Przejdź do zawartości

Przejdź do spisu treści

Gujana

Gujana

Gujana

„Gujana” znaczy „kraina wód”. Państwo to leży w Ameryce Południowej i zajmuje powierzchnię 215 000 kilometrów kwadratowych. Jego południowe krańce znajdują się zaledwie 130 kilometrów powyżej równika. Wspomniana nazwa rzeczywiście jest niezwykle trafna, gdyż przez wilgotne lasy równikowe pokrywające większość obszaru Gujany toczy swe fale ponad 40 rzek z niezliczonymi dopływami. Niektóre z tych szlaków wodnych stanowią naturalne granice z sąsiednimi państwami: Brazylią, Surinamem i Wenezuelą. Poza tym rzeki mają ogromne znaczenie dla życia w głębi lądu — dla rozsianych nad ich brzegami miast, wiosek i pól uprawnych. Nie ulega wątpliwości, że odgrywają ważną rolę w gospodarce. Ale oprócz tego ściśle wiążą się z historią Gujany, w tym również z historią ludu Jehowy.

Patrząc od strony zachodniej ku wschodniej, cztery główne arterie wodne kraju to: Essequibo, Demerara, Berbice i Courantyne. Najdłuższa z nich, Essequibo, ma jakieś 1000 kilometrów długości i 30 kilometrów szerokości przy ujściu. Znajduje się na niej 365 wysp. Za panowania Holendrów jedna z takich wysp, Fort Island, była siedzibą rządu. Wspomniane rzeki biorą początek w górach na południu kraju i płyną w kierunku północnym. Potem wiją się przez wąski pas nadbrzeżnych równin, żeby ostatecznie zniknąć w Oceanie Atlantyckim. W ich górnym biegu występuje wiele wodospadów, a kilka należy do najpiękniejszych na świecie. Zalicza się do nich wodospad Kaieteur, tworzący się w miejscu, gdzie do Essequibo wpada szeroka na 120 metrów rzeka Potaro. Woda spada tam z progu o wysokości 225 metrów!

Gujana to istny raj dla miłośników przyrody. W jej wodach można spotkać wydrę, kajmana czarnego oraz piraruku, czyli arapaimę — jedną z największych znanych ryb słodkowodnych. Ten mięsożerny olbrzym, oddychający tlenem z powietrza, może osiągnąć długość 3 metrów i wagę 220 kilogramów. W cienistych lasach bezszelestnie skradają się jaguary, a w koronach drzew pokrzykują wyjce. Małpy te dzielą swe mieszkanie z ptakami, których żyje tu przeszło 700 gatunków, wśród nich harpie oraz bajecznie kolorowe papugi i tukany.

Liczba ludności Gujany wynosi około 770 000. Mieszkają tu Hindusi (których przodkowie przybyli z Indii jako robotnicy kontraktowi), czarni potomkowie afrykańskich niewolników, Indianie (plemiona Arawaków, Karaibów, Wapiszana i Warao) oraz ludność mieszana. Chociaż w całym kraju mówi się po kreolsku, językiem urzędowym jest angielski. Gujana to jedyne państwo anglojęzyczne w Ameryce Południowej.

Do Gujany docierają wody prawdy

Około roku 1900 do Gujany zaczął płynąć strumień życiodajnej „wody”, która gasi pragnienie duchowe (Jana 4:14). Wtedy to właśnie Peter Johassen, drwal pracujący nad rzeką Courantyne, otrzymał od kogoś czasopismo Strażnica Syjońska i Zwiastun Obecności Chrystusa. O tym, co przeczytał, opowiedział niejakiemu panu Elginowi, a ten napisał do Towarzystwa Strażnica z prośbą o kolejne publikacje biblijne, między innymi o książkę Boski plan wieków. Chociaż sam Elgin nie trzymał się poznanych prawd, zaciekawił nimi drugich. W rezultacie w mieście New Amsterdam, leżącym u ujścia rzeki Berbice, utworzyła się mała grupka zainteresowanych.

Tymczasem w Georgetown, stolicy Gujany, literatura Badaczy Pisma Świętego (jak nazywano wtedy Świadków Jehowy) trafiła w ręce Edwarda Phillipsa. Zdobytą wiedzą Edward chętnie dzielił się z krewnymi i przyjaciółmi, regularnie zapraszając ich do siebie na dyskusje biblijne. W roku 1908 poprosił listownie, by do Gujany (wówczas Gujany Brytyjskiej) * przybył przedstawiciel Towarzystwa Strażnica. Cztery lata później pojawił się Evander Joel Coward. Jego wykładów biblijnych wysłuchały setki osób zgromadzonych w aulach ratuszowych w Georgetown oraz New Amsterdam.

Syn Edwarda Phillipsa, Frederick, tak wspomina tę wizytę: „Brat Coward szybko stał się znany w Georgetown. Dzięki jego działalności do naszej grupy Badaczy Pisma Świętego przyłączali się nowi. W tamtych czasach omawialiśmy takie książki, jak Boski plan wieków czy Nowe stworzenie. Wkrótce nie mogliśmy już się pomieścić w naszym domu, więc w roku 1913 wynajęliśmy pokój na piętrze w Somerset House w Georgetown. Zebrania w tym budynku odbywały się do roku 1958”. W roku 1914 Edward Phillips ponownie udostępnił swoje mieszkanie — tym razem na pierwsze gujańskie Biuro Oddziału. On sam został jego nadzorcą i obowiązki w tym charakterze wypełniał aż do śmierci w roku 1924.

Dzieło głoszenia w Gujanie nabrało rozmachu w roku 1916, gdy zaczęto urządzać pokazy zestawu filmów i przezroczy zatytułowanego „Fotodrama stworzenia”. „Cieszyliśmy się wtedy pokojem i duchową pomyślnością” — pisze Frederick. „W lokalnej prasie ukazywały się nawet kazania Charlesa T. Russella, który przewodził działalności Badaczy Pisma Świętego”.

Niestety, w roku 1917 nastroje w Gujanie zupełnie się zmieniły. Krajem owładnęła histeria wojenna, a znany duchowny publicznie zachęcał do zanoszenia modlitw na intencję Brytyjczyków i ich sprzymierzeńców. W liście do prasy Evander J. Coward przedstawił sytuację światową w świetle proroctw biblijnych. Poza tym w auli ratuszowej w Georgetown wygłosił dobitne przemówienie pod tytułem „Upadek murów Babilonu”.

„Duchowni byli po prostu rozwścieczeni” — informowała Strażnica z 1 października 1983 roku (wydanie angielskie). „Nakłonili władze, by wydaliły brata Cowarda i obłożyły zakazem szereg naszych publikacji. Zakaz ten trwał do roku 1922”. Niemniej wielu ludzi szanowało Cowarda za odwagę. Dlatego gdy opuszczał kraj, stali na nabrzeżu i wołali: „Tylko on głosił prawdę!” Pracownicy portowi zagrozili nawet, że na znak protestu zorganizują strajk. Oczywiście bracia odwiedli ich od tego zamiaru.

Jednakże po I wojnie światowej na Badaczy Pisma Świętego spadły bardziej wyrafinowane próby, wskutek czego dzieło głoszenia o Królestwie zostało na jakiś czas przyhamowane. Otóż pewien odstępca, który wcześniej usługiwał w Biurze Głównym w Brooklynie, kilkakrotnie przyjeżdżał do Gujany i usiłował nakłonić tutejszych braci, by zerwali kontakty z naszą społecznością.

We wspomnianej już Strażnicy czytamy: „Przez pewien okres w kraju istniały trzy grupy Badaczy Pisma Świętego. W jednej skupiały się osoby lojalne wobec organizacji Bożej, w drugiej opozycjoniści, a trzecią stanowili niezdecydowani. Ale tylko ta pierwsza grupa cieszyła się błogosławieństwem Jehowy i stopniowo się rozrastała”. Należał do niej między innymi Malcolm Hall, ochrzczony w roku 1915, oraz Felix Powlett, ochrzczony rok później. Obaj żyli ponad 90 lat i do końca gorliwie służyli Jehowie.

Aby umocnić wiernych braci w Gujanie, w roku 1922 Biuro Główne przysłało tu na trzy miesiące George’a Younga. „Był po prostu niezmordowany” — powiedział o nim Felix Powlett. Brat Young posiadał gruntowną wiedzę biblijną, przemawiał donośnym głosem, żywo gestykulował i umiejętnie korzystał z pomocy wizualnych. Dzięki temu skutecznie zachęcił wiele osób do bliższego zbadania Słowa Bożego. Powołując się na jego relację, Strażnica z 1 stycznia 1923 roku (wydanie angielskie) donosiła: „W tym rejonie świata zainteresowanie prawdą znacznie wzrosło, zwiększyła się liczba obecnych na wykładach publicznych, tak że sale wręcz pękają w szwach, a bracia działają z jeszcze większym oddaniem i zapałem”. Na przykład na zebrania do Somerset House przychodziło średnio 100 osób, choć w tym czasie było tam tylko 25 głosicieli.

W roku 1923 bracia podejmowali również starania, by dotrzeć do mieszkańców terenów położonych w głębi lądu. Zazwyczaj brali ze sobą tylko hamaki i literaturę biblijną, licząc na to, że jacyś gościnni ludzie poczęstują ich czymś do jedzenia. Jeśli ktoś zaproponował im nocleg, chętnie z tego korzystali. W przeciwnym razie spędzali noc na hamakach między drzewami, często pośród chmar moskitów. Rano rozważali werset biblijny z książki Niebiańska manna, wydanej przez organizację Jehowy, po czym wyruszali do następnej miejscowości — pieszo albo zabierali się jakąś łodzią.

Dawanie świadectwa na terenach oddalonych trwało do II wojny światowej. Potem władze zaczęły racjonować paliwo, co ograniczyło możliwości podróżowania. Wcześniej, w roku 1931, Badacze Pisma Świętego przyjęli nazwę Świadkowie Jehowy. Małe grupki braci rozsiane wzdłuż wybrzeża Gujany zareagowały na to z wielkim entuzjazmem, wzmagając swe wysiłki w służbie kaznodziejskiej. Pod koniec lat trzydziestych głosiciele zaczęli używać gramofonów, na których odtwarzali wykłady biblijne. Frederick Phillips, ówczesny nadzorca oddziału, pisze: „W tamtych latach ludzie na wsi nie mieli odbiorników radiowych. Tymczasem pierwszym sygnałem naszej obecności była muzyka. Rozlegała się z głośników i dźwięczała w nieruchomym, tropikalnym powietrzu. Po muzyce puszczaliśmy wykłady. Schodzili się prawie wszyscy i obstępowali nas dookoła, niektórzy jeszcze w piżamach”.

Do rozprzestrzeniania się dobrej nowiny przyczyniały się także stacje radiowe. W jednej z nich orędzie Królestwa można było usłyszeć w każdą środę i niedzielę. Rzecz jasna nasza działalność nie uszła uwagi Szatana, który wykorzystał silne nastroje nacjonalistyczne towarzyszące II wojnie światowej, by przeszkodzić nam w rozwoju dzieła.

Druga wojna światowa i późniejsza działalność

W roku 1941, podczas II wojny światowej, w Gujanie działało 52 głosicieli Królestwa. Właśnie w tym roku obłożono zakazem czasopisma Strażnica oraz Pociecha (obecnie Przebudźcie się!), a trzy lata później — wszystkie publikacje wydawane przez lud Jehowy. Jak podawała Strażnica z 1 lipca 1946 roku (wydanie angielskie), „Świadkom Jehowy nie wolno było mieć nawet takich Biblii, które zostały opublikowane przez inne wydawnictwa i nie zawierały żadnych komentarzy Towarzystwa Strażnica”.

W kwietniu 1946 roku do Gujany przyjechał Nathan Knorr z Biura Głównego. Towarzyszył mu William Tracy, świeżo upieczony absolwent Szkoły Gilead. Mieli pokrzepić braci i zaapelować do władz o zniesienie zakazu. Na zgromadzeniu w Georgetown brat Knorr przypomniał 180 obecnym Świadkom oraz zainteresowanym, że pierwsi naśladowcy Jezusa musieli obchodzić się w służbie bez Biblii i książek. A przecież Jehowa pobłogosławił ich znacznym wzrostem. Dlaczego? Ponieważ nie ustawali w głoszeniu dobrej nowiny. Czyż więc Bóg nie miałby uczynić tego samego dla swych nowożytnych sług, jeśli tylko będą wytrwale głosić? Oczywiście, że tak!

Jednocześnie bracia zabiegali o uchylenie zakazu, korzystając z różnych środków prawnych. Na przykład niespełna rok po wojnie zebrali 31 370 podpisów pod petycją, w której protestowali przeciwko zakazowi. Następnie przedłożyli ją władzom. Aby Gujańczy mogli uzyskać dokładne informacje o zaistniałej sytuacji, Świadkowie Jehowy opublikowali specjalną broszurę. W nagłówku można było przeczytać: „BIBLIA ZAKAZANA W GUJANIE BRYTYJSKIEJ — 31 000 LUDZI PODPISAŁO PETYCJĘ DO GUBERNATORA z prośbą o przywrócenie wolności wyznania wszystkim obywatelom kolonii, niezależnie od ich przekonań religijnych”.

Ponadto brat Knorr spotkał się w sprawie zakazu z Williamem L. Heape’em, urzędnikiem brytyjskim odpowiedzialnym za sprawy dotyczące kolonii. Na zakończenie półgodzinnej rozmowy wręczył mu książkę „Prawda was wyswobodzi” i poprosił, by uważnie ją przeczytał. Pan Heape obiecał, że to zrobi. Co więcej, powiadomił brata Knorra, iż kwestia zakazu naszej literatury jest właśnie przedmiotem dyskusji dziewięciu członków specjalnej komisji. Rzeczywiście musiało tak być, bo w czerwcu 1946 roku gubernator cofnął zakaz.

Wkrótce braciom zwrócono 130 zakurzonych kartonów, a w nich 11 798 książek i broszur. Głosiciele, których było teraz 70, ogromnie się cieszyli, że znowu mogą proponować ludziom publikacje. Cały zapas rozpowszechnili w ciągu zaledwie dziesięciu tygodni. W sierpniu zaczęli też głosić na ulicach, co przyniosło świetne rezultaty. „Czasopisma szły prawie tak szybko jak lokalne gazety” — czytamy w sprawozdaniu z Biura Oddziału.

Jednakże nawet podczas zakazu gujańscy Świadkowie otrzymywali cenny pokarm duchowy — po części dzięki bratu, który pracował w Głównym Urzędzie Pocztowym w Georgetown. Brat ten opowiada: „Czułem się zobowiązany dopilnować, żeby Strażnica docierała do Biura Oddziału. Jeśli chodzi o artykuły do studium, to siostry odbijały je na powielaczu albo przepisywały na maszynie. Potem dostarczaliśmy je rodzinom w zborze, by mogły z nich korzystać na zebraniach”.

Misjonarze przyśpieszają rozwój dzieła

Jeżeli kierowca chce, żeby jego samochód jechał szybciej, musi zmienić biegi. Takiej „zmiany biegów” w służbie kaznodziejskiej w Gujanie dokonali misjonarze po Szkole Gilead, którzy przybyli tu w połowie lat czterdziestych. Do grupy tej należał absolwent trzeciej klasy William Tracy, a także absolwenci klasy piątej — Daisy i John Hemmawayowie oraz rodzone siostry Ruth i Alice Miller. Ci gorliwi misjonarze przekazywali miejscowym braciom cenne umiejętności zdobyte w Gilead i dawali im piękny przykład gorliwości w służbie polowej.

Brat Tracy, któremu szczególnie leżał na sercu los ludzi żyjących w odległych rejonach kraju, pisał: „Aby zorientować się w terenie, urządziłem kilka wypraw wzdłuż wybrzeża i w górę rzek. Chciałem nawiązać kontakt z zainteresowanymi mieszkającymi na odosobnieniu, no i poszukać nowych. Podróżowałem koleją, autobusami, rowerem, dużymi statkami rzecznymi, łodziami, a nawet czółnem”.

Poza tym misjonarze pokazali miejscowym pionierom, jak się dobrze zorganizować, żeby systematycznie opracowywać teren i w miarę możliwości robić jeszcze więcej — docierać tam, gdzie nikt wcześniej nie głosił. Trzeba pamiętać, że w tym okresie, to znaczy w roku 1946, w Gujanie działało tylko 5 zborów, a najwyższa liczba głosicieli Królestwa wynosiła 91. Nie ma jednak zbyt trudnego zadania dla tych, których wspiera duch Boży (Zach. 4:6).

Początkowo wielu pionierów współpracujących z misjonarzami było już w podeszłym wieku. Ale mimo to pałali gorliwością. Należeli do nich bracia: Isaac Graves, George Headley, Leslie Mayers, Rockliffe Pollard oraz George Yearwood, a także siostry: Margaret Dooknie, Ivy Hinds, Frances Jordan, Florence Thom, Atalanta Williams i Princess Williams (niespokrewnione). Pionierzy ci, wyposażeni w książki, broszury i czasopisma, zanosili wieść o Królestwie w odległe rejony kraju.

Ivy Hinds (obecnie Wyatt) i Florence Thom (obecnie Brissett) zostały skierowane do miasta Bartica nad rzeką Essequibo, leżącego jakieś 80 kilometrów w głębi lądu. Miasto to jest bramą prowadzącą do regionów bogatych w złoto i diamenty. Do tej pory mieszkał tam tylko jeden samotny brat. Ówczesny nadzorca oddziału i obwodu, John Ponting, pisze: „Po dwóch miesiącach na zebrania przychodziło już 20 osób, a na Pamiątkę przybyło 50”. Prawdę poznał tam między innymi Jerome Flavius, który był niewidomy. John Ponting opowiada o nim: „Wkrótce wystarczyło, że Ivy Hinds wcześniej odczytała mu materiał odpowiednią ilość razy, i potem już bez żadnej pomocy wygłaszał wykład”.

Pionierki Esther Richmond i Frances Jordan miały już sporo po sześćdziesiątce, gdy nauczyły się jeździć na rowerze, żeby docierać w dalsze okolice. „Margaret Dooknie nawet nie mogła się doliczyć, ile lat spędziła w służbie pionierskiej” — mówi brat Ponting. „Zwykle głosiła tak długo, aż ze zmęczenia nie była w stanie iść dalej. Nieraz znajdowaliśmy ją śpiącą na ławce w parku. Takich ludzi się nie zapomina”.

Zapał misjonarzy i starszych wiekiem pionierów udzielił się także młodym. Wielu z nich dołączyło do pionierskiego grona. Wspólne wysiłki przyniosły piękny plon — coraz więcej osób poznawało prawdę i w różnych częściach Gujany powstawały nowe grupy i zbory. W roku 1948 działało tu 220 głosicieli, a w roku 1954 — już 434. Grupka braci z Kitty-Newtown, spotykająca się w Somerset House, rozrosła się do tego stopnia, że mogła utworzyć samodzielny zbór. Nazwano go Newtown i był to drugi zbór w stolicy. Dzisiaj w Georgetown jest dziewięć zborów.

Wózek, rowery i osioł

We wczesnych latach pięćdziesiątych Biuro Oddziału postanowiło, że w sobotnie wieczory i niedzielne popołudnia w całym Georgetown bracia będą wygłaszać wykłady publiczne. W tym celu zbudowali specjalny wózek, na którym przewozili aparaturę nagłaśniającą — wzmacniacz o dużej mocy, dwa wielkie głośniki, statywy i kable. Albert Small, ochrzczony w roku 1949, opowiada: „W miejscu zebrania przez cały dzień wisiał plakat z napisem ‚Odpowiedzi na pytania biblijne’ i z informacją o godzinie wykładu. Przychodziło wiele osób, a niejedna poznała później prawdę”.

Na początku roku 1954 w kinie Globe w Georgetown przemówienia wygłosili Nathan Knorr i jego sekretarz, Milton Henschel. Wyraźnie było widać, że dzieło w Gujanie czeka jeszcze wielki rozwój. Obecny na tych wykładach John Ponting wspomina: „Wszystkie spośród 1400 miejsc były zajęte, a 700 osób słuchało programu przez głośniki na zewnątrz, dopóki ulewa nie zmusiła ich do stłoczenia się w środku. Żeby powiadomić ludzi o wykładach, po mieście jeździła grupa rowerzystów z plakatami. A gdy się ściemniło, pewien brat prowadził osła, który ciągnął wielką, podświetloną tablicę informacyjną. Dodatkowo brat zapowiadał wykłady przez głośnik”.

Kolejne wyprawy w głąb kraju

Nadzorca oddziału William Tracy zachęcał braci, by docierali na tereny oddalone. Sam odwiedzał małe grupki i zbory nad rzekami Essequibo i Berbice i organizował tam zgromadzenia obwodowe. Zwykle urządzano je w szkołach i kinach. Właściwie tylko te ostatnie mogły wszystkich pomieścić. W roku 1949 takie zgromadzenie odbyło się w kinie w miejscowości Suddie, leżącej niedaleko ujścia Essequibo. Wykład publiczny pod tytułem „Piekło jako straszak” wywarł na słuchaczach tak silne wrażenie, że niektórzy zaczęli nazywać Świadków Jehowy kościołem bez piekła.

W roku 1950 William Tracy ożenił się i został skierowany z powrotem do Stanów Zjednoczonych. Funkcję nadzorcy oddziału oraz obwodu przejął po nim John Ponting. On także wspierał działalność kaznodziejską na terenach nadrzecznych. Bracia podróżowali kursującymi regularnie statkami transportowymi. Gdy jakiś mieszkaniec z pobliskiej wioski podpłynął czółnem, żeby odebrać lub nadać pocztę, zabierali się z nim na brzeg. Mieli nadzieję, że ktoś zaproponuje im posiłek i nocleg. Najpierw głosili, a wieczorem korzystali z gościnności jednej z rodzin. Następnego dnia ktoś podwoził ich łodzią do kolejnej wioski. W ten sposób pewnego popołudnia trafili do tartaku. Kierownik wstrzymał pracę, zebrał robotników i pozwolił braciom wygłosić 15-minutowe przemówienie. Wszyscy słuchacze przyjęli publikacje.

W lipcu 1952 roku do Gujany przyjechał Thomas Markevich, absolwent 19 klasy Szkoły Gilead. Również on podróżował w rejony, gdzie nikt wcześniej nie głosił. „Rozmowa z kimś, kto nigdy jeszcze nie słyszał wieści o Królestwie, daje szczególną radość” — opowiada Thomas. „Czasami zdarzają się niespodzianki, tak jak to było w moim wypadku. Któregoś razu popłynąłem rzeką Demerara, a potem zagłębiłem się w dżunglę. W końcu zobaczyłem maleńką chatkę. Gospodarz przywitał mnie, zaprosił do środka i wysłuchał, co mam do powiedzenia. Kiedy rozejrzałem się dokoła, ze zdumieniem spostrzegłem, że ściany chaty są wytapetowane kartkami ze Strażnic z lat czterdziestych! Najwyraźniej ów człowiek zetknął się już z orędziem Królestwa — być może gdzieś na rzece albo w Georgetown lub Mackenzie”.

Misjonarz Donald Bolinger pierwszy odważył się pokonać uciążliwą drogę lądem do wodospadu Kaieteur. Gdy głosił dobrą nowinę Indianom, spotkał współpracującego z nimi urzędnika państwowego. Po pewnym czasie mężczyzna ten został sługą Jehowy, a później opiekował się powstałą tam grupą. Niektórzy głosiciele z racji pracy zawodowej, na przykład w kopalni złota czy diamentów, przenieśli się w odległe rejony kraju. Ale mimo odosobnienia często było widać, jak w swoich osadach głoszą od chaty do chaty. Dzięki czemu zachowywali siły duchowe? Dzięki temu, że regularnie studiowali i wyruszali do służby kaznodziejskiej.

Fascynująca służba

Daisy i John Hemmawayowie pełnili służbę misjonarską w Gujanie w latach 1946-1961. Czasem dwa tygodnie wakacji spędzali na północnym zachodzie kraju, w pobliżu granicy z Wenezuelą. Żyją tam rdzenne plemiona indiańskie, między innymi Karaibowie i Arawakowie. Któregoś razu Daisy i John udostępnili Arawakom dużą ilość publikacji. Nie w smak to było zakonnicom katolickim prowadzącym miejscową szkołę. Wypytywały nawet dzieci, kto z rodziców przyjął literaturę. Oburzeni tym rodzice oświadczyli księdzu, że sami będą decydować o doborze swojej lektury. Mimo to podczas niedzielnego kazania ksiądz potępił broszurę Czy możesz żyć na zawsze w szczęściu na ziemi?, którą sporo osób przyjęło. Ale i ta metoda przyniosła skutek odwrotny do zamierzonego, bo gdy Hemmawayowie odjeżdżali, wielu mieszkańców wioski przyszło ich poprosić właśnie o tę broszurę.

Aby dotrzeć w te okolice, położone jakieś 300 kilometrów w głębi lądu, Daisy i John podróżowali promem, pociągiem i ciężarówką. Brali ze sobą potrzebne zapasy, literaturę i oczywiście rower, bez którego trudno by im było przemierzać nieutwardzone drogi wiodące do szlaków indiańskich. „Szlaki te”, wyjaśnia John, „rozchodzą się we wszystkich możliwych kierunkach. Jeśli więc chce się bezpiecznie wrócić, trzeba albo wbić sobie w pamięć całą drogę, albo ją oznaczyć, łamiąc parę gałęzi na rozstajach. A kiedy na ścieżce pojawi się jakiś drapieżny kot, najlepiej stać nieruchomo i patrzeć na niego tak, by zmusić go do odwrócenia wzroku. W końcu sobie spokojnie odejdzie. Wysoko w koronach drzew skaczą małpy i głośno krzyczą na znak protestu przeciw intruzom. Natomiast leniwce wiszą do góry nogami i tylko sennie spoglądają na przechodzącego obok człowieka. Gdzieniegdzie na polanach można zobaczyć kolorowe tukany podjadające owoce papai”.

Po 15 latach służby misjonarskiej w Gujanie brat Hemmaway tak wyraził swoje odczucia: „To była naprawdę fascynująca praca! Przyniosła nam mnóstwo satysfakcji! Gdy siedząc na klepisku w chatach z palmowych liści, rozmawialiśmy z Indianami o Królestwie Bożym i wskazywaliśmy im nową drogę życia, czuliśmy radość, której nie da się z niczym porównać. Obserwowaliśmy, jak ci pokorni ludzie przyjmują nauki biblijne i oddają swe życie Bogu. Nigdy, przenigdy tego nie zapomnimy”.

Miejscowi pionierzy idą do Gilead

Radości ze szkolenia w Gilead zakosztowali też miejscowi pionierzy, z których część została skierowana z powrotem do Gujany. Byli wśród nich: Florence Thom (obecnie Brissett), która w roku 1953 ukończyła 21 klasę, Sheila i Albert Smallowie, absolwenci 31 klasy z roku 1958, oraz Frederick McAlman, absolwent 48 klasy z roku 1970.

Florence Brissett wspomina: „Marzyła mi się służba za granicą, jednak przydział do Skeldon w Gujanie okazał się prawdziwym błogosławieństwem od Jehowy. Często spotykałam znajomych, między innymi dawnych kolegów ze szkoły, nauczycieli i przyjaciół, którzy chętnie zgadzali się na studium Biblii. Niektórzy nawet sami o nie prosili! Należał do nich Edward King. Kiedy tutejszy pastor anglikański dowiedział się, że prowadzę studium z żoną Edwarda, wezwał go do siebie i kazał mu zrobić z tym porządek. Edward nie tylko odmówił, ale też sam zaczął studiować”.

Albert Small po przyjeździe z Gilead był przez wiele lat członkiem Komitetu Oddziału oraz nadzorcą obwodu. Obecnie razem z Sheilą pomimo kłopotów zdrowotnych są pionierami specjalnymi w miejscowym zborze, gdzie brat Small usługuje także jako starszy. Oczywiście nie wszyscy misjonarze pochodzący z Gujany wrócili do swojego kraju. Na przykład absolwentka 48 klasy Lynette Peters wyjechała do Sierra Leone, gdzie do tej pory wiernie pełni swą służbę.

Film rozbudza zainteresowanie

W latach pięćdziesiątych głosiciele chętnie wykorzystywali w służbie film Społeczeństwo Nowego Świata w działaniu. Opowiadał on o bruklińskim ośrodku koordynującym działalność Świadków Jehowy na świecie oraz o wielkim zgromadzeniu, które odbyło się w roku 1953 na nowojorskim stadionie Yankee. Film ten pomógł i braciom, i innym ludziom lepiej zrozumieć, jak funkcjonuje międzynarodowa organizacja Jehowy. Bez wątpienia wywarł ogromne wrażenie na mieszkańcach dżungli, zwłaszcza że niejeden z nich nigdy w życiu nie widział żadnego filmu!

Projekcja często odbywała się pod gołym niebem, na jakimś ogrodzonym terenie. Aby zobaczyć film, ludzie nieraz szli pieszo wiele kilometrów. Ale jak bracia wyświetlali go w miejscowościach pozbawionych elektryczności? Alan Johnstone — absolwent Gilead, który przybył do Gujany w roku 1957 i usługiwał jako nadzorca obwodu — pokazywał ten film wielokrotnie. „Tam, gdzie nie było elektryczności”, wyjaśnia, „pożyczaliśmy od życzliwych ludzi generatory, których używali do oświetlania nocą swoich sklepów. Za ekran służyły nam wielkie prześcieradła rozciągnięte między dwoma drzewami”.

Po jednym z takich pokazów Daisy i John Hemmawayowie wracali parowcem do domu. Pasażerowie słyszeli o filmie i chcieli go zobaczyć. Uzyskawszy pozwolenie kapitana, Hemmawayowie zamontowali ekran na pokładzie, a projektor umieścili w kabinie, która miała dogodnie usytuowane okno. „Statkiem płynął ksiądz katolicki i pastor anglikański” — pisze John. „Na lądzie nigdy by nie obejrzeli tego filmu, ale teraz chcąc nie chcąc musieli to zrobić, zwłaszcza że projektor stał w ich kabinie. Pasażerowie zasypali ich później pytaniami, na które potrafili odpowiedzieć tylko Świadkowie Jehowy”.

Mówiąc o sile oddziaływania tego filmu, John Ponting zauważył, iż wyświetlanie go „w tamtych latach przynosiło szczególnie dobre efekty na terenach, gdzie Świadkowie byli nieliczni i traktowani z góry. Sceptycy mieli okazję przekonać się, że stanowimy niezwykłą ogólnoświatową organizację, zrzeszającą ludzi wszystkich ras. W rezultacie nabierali do nas szacunku. Sporo osób właśnie pod wpływem tego filmu zmieniło swoje nastawienie i zgodziło się na studium Biblii. Niektórzy z czasem zostali starszymi zboru. Pewien nadzorca obwodu w ciągu zaledwie dwóch tygodni wyświetlił ten film aż 17 razy, najczęściej na wolnym powietrzu. Obejrzało go wtedy 5000 osób.

„Z kolei inny nadzorca obwodu dwa dni płynął rzeką pełną progów skalnych, a potem przedzierał się przez dżunglę. Jego trud został jednak sowicie wynagrodzony — film obejrzała duża grupa Indian. Był to dla nich pierwszy film, jaki w ogóle widzieli. Następnego dnia wielu mieszkańców tej wioski, w większości prezbiterian, przyjęło nasze publikacje. Dzięki tej wizycie cała wioska zaczęła traktować Świadków Jehowy znacznie przychylniej”.

W latach 1953-1966 w Gujanie wybuchały rozruchy na tle politycznym i rasowym. Najgorszy był okres między rokiem 1961 a 1964, kiedy to dochodziło do zamieszek, rabunków, zabójstw i strajków. Transport publiczny przestał funkcjonować. Ludzie żyli w ciągłym strachu. Chociaż bracia nie byli bezpośrednio prześladowani, niektórzy wskutek panujących warunków bardzo ucierpieli. Na przykład dwóch braci pobito, a dwaj inni (w tym Albert Small) zostali postrzeleni ze śrutówek i trafili do szpitala. Sytuacja przybrała tak zły obrót, że musiały interweniować oddziały brytyjskie.

Jak to dobrze, że w tym burzliwym okresie film Społeczeństwo Nowego Świata w działaniu pokazywał organizację, w której ludzie ze wszystkich narodów żyją ze sobą w prawdziwym pokoju i jedności! Co więcej, bracia nie pozwolili, żeby brak środków transportu publicznego powstrzymał ich od uczestniczenia w zebraniach i służbie kaznodziejskiej. Po prostu przemierzali pieszo większe odległości niż zwykle albo jeździli rowerami. A przede wszystkim przejawiali prawdziwą miłość chrześcijańską. Jak to ujął Albert Small, „troszczyli się o siebie nawzajem i dzielili tym, co mieli”.

Dzielne siostry

Siostry również zanosiły orędzie Królestwa na tereny oddalone. Należały do nich na przykład Ivy Hinds i Florence Thom, które pełniły specjalną służbę pionierską w Bartice na skraju dżungli. Mieszkał tam tylko jeden głosiciel, Mahadeo. Jego żona, Jamela, jak większość Hindusek w tamtym czasie, nie ukończyła żadnej szkoły i była analfabetką. Ale bardzo chciała samodzielnie czytać Biblię i pouczać swych małych synków. „Dzięki wsparciu Jehowy i mojej pomocy”, opowiada Florence, „szybko nauczyła się czytać i pisać, a także głosić innym ludziom”.

Od przyjazdu Florence i Ivy upłynęły już dwa miesiące, a pionierki wciąż nie miały odpowiedniego mieszkania. Ponieważ prowadziły ponad dziesięć studiów biblijnych, potrzebne było również pomieszczenie, w którym mogłyby się odbywać zebrania. Sytuacja stała się napięta, gdy otrzymały powiadomienie o wizycie nadzorcy obwodu. Co gorsza, przypadła ona dokładnie na tydzień, w którym liczba ludności Bartiki mogła się potroić, zjeżdżali się tu bowiem robotnicy z głębi lądu oraz tłumy prostytutek z Georgetown.

Jednak ręka Jehowy nie była za krótka. Florence wspomina: „Późnym popołudniem w przeddzień wizyty nadzorcy obwodu spotkałyśmy człowieka, który zgodził się wynająć nam dwupokojowy domek w centrum miasta. Uwijałyśmy się jak mrówki — najpierw wzięłyśmy się do skrobania i malowania ścian, potem do szorowania podłogi, a na koniec zawiesiłyśmy zasłonki i ustawiłyśmy meble. Skończyłyśmy pracę nad ranem. Cóż to była za noc! Nadzorca obwodu John Ponting nie mógł uwierzyć, gdy usłyszał całą tę historię. Na pierwsze zebranie podczas jego wizyty przyszły 22 osoby. Zabłysła nam nadzieja, że wkrótce powstanie zbór Bartica”.

Głosiciele Królestwa na gujańskich rzekach

Początkowo bracia docierali na tereny nadrzeczne, korzystając z dostępnego transportu wodnego. Później nabyli własne łodzie, które nazywali kolejno Głosiciel Królestwa I, Głosiciel Królestwa II i tak aż do Głosiciela Królestwa V (pierwsze dwie wycofano już z użytku).

Frederick McAlman opowiada, jak wyglądała wtedy służba: „Płynąc z prądem, głosiliśmy wzdłuż wschodniego brzegu rzeki Pomeroon aż do miejscowości Hackney, leżącej 11 kilometrów od ujścia. Tam nocowaliśmy u siostry DeCambra, która pracowała wtedy jako akuszerka. Następnego dnia wcześnie rano ruszaliśmy w dalszą drogę w dół rzeki. Potem przeprawialiśmy się na brzeg zachodni i zaczynaliśmy płynąć z powrotem, do odległego o 34 kilometry Charity”. W ten sposób głosiciele przemierzali Pomeroon przez pięć lat, aż w końcu zdobyli używany silnik przyczepny o mocy sześciu koni mechanicznych.

Podróżowanie rzekami na ogół było bezpieczne. Jednak bracia musieli zachowywać ostrożność ze względu na innych użytkowników tych szlaków, zwłaszcza że nasze łodzie Głosiciel Królestwa I II były łodziami wiosłowymi i nie poruszały się zbyt szybko. Frederick wspomina: „Zdarzyło się to pewnej soboty. Gdy po południu wracałem Głosicielem Królestwa I ze służby nad rzeką Pomeroon, wpadł na mnie rozpędzony statek towarowy. Kapitan i załoga po prostu mnie nie zauważyli, bo wypili za dużo rumu. Wypadłem z łodzi i dostałem się pod ich statek. Walcząc w ciemnościach o życie, uderzałem głową o jego dno, tuż obok potężnej śruby. Jakiś młody mężczyzna na pokładzie zorientował się w sytuacji i skoczył mi na ratunek. Wprawdzie przez kilka następnych tygodni odczuwałem ciągły ból z powodu obrażeń, ale byłem szczęśliwy, że żyję!”

Wypadek wcale nie zniechęcił Fredericka. „Nie zamierzałem rezygnować ze służby” — wyjaśnia. „Przecież tyle osób nad rzeką interesowało się Biblią. Poza tym 11 kilometrów od Charity, w wiosce Sirikie, prowadziłem zborowe studium książki. Byłem tam potrzebny”.

Praca nadzorcy obwodu

Usługiwanie w charakterze nadzorcy podróżującego na terenach wiejskich Gujany to prawdziwa próba charakteru. Nadzorcy i ich żony muszą przemierzać rzeki, nieutwardzone drogi i szlaki w dżungli, znosić ulewne deszcze, jak również zmagać się z moskitami i innymi owadami. Grożą im też spotkania z drapieżnymi kotami, a w niektórych rejonach — napady bandytów. Poza tym ryzykują, że zarażą się durem brzusznym, malarią albo jakąś inną chorobą tropikalną.

Pewien nadzorca podróżujący tak opisuje swoją wizytę u głosicieli mieszkających na terenach oddalonych nad rzeką Demerara: „W poniedziałek opuściliśmy zbór Mackenzie i pojechaliśmy motorówką odwiedzić brata, który mieszkał w odległej o 40 kilometrów miejscowości Yaruni, też nad Demerarą. Potem płynęliśmy czółnem w kierunku Mackenzie i głosiliśmy na obu brzegach rzeki.

„Okoliczni mieszkańcy byli niezwykle gościnni, częstowali nas owocami, a nawet zapraszali na posiłki. W piątek wypłynęliśmy na rzekę, żeby dostać się na parowiec. W Soesdyke przesiedliśmy się z parowca w czółno i dobiliśmy do brzegu. Na spotkanie wyszedł nam brat, który zabrał nas do swojego domu w wiosce Georgia po drugiej stronie Demerary. Wieczorem urządziliśmy zebranie, w którym uczestniczyła jego rodzina.

„Na drugi dzień wszyscy przekroczyliśmy Demerarę i opracowaliśmy Soesdyke oraz zamieszkany teren w pobliżu lotniska Timehri. Dotarliśmy też do piaskowni, gdzie ludzie ładowali na ciężarówki piasek, transportowany później do Georgetown. W sobotę wieczorem zorganizowaliśmy kolejne zebranie u wspomnianej rodziny w Georgii. Następnego dnia rano wszyscy znowu przeprawiliśmy się przez rzekę i wyruszyliśmy do służby polowej w Soesdyke. Po południu na tarasie urzędu pocztowego wygłosiłem wykład publiczny. I na tym skończył się nasz tydzień”. Ciężka praca takich gorliwych nadzorców obwodu oraz ich żon przyniosła piękne rezultaty — dzisiaj w Soesdyke działa prężny zbór, który od roku 1997 spotyka się we własnej Sali Królestwa.

Nadzorcom obwodu przytrafiały się też wypadki. Na przykład Delma i Jerry Murrayowie pewnego razu musieli przejechać motocyklem przez mostek, który zrobiony był z kilku związanych ze sobą desek. Delma została na brzegu, a Jerry wjechał na mostek. Niestety, coś się nie udało. Jerry razem z motorem i walizką spadł i zniknął w mętnej wodzie. Delma podniosła taki krzyk, że okoliczni mieszkańcy przybiegli na ratunek. Ale gdy kilka chwil później — jak to opisywał pewien brat — „na brzeg wygramolił się biały człowiek w zamulonych butach, cały oblepiony wodorostami”, przerażenie ustąpiło i rozległ się śmiech.

Indianie przyjmują dobrą nowinę

Gdy na początku lat siedemdziesiątych Frederick McAlman głosił dobrą nowinę na targu w Charity, spotkał tam Indiankę Monikę Fitzallen i wręczył jej Strażnicę Przebudźcie się! (zobacz ramkę na stronie 176). Monica zabrała publikacje do rezerwatu indiańskiego, gdzie mieszkała, i przeczytała je w czasie choroby. Doszła do wniosku, że znalazła prawdę. Szybko została głosicielką dobrej nowiny — jedyną w rezerwacie — a w roku 1974 przyjęła chrzest.

„Z zapałem głosiłam od domu do domu” — wspomina Monica. „Byłam taka szczęśliwa, że mogę się dzielić zdobytą wiedzą z innymi mieszkańcami rezerwatu. Jednak żeby do nich dotrzeć, musiałam pokonywać łodzią rzeki i strumienie. Ponieważ liczba zainteresowanych rosła, zaczęłam organizować zebrania, na których czytaliśmy i omawialiśmy materiał z podręcznika Prawda, która prowadzi do życia wiecznego”.

Czy ciężka praca Moniki przyniosła rezultaty? Oczywiście, gdyż obecnie towarzyszy jej 13 innych głosicieli, a wśród nich mąż, syn i synowa oraz wnuczka. Do niedawna musieli płynąć czółnami aż 12 godzin, żeby dostać się do najbliższego zboru, do Charity. Ale teraz zebrania odbywają się na miejscu, a liczba obecnych niekiedy trzykrotnie przewyższa liczbę głosicieli!

Zbór w Charity również bardzo się rozrósł. Działa w nim 50 głosicieli, z których wielu dociera na zebrania rzeką Pomeroon. Średnia liczba obecnych przekracza 60, a na Pamiątkę w 2004 roku przybyło 301 osób. Zbór Charity ma też nową Salę Królestwa.

Rozwój w Baramicie

Dobrą nowinę chętnie przyjmują także rdzenni Gujańczycy z Baramity, leżącej na północnym zachodzie kraju. Żyją tam Karaibowie — indiańskie plemię, od którego wziął swą nazwę region Karaiby. Ich język, rzecz jasna, nazwano językiem karaibskim.

W roku 1975 Karaibka imieniem Ruby dostała od swej babci traktat biblijny i zainteresowała się prawdą (zobacz ramkę na stronie 181). Miała wtedy 16 lat. Robiła piękne postępy duchowe i w roku 1978 na zgromadzeniu pod hasłem „Zwycięska wiara” przyjęła chrzest. Wkrótce potem jej rodzina z powodu interesów przeniosła się do Georgetown. Tam Ruby wyszła za mąż za Eustace’a Smitha. Chociaż Eustace nie znał karaibskiego, oboje pragnęli przenieść się do Baramity, by głosić wieść o Królestwie krewnym Ruby i innym mieszkańcom tych okolic. „Jehowa wiedział, czego pragną nasze serca”, opowiada Ruby, „i wysłuchał naszych modlitw. W roku 1992 wyjechaliśmy do Baramity”.

Ruby ciągnie dalej: „Natychmiast po przyjeździe do rezerwatu zaczęłam głosić dobrą nowinę. Zebrania urządzaliśmy pod naszym małym domkiem, który stał na półtorametrowych palach. Wkrótce jednak było nas już tak dużo, że nie mogliśmy się tam pomieścić, więc wypożyczaliśmy namioty. W miarę jak rozchodziła się wiadomość o zebraniach, liczba obecnych wzrastała, aż sięgnęła mniej więcej 300 osób! Ponieważ płynnie mówiłam po karaibsku, zostałam wyznaczona do tłumaczenia akapitów z angielskiej Strażnicy. Jak wszyscy mogli mnie słyszeć? Otóż używaliśmy niedrogiego mikrofonu z nadajnikiem radiowym, a wielu obecnych przynosiło ze sobą radia, które po prostu ustawiali na właściwą częstotliwość.

„Oboje z Eustace’em zdawaliśmy sobie sprawę, że nasza grupa bardzo potrzebuje Sali Królestwa. Dlatego po obliczeniu kosztów i naradzie z innymi zabraliśmy się do działania. Mój brat Cecil Baird dostarczył dużą część materiałów, pozostali zaś przyłożyli ręce do pracy. Budowa rozpoczęła się w czerwcu 1992 roku, a zakończyła na początku następnego, akurat przed uroczystością Pamiątki. Byliśmy zdumieni, gdy na wykład, który wygłosił nadzorca podróżujący Gordon Daniels, przybyło 800 osób.

„Dnia 1 kwietnia 1996 roku w Baramicie powstał zbór, a 25 maja oficjalnie oddaliśmy do użytku Salę Królestwa. Później ją powiększyliśmy, tak iż teraz z powodzeniem mieści ponad 500 osób. Dzięki temu mogą się tu odbywać również zgromadzenia specjalne i obwodowe. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od małej grupki! Dzisiaj w zborze jest prawie 100 głosicieli, na wykłady publiczne przychodzi średnio 300 osób, a na Pamiątce było 1416 obecnych”.

Wielkie zaślubiny

W Baramicie i okolicach sporo par żyjących ze sobą bez ślubu chciało dostosować się do zasad biblijnych i zalegalizowało swe związki. Niektórzy jednak mieli trudności ze zdobyciem koniecznych dokumentów, na przykład metryk urodzenia. Musieli skorzystać z pomocy braci w ustaleniu dat urodzenia czy innych szczegółów. Kosztowało ich to sporo wysiłku, ale w końcu i oni byli gotowi do zawarcia małżeństwa.

W rezultacie podczas jednej uroczystości ślub wzięło aż 79 par. Wykład okolicznościowy wygłosił Adin Sills, członek Komitetu Oddziału. Trzy dni później 41 osób — głównie nowożeńców — wyraziło pragnienie zostania głosicielami.

Tak wielkie zainteresowanie Słowem Bożym w Baramicie korzystnie wpłynęło na panującą tam atmosferę. W trakcie uroczystego otwarcia Sali Królestwa jeden ze starszych zboru zauważył: „Baramita stała się prawdziwą oazą spokoju. I nie ma się co dziwić, bo ponad 90 procent mieszkańców regularnie przychodzi na zebrania”.

W roku 1995 rejony Baramity nawiedziła katastrofalna susza. Jak w tych warunkach radzili sobie słudzy Jehowy? Nauczycielka Gillian Persaud pracowała wtedy w szkole w Baramicie. Pewnego razu usłyszała, że na lotnisku w pobliżu ląduje jakiś mały samolot. Pobiegła co sił, by zatrzymać pilota, zanim ten zdąży odlecieć. Uprosiła go, żeby zabrał ją do Georgetown. Tam udała się prosto do Biura Oddziału, żeby powiadomić braci o losie współwyznawców.

James Thompson, ówczesny członek Komitetu Oddziału, relacjonuje przebieg wydarzeń: „Ciało Kierownicze wyraziło zgodę, by drogą powietrzną dostarczyć do Baramity żywność i inne niezbędne artykuły. Poza tym zabraliśmy stamtąd 36 głosicieli, żeby mogli uczestniczyć w zgromadzeniu okręgowym w Georgetown. Niejeden z nich był na takim zgromadzeniu po raz pierwszy w życiu”.

Kurs Usługiwania

Odkąd w roku 1987 wprowadzono Kurs Usługiwania dla nieżonatych starszych i sług pomocniczych, w wielu krajach Świadkowie Jehowy odnoszą korzyści z pracy jego absolwentów. Gujana nie jest wyjątkiem. Sporo tutejszych braci ukończyło ten kurs na pobliskim Trynidadzie i teraz w jeszcze większym stopniu może wspierać działalność teokratyczną w swoim kraju. Niejeden usługuje jako pionier stały lub specjalny i starszy zboru. Ci, którzy wrócili do własnych zborów, z poświęceniem troszczą się o owce Jehowy.

Część absolwentów wzięła na siebie dodatkowe obowiązki. Na przykład rodzeni bracia Floyd i Lawani Danielsowie zostali skierowani jako pionierzy specjalni do zborów, w których brakowało starszych. David Persaud ma przywilej usługiwać w charakterze nadzorcy obwodu. A Edsel Hazel został członkiem gujańskiego Komitetu Oddziału. Pewien nadzorca obwodu tak wypowiedział się o niektórych absolwentach: „Dostrzegałem, że wszyscy oni robią postępy duchowe, ale po Kursie Usługiwania stało się to szczególnie widoczne”.

Usługiwanie tam, gdzie są większe potrzeby

Pod koniec lat siedemdziesiątych wybrzeże Atlantyku na zachód od rzeki Essequibo zamieszkiwało 30 000 ludzi, w tym zaledwie 30 głosicieli. Od czasu do czasu Biuro Oddziału wysyłało pionierów specjalnych, którzy przez miesiąc działali w różnych okolicach na tym terenie. Brat odpowiedzialny za jedną z takich grup pionierów opowiada o wynikach ich pracy: „Udało im się opracować teren i rozpowszechnić 1835 książek. Dokonali też wielu odwiedzin ponownych i zapoczątkowali sporo studiów biblijnych”.

Inny brat wspomina: „Wsiedliśmy do naszej małej łodzi i w ciągu dwóch godzin pokonaliśmy 27 kilometrów. Chwilami musieliśmy ją ciągnąć albo pchać, brnąc po kolana w mule. Ale trud się opłacał, ponieważ mieszkańcy okazali się bardzo przyjaźni. Na przykład spotkaliśmy nauczyciela muzyki, który na lekcjach używał naszego śpiewnika. ‚To naprawdę świetnie skomponowane utwory’ — powiedział. Potem zagrał nam dwie pieśni, a na koniec przyjął sześć książek”.

Niektórzy bracia postanowili przenieść się na tereny, gdzie są większe potrzeby. Należeli do nich Juliet i Sherlock Pahalanowie. „W roku 1970”, pisze Sherlock, „razem z żoną zostaliśmy poproszeni, by wesprzeć zbór w Eccles, które leży nad Demerarą, 13 kilometrów na południe od Georgetown. W zborze narosły problemy i pewnych jego członków trzeba było wykluczyć. W rezultacie pozostało tylko 12 głosicieli i ich nieochrzczone dzieci. Przez jakiś czas byłem jedynym starszym. Na dodatek zbór opiekował się małą grupką w oddalonej wiosce Mocha. Dlatego w poniedziałki wieczorem najpierw prowadziłem studium książki w tej wiosce, a później jeszcze jedno w Eccles.

„Poza tym prowadziłem studium Strażnicy. Rzadko kiedy starczało nam czasopism dla wszystkich, więc najpierw odczytywaliśmy akapit, a dopiero potem odpowiadaliśmy na pytanie — odwrotnie, niż to się wówczas robiło. Na zebrania zabieraliśmy ze sobą świeczki, ponieważ często zdarzały się przerwy w dostawie prądu. A w porze deszczowej nękały nas chmary moskitów. W tamtych latach większość braci na zebrania i do służby wyruszała pieszo albo na rowerach. W taki sposób docierali do Eccles również głosiciele z wioski Mocha. Po zebraniach zabierałem ich do mojego samochodu — tylu, ilu się zmieściło — i odwoziłem do domu”.

Czy warto było tak się wysilać? Patrząc wstecz, brat Pahalan mówi: „W Eccles żona i ja studiowaliśmy Biblię z wieloma osobami. Sporo z nich wraz z rodzinami do dziś trwa w prawdzie. A niektórzy mężczyźni są teraz starszymi zboru. Nic nie może się równać z takimi błogosławieństwami!”

„Raj dla pionierów”

W ciągu kilku ostatnich lat około 50 sióstr i braci — głównie pionierów — z Francji, Irlandii, Kanady, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii przybyło do tej „krainy wód”, by dołączyć swe głosy do chóru wołającego: „‚Przyjdź!’ (...) Każdy, kto chce, niech bierze wodę życia darmo” (Obj. 22:17). Jedni zostają tu na kilka miesięcy, drudzy — na całe lata. Kiedy wyczerpują im się fundusze, wielu wyjeżdża na jakiś czas do swojego kraju, podejmuje pracę, a potem znowu wraca do Gujany. Większość przyjezdnych głosicieli uważa służbę tutaj za prawdziwe błogosławieństwo. Szczególnie cenią sobie możliwość rozmawiania o sprawach duchowych z ludźmi mającymi głęboki szacunek dla Biblii. Nawet ci Gujańczycy, którzy nie uważają się za chrześcijan, lubią dyskusje ze Świadkami Jehowy. Poza tym odwiedzane osoby nierzadko zapraszają braci na posiłek. Ricardo Hinds, obecny koordynator Komitetu Oddziału, mówi: „Wcale więc nie przesadzamy, gdy nazywamy Gujanę rajem dla pionierów”.

Arlene Hazel, która u boku męża, Edsela, usługuje teraz w Biurze Oddziału, opowiada o swoich przeżyciach w rolniczych rejonach Gujany: „Skontaktowaliśmy się z Betel i w 1997 roku zostaliśmy wysłani do miasta Lethem, leżącego w głębi lądu niedaleko granicy z Brazylią. Współpracowaliśmy tam z rodakami z Kanady, Joanną i Robertem Welchami, oraz z Amerykanką Sarah Dionne, którzy przybyli do Lethem parę miesięcy wcześniej. Mieszkał tam wówczas tylko jeden brat — Richard Achee, będący weterynarzem. Z Betel dostaliśmy listę około 20 osób, które w przeszłości studiowały Biblię, ale stwierdziliśmy, że większość z nich straciła zainteresowanie prawdą. Jednak dwie osoby pragnęły zostać głosicielami.

„Pierwsze zebranie urządziliśmy pod mangowcem. Razem z naszą szóstką pionierów obecnych było 12 osób. Kilka miesięcy później na pierwszą uroczystość Pamiątki przyszło 60 osób. Z czasem nasza grupa pionierów zmniejszyła się. Zostało nas tylko troje, a staraliśmy się prowadzić aż 40 studiów biblijnych! Nadzorca obwodu poradził nam, żebyśmy przestali studiować z tymi, którzy nie przychodzą na zebrania. Jak się okazało, była to dobra rada, gdyż reszta zainteresowanych robiła piękne postępy”.

Po upływie czterech lat w Lethem powstał zbór liczący 14 głosicieli. W zgromadzeniach specjalnych uczestniczy nawet 100 osób. Takie wyraźne dowody błogosławieństwa Jehowy z nawiązką wynagradzają Jego sługom wszelkie trudy.

Miejsca zebrań

Znalezienie odpowiednich miejsc na zebrania od początku nastręczało w Gujanie wiele problemów. W roku 1913 garstka braci z Georgetown wynajęła pomieszczenie w Somerset House, w którym spotykali się przez 45 lat. Do roku 1970 własne Sale Królestwa miały tylko dwa zbory: Charlestown w stolicy oraz Palmyra w Berbice. A przecież już trzy lata wcześniej w Gujanie było ponad 1000 głosicieli! Większość zborów spotykała się więc w wynajętych pomieszczeniach, które często były dalekie od ideału.

Za przykład może posłużyć zbór w mieście Wismar nad Demerarą. Pod koniec lat pięćdziesiątych tak się rozrósł, że bracia musieli znaleźć odpowiednią salę. Udostępniono im miejsce nazywane Islander Hall. W połowie tygodnia odbywało się tam zebranie teokratycznej szkoły służby kaznodziejskiej i zebranie służby, a w niedzielę wieczorem — wykład publiczny i studium Strażnicy. Jednakże zorganizowanie zebrania było nie lada przedsięwzięciem. Najpierw aby dotrzeć z Mackenzie do Wismaru, bracia musieli małą łodzią przepłynąć Demerarę. Jeden zabierał karton czasopism, drugi — karton z innymi publikacjami, a trzeci — rozmaite formularze i skrzynki na datki. Oczywiście wszystko trzeba było przed zebraniem rozpakować, a po zebraniu znowu zapakować i z powrotem przetransportować.

Zebrania odbywały się również pod domami. Z powodu groźby powodzi domy w Gujanie zwykle stawia się wysoko nad ziemią na drewnianych palach lub betonowych słupach. Powstałą w ten sposób przestrzeń pod budynkiem można wykorzystywać do różnych celów, choćby właśnie na zebrania zborowe. Jednak wielu Gujańczyków uważa, że jeśli jakiejś religii nie stać na odpowiednie miejsce wielbienia Boga, to nie cieszy się ona Jego błogosławieństwem.

Poza tym gdy zebrania urządzano pod domami, często coś je przerywało, a to ujmowało im powagi. Kiedyś na przykład wystraszony przez psa kurczak wylądował wprost na sześcioletniej dziewczynce. Podniosła ona taki krzyk, że wszyscy skoczyli na równe nogi. Po zebraniu bracia mieli się z czego pośmiać, ale był to kolejny dowód, że potrzebują Sali Królestwa. Co więcej, tego rodzaju miejsca nie przyciągały zainteresowanych.

Wznoszenie Sal Królestwa

„W ciągu 32 lat, które spędziłem w zborze Charity”, mówi Frederick McAlman, „wynajmowaliśmy miejsca pod pięcioma różnymi domami. Ze względu na niski strop musieliśmy uważać na głowy. Raz pewna siostra z dzieckiem na ręku źle oceniła wysokość i uderzyło ono główką o drewnianą belkę. Siostra opowiedziała o tym swojemu ojcu, który nie był Świadkiem Jehowy. Oboje jej rodzice uznali, że zbór powinien mieć własne miejsce zebrań. W rezultacie matka zaproponowała, że udostępni plac pod budowę Sali Królestwa, a ojciec — że ją sfinansuje. I rzeczywiście tak zrobili. Sala ta — kilkakrotnie już przebudowana — w dalszym ciągu stanowi w tej okolicy ośrodek prawdziwego wielbienia. Służy także jako mała Sala Zgromadzeń dla miejscowego obwodu”.

Początkowo budowy Sal Królestwa ciągnęły się miesiącami. Tak było również w Eccles. Sherlock Pahalan, który usługiwał wtedy jako starszy tamtejszego zboru, wspomina: „Zebrania urządzaliśmy w szkole. Zdawaliśmy sobie sprawę, że gdybyśmy mieli własną Salę Królestwa, przychodziłoby więcej zainteresowanych. Ale garstka głosicieli w Eccles nie stała najlepiej pod względem finansowym. Mimo to podjęliśmy rezolucję o budowie Sali. Zacząłem więc szukać odpowiedniej działki na naszym terenie, niestety na próżno.

„Tymczasem bracia z Georgetown pożyczyli nam dwie formy i nauczyli nas, jak odlewać pustaki. Na początku męczyliśmy się wiele godzin, żeby zrobić zaledwie 12 pustaków. Stopniowo jednak nabieraliśmy wprawy, a siostry doszły wręcz do perfekcji. Inną trudność stanowiło zdobycie cementu, który był w tym czasie racjonowany. Najpierw musiałem uzyskać zezwolenie na ograniczoną ilość, a później dopilnować, żebyśmy ją otrzymali. Wcześnie rano szedłem więc na nabrzeże i ustawiałem się w kolejce. Potem jeszcze musiałem znaleźć odpowiednią ciężarówkę, która jechała do Eccles i mogła pomieścić nasz cement. Za każdym razem Jehowa przychodził nam z pomocą. Ale nadal nie mieliśmy placu”.

Sherlock ciągnie dalej: „W roku 1972 razem z Juliet byliśmy na wakacjach w Kanadzie i odwiedziliśmy mojego kuzyna, który nie jest Świadkiem Jehowy. Wspomniał, że ma w Eccles dwie działki, ale krewni, którzy zobowiązali się o nie dbać, nie wywiązują się z obietnicy. Poprosił mnie o pomoc. Chętnie się zgodziłem i napomknąłem, że właśnie szukam kawałka gruntu pod budowę Sali Królestwa w Eccles. Kuzyn bez wahania pozwolił mi wybrać którąś z działek.

„Dowody opieki Bożej dostrzegaliśmy też podczas samej budowy. Oprócz cementu trudno było zdobyć również inne materiały, ale używaliśmy zamienników albo na poczekaniu wymyślaliśmy jakieś rozwiązanie, tak że zawsze udało nam się wykonać zaplanowaną pracę. Wśród braci było mało fachowców, więc musieliśmy się nieźle nagłówkować, żeby dobrze zaplanować dowóz ochotników na budowę. Zrobiłem swoim autem setki kilometrów, przewożąc braci tam i z powrotem. Wreszcie zakończyliśmy prace i mogliśmy oddać naszą Salę Królestwa do użytku. Wykład okolicznościowy wygłosił członek Ciała Kierowniczego Karl Klein. Przeżyliśmy wtedy wyjątkowo radosne chwile!”

Sale budowane metodą szybkościową

Jeszcze w roku 1995 ponad połowa gujańskich zborów urządzała zebrania w wynajętych pomieszczeniach, w tym również pod domami na palach. Aby zaradzić tej sytuacji, Biuro Oddziału utworzyło Krajowy Komitet Budowlany. W październiku 1995 roku w mieście Mahaicony, leżącym nad rzeką o tej samej nazwie, około 50 kilometrów na wschód od Georgetown, powstała pierwsza Sala Królestwa zbudowana metodą szybkościową. Kiedy jeden z sąsiadów usłyszał, że Świadkowie Jehowy zamierzają zbudować Salę Królestwa w cztery weekendy, oświadczył: „Gdyby to miał być kurnik, to bym uwierzył, ale murowany budynek? Nigdy w życiu!” Nie trzeba dodawać, że ów człowiek wkrótce musiał zmienić zdanie.

W Gujanie nieraz dochodzi do konfliktów na tle etnicznym, więc budowy Sal Królestwa stanowią dla wszystkich dowód, że Świadkowie Jehowy potrafią współpracować ze sobą w jedności, bez względu na kolor skóry czy narodowość. Pewna starsza kobieta obserwująca budowę w Mahaicony zawołała do nadzorcy obwodu: „Coś podobnego! Pracowali tutaj wspólnie ludzie z sześciu ras!”

Budowa Biura Oddziału

Pierwsze gujańskie Biuro Oddziału powstało w roku 1914 w domu brata Phillipsa i miało tam swoją siedzibę aż do roku 1946. W kraju działało wtedy 91 głosicieli. W roku 1959 liczba ta wynosiła już 685 i dzieło dalej się rozwijało. Dlatego w czerwcu następnego roku bracia zakupili posesję przy ulicy Brickdam 50 w Georgetown. Istniejące budynki zaadaptowano na Biuro Oddziału i dom misjonarski. Ale w roku 1986 również te obiekty były już niewystarczające. W związku z tym za zgodą Ciała Kierowniczego na tej samej posesji zbudowano nowe Betel. Słudzy międzynarodowi wspomagani przez miejscowych braci ukończyli prace w roku 1987.

Na wzór córek Szalluma, które pomagały przy odbudowie murów Jerozolimy, siostry w Gujanie wniosły nieoceniony wkład w budowę Betel (Nehem. 3:12). Na przykład 120 sióstr podzielonych na 10 brygad wyprodukowało 12 000 pustaków. Korzystając z 16 form, wykonały tę pracę w ciągu 55 dni. A nie było to łatwe zadanie. Masa betonowa musiała mieć właściwą konsystencję, tak aby dobrze się związała, ale nie pokruszyła przy wyciąganiu z formy.

Miejscowi bracia pilnowali placu budowy w nocy, przy czym często przychodzili na dyżur prosto z pracy zawodowej. Inni pomagali sługom międzynarodowym, dzięki czemu nabyli wiele cennych umiejętności. Jeden z tych braci, Harrinarine (Indaal) Persaud, wspomina: „Miałem zrobić ozdobne wykończenia na parapecie — coś, czego nigdy wcześniej nie robiłem. Nieźle się przy tym namęczyłem, ale w końcu mi się udało. Nadzorca obejrzał moją pracę i najwyraźniej zadowolony z efektu oświadczył: ‚No to teraz zrób to samo w całym Betel’”. Dzisiaj brat Persaud dzieli się swym doświadczeniem z innymi ochotnikami na budowach Sal Królestwa.

Ponieważ część materiałów budowlanych trzeba było sprowadzić z zagranicy, bracia musieli współpracować z władzami. W rezultacie plac budowy odwiedziło wielu jej przedstawicieli, w tym również prezydent Forbes L. Burnham. Wszyscy byli pod wrażeniem jakości wykonanej pracy. A miejscowy cieśla powiedział nawet: „Ale żeście się postarali! Robota pierwsza klasa”. Betel zostało oddane do użytku 14 stycznia 1988 roku. Przemówienie okolicznościowe wygłosił przedstawiciel bruklińskiego Biura Głównego Don Adams, usługujący jako nadzorca strefy.

Dnia 12 lutego 2001 roku rozpoczęto przygotowania do kolejnej budowy — tym razem na nowej działce. I znowu słudzy międzynarodowi wspierani przez miejscowych braci zabrali się do pracy. Nowe Biuro Oddziału oddano do użytku w sobotę 15 lutego 2003 roku. Richard Kelsey z niemieckiego Betel wygłosił wykład, którego wysłuchały 332 osoby.

Na uroczystość przybyło wielu braci, którzy niegdyś pełnili w Gujanie służbę misjonarską. Część z nich zawitała tu pierwszy raz po kilkudziesięciu latach! Następnego dnia, w niedzielę, odbyło się specjalne zgromadzenie, w którym uczestniczyły 4752 osoby z 12 krajów, czyli przeszło dwa razy więcej, niż wynosi liczba głosicieli w Gujanie.

Potrzebna pomysłowość

Zgromadzenia obwodowe i specjalne często odbywają się w wynajętych obiektach. Na terenach wiejskich bracia niekiedy stawiają jakąś prowizoryczną salę. Thomas Markevich, który usługiwał w Gujanie w latach 1952-1956, opowiada: „Nasze zgromadzenie miało się odbyć nad Demerarą, około 60 kilometrów od Georgetown. Mniej więcej 200 współwyznawców z tego miasta zapragnęło wziąć w nim udział, by wesprzeć miejscowych braci. Postanowiliśmy więc zbudować tymczasową Salę Zgromadzeń, wykorzystując dostępne materiały: drewno bambusowe na filary i siedzenia oraz liście banana na dach.

„Zebraliśmy materiały i załadowaliśmy na wagonik, który następnie prowadziliśmy po zboczu. Niestety, na zakręcie wagonik nam się wymknął, przechylił, a cała zawartość wpadła do rzeki. Wkrótce jednak okazało się, że ta katastrofa wyszła nam na dobre, ponieważ ładunek popłynął wprost na plac budowy! Przyjezdni bracia ogromnie się cieszyli, że w trzydniowym zgromadzeniu wzięło udział kilkuset okolicznych mieszkańców”.

Thomas ciągnie dalej: „Po zgromadzeniu wyruszyliśmy wspólnie do służby kaznodziejskiej na pobliski nikomu nie przydzielony teren. W pewnej miejscowości zorganizowaliśmy wykład publiczny, na który przyszli wszyscy mieszkańcy, a jeden nawet ze swoją małpką. Zwierzątko chwilę słuchało, po czym postanowiło spojrzeć na obecnych z innego miejsca. Małpka zrobiła kilka zwinnych susów i wylądowała na moim ramieniu. Przez chwilę się rozglądała, ale ku mojej uldze wróciła do właściciela i została z nim do końca wykładu”.

Większe zgromadzenia

Na początku ubiegłego stulecia większe zgromadzenia zazwyczaj odbywały się przy okazji wizyt specjalnych przedstawicieli Biura Głównego, na przykład brata Cowarda czy Younga. W roku 1954 do Gujany przybyli Nathan Knorr i Milton Henschel. W zgromadzeniu pod hasłem „Społeczeństwo Nowego Świata” uczestniczyło wówczas 2737 osób.

Kilkadziesiąt lat później, w roku 1999, na dwóch zgromadzeniach okręgowych w Gujanie było przeszło 7100 obecnych. Jedno z nich odbyło się w Georgetown, a drugie w Berbice. W Georgetown bracia stanęli przed trudnym zadaniem — w ostatniej chwili musieli dokonać bardzo poważnych zmian. W relacji Biura Oddziału czytamy: „Mieliśmy zarezerwowany obiekt, ale postanowiono w nim zorganizować występ pewnej gwiazdy filmowej, która akurat przybyła z Indii z grupą tancerzy.

„Szybko załatwiliśmy inne miejsce, stadion krykieta, i czym prędzej powiadomiliśmy zbory o zmianie. Kongres miał się zacząć już za osiem dni! Ale to nie był koniec naszych problemów. W państwach karaibskich krykiet należy do wielce poważanych gier sportowych, a boiska, na których odbywają się mecze, uznaje się niemal za święte. Dla kierownictwa stadionu było nie do pomyślenia, żebyśmy chodzili po murawie. Jak więc przedstawić dramat? I gdzie zbudować scenę?

„Mimo wszystko realizowaliśmy nasze plany, ufając w pomoc Jehowy. I rzeczywiście pomoc nadeszła! Pozwolono nam korzystać z murawy pod warunkiem, że scena i dojście do niej zostaną zbudowane na pewnej wysokości nad ziemią. Aby wszystko przygotować, uwijaliśmy się przez całą noc. Nawet pogoda była przeciwko nam, bo niemal bez przerwy padało. Mimo tych rozmaitych trudności program rozpoczął się prawie o wyznaczonym czasie.

„Pogoda się poprawiła i zgromadzenie przebiegało bez przeszkód — dopóki nie nadszedł ostatni dzień. W niedzielę bowiem obudził nas szum deszczu. Woda szybko zalała boisko i znajdowała się już pięć centymetrów pod kładką i sceną. Deszcz ustał tuż przed rozpoczęciem programu. Na szczęście przewody elektryczne nie leżały na ziemi, ale były umocowane pod deskami. Chociaż więc zbudowanie kładki i sceny nad ziemią było uciążliwe, w gruncie rzeczy okazało się dobrodziejstwem!”

Kiedy rozpoczął się dramat, nad głowami 6088 zebranych zaświeciło słońce. Dwa tygodnie później w Berbice tego samego programu wysłuchało 1038 osób. W obu miastach spotkało się ogółem 7126 osób i była to nowa najwyższa liczba obecnych na zgromadzeniach w Gujanie. Ostatnio z kongresów w tym kraju skorzystało prawie 10 000 osób!

Wspaniałe widoki na przyszłość

Ezechiel ujrzał w wizji przywróconą do chwały świątynię Jehowy. Wypływał z niej strumień wody, który się rozszerzał i pogłębiał, aż utworzył „dwukrotnie większy potok”. Ów potok sprawił, że nawet w słonych wodach Morza Martwego pojawiły się żywe stworzenia (Ezech. 47:1-12).

Od roku 1919 następuje rozkwit religii prawdziwej i lud Jehowy widzi, jak spełnia się wspomniane proroctwo. Rzeczywiście, dary duchowe — takie jak Biblia, pomoce do jej studiowania oraz zebrania i zgromadzenia — płyną dziś niczym szeroka rzeka i gaszą duchowe pragnienie milionów ludzi na świecie.

Świadkowie Jehowy w Gujanie czują się zaszczyceni, że mogą brać udział w spełnianiu tego proroctwa. W dalszym ciągu będą więc korzystać z literalnych rzek, by dotrzeć do każdego zakątka tej „krainy wód” i zanieść życiodajny pokarm duchowy wszystkim „odpowiednio usposobionym do życia wiecznego” (Dzieje 13:48).

[Przypis]

^ ak. 8 Gdy w maju 1966 roku Gujana Brytyjska uzyskała niepodległość, zmieniła nazwę na Gujana. Właśnie tej nazwy używamy w niniejszej relacji, chyba że kontekst wymaga inaczej.

[Ramka na stronie 140]

Gujana — wiadomości ogólne

Warunki naturalne: Wybrzeże Gujany, zbudowane z osadów rzecznych, w przeważającej części leży poniżej poziomu morza i zabezpieczone jest groblami o długości około 230 kilometrów. Mniej więcej 80 procent powierzchni kraju porastają lasy. Dotyczy to również górzystych terenów w głębi lądu, gdzie bierze początek większość rzek.

Ludność: Połowę mieszkańców kraju stanowią Hindusi, ponad 40 procent ludność czarna lub mieszana, a około 5 procent Indianie. Jakieś 40 procent to wyznawcy chrześcijaństwa, 34 procent — hinduizmu, a 9 procent — islamu.

Języki: Językiem urzędowym jest angielski, ale w całym kraju mówi się też po kreolsku.

Gospodarka: Około 30 procent ludzi czynnych zawodowo pracuje w rolnictwie. Inne ważne gałęzie gospodarki to rybołówstwo, leśnictwo i górnictwo.

Wyżywienie: Uprawia się tutaj głównie ryż, cytrusy, kakaowce, kawowce, kukurydzę, maniok, palmy kokosowe, trzcinę cukrową, a także inne warzywa i owoce tropikalne. Na potrzeby ludności hoduje się bydło, trzodę chlewną, drób i owce. Powszechnie jada się też ryby oraz krewetki.

Klimat: W tym tropikalnym kraju pogoda w ciągu roku nie podlega większym zmianom. Roczna suma opadów na wybrzeżu wynosi 1500-2000 milimetrów. Choć Gujana leży w pobliżu równika, to dzięki regularnym pasatom znad Oceanu Atlantyckiego panuje tu raczej łagodny klimat.

[Ramka i ilustracja na stronach 143-145]

Nikt nie zdołał zamknąć mu ust

Malcolm Hall

Urodzony: 1890 rok

Chrzest: 1915 rok

Z życiorysu: Rdzenny mieszkaniec wyspy Leguan; należał do pierwszych głosicieli dobrej nowiny na tym terenie i opiekował się grupą, która tam powstała.

Opowiedziała Yvonne Hall (wnuczka jego brata).

Urzędnik z komisji wyborczej zapytał kiedyś mojego stryjecznego dziadka: „Czy to prawda, że nie bierzesz udziału w głosowaniu? Jeśli tak, to cię zamknę i skonfiskuję twoją Biblię”. Dziadek Malcolm, patrząc mu prosto w oczy, odparł: „A co z moimi ustami? Czy zdoła pan też zamknąć mi usta, żebym nie mówił prawdy, którą wasi przywódcy religijni tak długo przed wami ukrywali?” Urzędnik odburknął tylko: „Zajmę się tobą później”.

Mój stryjeczny dziadek został ochrzczony w roku 1915 i należał do pierwszych głosicieli Królestwa w Gujanie. Był „nieugiętym bojownikiem o prawdę” — jak nazwał go pewien brat. Z dobrą nowiną zetknął się w czasie, gdy mieszkał i pracował w Georgetown. Wysłuchał tylko jednego wykładu w Somerset House i od razu uznał, że to musi być prawda. Po przyjściu do domu wziął własną Biblię i odszukał wszystkie wersety zacytowane przez mówcę.

Kiedy wrócił na wyspę Leguan, natychmiast zaczął głosić wieść o Królestwie. Najpierw zainteresował swoje dwie rodzone siostry oraz niektórych bratanków. Stanowili oni zalążek grupy, która spotykała się w jego domu.

W tamtych latach mieszkańcy wyspy znajdowali się pod silnym wpływem kleru. Trzeba było nie lada wysiłku, by skłonić ich do wysłuchania dobrej nowiny. Duchowni mówili o moim stryjecznym dziadku, że „oszalał i ma bzika na punkcie Biblii”. Ale to wcale nie ostudziło jego zapału. Na przykład co niedziela rano stawiał na ganku gramofon i odtwarzał wykłady biblijne. Nieraz bywało, że przechodnie zatrzymywali się na drodze i słuchali nagrań.

Z czasem niektórzy wyspiarze zaczęli cenić prawdę biblijną. Stało się to szczególnie widoczne w dniu Pamiątki, gdy całe piętro w domu dziadka Malcolma wypełniło się ludźmi. Dziadek poprowadził uroczystość, wygłosił przemówienie i jako jedyny spożył emblematy. Do osób, z którymi studiował Biblię, należał Leroy Denbow. Brat ten podjął później służbę pionierską, a przez pewien okres pełnił nawet obowiązki nadzorcy obwodu.

Gdy dziadek Malcolm przestał pracować jako główny steward na statku pływającym po rzece Essequibo, został pionierem. Głosił zarówno na wyspie Leguan, jak i na sąsiedniej Wakenaam. Dzień rozpoczynał o wpół do piątej rano, doił krowy i obrządzał świnie. Około wpół do ósmej mył się, ubierał, czytał tekst dzienny oraz fragment Biblii. Następnie jadł śniadanie i szykował się do służby. Ciągle jeszcze go widzę, jak przed odjazdem pompuje koła w rowerze. Każdego dnia pokonywał co najmniej 20 kilometrów.

Dziadek Malcolm ukończył swój ziemski bieg 2 listopada 1985 roku. Służbę dla Jehowy pełnił wiernie przez 70 lat i przez cały ten czas nikt nie zdołał zamknąć mu ust. A co się dzieje na wyspach Leguan i Wakenaam? Na każdej z nich działa dzisiaj zbór.

[Ramka i ilustracja na stronach 155-158]

Odpowiedzi na pytania z dzieciństwa odmieniły moje życie

Albert Small

Urodzony: 1921 rok

Chrzest: 1949 rok

Z życiorysu: Służbę pionierską rozpoczął w roku 1953. W roku 1958 razem z żoną, Sheilą, ukończyli Szkołę Gilead i zostali skierowani do rodzinnej Gujany.

W dzieciństwie często mi powtarzano: „Bóg cię stworzył”. Kiedy więc mama nazwała mnie najgorszym z jej czworga dzieci, doszedłem do wniosku, że najwidoczniej Bóg stworzył troje dobrych dzieci i jedno złe.

Gdy miałem jakieś dziesięć lat, zapytałem nauczyciela ze szkółki niedzielnej: „A kto stworzył Boga?” Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Mimo to kiedy już podrosłem, tak jak większość ludzi w tamtych czasach wstąpiłem do kościoła. W moim wypadku był to Kościół prezbiteriański. Wciąż jednak chodziło mi po głowie wiele różnych pytań. Na przykład fragment jednej z pieśni kościelnych brzmiał tak: „Bogaty żyje w pięknym pałacu, a biedak u jego progu. Bóg ich uczynił wielkim i małym — tak spodobało się Bogu”. Zastanawiałem się, czy rzeczywiście Bóg przesądził o ich losie. Przy jakiejś okazji spytałem pewnego kaznodzieję: „Skoro Bóg stworzył Adama i Ewę, to skąd się wzięły różne rasy?” Co mi odpowiedział? Krótko mówiąc, że Księga Rodzaju to mit.

Później, podczas II wojny światowej, zachęcano nas, żebyśmy modlili się za brytyjskich żołnierzy. To ostatecznie przekonało mnie, że nauki mojego Kościoła są sprzeczne z tym, co przeczytałem w Biblii. No ale dokąd miałem pójść? Dalej więc trzymałem się swojej religii. W wieku 24 lat ożeniłem się z Sheilą.

Któregoś razu, krótko po moim powrocie z nabożeństwa, przyszedł do nas Świadek Jehowy. Świadków nazywaliśmy wtedy kościołem bez piekła. W ogóle mnie nie interesowali. Spotykali się przecież w prywatnych domach i nie nosili stroju duchownych. Poza tym dobrze mi się układało w życiu, miałem cudowną żonę, doszedłem więc do wniosku, że Bóg mi błogosławi.

Kiedy wspomniany Świadek — Nesib Robinson — przedstawił się, byłem zajęty łataniem dętki od roweru. „Mam przebitą dętkę” — powiedziałem. „Jeżeli jest pan chrześcijaninem, to niech mi pan pomoże ją naprawić”. I nie czekając na odpowiedź, wszedłem do mieszkania. Za tydzień Nesib pojawił się ponownie. Spotkałem go na schodach, gdy akurat z Biblią w ręku wychodziłem do kościoła. „Nie interesuje mnie pańska religia” — poinformowałem go i na odchodne dodałem: „W środku jest moja żona. Niech pan sobie z nią porozmawia”.

Zaraz jednak pożałowałem tych słów. Zamiast słuchać pastora, myślałem o tym, że jeśli żona wdała się w rozmowę z panem Robinsonem, to nie zdąży przygotować naszej ulubionej niedzielnej zupy. Ale martwiłem się niepotrzebnie — po powrocie do domu okazało się, że zupa była gotowa. Z ciekawości zapytałem Sheilę: „No i co, rozmawiałaś z tym Robinsonem?” „Tak” — odparła. „Usiadł i mówił, a ja robiłam obiad”.

Wkrótce potem Sheila zgodziła się na studium Pisma Świętego. Wtedy też przyszło na świat nasze pierwsze dziecko, ale niestety urodziło się martwe. Zapytałem pana Robinsona, dlaczego dzieją się takie rzeczy. Wyjaśnił, że nie jest to wina Boga, lecz skutek nieposłuszeństwa Adama i Ewy i odziedziczonej po nich niedoskonałości. Taka odpowiedź wydała mi się zadowalająca.

Nesib często odwiedzał mnie w moim zakładzie meblarskim. Na ogół rozmawiał ze mną o mojej pracy, jednak zawsze przed odejściem poruszał jakąś myśl z Biblii. Po pewnym czasie coraz mniej dyskutowaliśmy o meblach, a coraz więcej o Słowie Bożym. Pewnego dnia postanowiłem zadać mu jedno czy dwa pytania, które nurtowały mnie przez całe życie. Sądziłem, że zupełnie go zaskoczę — przecież nie potrafili na nie odpowiedzieć nawet „prawdziwi” duchowni.

Nalegając, żeby Nesib używał tylko Pisma Świętego, zadałem pierwsze pytanie: „Kto stworzył Boga?” Nesib odczytał Psalm 90:2Biblii króla Jakuba: „Zanim góry się narodziły, zanim ziemię uczyniłeś i świat, od wieczności po wieczność tyś jest Bogiem”. Potem spojrzał na mnie i dodał: „Widzi pan, co tu jest napisane? Boga nikt nie stworzył, On był od zawsze”. Ta jasna, logiczna odpowiedź wprawiła mnie w zdumienie. Wtedy zacząłem zasypywać Nesiba pytaniami, które dręczyły mnie od lat. Gdy udzielał mi biblijnych wyjaśnień, a zwłaszcza gdy mówił o zamierzeniu Bożym co do raju na ziemi, czułem radość, jakiej nigdy wcześniej nie zaznałem.

Pierwsza wizyta w Sali Królestwa wywarła na mnie szczególne wrażenie. Dlaczego? Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem, że głos zabierali także słuchacze. W kościele nigdy czegoś takiego nie widziałem. Tego dnia nie było ze mną Sheili, która jeszcze nie uczęszczała na zebrania. Kiedy jej o wszystkim opowiedziałem, zaproponowała: „Chodźmy tam razem”. I tak chodzimy na zebrania już 55 lat!

Razem z Sheilą zostaliśmy ochrzczeni w Atlantyku w roku 1949. W roku 1953 wstąpiłem w szeregi pionierów, a dwa lata później dołączyła do mnie Sheila. Służbę pełnoczasową pełnimy już pół wieku. W roku 1958 ukończyliśmy 31 klasę Szkoły Gilead, po czym skierowano nas z powrotem do Gujany. Przez 23 lata odwiedzaliśmy zbory, a następnie rozpoczęliśmy specjalną służbę pionierską i trwamy w niej do dziś. Jestem niewymownie wdzięczny Jehowie za to, że pomógł mi znaleźć odpowiedzi na pytania z dzieciństwa, a przede wszystkim za to, że razem z żoną możemy Mu służyć.

[Ramka i ilustracja na stronach 163-166]

„Oto jestem! Mnie poślij”

Joycelyn Ramalho (z domu Roach)

Urodzona: 1927 rok

Chrzest: 1944 rok

Z życiorysu: Obecnie jest wdową. Spędziła 54 lata w służbie pełnoczasowej, między innymi jako żona nadzorcy podróżującego.

Urodziłam się na karaibskiej wyspie Nevis. Wychowywała mnie tylko matka, która jako metodystka wpoiła mi wiarę w Boga. Ze względu na pracę mamy, będącej z zawodu pielęgniarką, przeprowadziłyśmy się do małej miejscowości na wyspie. W pierwszą niedzielę poszłyśmy do kościoła metodystów i usiadłyśmy w ławce. Jednak po paru minutach powiadomiono nas, że właśnie pojawili się „właściciele” tej ławki i musimy się przenieść gdzie indziej. Chociaż inny parafianin życzliwie pozwolił nam usiąść w „jego” ławce, mama zdecydowała, że już więcej nie pójdziemy do tego kościoła. W związku z tym wstąpiłyśmy do Kościoła anglikańskiego.

Na początku lat czterdziestych mama odwiedziła przyjaciółkę, u której spotkała Świadka Jehowy z wyspy Saint Kitts i otrzymała kilka publikacji biblijnych. Ponieważ uwielbiała czytać, szybko je pochłonęła i przekonała się, że zawierają prawdę. Jakiś czas potem wyszła za mąż i całą trójką przenieśliśmy się na Trynidad. W tym okresie literatura Świadków Jehowy była tam obłożona zakazem, ale mogliśmy się spotykać w Sali Królestwa. Mama wkrótce wystąpiła z Kościoła anglikańskiego i razem z moim ojczymem, Jamesem Hanleyem, zaczęła służyć Jehowie.

Na Trynidadzie poznałam pewną młodą siostrę, Rose Cuffie. Nawet mi wtedy przez myśl nie przeszło, że za 11 lat będziemy współpracować ze sobą na terenie misjonarskim. Tymczasem coraz bardziej pragnęłam służyć Jehowie. Wciąż pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy wyruszyłam sama do służby kaznodziejskiej. Gdy w pierwszych drzwiach pojawił się gospodarz, nagle poczułam, że nie mogę wykrztusić ani słowa. Nie wiem, jak długo tam stałam, zanim zdołałam otworzyć Biblię. Odczytałam Daniela 2:44 i czym prędzej odeszłam!

Służbę pionierską rozpoczęłam w roku 1950, a po dwóch latach z radością przyjęłam zaproszenie do 21 klasy Szkoły Gilead. Trzy absolwentki tej klasy wysłano do Gujany: Florence Thom, która stamtąd pochodziła, moją współlokatorkę Lindor Loreilhe i mnie. Dotarłyśmy na miejsce w listopadzie 1953 roku i zostałyśmy skierowane do Skeldon, miasta leżącego u ujścia rzeki Courantyne, jakieś 180 kilometrów od Georgetown. Działająca tam grupa na oddaleniu niecierpliwie nas wyczekiwała.

Większość mieszkańców Skeldon i okolic była pochodzenia hinduskiego i wyznawała hinduizm lub islam. Wielu nie umiało pisać ani czytać. Kiedy nawiązywałyśmy z nimi rozmowy, często prosili, żeby mówić wolniej lub wyraźniej. Początkowo na zebrania przychodziło od 20 do 30 osób. Z czasem jednak odpadli ci, którzy nie byli szczerze zainteresowani, i frekwencja nieco się zmniejszyła.

Pewna kobieta robiła piękne postępy i w końcu zapragnęła wziąć udział w służbie polowej. Ale gdy przyszłam po nią o umówionej godzinie, czekał na mnie jej 14-letni syn — ładnie ubrany i gotowy do wyjścia. Matka powiedziała: „Pani Roach, niech pani zamiast mnie weźmie Fredericka”. Potem dowiedziałyśmy się, że zrezygnowała pod wpływem swego ojca, zagorzałego anglikanina. Niemniej jej syn, Frederick McAlman, dalej rozwijał się duchowo, a później ukończył Szkołę Gilead (zobacz ramkę na stronie 170).

Po jakimś czasie zostałam wysłana do miejscowości Henrietta, gdzie mieszkał tylko jeden głosiciel. Teren ten należał do zboru Charity. Moją nową partnerką w służbie była Rose Cuffie, o której wcześniej wspomniałam. Cztery dni w tygodniu spędzałyśmy w Henrietcie, a w każdy piątek wcześnie rano wsiadałyśmy na rowery i przemierzałyśmy przeszło 30 kilometrów po nieutwardzonych drogach, żeby dotrzeć na zebrania do Charity. Wiozłyśmy ze sobą jedzenie, pościel, koce i moskitiery.

W drodze zatrzymywałyśmy się w różnych miejscach, żeby głosić dobrą nowinę i udzielać zachęt żyjącym na oddaleniu głosicielom oraz pewnej nieczynnej siostrze. Zwykle studiowałyśmy z nimi Strażnicę. W niedzielę, po powrocie do Henrietty, takie studium organizowałyśmy także dla całej grupy naszych zainteresowanych. Nigdy nie przydarzył nam się żaden poważny wypadek. Czasami tylko złapałyśmy gumę albo przemokłyśmy na deszczu.

Nigdy też nie traciłyśmy radości. Pewna kobieta powiedziała nam kiedyś: „Zawsze jesteście takie zadowolone, jakbyście wcale nie miały problemów”. Jehowa pomnażał naszą radość, błogosławiąc nam w służbie. Nawet ta nieczynna siostra, którą odwiedzałyśmy, ożywiła się duchowo i już od 50 lat wiernie służy Jehowie.

Dnia 10 listopada 1959 roku wyszłam za mąż za pioniera Immanuela Ramalho. Działaliśmy wspólnie w Suddie, około 25 kilometrów na południe od Henrietty. Tam zaszłam w ciążę, lecz niestety poroniłam. W zniesieniu tej straty pomogło mi zaangażowanie w służbie. Potem urodziło nam się dwoje dzieci. Ale cały czas byliśmy pionierami.

W roku 1995 Immanuel zapadł w sen śmierci. Służyliśmy Jehowie na wielu różnych terenach. Widzieliśmy, jak maleńkie grupy stają się kwitnącymi zborami, które mają starszych, sług pomocniczych oraz własne Sale Królestwa! Poza tym przez dziesięć lat z przyjemnością odwiedzaliśmy zbory w obwodach. Chociaż bardzo tęsknię za Immanuelem, ogromną pociechą jest dla mnie życzliwe wsparcie ze strony Jehowy i członków zboru.

Gdy Jehowa zaprosił do służby proroka Izajasza, ten odpowiedział: „Oto jestem! Mnie poślij” (Izaj. 6:8). Razem z mężem staraliśmy się naśladować tę wspaniałą postawę. Wprawdzie tak jak Izajasz niekiedy przeżywaliśmy naprawdę ciężkie chwile, ale zaznane radości wynagrodziły nam to wszystko z nawiązką.

[Ramka i ilustracja na stronach 170-173]

Byłem misjonarzem we własnym kraju

Frederick McAlman

Urodzony: 1942 rok

Chrzest: 1958 rok

Z życiorysu: Po ukończeniu Szkoły Gilead został skierowany do rodzinnej Gujany. Teraz razem z żoną, Marshalind, pełnią stałą służbę pionierską.

Byłem 12-letnim chłopcem, gdy misjonarka Joycelyn Roach (obecnie Ramalho) zapoczątkowała studium Biblii z moją mamą. Ja też brałem w nim udział. Później mama zrezygnowała, jednak ja dalej studiowałem i zacząłem chodzić na wszystkie zebrania. Kiedy miałem 14 lat, siostra Roach oraz jej współpracowniczki, Rose Cuffie i Lindor Loreilhe, zabierały mnie na swoich rowerach do służby. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, jak duży wpływ wywierał na mnie duch misjonarski, którym pałały te siostry.

Gdy zacząłem studiować ze Świadkami Jehowy, jednocześnie przygotowywałem się do konfirmacji w Kościele anglikańskim. Któregoś razu pastor próbował wyjaśnić, czym jest Trójca Święta. Słuchałem przez chwilę, a potem zebrałem się na odwagę i oświadczyłem, że Biblia wcale nie uczy o Trójcy. Pastor odparł: „Wiem, że czytasz pewne książki, które są jak trucizna. Nie czytaj ich. Musisz wierzyć w Trójcę”. Od tej pory nigdy już nie poszedłem do kościoła anglikańskiego, za to w dalszym ciągu studiowałem ze Świadkami. Ochrzciłem się w roku 1958.

We wrześniu 1963 roku otrzymałem z Biura Oddziału zaproszenie do specjalnej służby pionierskiej. Przyjąłem je i dostałem przydział do zboru Fyrish nad rzeką Courantyne. Moim współpracownikiem został Walter McBean. Przez rok opracowywaliśmy nasz teren, wędrując w górę i w dół rzeki. Było to dobre przygotowanie do następnego zadania — w roku 1964 skierowano nas do zboru Paradise, w którym działało dziesięciu głosicieli. Spędziliśmy tam ponad cztery lata. Przez ten czas liczba głosicieli wzrosła do 25.

W roku 1969 zostałem zaproszony do 48 klasy Szkoły Gilead. W tym samym roku przeżyłem niezwykle radosne chwile, gdy podczas zgromadzenia międzynarodowego „Pokój na ziemi” gościłem w bruklińskim Betel. Mogłem tam spotkać tylu wiernych braci i sióstr! Nigdy nie zapomnę wizyty w pokoju Fredericka W. Franza, członka Ciała Kierowniczego. Miał tak dużo książek, że zastanawiałem się, czy jest tu gdzieś miejsce na łóżko. Innym wybitnym badaczem Słowa Bożego był Ulysses Glass, jeden z wykładowców Gilead. Dobrze pamiętam, jak mówił nam, że podstawą dobrego pisania i nauczania jest dokładność, zrozumiałość i zwięzłość.

Muszę przyznać, że poczułem się rozczarowany, gdy dowiedziałem się o przydziale do Gujany. Przecież dla mnie to nie był teren zagraniczny, tylko rodzinny kraj. Jednak brat Glass wziął mnie na stronę i życzliwie pomógł mi spojrzeć na tę sprawę inaczej. Przypomniał, że sama nauka w Szkole Gilead to wyjątkowy przywilej, a poza tym prawdopodobnie zostanę skierowany w takie rejony Gujany, których nie znam. I rzeczywiście tak było. Przydzielono mnie do zboru Charity nad rzeką Pomeroon. W tym czasie działało tam zaledwie pięciu głosicieli.

Ani mój współpracownik, Albert Talbot, ani ja nie mieliśmy doświadczenia w podróżowaniu rzekami, więc musieliśmy nauczyć się sterowania łodzią. Być może wydaje się to proste, ale zapewniam, że wcale takie nie jest. Jeśli nie uwzględni się prądów i wiatru, łódź albo stoi w miejscu, albo kręci się w kółko. Na szczęście nie zostawiono nas bez pomocy, a jedna z miejscowych sióstr okazała się wprost doskonałą nauczycielką.

Przez dziesięć lat korzystaliśmy z wioseł i siły naszych mięśni. Ale kiedyś pewien człowiek mieszkający w pobliżu zaproponował zborowi kupno silnika. Niestety, nie mieliśmy tylu pieniędzy. Możecie więc sobie wyobrazić naszą radość, gdy z Biura Oddziału przyszedł czek przeznaczony specjalnie na ten cel. Najwyraźniej kilka zborów usłyszało o naszych potrzebach i zapragnęło przyjść nam z pomocą. Z czasem nabyliśmy też inne łodzie. Każda nosiła nazwę Głosiciel Królestwa i miała swój numer.

Współpracowałem z wieloma różnymi pionierami, aż w końcu spotkałem partnerkę na całe życie — Marshalind Johnson, która pełniła specjalną służbę pionierską w zborze Mackenzie. Jej nieżyjący już ojciec, Eustace Johnson, był dobrze znany w Gujanie. Przez ostatnich dziesięć lat przed śmiercią pracował w charakterze nadzorcy obwodu. Teraz oboje z Marshalind jesteśmy pionierami stałymi. W sumie spędziliśmy w służbie pełnoczasowej 72 lata, w tym 55 lat jako pionierzy specjalni. Jednocześnie wychowaliśmy sześcioro dzieci.

Jehowa błogosławi naszym wysiłkom w służbie. Na przykład gdy we wczesnych latach siedemdziesiątych głosiliśmy nad rzeką Pomeroon, zapoczątkowaliśmy studium Biblii z młodym krawcem. Okazał się bardzo pilnym studentem. Zachęciliśmy go, żeby przyswoił sobie nazwy ksiąg biblijnych. W ciągu jednego tygodnia nie tylko nauczył się ich wszystkich na pamięć, ale na dodatek umiał podać, na której stronie zaczynają się poszczególne księgi! Prawdę poznał zarówno on, jak i jego żona oraz siedmioro z dziewięciorga ich dzieci. Obecnie obaj usługujemy jako starsi w zborze Charity. Nigdy bym pewnie nie zaznał takich błogosławieństw, gdyby nie wspaniały przykład gorliwości, jaki dały mi pierwsze misjonarki.

[Ramka i ilustracja na stronach 176, 177]

Studiowałam Słowo Boże korespondencyjnie

Monica Fitzallen

Urodzona: 1931 rok

Chrzest: 1974 rok

Z życiorysu: Ponieważ mieszkała na oddaleniu, przez dwa lata studiowała Biblię listownie. Gorliwie głosiła wśród miejscowych Indian. Odkąd straciła wzrok, uczy się wersetów na pamięć, by móc je wykorzystywać w służbie.

Mieszkam w rezerwacie indiańskim Waramuri nad rzeką Moruka w północno-zachodniej Gujanie. Gdy na początku lat siedemdziesiątych zetknęłam się z prawdą, najbliższy zbór znajdował się w Charity nad rzeką Pomeroon. Dłubanką płynęło się tam 12 godzin.

Świadków Jehowy spotkałam, kiedy robiłam w Charity zakupy. Od Fredericka McAlmana dostałam Strażnicę Przebudźcie się! Zabrałam je do domu i włożyłam do kufra, gdzie przeleżały dwa lata. Potem zachorowałam i przez jakiś czas byłam przykuta do łóżka. Popadłam w głębokie przygnębienie. I wtedy przypomniałam sobie o tych czasopismach. Przeczytałam je i od razu się zorientowałam, że znalazłam prawdę.

Mniej więcej w tym czasie mój mąż, Eugene, zaczął szukać pracy i postanowił popłynąć do Charity. Ponieważ czułam się już lepiej, wybrałam się razem z nim. Jednak chodziło mi głównie o to, żeby odnaleźć Świadków Jehowy. Nie musiałam daleko szukać — kobieta będąca Świadkiem przyszła właśnie do mieszkania, w którym się zatrzymaliśmy. „Czy należy pani do tych ze Strażnicy?” — zagadnęłam. Kiedy przytaknęła, spytałam o mężczyznę, którego spotkałam dwa lata wcześniej na targu. Kobieta szybko poszła odszukać Fredericka McAlmana, który akurat z grupą głosicieli opracowywał pobliski teren.

Gdy przyszli, brat McAlman pokazał mi, jak można studiować Biblię za pomocą książki Prawda, która prowadzi do życia wiecznego. Zgodziłam się na takie studium. Ponieważ razem z mężem musieliśmy wrócić do domu, zaczęłam studiować listownie — najpierw książkę Prawda, a później „Sprawy, w których u Boga kłamstwo jest niemożliwe”. Już przy tej pierwszej publikacji oficjalnie wystąpiłam z Kościoła anglikańskiego i zostałam głosicielką. Pastor napisał do mnie w liście: „Niech Pani nie słucha Świadków Jehowy. Ich zrozumienie Biblii jest bardzo powierzchowne. Przyjdę omówić z Panią tę sprawę”. Nigdy jednak się nie zjawił.

Byłam jedynym głosicielem w rezerwacie, więc dzieliłam się nowo zdobytą wiedzą z sąsiadami. Rozmawiałam również z mężem, który ku mojej radości zgłosił się do chrztu rok po mnie. Dzisiaj działa tu 14 głosicieli.

Ostatnio z powodu jaskry i zaćmy straciłam wzrok, toteż uczę się wersetów biblijnych na pamięć, żeby móc je potem wykorzystywać w służbie kaznodziejskiej. Jestem wdzięczna Jehowie, że nadal mogę Mu służyć.

[Ramka i ilustracje na stronach 181-183]

Jehowa dał mi ‛wszystko, o co prosiło moje serce’

Ruby Smith

Urodzona: 1959 rok

Chrzest: 1978 rok

Z życiorysu: Indianka z plemienia Karaibów; miała ogromny wkład w rozgłaszanie dobrej nowiny w Baramicie, rezerwacie indiańskim w głębi Gujany.

Po raz pierwszy zetknęłam się ze Świadkami Jehowy w roku 1975. Miałam wtedy 16 lat. Babcia dostała od swego pasierba traktat, a ponieważ nie umiała czytać po angielsku, poprosiła mnie o pomoc. Biblijne obietnice przedstawione w tym traktacie zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Wypełniłam więc załączony kupon i wysłałam do Biura Oddziału. Kiedy otrzymałam zamówione publikacje, przeanalizowałam je i o poznanych prawdach zaczęłam opowiadać innym — na początek babci i cioci. Niestety mojemu ojcu nie podobało się to, co robię.

Wkrótce babcia i ciocia zaczęły głosić dobrą nowinę. Dlatego niektórzy mieszkańcy Baramity przychodzili do naszego domu po dalsze wyjaśnienia z Pisma Świętego. A ja im więcej czytałam, tym bardziej byłam przekonana, że jeśli chcę podobać się Jehowie, muszę dokonać w swoim życiu pewnych zmian. Na przykład powinnam była pogodzić się z jednym z moich braci, no i przyznać się ojcu, że ukradłam coś z jego warsztatu. Dużo się modliłam i w końcu uporządkowałam obie sprawy.

Tymczasem Biuro Oddziału wysłało na nasz teren pioniera specjalnego — Sheika Bakhsha. Ale brat ten nie mógł pozostać u nas długo. W związku z tym on oraz Eustace Smith (który później został moim mężem) studiowali ze mną korespondencyjnie.

W roku 1978 pojechałam do Georgetown na zgromadzenie pod hasłem „Zwycięska wiara”. Kiedy tylko dotarłam do stolicy, od razu poszłam do Biura Oddziału, by powiedzieć, że pragnę się ochrzcić. Ustalono, że pytania dla kandydatów do chrztu omówi ze mną Albert Small. Gdy wracałam do Baramity, rozpierała mnie radość — byłam teraz ochrzczonym Świadkiem Jehowy!

Natychmiast z wielkim zapałem zaangażowałam się w służbę kaznodziejską. Było tylu zainteresowanych, że poprosiłam niektórych, by zbudowali skromne miejsce wielbienia Jehowy. Co niedziela na żywo tłumaczyłam tam artykuł z angielskiej Strażnicy na język karaibski. Jednak mój ojciec był niezadowolony z tego, co robię, i nalegał, żebym w niedziele zostawała w domu. Dlatego po kryjomu nagrywałam artykuły na kasety magnetofonowe, a mój starszy brat odtwarzał je na zebraniach. W tym czasie regularnie przychodziło na nie około 100 osób.

Niedługo potem nasza rodzina z powodu interesów przeniosła się do Georgetown, a babcia — do Matthews Ridge. W Baramicie została ciocia, ale przestała głosić dobrą nowinę, toteż przez jakiś czas nie rozbrzmiewało tam orędzie Królestwa.

W Georgetown osobiście poznałam Eustace’a Smitha i dość szybko się pobraliśmy. Chociaż mąż nie mówił po karaibsku, oboje chcieliśmy pojechać do Baramity, żeby podtrzymać rozbudzone tam zainteresowanie. Nasze pragnienie spełniło się w roku 1992. Zaraz po przyjeździe zajęliśmy się służbą kaznodziejską i zaczęliśmy organizować zebrania. Wkrótce przychodziło na nie jakieś 300 osób!

Po studium Strażnicy prowadziliśmy kurs czytania i pisania. Pomagała nam Yolande, nasza pierwsza córka. Miała wtedy 11 lat i była nieochrzczoną głosicielką. Dzisiaj ona i nasza młodsza córka, Melissa, są pionierkami stałymi.

W roku 1993 dzięki błogosławieństwu Jehowy powstała w Baramicie Sala Królestwa. Poza tym Jehowa dał nam „dary w ludziach” — mężczyzn, którzy znali karaibski i mogli sprawować przewodnictwo (Efez. 4:8). Dnia 1 kwietnia 1996 roku oficjalnie powstał zbór Baramita. Ogromnie się cieszę, że należy do niego także moja mama, babcia i prawie całe rodzeństwo. Jehowa naprawdę dał mi ‛wszystko, o co prosiło moje serce’ (Ps. 37:4).

[Ilustracja]

Z Eustace’em dzisiaj

[Diagram i ilustracja na stronach 148, 149]

GUJANA — WAŻNIEJSZE WYDARZENIA

1900: Pierwsi Gujańczycy zaczynają czytać i wspólnie analizować Strażnicę Syjońską oraz inne publikacje biblijne.

1910

1912: Evander J. Coward wygłasza w Georgetown i New Amsterdam wykłady, których wysłuchują setki osób.

1913: Bracia wynajmują na miejsce zebrań pomieszczenie w Somerset House, z którego korzystają do roku 1958.

1914: W Georgetown powstaje pierwsze gujańskie Biuro Oddziału.

1917: Pod naciskiem duchowieństwa władze nakładają zakaz na niektóre publikacje biblijne.

1922: Uchylenie zakazu; wizyta brata George’a Younga.

1940

1941: Strażnica Pociecha (obecnie Przebudźcie się!) obłożone zakazem.

1944: Zakazem zostają objęte wszystkie publikacje Świadków Jehowy.

1946: Zniesienie zakazu w czerwcu; przybycie pierwszych misjonarzy po Szkole Gilead.

Lata pięćdziesiąte: W całej Gujanie organizowane są pokazy filmu Społeczeństwo Nowego Świata w działaniu.

1960: Biuro Oddziału zakupuje w Georgetown plac z zabudowaniami, które służą jako Betel oraz dom misjonarski.

1967: Liczba głosicieli przekracza 1000.

1970

1988: Oddanie do użytku nowych obiektów Biura Oddziału, wzniesionych na dotychczas wykorzystywanej posesji.

1995: Powstaje pierwsza Sala Królestwa budowana metodą szybkościową.

2000

2003: Oddanie do użytku obecnego Biura Oddziału, zbudowanego na nowej posesji.

2004: W Gujanie działa 2163 głosicieli.

[Wykres]

[Patrz publikacja]

Liczba głosicieli

Liczba pionierów

2000

1000

1910 1940 1970 2000

[Mapy na stronie 141]

[Patrz publikacja]

GUJANA

Baramita

Hackney

Charity

Henrietta

Suddie

GEORGETOWN

Mahaicony

Soesdyke

Bartica

Yaruni

New Amsterdam

Mackenzie

Wismar

Skeldon

Berbice

Orealla

Lethem

Essequibo

Demerara

Berbice

Courantyne

WENEZUELA

BRAZYLIA

SURINAM

[Całostronicowa ilustracja na stronie 134]

[Ilustracja na stronie 137]

Evander J. Coward

[Ilustracja na stronie 138]

W Somerset House w Georgetown spotykaliśmy się na zebraniach od roku 1913 do 1958

[Ilustracja na stronie 139]

George Young

[Ilustracja na stronie 146]

Frederick Phillips, Nathan Knorr i William Tracy w roku 1946

[Ilustracja na stronie 147]

Dokument ten, wydany w czerwcu 1946 roku, oficjalnie znosił zakaz, którym były obłożone nasze publikacje

[Ilustracja na stronie 152]

Nathan Knorr, Ruth Miller, Milton Henschel, Alice Tracy (z domu Miller) oraz Daisy i John Hemmawayowie w roku 1954

[Ilustracja na stronie 153]

John Ponting

[Ilustracja na stronie 154]

Geraldine i James Thompsonowie usługiwali w Gujanie 26 lat

[Ilustracja na stronie 168]

Świadczenie grupowe łodzią

[Ilustracja na stronie 169]

Służba nad Moruką na łodzi „Głosiciel Królestwa III”

[Ilustracja na stronie 175]

Jerry i Delma Murrayowie

[Ilustracja na stronie 178]

Frederick McAlman oraz Eugene i Monica Fitzallenowie przekazują dobrą nowinę Indianinowi naprawiającemu czółno

[Ilustracja na stronie 184]

Zgromadzenie obwodowe w Baramicie w roku 2003

[Ilustracje na stronie 185]

Wielu mieszkańców Baramity i okolic przyjmuje prawdę biblijną

[Ilustracja na stronie 186]

Głosiciele płyną do służby dłubanką

[Ilustracja na stronie 188]

Sherlock i Juliet Pahalanowie

[Ilustracje na stronie 191]

Gujana — „raj dla pionierów”

[Ilustracja na stronie 194]

Sala Królestwa w Orealli

[Ilustracja na stronie 197]

Poprzednie Biuro Oddziału przy ulicy Brickdam 50 w Georgetown, ukończone w roku 1987

[Ilustracja na stronie 199]

Komitet Oddziału, od lewej: Edsel Hazel, Ricardo Hinds i Adin Sills

[Ilustracja na stronach 200, 201]

Nowe Biuro Oddziału