału

W miarę jak powstawały nowe zbory i obwody, w Biurze Oddziału przybywało pracy. W roku 1980 było 60 000 głosicieli. Przed upływem dziesięciu lat Filipiny dołączyły do grona krajów, w których liczba głosicieli przekracza 100 000. W tym samym okresie rodzina Betel powiększyła się ze 102 do 150 osób. Tymczasem już na początku lat osiemdziesiątych w Biurze Oddziału zaczynało brakować miejsca. Potrzebne były nowe pomieszczenia.

Ciało Kierownicze zaleciło poszukanie dodatkowego terenu. Felix Fajardo opowiada, co się wydarzyło: „Chodziliśmy od domu do domu, by sprawdzić, czy nie ma czegoś do kupienia w pobliżu Betel. Filipińczycy i Chińczycy mówili, że ich posesje nie są na sprzedaż. Jeden kategorycznie oświadczył: ‚Chińczycy nie sprzedają, tylko kupują. My nigdy nie sprzedajemy’”. Wydawało się wówczas, że w sąsiedztwie istniejących obiektów nic się nie znajdzie.

Zaczęto szukać działki gdzie indziej. W razie potrzeby Biuro Oddziału zostałoby przeniesione za miasto. W sąsiednich prowincjach znaleziono kilka miejsc. Ciało Kierownicze zwróciło szczególną uwagę na dużą posiadłość w prowincji Laguna, w pobliżu San Pedro, którą po przystępnej cenie zaoferował pewien brat. Gdy otrzymano zgodę na zakup, rozpoczęto planowanie budowy pomieszczeń biurowych i mieszkalnych oraz drukarni. Jednakże z upływem czasu bracia doszli do wniosku, że kontynuowanie tego przedsięwzięcia nie byłoby zgodne z wolą Jehowy. Brakowało linii telefonicznej i dobrej drogi, a okolica nie była bezpieczna. Stało się jasne, że nie jest to najlepsze miejsce na budowę oddziału. Dlatego utworzono tam farmę, mającą zaopatrywać w żywność rodzinę Betel. Ale problem braku działki pod rozbudowę biura wciąż pozostawał nierozwiązany.

Wtedy to nastąpił niezwykły zwrot wydarzeń, najwyraźniej za sprawą Jehowy. Brat Felix kontynuuje: „Niespodziewanie nasz najbliższy sąsiad oznajmił: ‚Pozbywamy się naszej posesji — 10 arów. Chcemy ją sprzedać właśnie wam’. Ciało Kierownicze zachęciło nas do kupna. Wydawało nam się, że to wystarczy, ale gdy przesłaliśmy plany rozbudowy do Biura Głównego, otrzymaliśmy odpowiedź: ‚Spróbujcie poszukać więcej terenu. Potrzebujecie nieco więcej’.

„Zaraz potem zjawili się u nas lekarz i adwokat z propozycją: ‚Chcielibyśmy wam sprzedać naszą posesję’. To było kolejne 10 arów. Następnie pewna kobieta z sąsiedztwa zaoferowała około hektara ziemi. Wyznaczyła bardzo umiarkowaną cenę. Byliśmy pewni, że teraz mamy już wystarczającą ilość terenu. Ale Biuro Główne zaleciło: ‚Poszukajcie jeszcze trochę’”.

Wtedy nadeszła niespodziewana pomoc. Lekarz i adwokat, którzy wcześniej sprzedali braciom swoją posesję, przekonali też pozostałych sąsiadów do sprzedaży ziemi. Ci jeden po drugim zaoferowali swoje działki. Kiedy wykupione zostały niemal wszystkie pobliskie posesje, wysłano do Biura Głównego kolejne plany. I znowu przyszła odpowiedź: „Jeszcze wam trochę brakuje”. Bracia się zastanawiali: „Gdzie się teraz zwrócimy? Wszelkie możliwości w okolicy zostały wykorzystane”.

Mniej więcej w tym czasie braci powiadomiono telefonicznie, że jest do nabycia posiadłość biznesmena, który kiedyś oświadczył: „Chińczycy nie sprzedają”. A jednak została wystawiona na sprzedaż! Felix Fajardo wyjaśnia: „Razem z bratem Leachem dowiedzieliśmy się, że nikt inny nie jest nią zainteresowany. Kupiliśmy ją więc bardzo tanio. Wygląda na to, że w tej sprawie zadziałał sam Jehowa”. W ten sposób zyskano jeszcze hektar ziemi i w końcu z Biura Głównego przyszła informacja: „Macie wystarczająco duży teren, możecie planować budowę”.

Z czasem warunki się zmieniły i farma w San Pedro okazała się niepotrzebna. Większość artykułów żywnościowych dla rodziny Betel można było hurtowo kupić taniej, niż kosztowało ich wyprodukowanie na farmie. Dlatego postanowiono ją sprzedać. W roku 1991 należała już do nowego właściciela. Z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży pokryto część wydatków związanych z budową nowych obiektów oddziału.

Budowa nowych obiektów Biura Oddziału

W posiadaniu braci była teraz działka przeszło trzykrotnie większa od hektarowej posesji kupionej w roku 1947. Z pomocą Regionalnego Biura Projektowego z oddziału japońskiego opracowano plany i w połowie 1988 roku rozpoczęto prace przygotowawcze. Trzeba było zburzyć część starych drewnianych budynków. Zamierzano wznieść jedenastokondygnacyjny budynek mieszkalny oraz potężną, dwukondygnacyjną drukarnię. Zaplanowano także budowę Sali Królestwa.

Oprócz absolwentów Gilead do pomocy skierowano na dłuższy lub krótszy okres bez mała 300 braci i sióstr z pięciu krajów. Okoliczni mieszkańcy byli zdumieni, widząc zagranicznych ochotników. A jeszcze bardziej się zdziwili, gdy usłyszeli, że większość z nich przyjechała na własny koszt! Tę zjednoczoną międzynarodową grupę uzupełniali miejscowi Świadkowie.

Tak jak przy zakupie ziemi, również podczas budowy widać było kierownictwo Jehowy. Na przykład tylko jedna firma na Filipinach produkowała potrzebne pokrycie dachowe. Tymczasem bracia znaleźli się dopiero na 301 miejscu w kolejce oczekujących na realizację zamówień! Spotkali się więc z wiceprezesem tej firmy i wyjaśnili, że nasza działalność nie ma charakteru dochodowego, a wszelkie prace wykonują wolontariusze. Zarząd na swym posiedzeniu przychylił się do prośby braci i postanowił zrealizować ich zamówienie w pierwszej kolejności. Wkrótce po tym, jak dostarczono potrzebne materiały, pracownicy tego przedsiębiorstwa rozpoczęli strajk.

Rzesze braci uczestniczących w budowie przejawiały wspaniałego ducha. Każdego tygodnia z okolicznych zborów przyjeżdżało do pomocy około 600 ochotników. Wykonali oni jakieś 30 procent prac.

W trakcie budowy przestrzegano wysokich norm budowlanych. Ponieważ wyspy filipińskie leżą na obszarze aktywnym sejsmicznie, bracia nadzorujący to przedsięwzięcie zadbali, by jedenastokondygnacyjny budynek mógł wytrzymać silne wstrząsy. Jakże różnią się te obiekty od poprzednich, wśród których był budynek z lat dwudziestych ubiegłego stulecia! Najstarsze wyburzono, by zrobić miejsce dla nowych.

Wreszcie 13 kwietnia 1991 roku odbyło się uroczyste oddanie tego kompleksu do użytku. Okolicznościowy wykład do 1718 słuchaczy wygłosił John Barr z Ciała Kierowniczego. Wśród zaproszonych znaleźli się bracia i siostry, którzy spędzili w służbie dla Jehowy przeszło 40 lat, a także goście z dziesięciu krajów. Nazajutrz dzięki łączom telefonicznym z budującego programu duchowego skorzystało 78 501 osób zebranych w sześciu różnych miejscach archipelagu.

Filipińczycy w szeregach sług międzynarodowych

Podczas budowy Biura Oddziału słudzy międzynarodowi dzielili się swym doświadczeniem z braćmi filipińskimi. Hubertus Hoefnagels, który szkolił drugich, mówi: „Wielu miejscowych braci jest bardzo gorliwych i zdołało się sporo nauczyć”. Dlatego po zakończeniu budowy na Filipinach niektórzy z nich sami zostali wysłani jako słudzy międzynarodowi do pomocy przy budowie obiektów oddziałów w innych krajach, głównie w Azji Południowo-Wschodniej.

Jednym z takich braci był Joel Moral z prowincji Quezon. Początkowo przyjechał na budowę Betel w Manili tylko na tydzień. Ale okazało się, że jest potrzebny, więc zaproszono go na dłużej. Choć nie miał wielkiego doświadczenia w pracach budowlanych, szybko zdobywał umiejętności, ucząc się od sług międzynarodowych.

Jeszcze przed ukończeniem budowy na Filipinach trzeba było wysłać ochotników do pomocy przy wznoszeniu nowych obiektów w oddziale tajlandzkim. Joel wspomina: „Nieoczekiwanie otrzymałem propozycję wyjazdu do Tajlandii. Udział w budowie na Filipinach dobrze przygotował mnie do pracy w charakterze sługi międzynarodowego”. Joel pomagał w Tajlandii przeszło rok.

Sara i Joshua Espiritu poznali się podczas budowy filipińskiego Biura Oddziału. Wkrótce po oddaniu tych obiektów do użytku pobrali się i postanowili się ubiegać o przywilej sług międzynarodowych. Po kilku miesiącach zaproszono ich do udziału w przedsięwzięciach budowlanych za granicą. Od tego czasu usługiwali w pięciu krajach: trzech azjatyckich i dwóch afrykańskich. O doświadczeniu nabytym na Filipinach Joshua mówi: „Pracując z zagranicznymi braćmi, zdobyliśmy wiele umiejętności. Teraz tą wiedzą mogliśmy się podzielić z drugimi”. Kiedy zostali wysłani za granicę, tłumaczyli tamtejszym braciom: „Jesteśmy tu tylko tymczasowo. W przyszłości wy będziecie kontynuować pracę”. A oto, jak Joshua wyjaśnia cel wyjazdu do innych krajów: „Nie jedziemy tam jedynie pracować; naprawdę staramy się czegoś nauczyć braci”.

Oczywiście wyjazdy do obcych krajów wymagają elastyczności. Jerry Ayura działał już w kilku krajach, między innymi w Tajlandii, Samoa Zachodnim i Zimbabwe. Mówi: „Zobaczyłem, że Jehowa posługuje się ludźmi z najróżniejszych środowisk. Kochamy ich, ponieważ kocha ich Jehowa”. Jakże szczęśliwi są ci filipińscy bracia, że mogą się przyczyniać do rozwoju dzieła Jehowy na skalę międzynarodową!

Zamieszki nie powstrzymują dzieła

Kto czyni swą twierdzą radość z Jehowy, jest wobec Niego zawsze lojalny, nawet w trudnych czasach. Słudzy Jehowy na Filipinach niejednokrotnie mieli okazję to potwierdzić.

Choć 17 stycznia 1981 roku zniesiono stan wojenny, przez całe lata osiemdziesiąte w kraju było niespokojnie. W lutym 1986 roku obalono rząd. Na szczęście przejęcie władzy odbyło się właściwie bez przemocy i nawet tam, gdzie aktywnie działali zwolennicy ruchu „Siła Ludu”, zbory nie zaprzestały organizowania zebrań i głoszenia. Mijając tłumy, głosiciele widzieli księży i zakonnice podburzających ludzi.

Nowe władze szybko wprowadziły pewne zmiany. Mimo to wciąż wybuchały zamieszki. Przez pierwsze trzy lata po zmianie rządu kilkakrotnie próbowano dokonać zamachu stanu, czasami dochodziło nawet do rozlewu krwi. Któregoś razu w trakcie budowy Betel zagraniczni i miejscowi ochotnicy ze zdumieniem spostrzegli, że po drugiej stronie miasta zbuntowani żołnierze ostrzeliwują własną bazę wojskową. Tego rodzaju potyczki zazwyczaj nie trwały długo, ale trzeba było zachęcić niektóre zbory, by spotykały się w Salach Królestwa stojących w bezpieczniejszej okolicy.

Od wielu lat w niektórych regionach Mindanao dochodzi do starć wojsk rządowych z partyzantami. Głosząc, tamtejsi bracia muszą być rozważni i ufać Jehowie. Renato Dungog, absolwent Kursu Usługiwania będący obecnie nadzorcą obwodu, działał na terenie, na którym często zdarzały się walki. Gdy pewnego razu czekał na łódź, żołnierz zapytał go: „Dokąd się pan wybiera?”

Renato wyjaśnił: „Jestem podróżującym kaznodzieją Świadków Jehowy. Dwa razy w roku odwiedzam braci, by ich pokrzepiać i z nimi głosić”.

Żołnierz odrzekł: „Musi być z panem Bóg, skoro pan jeszcze żyje”. Mimo niepokojów bracia, ufając Jehowie, dalej prowadzą działalność. Zjednali tym sobie szacunek osób postronnych.

Batalie prawne dotyczące pozdrawiania flagi

Przed próbą lojalności wobec Boga stanęli też młodzi. Dnia 11 czerwca 1955 roku prezydent Ramon Magsaysay podpisał akt prawny zobowiązujący wszystkich uczniów szkół publicznych i prywatnych do pozdrawiania flagi państwowej. Dzieci Świadków Jehowy na Filipinach — podobnie jak na całym świecie — kierują się w takich sytuacjach sumieniem (Wyjścia 20:4, 5). Chociaż szanują ten symbol państwa, sumienie nie pozwala im uczestniczyć w czymś, co uważają za religijny akt uwielbienia składany przedmiotowi. Kiedy dzieci z rodziny Geronów z Masbate zostały wydalone ze szkoły za odmowę pozdrawiania flagi, wszczęto sprawę, którą w 1959 roku rozpatrywał filipiński Sąd Najwyższy. Niestety, nie uszanował on religijnych przekonań Świadków Jehowy. Orzekł, że flaga „nie jest wizerunkiem” i że „jest całkowicie pozbawiona charakteru religijnego”. W ten sposób postanowił sam zadecydować, co należy do kwestii religijnych.

Oczywiście nie zmieniło to wierzeń Świadków. Bracia nieugięcie obstawali przy zasadach biblijnych. Decyzja sądu przysporzyła im pewnych trudności, ale nie były one tak poważne, jak można by się spodziewać.

Kwestia pozdrawiania flagi nie stanowiła problemu, dopóki wspomniane orzeczenie sądu nie zostało ujęte w Kodeksie Administracyjnym z 1987 roku. W rezultacie w roku 1990 grupę dzieci Świadków Jehowy z okolic Cebu usunięto ze szkoły. Miejscowy inspektor szkolny nieustępliwie stosował to prawo. Wydalano kolejnych uczniów.

Wydarzenia te nagłośniono w mediach. Wówczas problemami dzieci, którym odmówiono edukacji, zainteresowała się pewna organizacja broniąca praw człowieka. Wyglądało na to, że od roku 1959 stosunek ludzi do tej kwestii się zmienił. Czyżby więc Jehowa uznał za stosowne ponownie zwrócić na nią uwagę opinii publicznej? Ernesto Morales, który w tamtym czasie był starszym w Cebu, zauważył: „Wydawcy, dziennikarze, nauczyciele i inni ludzie zachęcali nas, byśmy podali sprawę do sądu”. Po konsultacji z Działem Prawnym w Biurze Oddziału oraz w Biurze Głównym postanowiono wystąpić na drogę sądową.

Niestety, miejscowy sąd pierwszej instancji oraz sąd apelacyjny wydały niekorzystne orzeczenia. Nie chciały postąpić wbrew wyrokowi Sądu Najwyższego z 1959 roku w sprawie dzieci Geronów. Teraz sprawę mógł rozstrzygnąć jedynie Sąd Najwyższy. Ale czy zechce się nią zająć? Odpowiedź brzmiała: tak! Felino Ganal, prawnik będący Świadkiem, pokierował przygotowaniem dokumentów. Już po kilku dniach sąd polecił, by do czasu ogłoszenia wyroku ponownie przyjęto do szkoły wszystkie relegowane dzieci.

Obie strony przedstawiły argumenty. Po uważnym rozpatrzeniu sprawy Sąd Najwyższy uchylił orzeczenie z roku 1959 i uznał prawo dzieci Świadków Jehowy do odmowy pozdrawiania flagi, ślubowania wierności i śpiewania hymnu narodowego. Tak uzasadnił ten przełomowy wyrok: „Myśl, że ktoś miałby być zmuszany do pozdrawiania sztandaru (...) pod groźbą (...) usunięcia ze szkoły, jest obca sumieniu obecnego pokolenia Filipińczyków, wychowanego na karcie praw zapewniającej wolność słowa, sumienia i wyznania”. Poza tym sąd orzekł, iż wydalanie Świadków Jehowy ze szkół „pogwałciłoby ich prawo (...) — gwarantowane przez Konstytucję z 1987 roku — do bezpłatnego kształcenia”. W gazecie Manila Chronicle ukazała się informacja: „Sąd Najwyższy naprawia krzywdę wyrządzaną Świadkom Jehowy przez 35 lat”.

Strona przeciwna złożyła wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy, ale 29 grudnia 1995 roku Sąd Najwyższy go odrzucił. A zatem orzeczenie pozostaje w mocy. Cóż za niezwykłe zwycięstwo sług Jehowy!

Prowadzenie działalności mimo klęsk żywiołowych

Jak wspomniano na początku tej relacji, Filipiny często są nękane przez klęski żywiołowe. Przyjrzyjmy się teraz niektórym katastrofom dosięgającym braci.

Trzęsienia ziemi. Ponieważ wyspy Archipelagu Filipińskiego leżą na styku dwóch dużych płyt litosferycznych, są obszarem aktywnym sejsmicznie. Według pewnego opracowania codziennie odnotowuje się tu co najmniej pięć trzęsień ziemi oraz znacznie więcej wstrząsów niewyczuwalnych dla ludzi. Większość tych trzęsień nie dezorganizuje życia, czasami są jednak potężne i sieją spustoszenie.

Takie gwałtowne trzęsienie ziemi, po którym nastąpiły silne wstrząsy wtórne, miało na przykład miejsce 16 lipca 1990 roku, o godzinie 16.26, niedaleko miasta Cabanatuan w środkowej części Luzonu. Poważnie ucierpiała też prowincja Benguet. Zawaliło się kilka szkół i hoteli, wskutek czego zginęli ludzie.

W tym czasie Julio Tabios, usługujący jako nadzorca okręgu, podróżował z żoną na zgromadzenie obwodowe, mające się odbyć w górzystym regionie tej prowincji. Zabrali się ciężarówką z bratem, który wiózł do miasta Baguio warzywa na sprzedaż. Jadąc krętą, górską drogą, dotarli do przewężenia, gdzie musieli przepuścić samochód z przeciwka. Nagle z góry zaczęły spadać odłamki skał. Zorientowali się, że to silne trzęsienie ziemi. Julio opowiada: „Kiedy bratu udało się wycofać w szersze miejsce, na to, w którym dopiero co staliśmy, spadł wielki głaz. Byliśmy szczęśliwi, że nic się nam nie stało. Chwilę później poczuliśmy drugi wstrząs i zobaczyliśmy, że ogromna skała obok nas drży w posadach”. Obsunęły się całe zbocza górskie.

Osuwiska zablokowały drogę. Żeby się dostać na zgromadzenie — a w gruncie rzeczy gdziekolwiek indziej — byli zmuszeni pójść pieszo przez góry. O zmroku zatrzymali się w domu pewnego życzliwego człowieka. Następnego dnia, chcąc dotrzeć do celu, wspięli się na wysoką górę. Po drodze spotykali braci niosących sobie nawzajem pomoc. Wędrując niebezpiecznymi górskimi szlakami, doszli w końcu do miejscowości Naguey, gdzie zaplanowano zgromadzenie. Julio wspomina: „Bracia mieli w oczach łzy radości, bo już stracili nadzieję, że dotrzemy. Byliśmy wyczerpani, ale widok witających nas szczęśliwych współwyznawców bardzo nas pokrzepił”. Mimo trzęsienia ziemi wielu dołożyło starań, by skorzystać ze zgromadzenia, okazując tym wielkie docenianie spraw duchowych.

Jak może pamiętamy, w tym czasie trwała budowa nowych obiektów Biura Oddziału. Choć budynek mieszkalny nie był jeszcze ukończony, trzęsienie to zdążyło już wypróbować wytrzymałość jego konstrukcji. Kiedy zaczął się kołysać, niektórzy betelczycy poczuli się niepewnie, ale zgodnie z założeniami projektu budynek wyszedł z tego silnego wstrząsu bez szwanku.

Powodzie. Ze względu na wilgotny, tropikalny klimat na przeważającym obszarze kraju padają obfite deszcze. Niektóre tereny są co rusz nawiedzane przez powódź. Leonardo Gameng, który od przeszło 46 lat pełni służbę pełnoczasową, wspomina: „Musieliśmy brnąć trzy kilometry w błocie po kolana”. Juliana Angelo działała jako pionierka specjalna na często zalewanych terenach prowincji Pampanga. Opowiada: „Chcąc dotrzeć do zainteresowanych z dobrą nowiną o Królestwie, korzystaliśmy z małych łodzi. Brat, który wiosłował, musiał uważnie patrzeć, żeby omijać drzewa z przyczajonymi wężami, gotowymi ześlizgnąć się do łodzi”. W prowincji Pampanga wiele lat spędziła też Corazon Gallardo, będąca pionierką specjalną od roku 1960. Przypomina sobie, że czasami nie było łodzi i musiała brodzić w wodzie sięgającej jej niemal do ramion. Mimo takich utrudnień siostra Corazon zachowuje pogodę ducha. Nauczyła się dostosowywać do okoliczności i polegać na Jehowie, pamiętając, że On nigdy nie opuści swych lojalnych sług.

Odkąd lahary (spływy błotne) wywołane erupcją wulkanu Pinatubo wypełniły wiele niżej położonych terenów, powodzie w prowincji Pampanga stały się jeszcze bardziej niszczycielskie, ponieważ woda rozlewa się teraz na nowe obszary. Generoso Canlas, usługujący tam jako nadzorca obwodu, opowiada, że często muszą wyruszać do służby w gumowcach lub nawet boso. Ale mimo tych niedogodności bracia się nie zniechęcają.

Kiedy powódź przybiera szczególnie duże rozmiary i cierpią na tym całe miejscowości, Świadkowie Jehowy pomagają sobie nawzajem, a także innym osobom. Gdy sytuacja taka zdarzyła się w Davao del Norte na południu Filipin, władze miejskie uchwaliły rezolucję z wyrazami wdzięczności za udzieloną pomoc.

Wulkany. Na Filipinach jest wiele wulkanów, ale uwagę całego świata przykuł jeden z nich — Pinatubo. W czerwcu 1991 roku po jego wybuchu powstały widowiskowe kłęby chmur w kształcie grzyba. Dzień właściwie zamienił się w noc. Niektórzy sądzili, że to początek Armagedonu. Popiół dotarł daleko na zachód, aż do Kambodży. W krótkim czasie wulkan Pinatubo wyrzucił około 6,5 miliona metrów sześciennych materiału piroklastycznego. Pod ciężarem popiołu zawalały się dachy, a nawet całe budynki. Znaczna część wyrzuconego materiału zamieniła się w lahary, czyli potężne rzeki błota, które zmiotły lub zatopiły wiele domów. Zarówno popiół, jak i lahary uszkodziły albo zniszczyły Sale Królestwa oraz domy braci. Julius Aguilar był wówczas pionierem stałym w mieście Tarlac. Wspomina: „Nasz dom został dosłownie pogrzebany pod zwałami popiołu”. Rodzina Juliusa musiała się przeprowadzić.

Pedro Oandasan usługiwał na tamtych terenach jako nadzorca obwodu. Opowiada: „Bracia nigdy nie ustali w służbie dla Jehowy. Liczba obecnych na zebraniach zawsze przekraczała 100 procent. Co więcej, lahary nie osłabiły zamiłowania braci do służby kaznodziejskiej. Głosiliśmy ewakuowanym, a nawet na obszarach zniszczonych przez żywioł”.

Takie katastrofy są okazją do wyrażenia chrześcijańskiej miłości czynami. Podczas erupcji wulkanu Pinatubo i później współwyznawcy pomagali sobie nawzajem w ewakuacji. Biuro Oddziału niezwłocznie wysłało ciężarówkę z ryżem, którą po rozładowaniu wykorzystano do wywożenia braci z zagrożonych miejsc. Kiedy o ich potrzebach dowiedzieli się bracia z Manili, natychmiast przekazali im pieniądze i ubrania. Młodzi bracia z miasta Betis w prowincji Pampanga zorganizowali brygadę mającą nieść pomoc poszkodowanym. Między innymi pomogli w odbudowie domu pewnej zainteresowanej, której mąż sprzeciwiał się prawdzie. Na owym mężczyźnie zrobiło to tak ogromne wrażenie, że obecnie sam jest Świadkiem!

Tajfuny. Ze wszystkich zaburzeń atmosferycznych występujących na Filipinach najwięcej szkód wyrządzają tajfuny, czyli cyklony tropikalne. Przeciętnie każdego roku przez archipelag ten przetacza się około 20 tajfunów. Mają różne nasilenie, ale charakteryzują się gwałtownymi wiatrami i ulewnymi deszczami. Niejednokrotnie niszczą budynki, a także zbiory, co się odbija na sytuacji materialnej rolników.

Raz po raz uszkadzane są też domy Świadków i ich uprawy. To zdumiewające, ale bracia zazwyczaj dość szybko dochodzą do siebie i nie załamują rąk. W niektórych rejonach kraju tajfuny są tak częste, iż stały się niemal normalnym zjawiskiem. Na uznanie zasługuje fakt, że bracia nauczyli się radzić sobie w takich sytuacjach i nie martwią się na zapas (Mat. 6:34). Oczywiście współwyznawcy z sąsiednich terenów chętnie przesyłają potrzebującym żywność i pieniądze. Niekiedy — po przejściu wyjątkowo silnego tajfunu — nadzorcy podróżujący powiadamiają Biuro Oddziału, które organizuje akcję niesienia pomocy.

Rozprowadzanie literatury biblijnej

Ponieważ Filipiny są krajem mnóstwa wysp, dostarczenie zborom literatury w dobrym stanie i na czas nigdy nie było łatwe. Przez wiele lat korzystano z usług poczty. Jednakże wydania Strażnicy Naszej Służby Królestwa często docierały do braci zbyt późno.

Jehu Amolo, pracujący w Betel w Dziale Ekspedycji, pamięta, jak doszło do zmian. Wyjaśnia: „Nie dość, że zdarzały się opóźnienia, to jeszcze w roku 1997 bardzo podrożały opłaty pocztowe”. Ponieważ co dwa tygodnie przesyłano około 360 000 czasopism, w grę wchodziła pokaźna kwota.

W związku z tym do Ciała Kierowniczego została przesłana propozycja, by literaturę dostarczali bracia z Biura Oddziału. Po starannym przemyśleniu przyjęto takie rozwiązanie. Na wyspie Luzon literatura jest rozwożona ciężarówkami wprost z Betel. Ale inne tereny rozdziela woda, dlatego postanowiono korzystać z usług solidnej firmy przewozowej, która do wybranych miejsc w różnych częściach archipelagu transportuje publikacje łodziami. Stamtąd kierowcy przewożą przesyłki do ustalonych punktów odbioru. Kiedy są w trasie, współwyznawcy chętnie goszczą ich u siebie, by mogli dobrze wypocząć przed dalszą drogą.

W ten sposób obniża się koszty, a głosiciele cieszą się, że otrzymują potrzebne publikacje na czas i w doskonałym stanie. Dodatkowo dzięki regularnemu kontaktowi z braćmi z Betel czują się bardziej związani z organizacją. Wielu pokrzepia już sam widok przejeżdżającej ciężarówki z napisem „Strażnica”.

Postanowienie to przyczynia się także do dawania świadectwa. Kiedyś na przykład w trakcie rozwożenia literatury region Bicol w południowej części Luzonu nawiedziła powódź. Samochody utknęły na zalanej drodze. Tak się jednak złożyło, że ciężarówka wioząca publikacje stanęła naprzeciwko domu braci. Gdy ci ją zobaczyli, powiedzieli do betelczyków: „Chodźcie coś zjeść i zatrzymajcie się u nas, dopóki woda nie opadnie”.

Kierowcy niebędący Świadkami nie wiedzieli, gdzie zjedzą jakiś posiłek lub znajdą nocleg. Obserwując całą tę sytuację, zapytali kierowców z Betel: „Co was łączy z tymi ludźmi?”

Ci odrzekli: „To są nasi duchowi bracia”.

Wówczas mężczyźni skomentowali: „A więc to tak jest u Świadków! Ufacie sobie, nawet jeśli widzicie się po raz pierwszy”.

Za granicą

Zwróćmy teraz uwagę na liczne grono Filipińczyków mieszkających za granicą. W okresie rozkwitu imperium brytyjskiego mawiano, że nad jego terytorium „nigdy nie zachodzi słońce”. Teraz niektórzy mówią: „Słońce nigdy nie zachodzi nad Filipińczykami” — bo choć stanowią oni niewielki naród, są rozproszeni po całej kuli ziemskiej. Setki tysięcy wyjechało za granicę w celach zarobkowych lub z innych powodów. Jak niektórzy z nich poznali prawdę? I jak Świadkowie przebywający za granicą pomagali drugim nimi zostać?

Ricardo Malicsi był doradcą do spraw bezpieczeństwa na lotniskach. Ponieważ ze względu na charakter pracy podróżował po świecie, razem z żoną wykorzystywał tę okoliczność, by szerzyć dobrą nowinę tam, gdzie było niewielu głosicieli. Co więcej, w niektórych z tych państw działalność kaznodziejska podlegała ograniczeniom. Małżeństwo to cieszy się, że pomogło poznać Jehowę kilku osobom w takich krajach, jak Bangladesz, Iran, Tanzania i Uganda. Zdarzało się też, że odgrywali znaczącą rolę w tworzeniu zboru. Oprócz tego pracowali i głosili między innymi w Laosie, Myanmarze i Somalii. Trwało to 28 lat, dopóki Ricardo nie przeszedł na emeryturę. Jakże są szczęśliwi, że mogli się przyczynić do rozkrzewienia dobrej nowiny w odległych zakątkach ziemi!

Inni, opuszczając Filipiny w poszukiwaniu pracy, nie byli Świadkami, ale właśnie za granicą znaleźli prawdę. Rowena, będąca katoliczką, najpierw pojechała na Bliski Wschód. Tam zaczęła czytać Biblię. Później dostała pracę w Hongkongu, gdzie tysiące Filipinek jest zatrudnionych jako pomoce domowe. Wspomina: „Każdego wieczora modliłam się do Boga o przysłanie do mnie właściwych ludzi, którzy wskażą mi drogę do Królestwa Bożego”. Modlitwa ta została wysłuchana, gdy Rowenę odwiedzili misjonarze Carlina i John Porterowie i zaproponowali jej pomoc w studiowaniu Biblii. Rowena opisała swoje przeżycia w liście do filipińskiego Biura Oddziału oraz poprosiła, żeby ktoś zapoznał z orędziem biblijnym jej męża, który wciąż mieszkał na Filipinach.

Filipińscy emigranci tworzą duże społeczności także w innych częściach świata. Kiedy w początkach XX wieku na Hawajach brakowało ludzi do pracy na plantacjach, lukę tę wypełniło właśnie wielu Filipińczyków. Z tego grona wywodziła się część osób, które jako pierwsze przyjęły tam prawdę. Obecnie na archipelagu tym działa dziesięć zborów ilokańskojęzycznych i jeden tagalskojęzyczny.

Tysiące Filipińczyków mieszka w USA. Wielu z nich to Świadkowie. W roku 1976 w Stockton w Kalifornii powstał pierwszy zbór filipiński. Amerykańskie Biuro Oddziału donosi: „Dzieło wśród Filipińczyków rozwijało się bardzo dobrze i 3 września 1996 roku utworzono pierwszy filipiński obwód”. W roku służbowym 2002 pod nadzorem tego oddziału funkcjonowało już 37 filipińskich zborów, skupiających około 2500 głosicieli. Poza tym tagalskojęzyczne zbory lub grupy działają na Alasce, Guamie i Saipanie oraz w Australii, Austrii, Kanadzie, Niemczech i we Włoszech.

Choć Filipińczycy ci mieszkają za granicą, pokarm duchowy otrzymują dzięki braciom z kraju ojczystego, gdyż tłumaczenie publikacji na używane tam języki odbywa się w Biurze Oddziału w Manili. Poza tym gdzieniegdzie — na przykład na Guamie, Hawajach i w USA — organizuje się zgromadzenia w językach ilokańskim lub tagalskim. Wszystkie materiały na te zgromadzenia, łącznie z nagraniami dramatów, są przysyłane z Filipin.

Docieranie do innych grup językowych

Większość mieszkańców Archipelagu Filipińskiego mówiących miejscowymi językami otrzymała obszerne świadectwo. Jednakże w ostatnich latach podjęto starania, by dotrzeć do tych, którym wcześniej nie przedstawiono dokładnie dobrej nowiny (Rzym. 15:20, 21).

Przez lata na Filipinach było niewiele zborów anglojęzycznych. Większość Filipińczyków zna trochę angielski, ale nie posługuje się nim płynnie. A jednak w niektórych rejonach należało zorganizować zebrania w tym języku. Pod koniec lat sześćdziesiątych bracia zauważyli taką potrzebę niedaleko bazy lotniczej w prowincji Pampanga. Siostry będące żonami stacjonujących tam żołnierzy amerykańskich nie znały żadnego z miejscowych języków. Gdy z pomocą braci zaczęto urządzać zebrania po angielsku, wiele osób przez lata odnosiło z nich ogromny pożytek.

Podobna sytuacja powstała w Metro Manili. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych mieszkała tam pewna siostra z USA. Pacifico Pantas, starszy ze zboru tagalskojęzycznego, do którego należała, wspomina: „Było mi jej bardzo żal, bo regularnie przychodziła na zebrania, ale niewiele z nich wynosiła”. Wkrótce potem do tego zboru przyłączyli się inni Amerykanie. Postanowiono więc organizować po angielsku wykład publiczny i studium Strażnicy. Zadanie to powierzono bratu Pantasowi. Z czasem doszły kolejne zebrania i o pomoc zwrócono się jeszcze do innych osób. Z zaproszenia tego skorzystali też Josie i David Ledbetterowie z Biura Oddziału. Z biegiem lat ta mała grupka dzięki owocnej działalności rozrosła się do dwóch zborów anglojęzycznych.

Z istnienia tych zborów odniosło pożytek wiele osób, między innymi Monica z Kalifornii. Kiedy zaczęła studiować Biblię ze Świadkami Jehowy, jej rodzice, będący zagorzałymi katolikami, gwałtownie się temu sprzeciwili. Postanowili wysłać córkę do katolickich krewnych na Filipinach. Matka zawiozła ją do Manili i zostawiła bez paszportu u babci. Nawet gdyby Monica odnalazła zbór, nie mogłaby kontynuować studium, ponieważ dorastała w USA i nie znała tagalskiego. Tymczasem siostra, która studiowała z nią w Kalifornii, zadzwoniła do Josie Ledbetter i poprosiła, by ktoś odwiedził Monicę. Josie wspomniała jej o zborze anglojęzycznym. Monica właśnie tego potrzebowała! Josie opowiada: „Podczas sześciomiesięcznego ‚zesłania’ na Filipinach Monica zdążyła się ochrzcić. Dwa tygodnie po chrzcie usłyszała od mamy: ‚Oto twój paszport. Wracaj do domu’. Była już wtedy Świadkiem Jehowy”. Jakże się cieszyła, że istniał ten anglojęzyczny zbór!

Jest jeszcze jedna korzyść. Bracia dotarli na tereny, których nigdy wcześniej nie opracowano. W Metro Manili pewne dzielnice są zamieszkane przez ludzi bogatych, z których wielu mówi po angielsku. Docierają do nich głosiciele władający tym językiem.

Poczyniono też starania, by głosić Chińczykom. W połowie lat siedemdziesiątych utworzono chińskojęzyczną grupę studium książki. Grupa ta spotykała się w sklepie obuwniczym prowadzonym przez Cristinę Go. Była jednak nieliczna i potrzebowała wsparcia.

Na Filipiny przyjechała Elizabeth Leach, która przed poślubieniem misjonarza Raymonda Leacha przez 16 lat pełniła służbę w Hongkongu. Bardzo jej się przydała znajomość języka kantońskiego i doświadczenie w zapoznawaniu Chińczyków z prawdą. W tym samym czasie do głoszenia wśród tej ludności skierowano dwie pionierki specjalne. Jedną z nich była Esther Atanacio (obecnie So), która wspomina: „Kiedy zaczynałyśmy pracę na tym terenie, ludzie nie wiedzieli, kim są Świadkowie Jehowy”. Jednakże stopniowo Chińczycy mieszkający w Manili dowiadywali się zarówno o imieniu Jehowy, jak i o Jego sługach.

Chociaż owe pionierki znały kantoński, musiały się nauczyć jeszcze jednego dialektu — fujiańskiego, gdyż to on jest główną odmianą chińskiego używaną w Manili. Do wspomnianej grupy dołączył młody Ching Cheung Chua, który od niedawna był w prawdzie. Ponieważ znał dialekt fujiański, w początkowym okresie usługiwał na zebraniach jako tłumacz.

Grupa stopniowo się rozrastała. W sierpniu 1984 roku powstał mały zbór. Pomimo wielu trudności ci, którzy z nim współpracują, cieszą się, że mogą głosić tam, gdzie wcześniej nie dano dokładnego świadectwa.

„Słyszą” nawet niesłyszący

Z czasem zaczęto odnosić wrażenie, że wolą Jehowy jest, by zająć się jeszcze inną grupą ludzi i ich językiem — niesłyszącymi. Aż do początku lat dziewięćdziesiątych na Filipinach praktycznie nie było żadnych postanowień ułatwiających głoszenie o Jehowie osobom głuchym. W zborach rzadko spotykało się niesłyszących, choć zdarzały się wyjątki. Na przykład z Manuelem Runio, którego matka była Świadkiem, pewna siostra prowadziła studium, cierpliwie pisząc mu wszystko na papierze. W roku 1976 Manuel został ochrzczony. Lorna i Luz, niesłyszące bliźniaczki z wyspy Cebu, poznały orędzie biblijne od swego niewidomego wujka. Jak niewidomy pionier nauczał osoby niesłyszące? W tym celu z pomocą kuzynki używał ilustracji. Prócz tego kuzynka wyrażała jego wypowiedzi znakami zrozumiałymi dla bliźniaczek, które nigdy nie uczyły się formalnego języka migowego. W roku 1985 obie przyjęły chrzest. Jednakże takie starania podejmowano sporadycznie.

Do zmiany sytuacji przyczyniło się kilka zdarzeń. Kiedy w połowie 1993 roku misjonarze Karen i Dean Jacek odbywali w bruklińskim Betel pewne szkolenie, bracia ze Służby Wspierania Tłumaczeń zapytali ich, jak na Filipinach pomaga się niesłyszącym. W tym samym czasie tutejsza młoda siostra zapisała się na kurs języka migowego, żeby móc rozmawiać z niesłyszącą koleżanką z rodziny Świadków. Z kolei w mieście Navotas, należącym do Metro Manili, Liza Presnillo i współpracujące z nią pionierki napotkały osoby głuche na swoim terenie, ale nie mogły się z nimi porozumieć. Zaczęły więc myśleć o nauce języka migowego, by móc docierać do takich osób z orędziem Królestwa.

Kiedy bracia z Biura Oddziału dowiedzieli się, że Ana Liza Acebedo, pionierka stała z Manili, pracuje w szkole dla niesłyszących i jako jedna z nielicznych osób wśród Świadków dobrze zna język migowy, zapytali ją, czy nie chciałaby uczyć tego języka grupy betelczyków.

Siostra Acebedo wyraziła zgodę. Często się zastanawiała, jak będzie dane świadectwo wszystkim niesłyszącym. Zorganizowano kurs, w którym wzięli udział betelczycy i miejscowi pionierzy stali. Siostry z miasta Navotas zdążyły się już zapisać na podobny kurs, więc dalej się na nim uczyły.

Od tego czasu wypadki potoczyły się bardzo szybko. Po sześciu miesiącach w trzech zborach w Metro Manili zebrania były już tłumaczone na język migowy. W roku 1994 zaczęto też tłumaczyć program zgromadzeń obwodowych i okręgowych. Najpierw postanowiono pomóc między innymi niesłyszącym dzieciom Świadków. Kilkoro z nich znalazło się wśród pierwszych niesłyszących, których ochrzczono. Z tych nowych postanowień z radością zaczął korzystać również Manuel Runio, który przez lata wiernie przychodził na zebrania, choć nikt mu nie tłumaczył ich programu.

Wkrótce potem o pomoc poprosiły zbory z innych rejonów kraju. Liza Presnillo oraz jej współpracowniczka zostały wysłane jako okresowe pionierki specjalne, by głosić niesłyszącym mieszkańcom miasta Olongapo. Pomogły wielu osobom. Do połowy roku 2002 grupy niesłyszących powstały w 20 miastach poza Manilą. Ogromnym krokiem naprzód było utworzenie w Metro Manili pierwszego w kraju zboru niesłyszących, co nastąpiło w kwietniu 1999 roku. Joel Acebes, jeden z betelczyków uczestniczących w pierwszym kursie języka migowego, usługujący obecnie we wspomnianym zborze jako starszy, mówi: „Jesteśmy szczęśliwi, że Jehowa posługuje się nami w tak ważnym dziele”. A zatem nawet niesłyszący „słyszą” wieść o Królestwie. Obserwowanie rozwoju dzieła na tym wcześniej nietkniętym terenie naprawdę sprawia radość.

Potrzeba dodatkowych obiektów

W latach dziewięćdziesiątych zaczęto jeszcze dokładniej opracowywać dotychczasowe tereny, a także docierać na nowe, toteż stale rosła liczba głosicieli oraz zainteresowanych nawiązujących kontakt ze zborami. Potrzeba było więcej czasopism. Na filipińskie języki zaczęto tłumaczyć więcej książek i broszur niż kiedykolwiek wcześniej. W rezultacie znacząco powiększył się personel Biura Oddziału, który zajmuje się drukowaniem, tłumaczeniem i korektą publikacji oraz w inny sposób usługuje braciom i zborom. Nowy budynek mieszkalny ukończono w roku 1991, ale wkrótce potem był już pełny. Przewidziano go na 250 osób. Tymczasem w roku 1999 rodzina Betel liczyła 350 członków.

Ponieważ na działce należącej do Biura Oddziału było jeszcze miejsce, Ciało Kierownicze wydało zgodę na budowę kolejnego budynku mieszkalnego, bardzo podobnego do poprzedniego. Prace rozpoczęły się w roku 1999, a zakończyły przed upływem 2001. Dzięki temu powierzchnia mieszkalna zwiększyła się niemal dwukrotnie. Przybyło biur, pilnie potrzebnych ze względu na rozwój dzieła w terenie. Oprócz tego w budynku mieści się większa pralnia, sala wykładowa dla studentów Kursu Usługiwania oraz nowa biblioteka. Na czas budowy do rodziny Betel dołączyli miejscowi fachowcy oraz słudzy międzynarodowi. Po ukończeniu tego obiektu ochotnicy ci zajęli się odnawianiem budynku wzniesionego w roku 1991. Realizacja takich przedsięwzięć budowlanych kosztuje sporo pracy, ale powstające obiekty służą jednemu celowi — wspieraniu rozgłaszania życiodajnych prawd biblijnych.

Kurs Usługiwania pomaga zaspokoić potrzeby

Gdy w roku 1987 w USA wprowadzono Kurs Usługiwania, wielu filipińskich braci się zastanawiało: „Czy kiedyś my też będziemy mogli skorzystać z takiego szkolenia?” Odpowiedź nadeszła w roku 1993. Ogłoszono wtedy, że w następnym roku na Filipinach rozpoczną się zajęcia tego kursu. Jego celem miało być dodatkowe przeszkolenie wykwalifikowanych braci, którzy już od jakiegoś czasu usługiwali jako starsi lub słudzy pomocniczy. Zgłosiło się setki chętnych.

Do roli wykładowców przygotowano dwóch nadzorców podróżujących oraz misjonarza. Pierwsza klasa rozpoczęła naukę w styczniu 1994 roku. Bracia, którzy skorzystali z tego szkolenia, są lepiej wykwalifikowani do usługiwania w zborach. Pewien zbór tak napisał o jednym z absolwentów: „W porównaniu z okresem sprzed kursu widać u niego duży postęp w sposobie przedstawiania punktów na zebraniach”.

Żeby skorzystać z tego duchowego szkolenia, wielu jego uczestników zdobyło się na wyrzeczenia finansowe. Ronald Moleño jest z wykształcenia inżynierem chemikiem. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy otrzymał zaproszenie na kurs, pewna firma zaproponowała mu dobrze płatną posadę wraz z mieszkaniem, ubezpieczeniem i innymi dodatkowymi korzyściami. Ronald rozważył obie możliwości i wybrał sprawy duchowe. Ukończył 18 klasę kursu i dalej usługiwał jako pionier. Ostatnio został zaproszony do służby misjonarskiej w Papui-Nowej Gwinei.

Wilson Tepait po ukończeniu pierwszej klasy kursu stanął przed pewną decyzją. Miał dobrą posadę jako nauczyciel, a zaproponowano mu podjęcie specjalnej służby pionierskiej tam, gdzie były większe potrzeby. Wspomina: „Lubiłem pracę nauczyciela, ale wiedziałem też, że sprawy Królestwa trzeba stawiać na pierwszym miejscu w życiu”. Został pionierem specjalnym i zaznał w tej służbie wielu błogosławieństw od Jehowy. Obecnie jest nadzorcą okręgu na południu Filipin.

Większość studentów pochodzi z Filipin. Ale Ciało Kierownicze postanowiło, by na kurs przyjeżdżali też bracia z innych krajów azjatyckich, takich jak Hongkong, Indonezja, Kambodża, Malezja, Nepal, Sri Lanka i Tajlandia. Niektórzy przybywają z państw, gdzie działalność Świadków Jehowy podlega ograniczeniom. Wspólna nauka jest dla uczestników kursu budującym przeżyciem. Wykładowca Anibal Zamora mówi: „Studenci pochodzący z krajów, w których obowiązują ograniczenia, opowiadają, jak muszą ufać Jehowie we wszystkich sytuacjach. To wzmacnia braci z Filipin”. Z kolei zagraniczni studenci dowiadują się, jak prości filipińscy bracia służą Jehowie mimo trudnych warunków.

Nidhu David ze Sri Lanki powiedział: „Wspomnienia te zawsze będę ogromnie cenił. Dwa miesiące szkolenia od Jehowy Boga to coś cudownego!”

Zajęcia odbywają się w Biurze Oddziału. Dzięki temu studenci nie tylko odnoszą pożytek z programu kursu, ale też poznają organizację pracy w oddziale. Stykając się z duchowo usposobionymi braćmi i siostrami z Betel, mogą naśladować ich wiarę. A bracia z krajów, w których obowiązują restrykcje lub jest niewielu głosicieli, mają okazję przyjrzeć się organizacji funkcjonującej na dużą skalę.

Do tej pory w 35 klasach wyszkolono 922 braci. Spośród filipińskich absolwentów 75 jest obecnie nadzorcami podróżującymi, a jeszcze więcej usługuje w charakterze zastępcy nadzorcy jednego ze 193 obwodów. Sześciu otrzymało przydział pracy w Betel, a dziesięciu zostało misjonarzami w Papui-Nowej Gwinei i Mikronezji. Kilkuset pełni stałą służbę pionierską w rodzinnych zborach lub tam, gdzie są większe potrzeby. W ciągu ośmiu lat od inauguracji kursu ochrzczono na Filipinach przeszło 65 000 osób. W zborach panuje duch pionierski i w większości można dostrzec wyraźny wzrost. Nie ulega wątpliwości, że absolwenci kursu, stosując w praktyce to, czego się nauczyli, również przyczyniają się do tego pięknego postępu.

Ciągły rozwój

Na wyspach filipińskich dzieją się wspaniałe rzeczy. Gorliwi bracia należący do prawie 3500 zborów pilnie głoszą dobrą nowinę o najlepszym z możliwych rządów — Królestwie Bożym.

Najświeższe doniesienia są bardzo krzepiące. Przez siedem ostatnich miesięcy roku służbowego 2002 osiągano nową najwyższą liczbę głosicieli. W sierpniu orędzie o Królestwie oznajmiały 142 124 osoby. Mieszkańcy licznych wysp są zaznajamiani z imieniem i zamierzeniem Jehowy. Działalność tutejszych sług Bożych przywodzi na myśl proroctwo zanotowane w Księdze Izajasza 24:15: ‛Na wyspach morskich będą wychwalać imię Jehowy’.

Wśród tych gorliwych głosicieli są tysiące pionierów stałych. W roku 1950 było ich zaledwie 307, a w kwietniu 2002 roku — 21 793. Jeśli dodamy do tego 386 pionierów specjalnych oraz 15 458 pomocniczych, to okaże się, iż w miesiącu tym służbę pionierską pełniło łącznie 37 637 osób, czyli 27 procent ogólnej liczby głosicieli. A wielu innych też wyraża chęć wstąpienia w szeregi sług pełnoczasowych. W roku służbowym 2002 stałą służbę pionierską podjęło 5638 osób.

Wszystko to przynosi piękne rezultaty. Na głoszone orędzie wciąż reaguje przychylnie tysiące ludzi. W marcu 2002 roku na Pamiątce było 430 010 obecnych. Każdego miesiąca prowadzi się blisko 100 000 studiów biblijnych. W roku służbowym 2002 ochrzczono 6892 nowych uczniów. W 1948 roku na jednego Świadka przypadało 5359 mieszkańców kraju, a dzisiaj 549. Dopóki Jehowa daje taką sposobność, można się spodziewać, że do Jego sług na tym archipelagu przyłączy się jeszcze tysiące osób.

Zdecydowani kroczyć naprzód

Kiedy w roku 1912 Filipiny odwiedził Charles T. Russell, zostało rozsianych nieco ziaren prawdy. Z czasem ziarna te wykiełkowały i wydały dobre owoce, niektórzy bowiem opowiadali się po stronie prawdy ‛w porze sprzyjającej i w porze uciążliwej’ (2 Tym. 4:2). Zwłaszcza od II wojny światowej wzrost był coraz szybszy i dziś Jehowa ma w tym kraju dziesiątki tysięcy chwalców. Z radością pełnią oni swą służbę i razem z sześciomilionową rzeszą tworzącą ogólnoświatowy zbór sług Jehowy przysparzają szacunku Jego imieniu.

Jak wykazano w tym sprawozdaniu, prowadzenie tu działalności nie zawsze bywa łatwe. Kraj jest piękny, ale dotarcie do mieszkańców mnóstwa wysp wystawia na próbę wytrwałość głosicieli Królestwa. Niektórzy odważnie pokonują wzburzone morze, by się dostać na oddalone wysepki. Inni w poszukiwaniu symbolicznych owiec wędrują przez góry porośnięte gęstymi lasami. I choć na Filipinach częściej niż gdzie indziej dochodzi do różnych klęsk — trzęsień ziemi, powodzi, tajfunów i wybuchów wulkanów — lojalni Świadkowie Jehowy nie ustają w dziele.

Przypominają Izraelitów, którzy w odrodzonym kraju przywracali czyste wielbienie Boga. Musieli stawić czoła licznym problemom, ale radość z Jehowy była ich twierdzą. Podobnie dzisiaj tutejsi Świadkowie Jehowy okazują wytrwałość i zaufanie do Boga. Są przekonani, że Jehowa jest z nimi, i wierzą w zapewnienie z Psalmu 121:7: „Jehowa będzie cię strzegł przed wszelkim nieszczęściem. Będzie strzegł twojej duszy”. Spodziewają się, iż przed końcem tego systemu z błogosławieństwem Jehowy pomogą jeszcze wielu osobom. A później chcą wziąć udział w pouczaniu milionów wskrzeszonych na ziemi — także na tych 7100 wyspach. Wówczas rajskie piękno tego kraju zajaśnieje pełnym blaskiem ku chwale Stwórcy.

Dopóki to nie nastąpi, filipińscy Świadkowie Jehowy są zdecydowani kroczyć naprzód z pełną ufnością, że Jehowa dalej będzie błogosławił ich wysiłkom. Starają się żyć zgodnie ze słowami proroka Bożego: „Niech przypisują chwałę Jehowie, a na wyspach niech oznajmiają jego sławę” (Izaj. 42:12).

[Napis na stronie 232]

„Musi być z panem Bóg, skoro pan jeszcze żyje”

[Ramka na stronie 153]

Pierwsze ziarna prawdy

W roku 1912 na Filipiny przyjechał Charles T. Russell wraz z towarzyszącymi mu osobami. Choć byli w tym kraju pierwszymi oficjalnymi przedstawicielami bruklińskiego Biura Głównego, ze sprawozdania wynika, że już wtedy dwoje Badaczy Pisma Świętego zapoznawało Filipińczyków z prawdą biblijną. Louise Bell z USA napisała:

„Ja i mój mąż przyjechaliśmy na Filipiny w roku 1908 i podjęliśmy pracę jako nauczyciele. W mieście Sibalom byliśmy jedynymi Amerykanami. Zamówiliśmy w Brooklynie setki kilogramów traktatów biblijnych. Z Nowego Jorku zostały przetransportowane do San Francisco, stamtąd przez Pacyfik do Manili, a następnie łodziami do Sibalom.

„Rozprowadzaliśmy te traktaty i rozmawialiśmy z miejscową ludnością w każdej wolnej chwili i przy każdej sposobności. Nie liczyliśmy godzin ani tego, co rozpowszechniliśmy. Choć ludzie wyznawali katolicyzm, wielu chętnie nas słuchało. Mieliśmy wykształcenie medyczne, a pracowaliśmy jako nauczyciele, ale przede wszystkim udzielaliśmy się jako posłańcy dobrej nowiny.

„Podróżowaliśmy pieszo lub konno po wyboistych drogach. Niekiedy spaliśmy na matach z bambusa i jedliśmy ryby i ryż ze wspólnej miski.

„Kiedy w roku 1912 pastor Russell przyjechał do Manili, wysłaliśmy mu telegram”.

Siostra Bell była obecna na wykładzie „Gdzie są umarli?”, wygłoszonym przez brata Russella w Grand Opera House w Manili.

[Ramka na stronie 156]

Filipiny — wiadomości ogólne

Warunki naturalne: Jakieś 7100 wysp zajmuje w sumie około 300 000 kilometrów kwadratowych powierzchni. Wyspy te są rozrzucone na przestrzeni 1850 kilometrów z północy na południe i 1100 kilometrów ze wschodu na zachód. Znacznie różnią się od siebie wielkością — największa jest trochę większa od Portugalii, a najmniejsza tak mała, że podczas przypływu znika.

Ludność: Filipiny zamieszkuje głównie ludność malajska, choć spotyka się też Chińczyków, Hiszpanów i Amerykanów.

Języki: Spośród dziesiątków filipińskich języków do najczęściej używanych należą: bikol, cebuański, hiligajno, ilokański, pangasinan, samar-leyte i tagalski. Językami urzędowymi są filipino i angielski. Filipino wywodzi się z tagalskiego.

Gospodarka: Mieszkańcy miast zarabiają na utrzymanie w najróżniejszy sposób, a na wsi większość trudni się rolnictwem i rybołówstwem. Powszechnie uprawiane rośliny to ryż, trzcina cukrowa, banany, palmy kokosowe i ananasy.

Wyżywienie: Zazwyczaj do każdego posiłku podawany jest ryż. Jada się dużo ryb i owoców morza, a także warzyw i owoców rosnących w tropikach.

Klimat: Na Filipinach panuje klimat równikowy, a temperatury na wszystkich wyspach są podobne. W całym kraju padają obfite deszcze.

[Ramka i ilustracja na stronach 161, 162]

Wywiad z Hilarionem Amoresem

Urodzony: 1920 rok

Chrzest: 1943 rok

Z życiorysu: Poznał prawdę w okresie okupacji japońskiej podczas II wojny światowej. W kraju było wtedy niewielu Świadków.

Zostałem ochrzczony w czasie wojny, gdy jeszcze można było głosić od domu do domu. Musieliśmy jednak zachowywać ostrożność, bo ludzie patrzyli na naszą działalność podejrzliwie. W końcu byliśmy zmuszeni uciec na wieś, ale w roku 1945 wróciliśmy do Manili.

W tamtym okresie miałem przywilej tłumaczyć Strażnicę na język tagalski. Trzeba było pracować aż do drugiej nad ranem. Przetłumaczony materiał powielano i rozsyłano do grup Świadków. Wymagało to ofiarności, ale odczuwaliśmy ogromną satysfakcję, że bracia mogą zaspokajać swe potrzeby duchowe.

Odkąd jestem w prawdzie, przekonuję się o wspaniałomyślności Jehowy. On rzeczywiście dba o swych sług, zarówno pod względem duchowym, jak i materialnym. Pamiętam, jak po wojnie dotarły na Filipiny artykuły pierwszej potrzeby. Iluż braci otrzymało spodnie, buty i inne ubrania! Wielu obdarowanych pionierów było tak wdzięcznych, że jeszcze pomnożyło swe wysiłki w służbie pełnoczasowej. Jehowa naprawdę troszczy się o swój lud, zapewniając mu wszystko, co niezbędne.

[Ramka i ilustracja na stronach 173, 174]

Umiłowany misjonarz

Neal Callaway

Urodzony: 1926 rok

Chrzest: 1941 rok

Z życiorysu: Wychowany w rodzinie Świadków Jehowy, po ukończeniu szkoły średniej rozpoczął pełnoczasową służbę kaznodziejską. Został zaproszony do 12 klasy Szkoły Gilead; otrzymał przydział na Filipiny, gdzie usługiwał jako nadzorca podróżujący.

Neal Callaway był gorliwym misjonarzem, kochanym przez braci. Poważnie traktował zadania teokratyczne, a jednocześnie odznaczał się radosnym usposobieniem. Usługiwał we wszystkich rejonach kraju. Oto jego wspomnienia ze służby w charakterze nadzorcy podróżującego:

„Czasami wędrowaliśmy na teren dwie godziny przez wzgórza, śpiewając po drodze pieśni Królestwa. Kiedy tak szliśmy gęsiego grupą liczącą 15—20 osób i śpiewaliśmy, w głębi serca bardzo się cieszyłem, że zgodziłem się przyjechać do tego kraju.

„Zanoszenie Słowa Bożego do mieszkańców skromnych chatek na terenach wiejskich, obserwowanie, jak ci pokorni ludzie, siedząc na podłodze, wsłuchują się w każde wypowiadane słowo, a podczas mojej następnej wizyty w zborze są już w Sali Królestwa — wszystko to wzbudzało we mnie pragnienie, by jeszcze pilniej głosić wieść o Królestwie Bożym”.

Brat Neal poślubił Nenitę, siostrę z wyspy Mindoro. Razem wiernie pełnili służbę aż do jego śmierci w 1985 roku. Filipińscy bracia wciąż serdecznie go wspominają. Jeden z nich powiedział: „Neal Callaway był miłym człowiekiem, żyjącym w przyjaznych stosunkach z drugimi. Umiał się znaleźć w każdej sytuacji”. *

[Przypis]

^ ak. 342 Życiorys brata Callawaya ukazał się w angielskim wydaniu „Strażnicy” z 1 sierpnia 1971 roku.

[Ramka i ilustracja na stronie 177]

Wywiad z Ineldą Salvador

Urodzona: 1931 rok

Chrzest: 1949 rok

Z życiorysu: W marcu 1967 roku wysłana do Tajlandii jako misjonarka.

Kiedy usłyszałam, że będę misjonarką w Tajlandii, miałam mieszane uczucia. Byłam szczęśliwa, ale też nieco przestraszona, a do głowy cisnęło mi się mnóstwo pytań.

Przyjechałam tutaj 30 marca 1967 roku. Język wydał mi się bardzo dziwny. Wyróżnia się w nim kilka tonów: niski, średni, opadający, rosnący i wysoki. Nauka nie szła mi za dobrze, ale mogłam liczyć na serdeczną pomoc miejscowych i zagranicznych braci.

Od roku 1967 do 1987 działałam w Sukhumwit. Następnie poproszono mnie o przeniesienie się do innego zboru. Było mi ciężko, bo musiałam zostawić braci i siostry, z którymi współpracowałam przez 20 lat. Właśnie tak się czułam po przeprowadzce do Thon Buri. Ale w gruncie rzeczy wszystko zależy od nastawienia. W 1999 roku, po 12-letnim pobycie w Thon Buri, ponownie otrzymałam przydział do Sukhumwit. Inni misjonarze mówili, że to tak, jakbym wracała do domu. Jeśli jednak chodzi o mnie, to w każdym zborze, do którego zostanę skierowana, mogę się czuć jak w domu.

[Ramka i ilustracja na stronie 178]

Wspomnienia z nauki języka

Elizabeth i Benito Gundayao

Z życiorysu: Na Filipinach Benito z Elizabeth usługiwali w obwodzie, odwiedzając zbory. W 1980 roku zostali wysłani jako misjonarze do Hongkongu. Pomogli tam poznać prawdę 53 osobom.

Dla tych z nas, którzy wcześniej nie zetknęli się z językiem chińskim, nauka dialektu kantońskiego była wielkim wyzwaniem. Konieczny był wzmożony wysiłek, wytrwałość oraz pokora.

Pewnego razu próbowałem powiedzieć: „Idę na targ”. Okazało się, że po kantońsku znaczyło to: „Idę na kurze odchody”. W służbie żona z ożywieniem powiedziała: „A! Znam ją” — mając na myśli pewną siostrę, o której wspomniała domowniczka. Tymczasem tak naprawdę jej słowa znaczyły: „A! Jadam ją”. Kobieta musiała być zszokowana! Przeżycia ze służby na terenie chińskojęzycznym zapadły nam głęboko w pamięć.

[Ramka i ilustracja na stronach 181, 182]

Wywiad z Lydią Pamploną

Urodzona: 1944 rok

Chrzest: 1954 rok

Z życiorysu: Gdy zdobyła doświadczenie w specjalnej służbie pionierskiej na Filipinach, w 1980 roku została zaproszona do Papui-Nowej Gwinei. Pomogła poznać prawdę co najmniej 84 osobom.

Kiedy zaproponowano mi wyjazd, byłam podekscytowana, ponieważ od dawna pragnęłam służyć tam, gdzie są większe potrzeby. Z drugiej strony martwiłam się, bo po raz pierwszy miałam opuścić rodzinę. Niewiele wiedziałam o Papui-Nowej Gwinei, a to, co znałam z opowiadań, budziło we mnie obawy. Mama mnie zachęcała: „Jehowa Bóg zatroszczy się o nas wszędzie, gdzie będziemy spełniać Jego wolę”. Napisałam, że przyjmuję ten przydział.

Gdy przyjechałam, bracia okazali mi wielką życzliwość, a ludzie byli przyjaźni. Co miesiąc rozpowszechniałam mnóstwo książek i czasopism — o wiele więcej niż kiedykolwiek na Filipinach. Za to język i zwyczaje były zupełnie nowe. Myślałam sobie: „Cóż, popracuję tu kilka lat, a potem wrócę do domu i znowu będę pionierką razem z mamą”.

Ale kiedy nauczyłam się dwóch z głównych języków i przejęłam niektóre tutejsze zwyczaje, zaczęłam lepiej rozumieć tych ludzi. Jestem tu już przeszło 20 lat i miałam w tym czasie przywilej zapoznawać z prawdą wiele osób; część z nich nauczyłam czytać i pisać, by mogły same studiować i całym sercem pokochać prawdę. Wszystkie te i inne błogosławieństwa sprawiły, że czuję się w Papui-Nowej Gwinei jak w domu. Jeśli będzie to wolą Jehowy, z radością chcę Mu tu służyć, dopóki On sam nie uzna, że dzieło jest skończone, albo do końca mych dni.

[Ramka i ilustracja na stronach 191, 192]

Wywiad z Filemonem Damaso

Urodzony: 1932 rok

Chrzest: 1951 rok

Z życiorysu: W 1953 roku rozpoczął służbę pełnoczasową. Później się ożenił i został nadzorcą obwodu. Po odchowaniu dzieci razem z żoną podjął specjalną służbę pionierską. Do dziś usługiwał już w różnych częściach wysp Visayan i na Mindanao.

W latach sześćdziesiątych XX wieku służbę pełnoczasową utrudniały nam ciężkie warunki życiowe. Brakowało żywności, gdyż gromady szczurów niszczyły uprawy kukurydzy i ryżu. Musieliśmy zaprzestać głoszenia w miastach, bo ubrania i buty mieliśmy już zupełnie znoszone.

Ruszaliśmy więc na tereny wiejskie, w góry lub do dzielnic peryferyjnych — zwykle boso. Pewnego razu z braku przyzwoitego ubrania omal nie zrezygnowałem z wystąpienia na zgromadzeniu obwodowym. Na szczęście nadzorca okręgu, brat Bernardino, pożyczył mi swoją koszulę i wygłosiłem przemówienie. Oczywiście wielu ludzi było w znacznie gorszej sytuacji materialnej niż my. Ponieważ się nie poddawaliśmy, Jehowa nam błogosławił.

W roku 1982 została wystawiona na próbę nasza neutralność. Na Mindanao szerzył się bunt przeciwko władzy. Ponieważ prowadziłem studia biblijne z przedstawicielami rebeliantów, żołnierze lojalni wobec rządu nazwali mnie „wykładowcą” lewicowców. Jednakże pewien urzędnik państwowy wyjaśnił, że to, czego nauczamy, pochodzi tylko z Biblii i nie ma związku z polityką.

Rebelianci też na mnie źle patrzyli, bo gdy wyruszałem do służby, najpierw dawałem świadectwo przewodniczącemu rady dzielnicy i dowódcy jednostki wojskowej. Ale nie zrobili nam krzywdy — dzięki wstawiennictwu jednego z nich, z którym studiowałem.

Od dziesiątków lat Jehowa pomaga nam znosić próby i trudności. Jemu niech będą dzięki za Jego miłosierdzie i ochronę! (Prz. 18:10; 29:25).

[Ramka i ilustracja na stronach 217, 218]

Wywiad z Pacifikiem Pantasem

Urodzony: 1926 rok

Chrzest: 1946 rok

Z życiorysu: W roku 1951 ukończył 16 klasę Szkoły Gilead. Obecnie usługuje jako starszy w Quezon.

Podczas II wojny światowej mieszkaliśmy w prowincji Laguna po sąsiedzku ze Świadkami Jehowy. Zachęcili mnie do korzystania z ich biblioteczki. Mieli ciekawe książki: Stworzenie, Usprawiedliwienie, Pojednanie, Religia, Nieprzyjaciele, Dzieci i wiele innych. Kiedy Japończycy spalili nasze miasto, straciliśmy kontakt ze Świadkami, ale przeszło rok później odnalazłem ich w Manili. Zacząłem chodzić na zebrania, a po chrzcie przyłączyłem się do grupy pionierów. Naszym terenem była cała prowincja Tayabas, którą potem nazwano Quezon. Głosiliśmy od miasta do miasta; sypialiśmy w pustych autobusach, domach osób zainteresowanych i tym podobnych miejscach.

Gdy przebywaliśmy w miejscowości Mauban, wkroczył tam oddział partyzantów. Spaliśmy na piętrze w ratuszu. Obudziła nas wrzawa. Wyglądało na to, że znajdujący się na dole policjanci zostali osaczeni. Słyszeliśmy, jak rzucali na podłogę pistolety.

Napastnicy wbiegli na górę. Jeden z nich zaświecił nam w oczy latarką i zapytał: „Kim jesteście?” Udawaliśmy kompletnie zaspanych. Ponowił pytanie i dodał: „Nie jesteście agentami filipińskiej policji?”

„Nie, proszę pana” — odpowiedzieliśmy.

Wtedy zapytał: „To dlaczego nosicie ubrania khaki?”

Wyjaśniliśmy, że ktoś nam je podarował, a buty otrzymaliśmy od naszych braci z Ameryki.

Dowódca powiedział: „Dobra, biorę te buty”. Kiedy je zdjąłem, zażyczył sobie moich spodni. Po chwili wszyscy zostaliśmy w samych slipach. Na szczęście mieliśmy jakieś ubrania na zmianę. Prawdę mówiąc, cieszyliśmy się, że pozabierali nam te rzeczy. W przeciwnym razie całe miasto by myślało, że byliśmy ich szpiegami!

Kupiliśmy sobie drewniane buty, wróciliśmy do Manili, po czym wyruszyliśmy głosić na wyspach Visayan.

Brat Pantas był kaznodzieją pełnoczasowym i sługą dla braci (dzisiejszy nadzorca obwodu), a następnie został zaproszony do Szkoły Gilead. Po powrocie na Filipiny usługiwał jako nadzorca okręgu oraz pracował w Biurze Oddziału — dopóki nie powiększyła mu się rodzina.

[Diagram i ilustracje na stronach 168, 169]

FILIPINY — WAŻNIEJSZE WYDARZENIA

1908: Dwoje Badaczy Pisma Świętego z USA zaczyna głosić w mieście Sibalom.

1910

1912: Charles T. Russell wygłasza przemówienie w Grand Opera House w Manili.

1934: Zaczyna funkcjonować Biuro Oddziału. W języku tagalskim zostaje wydana broszura Ucieczka do Królestwa.

1940

1947: Przyjeżdżają pierwsi absolwenci Gilead.

1961: Wdrożenie Kursu Służby Królestwa.

1964: Filipińscy pionierzy zostają po raz pierwszy zaproszeni do podjęcia służby misjonarskiej w sąsiednich krajach.

1970

1978: Wdrożenie Kursu Służby Pionierskiej.

1991: Oddanie do użytku nowych obiektów Biura Oddziału. Wybucha wulkan Pinatubo.

1993: Wydanie w języku tagalskim Chrześcijańskich Pism Greckich w Przekładzie Nowego Świata.

2000

2000: Opublikowanie po tagalsku całej Biblii w Przekładzie Nowego Świata.

2002: Na Filipinach działa 142 124 głosicieli.

[Wykres]

[Patrz publikacja]

Liczba głosicieli

Liczba pionierów

150 000

100 000

50 000

1940 1970 2000

[Wykres na stronie 199]

[Patrz publikacja]

Liczba obecnych na zgromadzeniach (lata 1948-1999)

350 000

300 000

250 000

200 000

150 000

100 000

50 000

0

1948 1954 1960 1966 1972 1978 1984 1990 1996 1999

[Mapy na stronie 157]

[Patrz publikacja]

FILIPINY

LUZON

Vigan

Baguio

Lingayen

Cabanatuan

Pinatubo

Olongapo

Quezon

MANILA

MINDORO

WYSPY VISAYAN

Masbate

CEBU

MINDANAO

Surigao

Davao

PALAWAN

El Nido

[Całostronicowa ilustracja na stronie 150]

[Ilustracja na stronie 154]

Charles T. Russell i William Hall podczas wizyty na Filipinach w roku 1912

[Ilustracja na stronie 159]

Joseph dos Santos z żoną, Rosario, w 1948 roku. Podczas II wojny światowej przez trzy lata był więziony w nieludzkich warunkach, ale pozostał gorliwym głosicielem Królestwa

[Ilustracja na stronie 163]

Pierwsi bracia z Filipin zaproszeni do Szkoły Gilead: Adolfo Dionisio, Salvador Liwag i Macario Baswel

[Ilustracja na stronie 164]

Głosiciele przeprawiają się przez góry

[Ilustracja na stronie 183]

Z Kursu Służby Pionierskiej skorzystało już tysiące pionierów

[Ilustracja na stronie 186]

W roku 1980 wdrożono komputerowy fotoskład

[Ilustracja na stronie 189]

Dobra nowina jest udostępniana w wielu filipińskich językach

[Ilustracja na stronie 199]

Zgromadzenie międzynarodowe pod hasłem „Pouczani przez Boga” (rok 1993)

[Ilustracja na stronie 199]

Chrzest na zgromadzeniu okręgowym „Rozradowani chwalcy Boga” (rok 1995)

[Ilustracja na stronie 200]

Filipińscy misjonarze na zgromadzeniu w ojczystym kraju

[Ilustracja na stronie 202]

Na zgromadzeniach w roku 1993 ogłoszono wydanie po tagalsku „Chrześcijańskich Pism Greckich w Przekładzie Nowego Świata”

[Ilustracja na stronie 204]

Tłumaczenie Biblii z pomocą komputera

[Ilustracja na stronie 205]

Szczęśliwy pionier z egzemplarzem całej Biblii w „Przekładzie Nowego Świata” we własnym języku

[Ilustracja na stronie 207]

Komitet Oddziału, od lewej: (siedzą) Denton Hopkinson, Felix Salango; (stoją) Felix Fajardo, David Ledbetter i Raymond Leach

[Ilustracja na stronie 211]

Na Filipinach poznało prawdę wielu uchodźców wietnamskich

[Ilustracja na stronie 215]

Natividad i Leodegario Barlaanowie spędzili w służbie pełnoczasowej przeszło 60 lat

[Ilustracje na stronach 222, 223]

Sale Królestwa powstałe w ostatnich latach

[Ilustracje na stronie 224]

Sala Zgromadzeń w Metro Manili (powyżej) oraz Sale Zgromadzeń w innych miejscach

[Ilustracja na stronie 228]

Po lewej: John Barr przemawia w 1991 roku podczas oddania do użytku Biura Oddziału

[Ilustracja na stronie 228]

Poniżej: obiekty oddziału w 1991 roku

[Ilustracja na stronie 235]

Prasa obszernie informowała o zwycięstwie Świadków Jehowy

[Ilustracje na stronie 236]

Trzęsienia ziemi, wulkany i powodzie nastręczają wielu problemów, ale gorliwi Świadkowie nie ustają w dziele

[Ilustracja na stronie 246]

Gorliwi pionierzy uczą się języka migowego, by pomagać niesłyszącym w korzystaniu z pouczeń duchowych

[Ilustracja na stronie 246]

Uczestnicy i wykładowcy pierwszej klasy Kursu Służby Pionierskiej w języku migowym (początek 2002 roku)

[Ilustracja na stronie 251]

Absolwenci 27 klasy Kursu Usługiwania na Filipinach