Belize
Belize
BELIZE, uważane za perłę tropików, leży na półwyspie Jukatan u wybrzeży Morza Karaibskiego i graniczy z Meksykiem oraz Gwatemalą. Ten mały kraj, dawniej znany pod nazwą Honduras Brytyjski, stanowi tygiel, w którym mieszają się różne kultury, języki, zwyczaje, kuchnie i religie.
W Belize mieszka jakieś 300 000 ludzi — znacznie mniej niż w innych państwach Ameryki Centralnej. Występujące tu bujne lasy tropikalne są siedliskiem zachwycających ptaków i innych zwierząt, w tym nieuchwytnego jaguara. Można tutaj też zobaczyć liczne ruiny budowli stworzonych przed wiekami przez Majów, a także majestatyczne góry przyozdobione strzelistymi palmami i wodospadami. Fascynującą cechą tego obszaru jest olbrzymia sieć jaskiń; niektóre z nich są połączone krystalicznie czystymi, meandrującymi rzekami. Wzdłuż całej linii brzegowej Belize ciągnie się rafa koralowa, będąca skupiskiem niezwykłych gatunków koralowców. Wokół rozsiane są niskie wysepki z białymi, piaszczystymi plażami i palmami kokosowymi.
HISTORIA
Wśród pierwszych osadników znaleźli się Arawakowie i Karaibowie, którzy przywędrowali z Ameryki Południowej. Setki lat przed dotarciem Europejczyków do tak zwanego Nowego Świata teren dzisiejszego Belize był prawdopodobnie sercem cywilizacji Majów z okazałymi świątyniami i innymi ośrodkami kultu.
Próby kolonizacji tego regionu przez Europejczyków nie są zbyt dobrze udokumentowane. Wiemy jedynie, że Hiszpanie nie zdołali podporządkować sobie Majów. W roku 1638 na wybrzeżu Belize osiedlili się angielscy piraci. W połowie XVII wieku pozwolono im pozyskiwać cenny barwnik z drzew kampeszowych.
Przy ścinaniu drzew kampeszowych oraz mahoniowych pracowali niewolnicy, których Anglicy przywozili z targów niewolniczych na Jamajce i w Stanach Zjednoczonych albo bezpośrednio z Afryki. Chociaż dozorcy nie stali nad nimi z biczem w ręku tak często, jak to było w innych rejonach obu Ameryk, to i tak niewolnicy żyli w opłakanych warunkach i spotykali się z brutalnym traktowaniem. Wielu wzniecało bunty, popełniało samobójstwo lub uciekało i zakładało w Belize niezależne osady. W 1862 roku ogłoszono ten kraj kolonią brytyjską, a w roku 1981 odzyskał on niepodległość *.
ZIARNA PRAWDY WYPUSZCZAJĄ KORZENIE
Jednym z pierwszych Świadków Jehowy — nazywanych wówczas Badaczami Pisma Świętego — którzy przybyli do Belize, był James Gordon, ochrzczony w 1918 roku na Jamajce. Ten młody człowiek o drobnej budowie i delikatnym głosie opuścił Jamajkę w 1923 roku i osiadł w Bombie, wiosce Majów ukrytej w tropikach Belize. Założył tam rodzinę i chociaż mieszkał daleko od współwyznawców, dzielił się dobrą nowiną ze znajomymi i sąsiadami.
W jaki sposób wieść o Królestwie Bożym dotarła do innych zakątków tej brytyjskiej kolonii? W roku
1931 w krajach Ameryki Środkowej działała Freida Johnson, filigranowa Amerykanka po pięćdziesiątce. Podróżowała w pojedynkę, czasami konno, docierając do miast, wsi oraz plantacji bananowych rozproszonych wzdłuż karaibskiego wybrzeża.W 1933 roku w mieście Belize, ówczesnej stolicy kraju, Freida wynajęła mały pokój u pani Beeks. Każdego ranka gospodyni słyszała, jak Freida przed wyjściem z domu czyta Biblię i śpiewa pieśń. Wielu dostrzegało jej niesłabnący zapał, na przykład to, że nigdy nie robiła sobie sjesty, co jest zwyczajem mieszkańców tropików. Podczas sześciomiesięcznego pobytu w tym kraju zainteresowała prawdą Thaddiusa Hodgesona, piekarza z Jamajki. Głosiła przede wszystkim w stolicy, ale docierała także na tereny wiejskie. W wiosce Bomba spotkała Jamesa Gordona. Dzięki jej wysiłkom osoby miłujące prawdę biblijną poznały się i zaczęły wspólnie spotykać.
CORAZ WIĘCEJ LUDZI POZNAJE PRAWDĘ
Chociaż w tamtych czasach komunikacja była utrudniona, James i Thaddius — mimo że działali na odległych terenach — starali się utrzymywać ze sobą kontakt. W roku 1934 Thaddius napisał list do Biura Głównego Świadków Jehowy w Brooklynie z prośbą o gramofon i nagrania wykładów biblijnych.
W sobotnie wieczory Thaddius odtwarzał wykłady w małym parku naprzeciw budynku Sądu Najwyższego. Park ten, wykorzystywany przez żołnierzy jako plac ćwiczeń, nazywano „polem bitwy” — i faktycznie nim był. Z jednej strony Thaddius odtwarzał wykłady brata Rutherforda, a z drugiej dochodziły dźwięki orkiestry Armii Zbawienia, której akompaniował
Beaumont Boman, grający na olbrzymim bębnie. Wkrótce jednak Beaumont pozytywnie zareagował na dobrą nowinę o Królestwie i przeszedł na drugą stronę „pola bitwy”, do Thaddiusa. Wyznał: „Dziękuję mojemu Bogu, Jehowie, że pomógł mi się pozbyć tego bębna!”.Inny dogodny punkt do publicznego głoszenia znajdował się naprzeciwko targu nazywanego „mulim parkingiem” — przywiązywano tam muły zaprzęgnięte do wozów, którymi transportowano towary. Thaddius — postawny, ciemnoskóry, dynamiczny mówca — właśnie tutaj często przemawiał. Mimo że w Belize kościoły chrześcijaństwa wywierały ogromną presję na ludzi miłujących Biblię, wiele szczerych osób, takich jak Jamajczycy James Hyatt i Arthur Randall, pozytywnie reagowało na dobrą nowinę.
W północnej części stolicy Thaddius zaczął organizować zebrania w swojej piekarni — odsuwał na bok ladę, a na stołki kładł deski, tworząc w ten sposób proste ławki. W południowej części miasta zebrania odbywały się w domu Cory Brown. Poza tym Nora Fayad przypomina sobie, że kiedy była młodą dziewczyną, kilkoro Świadków z jej okolicy spotykało się na podwórku jej sąsiada Arthura Randalla.
OWOCE GORLIWEGO GŁOSZENIA
Wielu braci w tamtym okresie dawało świadectwo z ogromnym zapałem. Na przykład James Jenkins, mimo że był niewidomy, z laską w ręku przemierzał miasto Belize wzdłuż i wszerz. Molly Tillet opowiada, że słyszała go, jak głosi na rynku, nawet gdy była dwie ulice dalej! James słynął też z uważnego słuchania na zebraniach — siedział wtedy nieco pochylony do przodu, wsparty o swą laskę, i chłonął każde słowo.
Sporo wersetów biblijnych znał na pamięć i cytował je w służbie.W tym czasie James Gordon głosił w okolicach wioski Bomba. W jednej ręce miał mahoniową walizkę z literaturą, a w drugiej gramofon. Każdej niedzieli jeszcze przed świtem wsiadał do czółna i wiosłował w górę rzeki. Potem przemierzał pieszo wiele kilometrów, głosząc każdej napotkanej osobie. O zachodzie słońca można go było spotkać w drodze powrotnej do domu, kiedy mozolnie piął się stromą ścieżką znad rzeki. Po kolacji, dopóki miał siłę utrzymać książkę w ręku, prowadził studium Biblii z szóstką swoich dzieci.
Żona brata Gordona nie była wtedy jeszcze Świadkiem Jehowy. Pewnego dnia pod nieobecność męża spaliła sporo jego literatury biblijnej. Kiedy James wrócił do domu i zobaczył, co zrobiła, zachował spokój. Stanowczym głosem powiedział jedynie: „Nigdy więcej tego nie próbuj!”. Dzieci wiedziały, jak ogromną stratę poniósł, dlatego jego opanowanie zrobiło na nich wielkie wrażenie.
JEHOWA POCIĄGA SWOIM DUCHEM KOLEJNE OSOBY
Pewnego niedzielnego poranka James spotkał pobożną anglikankę, Derrine Lightburn, która przyjęła książkę Harfa Boża. James miał bardzo słaby głos, toteż nie wszystko dosłyszała, ale i tak zaciekawiło ją to, o czym mówił. Gdy później przebywała w stołecznym Belize u swojej ciotki Alphonseny Robateau, przy bramie zatrzymał się jakiś mężczyzna i spytał, czy może wejść na podwórko.
„Wygląda jak człowiek, który przyniósł mi tę ciekawą książkę; mówiłam ci o niej” — powiedziała Derrine do ciotki.
Okazało się jednak, że to nie James Gordon, tylko James Hyatt. Uruchomił on gramofon i odtworzył domowniczkom wykład. Alphonsenie zostawił też książkę Harfa Boża. Mimo angażowania się w politykę Alphonsena razem ze swą siostrą Octabelle Flowers poszukiwała prawdy. Z przejęciem przekazała więc Octabelle, o czym dowiedziała się tego dnia: „Wyobraź sobie, przyszedł tutaj jakiś mężczyzna i mówił o Królestwie Bożym. Myślę, że to jest to, czego szukałyśmy!”. Octabelle postanowiła, że kiedy ten człowiek znowu się pojawi, również ona przyjdzie na spotkanie. Wszystkie trzy — Alphonsena, Octabelle i Derrine — przyjęły prawdę i w 1941 roku zostały ochrzczone.
Mniej więcej tym okresie umarła mama Alphonseny i Octabelle. Ich młodsza siostra, Amybelle Allen, modliła się o śmierć i pójście do nieba, bo chciała być razem z mamą. Octabelle zaprosiła Amybelle na wykład zatytułowany „Gdzie są umarli?”. Amybelle skorzystała z zaproszenia i od tamtej pory nigdy nie przestała przychodzić na zebrania.
Córka Derrine, Olga Knight, mówi: „Jehowa po prostu pociągał tych ludzi swoim duchem — wystarczyło,
że czytali publikacje i chodzili na zebrania. Byli tak zachwyceni prawdą, że zaraz opowiadali innym o tym, czego się dowiedzieli”.Na przykład ojciec Olgi, Herman Lightburn, przyjął prawdę po tym, jak podczas pobytu w szpitalu przeczytał książkę Dzieci. Był tak zafascynowany tym, czego się dowiadywał, że co piątek wynajmował ciężarówkę i wyruszał z grupą braci głosić w okolicznych wioskach. Prowadził też wzmożoną działalność ewangelizacyjną w rejonie Black Creek, gdzie miał gospodarstwo.
„Moi rodzice głosili wzdłuż rzeki Belize”, opowiada Olga, „a wieczorem ludzie brali lampy i schodzili się, by ich posłuchać. Gdy spędzałam wakacje na gospodarstwie, każdego ranka rodzice, ciocia Amybelle i jej córka Molly Tillet oraz ja wsiadaliśmy na konie mojego ojca i jechaliśmy jeden za drugim do Crooked Tree. Tam zostawialiśmy konie, by się trochę popasły, a sami studiowaliśmy Biblię z zainteresowanymi. Niektóre z tych rodzin poznały prawdę”.
W roku 1941 w mieście Belize ochrzczono w wodach Morza Karaibskiego pierwszą grupę głosicieli. Wśród nich
znajdował się George Longsworth, który zaraz po chrzcie rozpoczął służbę pionierską i pełnił ją aż do śmierci w 1967 roku — miał wtedy 87 lat. Przemierzał konno dziesiątki kilometrów od miasta do miasta i od wsi do wsi, docierając z dobrą nowiną na nieopracowane jeszcze tereny w głębi kraju. Jego zapał w służbie i regularna obecność na zebraniach stanowiły szczególną zachętę dla nowych. Jehowa w zdumiewający sposób posługiwał się takimi gorliwymi i wiernymi chrześcijanami, by ludzi o szczerych sercach pociągnąć do swej organizacji.PRZYBYWAJĄ PIERWSI MISJONARZE
Dnia 5 października 1945 roku przybyli do Belize Elmer Ihrig i Charles Heyen, absolwenci pierwszej klasy Szkoły Gilead. Zaledwie dzień wcześniej ponad 150 kilometrów na południe od miasta Belize przeszedł huragan. Woda zalała kilkunastokilometrowy odcinek drogi łączącej lotnisko ze stolicą. Misjonarze zostali więc stamtąd przetransportowani dużymi wojskowymi ciężarówkami. Thaddius Hodgeson poustawiał
na swoim zalanym podwórku betonowe płyty i drewniane skrzynki, dzięki czemu misjonarze nie musieli brnąć w wodzie, kiedy do niego przyjechali.Bracia z niecierpliwością oczekiwali pierwszych misjonarzy. Żeby się z nimi spotkać, James Gordon, León Requeña i Rafael Medina przywędrowali do miasta Belize aż z północy kraju — to nie lada wyczyn, jak na tamte czasy! „Nie było dróg łączących północ kraju ze stolicą” — wyjaśnia Ismael Medina, wnuk Rafaela. „Były tylko picados, szlaki wyjeżdżone przez wozy zaprzężone w muły. Po drodze nie było domów, spali więc tam, gdzie zastała ich noc, choć wokół roiło się od węży. Na spotkaniu z misjonarzami wysłuchali wskazówek, po czym zabrali literaturę i tym samym szlakiem ruszyli pieszo w drogę powrotną. Zajęło im to wiele dni!”
Na „mulim parkingu” misjonarze zostali przedstawieni mieszkańcom miasta w bardzo osobliwy sposób. James Hyatt rozpoczął program kąśliwym atakiem na duchowieństwo za szerzenie fałszywych nauk. Niektórzy słuchacze, oburzeni jego słowami, zareagowali na to stekiem przekleństw. Pod koniec przemówienia brat raptownie wskazał na misjonarzy i powiedział: „Przekazuję wam tych dwóch panów!”. To musiało na razie wystarczyć zebranym.
Miejscowi bracia bez wątpienia odznaczali się wielką miłością do Jehowy i prawdy biblijnej, a głęboką odrazą do nauk religii fałszywej. Było jednak oczywiste, że misjonarze posiadają cenne doświadczenie, które muszą przekazać tym gorliwym głosicielom, by ich służba stała się bardziej skuteczna.
Obaj misjonarze rozpoczęli działalność w stolicy, która liczyła wówczas 26 700 mieszkańców. Została
wybudowana na sztucznie usypanym terenie, dzięki czemu leżała około 30 centymetrów powyżej poziomu morza. Panował tam gorący i wilgotny klimat. Miasto miało niedostateczny drenaż. W domach nie było bieżącej wody, ale prawie na każdym podwórku stała duża drewniana kadź, gdzie w porze deszczowej gromadziła się deszczówka. Czasami zdarzały się też gwałtowne ulewy; na przykład w roku 1931 huragan spustoszył miasto i uśmiercił ponad 2000 osób.POSTĘP MIMO RESTRYKCJI
Co prawda w Belize działalność Świadków Jehowy nigdy nie była zakazana, lecz w okresie II wojny światowej rząd na pewien czas zabronił rozpowszechniania naszej literatury. Ale na krótko przed przybyciem misjonarzy restrykcje te zniesiono.
Jednakże w angielskim wydaniu Strażnicy z 15 lipca 1946 roku, informującym o działalności tych dwóch misjonarzy w Belize, podano: „W głębi kraju jeden z księży katolickich cały czas dąży do tego, by władze zakazały wysyłania naszej literatury pocztą. Duchowni katoliccy są niezadowoleni z obecności dwóch misjonarzy Świadków Jehowy, a pewien amerykański ksiądz pochodzenia irlandzkiego (...) oburzył się, że brytyjskie władze kolonialne pozwoliły im wjechać do kraju. (...) [Misjonarze] przypomnieli mu jednak, że on sam podaje się za Amerykanina. A gdy pokazali statystyki dotyczące amerykańskiego więziennictwa, z których wynikało, że Kościół katolicki nie potrafi stać na straży moralności obywateli Stanów Zjednoczonych, ksiądz po prostu czmychnął”.
Pierwsza dokładna informacja o liczbie głosicieli w Belize pochodzi z roku 1944, kiedy to sprawozdanie ze służby złożyło siedem osób. Aby głosić skuteczniej,
bracia i siostry zaczęli się posługiwać w służbie od drzwi do drzwi kartami świadectwa. W ciągu roku od przybycia misjonarzy liczba głosicieli wzrosła do 16.W roku 1946 Belize odwiedzili Nathan Knorr oraz Frederick Franz z Biura Głównego Świadków Jehowy i utworzyli tu Biuro Oddziału. Brat Knorr wygłosił wykład dotyczący spraw organizacyjnych i wyjaśnił potrzebę składania sprawozdań ze służby na przeznaczonych do tego formularzach. Z kolei brat Franz zachęcił zbór do okazywania ludziom miłosierdzia przez wytrwałe głoszenie im dobrej nowiny o Królestwie. W tym samym tygodniu brat Knorr przemówił do 102 słuchaczy, wśród których było wielu zainteresowanych. Wyjaśnił, dlaczego osoby niebędące jeszcze Świadkami Jehowy powinny być szczęśliwe, że mogą przebywać pośród ludu Jehowy, i zachęcił je do regularnego studiowania Biblii ze Świadkami.
Tego samego roku do Belize przyjechali Charles i Annie Ruth Parrishowie, a także Mildred i Cordis Sorrellowie. Dwa lata później dołączyli do nich Truman Brubaker oraz Florence i Charles Homolkowie. Witano ich z radością, gdyż czekało na nich dużo pracy.
MNÓSTWO PRACY
„Był tu tylko jeden mały zbór”, pisze Elmer Ihrig, „a w innych dystryktach nie było ani
jednego. Wyjeżdżałem w tamte rejony na całe tygodnie, by siać ziarno prawdy — rozpowszechniałem książki, zbierałem zamówienia na prenumeraty i wygłaszałem przemówienia”. Z kolei Charles Heyen przez pierwszy rok pobytu dojeżdżał ciężarówką do Orange Walk, gdzie głosił oraz zachęcał braci do regularnego organizowania zebrań.Do miejscowości położonych na południu kraju można się było dostać jedynie drogą wodną. Aby dotrzeć tam z dobrą nowiną, Elmer i Charles płynęli łodzią o nazwie Heron H do przybrzeżnych miast Stann Creek (obecnie Dangriga) oraz Punta Gorda, zamieszkanych przez plemię Garifuna. W tamtym okresie podróż łodzią ze stołecznego Belize do Punta Gorda zajmowała 30 godzin. Elmer pokonał tę drogę i w holu hotelu, w którym się zatrzymał, wygłosił przemówienie do około 20 osób.
Olga Knight pamięta, jak Elmer towarzyszył jej rodzinie w drodze do odległej wioski Crooked Tree, gdzie nad rzeką, której brzegi były porośnięte drzewami, jej ojciec prowadził zebrania. Miejscowi bracia cenili wysiłki i pokorę misjonarzy.
W 1948 roku przeciętna liczba głosicieli wynosiła już 38, a poza stolicą powstały cztery nowe zbory.
Znajdowały się one na terenach wiejskich i liczyły zaledwie po kilku głosicieli, jak na przykład rodzina Lightburnów w Black Creek, rodzina Gordonów w Bombie, rodziny Humesów i Aldanów w Santanie oraz bracia León Requeña i Rafael Medina w Orange Walk. Zgodnie z otrzymanymi radami misjonarze i pionierzy specjalni koncentrowali swe wysiłki na mieście Belize. Jehowa błogosławił ich gorliwej pracy i liczba szczerych osób, które zostawały sługami Jehowy, ciągle rosła.Następnego roku, w grudniu, kolejny raz odwiedził Belize brat Knorr. Jakże potrzebna i zachęcająca była ta wizyta! Jeden z wieczorów spędził w domu misjonarskim, rozmawiając o wyzwaniach związanych z pracą na terenie zagranicznym. Wielu nowych głosicieli chciało służyć Jehowie, ale nie rozumiało wagi oddania swego życia Bogu i usymbolizowania tego chrztem. Brat Knorr przypomniał misjonarzom o znaczeniu okazywania cierpliwości, wytrwałości, a także miłości do ludzi. Podkreślił też, że ich praca przynosi dobre rezultaty.
BRAK ZEZWOLENIA NA PRZYJAZD KOLEJNYCH MISJONARZY
W 1957 roku bracia zauważyli, że władze bacznie obserwują działalność Świadków Jehowy. Na przykład podczas prezentacji jednego z filmów Towarzystwa w Orange Walk oficer policji wypytywał braci z Biura Oddziału, kiedy przybyli do wioski i kiedy z niej wyjadą. Oświadczył, że informacje te znajdą się w raporcie dla szefa policji, przyznał też, że na ostatnim zgromadzeniu byli obecni policjanci w cywilu, którzy przygotowywali podobne sprawozdanie.
W latach 1951-1957 następnych dziesięciu misjonarzy uzyskało pozwolenie na wjazd do kraju. Ale w czerwcu 1957 roku bracia nieoczekiwanie otrzymali list od urzędu nadzorującego pracę policji i politykę imigracyjną, w którym napisano: „Rząd Hondurasu Brytyjskiego [obecnie Belize] postanowił nie wyrażać zgody na przyjazd do Hondurasu Brytyjskiego kolejnych misjonarzy Waszego Towarzystwa. Decyzja ta wchodzi w życie ze skutkiem natychmiastowym”. Prośbę o spotkanie z gubernatorem w celu wyjaśnienia przyczyn takiego kroku odrzucono.
Misjonarze innych grup religijnych mogli przyjeżdżać do Belize pod warunkiem, że zastępowali tych, którzy wyjeżdżali. Ale gdy Świadkowie Jehowy ubiegali się o pozwolenie na wymianę dwóch misjonarzy, nie otrzymali zgody. W roku 1960 bracia napisali do władz w Belize oraz w Londynie. Wyjaśnili, że nie starają się o pozwolenie na przyjazd dodatkowych misjonarzy, tylko proszą o zezwolenie na zastąpienie tych, którzy wyjechali.
Otrzymali oschłą odpowiedź: „Gubernator kategorycznie zakazał wjazdu do Hondurasu Brytyjskiego kolejnych misjonarzy Towarzystwa Biblijnego i Traktatowego — Strażnica”.
Kiedy bracia poprosili o spotkanie, poinformowano ich: „W roku 1957 Gubernator wydał kategoryczny zakaz wjazdu do Hondurasu Brytyjskiego kolejnych misjonarzy Waszego Towarzystwa; w tych okolicznościach Jego Ekscelencja uznał, że spotkanie z Państwem w tej sprawie byłoby bezcelowe”. Wyglądało na to, że sytuacja jest beznadziejna.
Jednakże w październiku 1961 roku — prawie po pięciu latach wnoszenia odwołań — Biuro Oddziału
otrzymało list z Kancelarii Rządu, w którym napisano: „Pragnę poinformować, że Państwa ostatnie petycje zostały rozpatrzone przez Rząd Hondurasu Brytyjskiego i tymczasowo wydał on zgodę na wjazd do kraju kolejnych misjonarzy, mających zastąpić tych, którzy już tu działają”. Dzięki temu w roku 1962 do Belize przybyli Alice i Martin Thompsonowie z Jamajki.PRACA BEZ PRZESZKÓD
Było rzeczą oczywistą, że to przeciwnicy religijni próbowali spowolnić tempo naszej działalności. Czy im się udało? Jak wynika ze sprawozdania, w roku służbowym 1957 osiągnięto nową najwyższą — 176 głosicieli w siedmiu zborach. Belize liczyło wtedy 75 000 mieszkańców, czyli na każdego głosiciela przypadało przeszło 400 osób. W roku 1961 odnotowano 34-procentowy wzrost — było już 236 głosicieli, a na każdego przypadało 383 mieszkańców! Na ludzie Jehowy spełniła się obietnica: „Żadna broń wykonana przeciwko tobie nie okaże się skuteczna i potępisz każdy język, który się podniesie przeciwko tobie w sądzie” (Izaj. 54:17). Dzieło głoszenia rozwijało się bez przeszkód.
Wiele par, które studiowały Biblię, żyło ze sobą bez ślubu; niejedna z tych osób często zmieniała partnerów. Jednak sporo zainteresowanych postanowiło dostosować życie do wysokich mierników Jehowy i zalegalizowało swe związki, choć niejednokrotnie wiązało się to z dużymi kosztami. Wśród nich znaleźli się i tacy, którzy byli już po osiemdziesiątce!
POTRZEBNA JEST SALA KRÓLESTWA
W grudniu 1949 roku bracia zapłacili z góry za wynajęcie w stolicy kraju Liberty Hall, gdzie
w styczniu 1950 roku miały zostać wygłoszone cztery specjalne wykłady. W przeddzień ostatniego wykładu ogłoszono w radiu, że nazajutrz odbędzie się w tej sali ceremonia pogrzebowa ważnej osobistości. Mimo że bracia kilkakrotnie interweniowali u właścicieli budynku, w trakcie wykładu na salę weszła grupa ludzi i rozpoczęła głośne przygotowania do pogrzebu. Ostatecznie bracia poprosili o pomoc policję. Całe to zajście uzmysłowiło im, że potrzebują własnej Sali Królestwa. Jednak wszystkie dostępne obiekty były już wykorzystywane jako kluby i sale taneczne, a wynajęcie ich wiązało się ze sporymi kosztami.„Wieczorem ubiegłej niedzieli na studium Strażnicy przyszły 174 osoby” — opowiadał Donald Snider, usługujący wtedy jako nadzorca oddziału. „Sala pęka już w szwach i wielu musi stać. Z powodu tłoku jest też duszniej niż zwykle”. Biuro Oddziału i dom misjonarski wielokrotnie przenoszono do różnych wynajmowanych obiektów.
We wrześniu 1958 roku rozpoczęto wznoszenie dwukondygnacyjnego budynku. Zaplanowano, że na parterze będzie się mieścić małe Biuro Oddziału i dom misjonarski, a na piętrze — Sala Królestwa. Budowę ukończono w następnym roku i zbór w stolicy miał w końcu własną Salę Królestwa!
WZROST NA TERENIE HISZPAŃSKOJĘZYCZNYM
Lud Jehowy w Belize cieszył się też ogromnym duchowym wzrostem wśród osób mówiących po hiszpańsku. W roku 1949 nie było tu ani jednego misjonarza władającego tym językiem. Ale jakiś czas później przysłano do Belize braci znających hiszpański. Na przykład w roku 1955 przybył Leslie Pitcher, którego skierowano do hiszpańskojęzycznego
miasteczka Benque Viejo, położonego na zachodzie kraju — przy granicy z Gwatemalą. Kiedy dotarł na miejsce, niektórzy mieszkańcy już na niego czekali. Jak to możliwe?Rok wcześniej w mieście San Benito, leżącym dalej na zachód, w Gwatemali, poznała prawdę i została ochrzczona Natalia Contreras. Wyruszyła ona przez granicę do Belize, by w Benque Viejo dać świadectwo swoim krewnym. Gdy omawiała biblijny pogląd na bałwochwalstwo, jeden z nich, Serviliano Contreras, uważnie się jej przysłuchiwał. W rezultacie przyjął prawdę i był wiernym Świadkiem Jehowy aż do śmierci w roku 1998; miał wtedy 101 lat. Wiele jego dzieci i wnuków też służy Jehowie. Na początku teren tej niewielkiej grupy głosicieli w Benque Viejo sięgał aż do Gwatemali, do miasta Melchor de Mencos, gdzie odbywały się zebrania. Z czasem w Melchor de Mencos powstał zbór, a zbór w Benque Viejo nadal jest znany z ducha gorliwości.
W roku 1956 część programu zgromadzenia obwodowego i okręgowego przedstawiono po hiszpańsku. A w lutym 1968 roku w Sali Królestwa w Orange
Walk zorganizowano w tym języku całe zgromadzenie obwodowe. Obecnych było 85 osób, a 4 ochrzczono.Marcelo Dominguez, Rafael Medina, Catalina i Dionisio Tekowie oraz inni hiszpańskojęzyczni głosiciele regularnie przychodzili na zebrania i zgromadzenia w języku angielskim, choć niewiele rozumieli. Ale w październiku 1964 roku w Orange Walk powstał zbór hiszpańskojęzyczny, liczący 20 głosicieli, którzy do tej pory spotykali się ze zborem angielskojęzycznym.
W latach osiemdziesiątych w niedalekim Salwadorze i Gwatemali rozgorzała wojna domowa, toteż wiele osób schroniło się w Belize. Wśród nich było kilka rodzin Świadków mówiących po hiszpańsku, w tym starsi, słudzy pomocniczy i pionierzy. Zarówno oni, jak i misjonarze znający ten język przyczynili się do rozwoju działalności na terenie hiszpańskojęzycznym.
„PRAWDZIWI CHRZEŚCIJANIE GŁOSZĄ OD DOMU DO DOMU”
Pewnego dnia w Orange Walk do drzwi Margarity Salazar zapukały dwie kobiety i spytały: „Czy zna pani Margaritę Salazar, która jest Świadkiem Jehowy?”. Kobietami tymi były 23-letnia Teófila Mai i jej mama. Pochodziły z wioski August Pine Ridge, oddalonej od Orange Walk o 34 kilometry. Dlaczego poszukiwały Margarity?
Teófila wyjaśniła: „Rok wcześniej mój dziewięciomiesięczny syn ciężko zachorował. Postanowiłam więc pojechać do wioski Botes, aby zawierzyć go świętej Klarze. Siedziałam z przodu w ciężarówce, a kierowca, mieszkający w naszej okolicy, zaczął mi dawać świadectwo. Gdy się dowiedział, po co wiozę syna do Botes, wytłumaczył mi, że Biblia nie popiera kultu
wizerunków. Bardzo mnie to zaciekawiło. Z czasem człowiek ten podzielił się ze mną wieloma prawdami biblijnymi, które poznał dzięki Świadkom Jehowy.„Podczas innej podróży”, kontynuowała Teófila, „tamten kierowca powiedział mi, że prawdziwi chrześcijanie głoszą od domu do domu. Wyjaśnił, że tak właśnie robią Świadkowie Jehowy i że czytają wtedy ludziom wersety z Biblii, na przykład Księgę Sofoniasza 1:14 i 2:2, 3. Wzięłam więc jednego syna na ramiona, a drugiego za rękę i poszłam od domu do domu w August Pine Ridge, by przeczytać te wersety moim sąsiadom. Później ten człowiek wskazał, że jeżeli rzeczywiście chcę znać prawdę, powinnam studiować Biblię ze Świadkami Jehowy. Powiedział, że w Orange Walk znajdę rodzinę Salazarów. Nigdy tu nie byłam, zabrałam więc moją mamę, żebyśmy razem ich odszukały”.
Margarita pamięta poranek, kiedy Teófila z mamą odwiedziły ją po raz pierwszy. „Zadawały mnóstwo pytań biblijnych i długo dyskutowałyśmy. Były ciekawe, czy rzeczywiście Świadkowie Jehowy pomagają ludziom poznać Biblię, nawet jeśli muszą pokonywać sporą odległość. Upewniłam je, że to prawda, i obiecałam, że będziemy co dwa tygodnie przyjeżdżać do ich wioski, by studiować z nimi Biblię”.
Gdy Margarita i jej mąż Ramón przyjechali do August Pine Ridge, okazało się, że Teófila zaprosiła na studium sześcioro dorosłych krewnych. Później do Salazarów dołączyli inni pionierzy z Orange Walk i razem regularnie przemierzali 34 kilometry, podróżując po wąskiej, nieutwardzonej i wyboistej drodze, by głosić w wiosce, w której w tym samym czasie Teófila i jej krewni studiowali Biblię. Amybelle Allen często zostawała w wiosce na następny dzień, by prowadzić studia biblijne. Teófila przyjęła chrzest w 1972 roku, zaledwie pięć miesięcy od jej pierwszego studium. Z biegiem lat poznało prawdę także 37 członków jej rodziny. Od roku 1980 w August Pine Ridge istnieje zbór.
OWOCNE WYPRAWY DO BUSZU
Co prawda największe miasta, w tym stołeczne Belize, były dokładnie opracowywane, ale na terenach wiejskich nie głoszono regularnie. Do miejscowości położonych na południu pierwsi misjonarze przypływali łodzią. Po jakimś czasie wybudowano drogę, która łączyła południowe dystrykty Stann Creek i Toledo z resztą kraju. W roku 1971 Biuro Oddziału zaczęło organizować coroczne wyprawy do buszu. Ich celem było dotarcie z dobrą nowiną do Majów Mopan i Kekchi, mieszkających w odległych zakątkach deszczowych lasów równikowych.
Wypożyczonymi samochodami oraz czółnami bracia i siostry docierali do miasteczek i wsi — od Dangrigi po Punta Gorda i jeszcze dalej, aż do Barranco, niedaleko południowej granicy z Gwatemalą. Czasami na takie wyprawy wyruszali półciężarówką, za którą jechało dwóch do czterech motocyklistów. Każdej nocy zatrzymywali się w innej wiosce. Za dnia głosili w niej większą grupą, natomiast pary na motocyklach udawały się do oddalonych gospodarstw.
W okolicy Punta Gorda bracia wędrowali pieszo od wioski do wioski, niosąc na plecach cały ekwipunek. Zanim zaczęli głosić w jakiejś miejscowości, często musieli najpierw udać się do cabildo, gdzie spotykała się lokalna starszyzna, i porozmawiać z przewodniczącym, zwanym alcalde.
Misjonarz Reiner Thompson opowiada: „Gdy bracia dotarli do pewnej wsi, mężczyźni omawiali w cabildo sprawy związane ze zbiorem kukurydzy. Po spotkaniu poprosili głosicieli, by zaśpiewali jakąś pieśń Królestwa. Bracia byli zmęczeni i głodni, a do tego nie mieli śpiewnika. Zaśpiewali jednak z całego serca, ku ogromnemu zadowoleniu zebranych mężczyzn”. Z czasem
w Mango Creek i w San Antonio — jednej z największych wsi Majów — powstały zbory.„Aby dotrzeć wszędzie tam, gdzie zaplanowaliśmy, niekiedy przechodziliśmy między wioskami nocą” — wyjaśnia Santiago Sosa. „Przywykliśmy chodzić gęsiego środkiem, a nie skrajem drogi, bo w przydrożnej gęstwinie chroniły się węże. Nauczyliśmy się też, jak w razie braku wody pozyskiwać ją z roślin”.
Czasami głosiciele rozdzielali się i w jedną lub dwie pary opracowywali różne części wioski. Wieczorem wszyscy się schodzili. Dwie osoby, które zostawały na dyżurze, przygotowywały posiłek. „To było bardzo ryzykowne” — wspomina z humorem Santiago. „Niektórzy nie mieli zielonego pojęcia o gotowaniu. Pamiętam, że kiedyś spojrzałem na gotowy posiłek i spytałem: ‚Co to jest?’. Kucharz odpowiedział: ‚Nie wiem, ale da się zjeść’. Skoro on sam nie był pewien, co przyrządził, pomyśleliśmy, że lepiej najpierw przetestować tę potrawę na wygłodzonym, bezdomnym psie. Ale nawet on tego nie tknął!”
PRAWDA DOCIERA DO INDIAN KEKCHI
Ofelia Cocom wychowywała się w Crique Sarco, odległej wiosce plemienia Kekchi leżącej na południu kraju. Świadkowie docierali tam jedynie podczas dorocznych wypraw do buszu. Kiedy Ofelia miała około 14 lat, pod drzewem pomarańczowym znalazła książkę Prawda, która prowadzi do życia wiecznego i zaczęła ją czytać. Pragnęła dowiedzieć się czegoś więcej, ale dopiero gdy wyszła za mąż i zamieszkała w mieście Corozal, zaczęła razem ze swym mężem, Rodolfo, studiować Biblię z pomocą pionierów specjalnych Manueli i Marciala Kayów.
W 1981 roku Cocomowie przenieśli się do Crique Sarco. Chcieli jednak nadal utrzymywać kontakt ze
Świadkami, dlatego Rodolfo postanowił udać się do Punta Gorda i poszukać braci. Podróż zajęła mu co najmniej sześć godzin — najpierw szedł pieszo, a potem płynął łodzią po rzece i morzu. W Punta Gorda spotkał pioniera Donalda Niebrugge, który zaproponował im studium korespondencyjne. Ale pojawił się pewien problem: w Crique Sarco nie było urzędu pocztowego.Donald wspomina: „Na poczcie w Punta Gorda spytałem, jak mogę wysyłać listy do Crique Sarco. Powiedziano mi, że raz w tygodniu jeździ tam ksiądz”. W ten sposób przez pół roku duchowny dostarczał korespondencję tam i z powrotem, nie zdając sobie sprawy, że jest kurierem Świadków Jehowy.
„Kiedy w końcu to odkrył, rozzłościł się i już więcej nie zabierał naszych listów” — mówi Donald.
W ciągu tych paru miesięcy Donald kilka razy odwiedził Crique Sarco, by przeprowadzić studium Biblii z małżeństwem Cocomów. Gdy zorganizowano kolejną wyprawę do buszu, Rodolfo po raz pierwszy wziął udział w służbie polowej. „Zabraliśmy go ze sobą na cztery dni” — kontynuuje Donald. „Głoszenie w wioskach i przebywanie w towarzystwie braci pomogło mu zrobić postępy”.
Rodolfo opowiada: „W naszej wiosce głosiliśmy tylko we dwoje: ja i Ofelia. Dzieliliśmy się z innymi zdobytą wiedzą. Ludzie, z którymi studiowaliśmy, napotykali większy sprzeciw niż my. Niektórym odmawiano lekarstw, żywności i ubrań, które przychodziły w darach. Moja teściowa też była przeciwna naszej działalności. Uświadomiliśmy sobie z żoną, że w Crique Sarco nie rozwiniemy się pod względem duchowym. Brakowało nam zebrań. Dlatego przeprowadziliśmy się do Punta Gorda i tam kontynuowaliśmy studium. Zrobiliśmy postępy i w 1985 roku zostaliśmy ochrzczeni”. Dzisiaj małżeństwo Cocomów należy do zboru w Ladyville, gdzie Rodolfo jest sługą pomocniczym.
DUCHOWE POŁOWY PODCZAS WYPRAW MORSKICH
Aby dotrzeć do mieszkańców wysepek oraz wiosek położonych wzdłuż wybrzeża, każdego roku organizowano też wyprawy morskie. W tamtym czasie do wielu miejscowości — takich jak Hopkins, Seine Bight, Placencia, Punta Negra i Monkey River — nie można było dotrzeć drogą lądową. Polito Bevens brał swoją łódź służącą do połowu homarów i po sezonie wraz
z dwoma pionierami i dwoma misjonarzami wyruszali w dwutygodniowy rejs z północy na południe, zatrzymując się po drodze w każdej miejscowości.Donald Niebrugge, który często brał udział w corocznych wyprawach do buszu i wyprawach morskich, z rozrzewnieniem wspomina, jak na jedną z takich wypraw wynajęli żaglówkę od Ambroncia Hernandeza. W rezultacie Ambroncio, pieszczotliwie nazywany Bocho, zaczął studiować Biblię.
„W następnym roku we czwórkę planowaliśmy dwutygodniowy rejs wzdłuż wybrzeża”, wspomina Donald, „ale Bocho sprzedał swoją żaglówkę. Polecił nam jednak innego rybaka, który był gotów zabrać nas oraz swego współpracownika i Bocho. Z tymi trzema rybakami wyruszyły w rejs dwa małżeństwa pionierów specjalnych. W czasie tej wyprawy Bocho zaczął uczestniczyć w służbie polowej. Kiedy dotarliśmy do przystani Placencia, cumowało tam wiele jachtów, głosiliśmy więc od jachtu do jachtu. W trakcie tego dwutygodniowego rejsu pozostali dwaj rybacy okazali się bardzo pomocni. Pewnego dnia kupili kurczaka i na małej naftowej kuchence przyrządzili posiłek. Gdy wróciliśmy po całym dniu służby, czekali na nas z kolacją”. Zanim rok później wyruszyliśmy na kolejną taką wyprawę, Bocho został ochrzczony. Od 18 lat usługuje jako starszy w mieście Belize.
GŁOSZENIE NA DZIEWICZYCH TERENACH PRZYNOSI ZASKAKUJĄCY PLON
Na południu Belize leży dystrykt Toledo. Pośród wzgórz porośniętych gęstym lasem deszczowym rozsiane są wioski Majów Mopan i Kekchi. Mieszkają oni w krytych strzechą chatach z klepiskiem. Zazwyczaj ciężko pracują na roli, używając prymitywnych motyk.
W okresie suszy ręcznie nawadniają pola, na których uprawiają kukurydzę, fasolę i kakao. Wiele kobiet wykonuje tradycyjne hafty Kekchi oraz wyplata koszyki dla sklepów pamiątkarskich w całym kraju. Coraz więcej młodych ludzi przenosi się do dużych miejscowości, by tam się uczyć i pracować.W 1995 roku poproszono Alice i Franka Cardozów, by w kwietniu i maju usługiwali w dystrykcie Toledo jako okresowi pionierzy specjalni. Mieli pomagać w rozpowszechnianiu Wiadomości Królestwa nr 34, zatytułowanych „Dlaczego życie jest tak pełne problemów?”. Frank opowiada: „Byłem na jednej z corocznych wypraw do buszu i zauważyłem, że można by skuteczniej pomóc Majom poznać dobrą nowinę, gdyby ktoś się tam przeniósł. Bracia z Biura Oddziału poprosili, bym wynajął tam jakieś lokum, utworzył grupę studium Biblii i wygłosił w San Antonio wykład specjalny. Wiadomości Królestwa mieliśmy udostępniać zarówno w tej wiosce, jak i w ośmiu innych”.
Cardozowie wynajęli jednoizbową suterenę, gdzie organizowali cotygodniowe studium. W ciągu zaledwie kilku tygodni zaczęły z niego korzystać trzy, cztery rodziny. Ponadto zainteresowani zaczęli jeździć z Cardozami do Punta Gorda na zajęcia teokratycznej szkoły służby kaznodziejskiej oraz zebranie służby — choć w tym celu trzeba było jechać godzinę zdezelowaną furgonetką po gruntowej drodze zrytej koleinami. W pierwszym miesiącu Frank wygłosił w San Antonio wykład specjalny, którego w skupieniu wysłuchał między innymi Jesús Ich — członek jednego z kościołów protestanckich. Szczególne wrażenie wywarła na nim informacja, że nauka o ogniu piekielnym ma pogańskie korzenie, a w Biblii słowo „piekło” odnosi się do
powszechnego grobu ludzkości. Po zebraniu Jesús wziął Franka na bok i zasypał go gradem pytań na ten temat. Zaczął studiować Biblię i w rok później został ochrzczony.Pod koniec dwumiesięcznej służby w charakterze tymczasowych pionierów specjalnych Cardozowie stanęli przed ważną decyzją. Frank wspomina: „Zapoczątkowaliśmy wiele studiów biblijnych — więcej niż byliśmy w stanie poprowadzić. Nasze serca i sumienia nie pozwalały nam tak po prostu wrócić do wygodnego domu w Ladyville. Gdybyśmy zdecydowali się zostać w San Antonio, mogliśmy poprawić sobie warunki, wynajmując w tym samym budynku zamiast sutereny mieszkanie na piętrze. Mógłbym zainstalować mały zlew, rynnę ułatwiającą gromadzenie deszczówki, a z czasem może toaletę ze spłuczką i doprowadziłbym elektryczność. Prosiliśmy Jehowę o kierownictwo, przekonani, że z Jego błogosławieństwem powstanie tutaj zbór. Napisaliśmy więc do Biura Oddziału, że pragniemy pozostać na tym terenie jako pionierzy stali”.
Szybko stało się oczywiste, że Jehowa pobłogosławił ich decyzji. Już pół roku później, w listopadzie, w wynajętym przez nich mieszkaniu odbyło się pierwsze niedzielne zebranie. W kwietniu następnego roku w San Antonio zaczęto organizować zajęcia szkoły teokratycznej i zebranie służby. Dzięki temu członkowie tej grupki nie musieli już co tydzień jeździć na zebrania do Punta Gorda i pokonywać ponad 60 kilometrów.
„JEGO GROŹBY MNIE NIE POWSTRZYMAJĄ”
Szczere osoby studiujące Biblię w San Antonio wkrótce zaczęły robić postępy i przejawiały niezwykłą miłość do prawdy. „Kobiety w wioskach”, opowiada Frank, „są bardzo nieśmiałe, a tradycja nakazuje im
posłuszeństwo wobec ojców i mężów. Nie mają zwyczaju rozmawiać z obcymi. Dlatego służba od drzwi do drzwi była dla nich prawdziwym wyzwaniem”.Dwudziestoletnia Priscilian Sho była nieochrzczoną głosicielką i szczerze pragnęła głosić swoim sąsiadom. Gdy pewnego razu szła z bratową Amalią dokonać odwiedzin ponownych, wydarzyło się coś, co bardzo je przestraszyło.
Priscilian wspomina: „Nie powiedziałam ojcu, że idę głosić, bo mi tego zabronił, a ja się go bałam. Tamtego niedzielnego poranka nagle zobaczyłyśmy ojca przed kościołem baptystów, do którego uczęszczał. Najpierw kucnęłyśmy w trawie, by nas nie dostrzegł. Ale po chwili stwierdziłam: ‚Wiesz, Amalia, Jehowa na nas patrzy. To niedobrze, że boimy się mojego ojca. Powinnyśmy bać się Jehowy’”.
Ojciec był wściekły. Ale dziewczynę czekała jeszcze większa próba, ponieważ gwałtownie sprzeciwiał się on temu, by została Świadkiem Jehowy. Priscilian modliła się w tej sprawie i w przeddzień zgromadzenia, na którym miała zostać ochrzczona, zebrała się na odwagę i porozmawiała z ojcem.
„Jutro jadę do Belize” — zaczęła.
„Po co?” — zapytał ojciec.
„Chcę zostać ochrzczona” — wyjaśniła Priscilian. „Zamierzam zrobić to, czego oczekuje ode mnie Jehowa. Kocham cię, ale kocham też Jehowę”.
„Naprawdę to zrobisz?” — spytał gniewnym głosem ojciec.
„Tak. W Dziejach Apostolskich 5:29 napisano, że muszę być bardziej posłuszna Bogu niż ludziom”.
Ojciec wybiegł rozgniewany. Priscilian mówi: „Nie czułam się bezpiecznie, dopóki nie wsiadłam do samochodu wiozącego nas na zgromadzenie. Nie wiedziałam też, co mnie czeka po powrocie do domu. Ale przecież chciałam zostać ochrzczona, więc byłam przekonana, że nawet gdybym miała stracić życie, postępuję słusznie”.
Kiedy wróciła do domu, ojciec nie wyrządził jej krzywdy, jednak później odgrażał się, że ją zabije. „Z czasem zrozumiał, że jego groźby mnie nie powstrzymają, i stał się łagodniejszy” — dodaje Priscilian.
PRZECIWNIK STAJE PO STRONIE JEHOWY
Nowo utworzona grupa gorliwych głosicieli w San Antonio rozkwitała pod względem duchowym, gdy niespodziewanie Cardozowie otrzymali od rady wiejskiej list z informacją, że mają opuścić tę miejscowość. Wcześniej, gdy Frank uiszczał opłatę urzędową, otrzymał zgodę owej rady na pobyt w wiosce. Teraz jeden z wpływowych mieszkańców postanowił doprowadzić do usunięcia z niej tego małżeństwa. Na zebraniu rady trzy osoby, z którymi Frank studiował Biblię, stanęły w jego obronie. Również gospodarz wynajmujący Cardozom mieszkanie ostrzegł członków rady, że jeśli ich eksmitują, będą musieli opłacać mu za nich czynsz. Później Frank przedstawił list z urzędu, w którym napisano, że osobie prywatnie wynajmującej nieruchomość nie można nakazać wyjazdu. Ostatecznie rada pozwoliła Cardozom pozostać.
Mężczyzną, który chciał się ich pozbyć, był Basilio Ah, dawny przewodniczący lokalnej rady, który wciąż pozostawał znanym działaczem. Używał swych wpływów, by na wszelkie sposoby sprzeciwiać się Świadkom Jehowy w San Antonio. Kiedy ta mała grupa
potrzebowała działki pod budowę Sali Królestwa, zapowiedział: „Nigdy nie wybudujecie Sali Królestwa w tej wiosce!”. Mimo to bracia zdobyli parcelę i wznieśli skromną, ładną Salę. O dziwo, gdy w grudniu 1998 roku oddawano ją do użytku, jedną z osób obecnych na tej uroczystości był Basilio. Jak do tego doszło?Jego dwaj żonaci synowie mieli problemy rodzinne. Basilio dwukrotnie prosił w kościele o pomoc dla synów, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Po jakimś czasie synowie zaczęli studiować Biblię ze Świadkami Jehowy. Żona Basilia, María, zauważyła, że zmieniają się na lepsze, co ma pozytywny wpływ na ich życie rodzinne. Dlatego María także poprosiła Świadków o studium.
„Naprawdę chciałam poznać Jehowę Boga”, mówi María, „dlatego powiedziałam mężowi, że powinniśmy iść do Sali Królestwa, aby dowiedzieć się więcej o Bogu”. Basiliowi nie było łatwo wyzbyć się silnej niechęci do Świadków Jehowy, a zwłaszcza do Franka Cardozy, o którym mawiał „ten obcy”. Dostrzegał jednak pozytywne zmiany, jakich jego synowie dokonywali pod wpływem trzymania się w życiu prawd biblijnych. Postanowił więc przetestować braci i po kilku dyskusjach wybrać jednego, by prowadził z nim studium Biblii. Kto się nim okazał? Właśnie „ten obcy”, Frank Cardoza!
„To, co przeczytałem w Biblii, zmieniło mój sposób myślenia” — wyjaśnia Basilio. „Przez 60 lat byłem katolikiem i w kościele paliłem kadzidło przed wizerunkami. A teraz
zdobyłem wiedzę o Jehowie bezpośrednio z Jego Słowa, z Biblii. Wstydzę się, że tak traktowałem Franka Cardozę, który teraz jest moim bratem. Postępowałem źle i nie boję się do tego przyznać. Gorliwie robiłem coś, co w moim przekonaniu miało służyć dobru mojej wioski i mojej religii. Ale zerwałem z tradycjami Majów związanymi z tak powszechnym w naszych wioskach uzdrawianiem za pomocą metod spirytystycznych. Przestałem też angażować się w miejscowe ruchy polityczne”. Dzisiaj María i Basilio Ah z radością służą Jehowie jako ochrzczeni głosiciele.Słudzy Jehowy są znani z przejawiania miłości, radości i gorliwości. W odległych regionach Belize wielu głosicieli wędruje przez wzgórza trzy godziny lub dłużej, by dotrzeć do mieszkających tam ludzi. Bracia regularnie uczęszczają też na zebrania. Na przykład pewnego wieczora Andrea Ich miała odgrywać rolę domowniczki podczas zajęć teokratycznej szkoły służby kaznodziejskiej. Wcześniej tego dnia przeszła z synem kilka kilometrów przez dżunglę, by zrywać awokado. W tym czasie użądliły ją aż 23 osy. Mimo to po powrocie do domu przygotowała posiłek dla rodziny, poszła na zebranie i wzięła udział w programie. Twarz miała spuchniętą od ukąszeń, ale malowała się na niej radość. Jakże podnosi na duchu widok naszych ukochanych braci i sióstr z plemienia Majów, którzy niekiedy cały dzień jadą ciężarówką lub autobusem na większe zgromadzenie, a mimo to z radością jednoczą się w wielbieniu prawdziwego Boga, Jehowy!
BELIZE NĘKANE PRZEZ ŻYWIOŁY
W ciągu ostatnich 115 lat kraj nawiedziło 51 huraganów i sztormów tropikalnych. Od 1930 roku 12 huraganów uderzyło bezpośrednio w Belize albo przeszło
na tyle blisko, że wyrządziło poważne zniszczenia i pociągnęło za sobą ofiary w ludziach. Jednym z najtragiczniejszych w skutkach okazał się huragan Hattie, który zaatakował rankiem 31 października 1961 roku — w porywach pędził z prędkością 300 kilometrów na godzinę, a wysoka fala zabiła setki ludzi. Miasto Belize, położone jedynie 30 centymetrów nad poziomem morza, przykryła 30-centymetrowa warstwa błota. W sprawozdaniu Biura Oddziału czytamy: „Chociaż większość domów naszych braci [w mieście Belize] została poważnie uszkodzona lub całkowicie zniszczona, to oni sami nie odnieśli poważnych obrażeń. Woda zabrała lub zniszczyła im jedynie ubrania.„Buldożerami czyści się ulice, a to, co pozostało po zniszczonych domach, pali się w dużych ogniskach. W domu [misjonarskim] mieliśmy ponad pół metra wody, która wyrządziła sporo szkód. Na zewnątrz woda sięgała trzech metrów, (...) ale na szczęście dom misjonarski zbudowano powyżej poziomu ulicy. (...) Prawie w ogóle nie da się kupić żywności (...) i ciągle odnajdywane są zwłoki”.
Dziesięć dni później Biuro Oddziału relacjonowało: „Warunki [w Dangridze] są gorsze niż tutaj [w mieście Belize]. Mieszkańcy muszą poświęcić osiem godzin dziennie na prace porządkowe, aby otrzymać kartki upoważniające do zakupów. Niczego nie można kupić za pieniądze; nad wszystkim objęło kontrolę wojsko”. Wskutek zawalenia się pewnego domu zginęli dwaj chłopcy, a ich ojciec doznał obrażeń i miał złamane nogi. Obaj chłopcy byli aktywnymi głosicielami, jeden z nich miał 12 lat i był znany z tego, że głosił w szkole swoim nauczycielom.
Oko cyklonu przeszło przez obszar między miastami Belize i Dangriga, w których większość braci częściowo
lub całkowicie straciła swoje domy i dobytek. Po huraganie gubernator skorzystał z nadzwyczajnych uprawnień i wprowadził godzinę policyjną oraz wezwał armię brytyjską, by stała na straży bezpieczeństwa i strzelała do szabrowników. Mężczyzn, kobiety i dzieci, którzy złamali godzinę policyjną, zamykano na noc w więzieniu.Mimo powszechnego chaosu zebrania odbywały się regularnie, a głoszenie wznowiono, gdy tylko stało się to możliwe. Wielu ludzi mieszkało w prowizorycznych schronieniach, przed którymi było pełno wody i błota. Ale poszkodowani potrzebowali krzepiącej dobrej nowiny o Królestwie, toteż bracia chętnie i ofiarnie się nią dzielili.
Warunki życia były bardzo trudne, lecz miłość i szczodrość zagranicznych współwyznawców dodała otuchy braciom w Belize. Z różnych biur oddziałów przysłano 25 skrzyń odzieży i innych rzeczy, które rozdano braciom oraz wielu ich sąsiadom niebędącym Świadkami Jehowy. Budynek mieszczący Biuro Oddziału i Salę Królestwa był jednym z nielicznych, które ocalały z huraganu. Gdy więc władze poprosiły o udostępnienie Sali Królestwa na schronisko dla poszkodowanych, bracia chętnie na to przystali *.
„CZY MOGŁABY SIĘ PANI ZA NAS POMODLIĆ?”
W październiku 2000 roku mieszkańców San Pedro na wyspie Ambergris Cay przez trzy dni nękał huragan Keith. Wiatr wiał z prędkością przekraczającą 200 kilometrów na godzinę i towarzyszyły mu gwałtowne ulewy. W Ladyville, leżącym 16 kilometrów na północny zachód od miasta Belize, w ciągu trzech
dni spadło około 80 centymetrów deszczu. W miejscowej Sali Zgromadzeń schroniło się 42 braci. Na wyspie Cay Caulker zniszczeniu uległy prawie wszystkie domy. Pięćdziesięciu siedmiu głosicieli z wysp Ambergris Cay i Cay Caulker straciło cały lub prawie cały dobytek. Na wyspach tych przez kilka tygodni nie było elektryczności ani bieżącej wody, nie działały też telefony. W dystryktach Belize, Orange Walk i Corozal oraz na wyspach Ambergris Cay i Cay Caulker premier ogłosił stan klęski żywiołowej. Aby na dotkniętych nią terenach zapobiec kradzieżom, wprowadzono godzinę policyjną.Cecilia Pratt, pionierka specjalna działająca na wyspie Cay Caulker, usłyszała ostrzeżenia przed huraganem i spakowała swoją walizkę na wypadek ewakuacji. Tego dnia zebrała od 12 sióstr sprawozdanie ze służby i po południu zamierzała popłynąć łodzią na ląd, by je przekazać do Biura Oddziału. Starannie owinęła sprawozdania folią i włożyła do walizki. W nocy razem z kilkoma siostrami rzeczywiście musiała się schronić w betonowym budynku szkoły, a pozostałe głosicielki ukryły się w domu kultury.
„Z klasy, w której się schowałyśmy, wiatr zerwał blaszany dach” — opowiada Cecilia. „Zabrałyśmy swoje rzeczy i uciekłyśmy do innego pomieszczenia. Miałam wrażenie, że wiatr wstrząsa całym budynkiem,
mimo że był on betonowy. Kiedy wyjrzałyśmy na zewnątrz, wydawało się, że otacza nas morze — nie było widać ani skrawka lądu. Pozostałyśmy razem i żarliwie się modliłyśmy. W klasie schroniło się 40 przerażonych osób, reprezentujących różne religie. Niektórzy mówili: ‚To kara Boża’. Świecki katecheta Kościoła katolickiego podszedł do mnie i spytał: ‚Pani Pratt, czy mogłaby się pani za nas pomodlić?’. Odpowiedziałam: ‚Nie mogę. Jestem kobietą i nie mam nakrycia głowy’. Mężczyzna odrzekł: ‚Ale ja mam’. Nie byłam pewna, czy powinnam się modlić za wszystkich, ale chciałam, by ci ludzie wiedzieli, że to nie Jehowa sprowadził ten huragan. Pomodliłam się więc tak głośno, by cała grupa mnie słyszała. Gdy skończyłam i wszyscy powiedzieli ‚amen’, wiatr ucichł! W tym momencie przechodziło nad nami oko cyklonu. Katecheta stwierdził: ‚To była dobra modlitwa. Pani Bóg jest prawdziwym Bogiem’. Po tym wydarzeniu obecni nalegali, bym wraz z czterema siostrami pozostała jeszcze w szkole i przez następne trzy dni częstowali nas jedzeniem i kawą.„Martwiłam się jednak o inne siostry. Następnego ranka, kiedy wiatr ustał, wyszłam je szukać. Wszędzie leżały powalone drzewa i widać było zniszczenia. Niektóre domy wiatr przeniósł o 10-15 metrów. Najpierw zajrzałam do domu kultury, gdzie znalazłam dwie siostry z dziećmi. Dom innej siostry porwał wiatr, ale ona ocalała”.
Z powodu huraganu braciom z Biura Oddziału niełatwo było zebrać z terenów dotkniętych kataklizmem sprawozdania ze służby polowej. Ale te z wyspy Cay Caulker dotarły pierwsze. Cecilia trzymała je w bezpiecznym miejscu — w swojej walizce — i osobiście przekazała przedstawicielom Biura Oddziału, którzy
przypłynęli na wyspę sprawdzić, co się dzieje ze współwyznawcami.W kolejnych tygodniach bracia ze zniszczonych wysp otrzymali niezbędne rzeczy. Na wyspie Ambergris Cay ochotnicy pomogli też poszkodowanym współwyznawcom oczyścić i naprawić domy oraz Salę Królestwa.
Merle Richert, który brał udział w podobnej akcji na wyspie Cay Caulker, opowiada: „Najpierw przygotowaliśmy miejsce na nocleg i zorganizowaliśmy dystrybucję środków pierwszej potrzeby. Następnego dnia zaczęliśmy remontować domy głosicieli. W niedzielę rano wszyscy wyruszyliśmy do służby polowej. Potem na podwórku naszej siostry przygotowaliśmy miejsce na zebranie — ustawiliśmy ławki oraz zbudowaliśmy mównicę ze starego pnia palmy kokosowej. Później przeprowadziliśmy zebranie, pamiętając, że o godzinie 20 rozpoczyna się godzina policyjna. Na wykładzie i studium Strażnicy były 43 osoby”.
PRZYJMOWANIE POUCZEŃ JEHOWY NA WIĘKSZYCH ZGROMADZENIACH
Pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku większe zgromadzenia odbywały się pod namiotem, który można było rozstawić w różnych miejscach kraju. Oczywiście rozłożenie tak dużego namiotu wymagało kilku dni ciężkiej pracy. Santiago Sosa wspomina: „Pracę rozpoczynaliśmy na początku tygodnia: stawialiśmy namiot, przynosiliśmy ławki z Sali Królestwa i pożyczone krzesła. Potem urządzaliśmy kafeterię: wypożyczaliśmy garnki i patelnie i nieraz całą noc przygotowywaliśmy posiłki. Czasami, kiedy wszystko było już zapięte na ostatni guzik, w nocy przechodziła nawałnica i niszczyła całą naszą pracę. Następnego dnia musieliśmy zaczynać od nowa. Ale nikt nie narzekał”.
Jeanne Thompson pamięta zgromadzenie, które odbyło się w wiejskiej okolicy między miastem Belize i Orange Walk. Chcąc rozłożyć namiot i poustawiać ławki, bracia musieli najpierw wykarczować busz obok Sali Królestwa. Jeanne opowiada: „Przez całe zgromadzenie okręgowe padał deszcz. Woda wpływała pod namiot, więc siedzieliśmy, mając nogi oparte o ławkę, która stała przed nami. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że wokół roi się od węży koralowych. Na szczęście ulewa zmusiła nas do pozostania w namiocie niedaleko Sali Królestwa. Wejście do buszu mogłoby się okazać dla nas bardzo niebezpieczne”.
W latach siedemdziesiątych pojawiła się możliwość organizowania zgromadzeń na Bird’s Isle, małej tropikalnej wyspie położonej około 120 metrów na południowy wschód od krańców miasta Belize.
Z myślą o imprezach rozrywkowych wybudowano tam widownię krytą strzechą, doprowadzono elektryczność i wodę oraz postawiono toalety. Bracia zbudowali drewniany most łączący ląd z tym cichym i spokojnym miejscem na zgromadzenia.W marcu 1983 roku bracia wydzierżawili od władz działkę w Ladyville na Salę Zgromadzeń. Najpierw wznieśli tam prowizoryczną konstrukcję, pod którą odbywały się zgromadzenia obwodowe i okręgowe. W roku 1988 w jej miejsce postawili stalową halę, zakupioną w Gwatemali.
DUCHOWY ROZWÓJ NA TERENIE CHIŃSKOJĘZYCZNYM
Już w latach dwudziestych ubiegłego wieku w Belize zaczęli się osiedlać chińscy imigranci. Wielu z przyjemnością czytało nasze publikacje we własnym języku. Oto relacja Roberty Gonzalez: „Chciałam dać świadectwo życzliwej właścicielce piekarni, pochodzącej z Tajwanu, ale wiedziałam, że nie jest ona religijna i zawsze ma mnóstwo pracy. Dowiedziałam się też, że ma dwoje nastoletnich dzieci. W związku z tym pewnego dnia wstąpiłam do piekarni, pozostawiłam tej kobiecie książkę Pytania młodych ludzi w języku chińskim i powiedziałam, że chętnie poznam jej opinię na temat tej publikacji. Kilka dni później przechodziłam koło piekarni i zobaczyłam, że właścicielka energicznie macha w moją stronę. Kiedy się zatrzymałam, podekscytowana wyznała, że czeka na mnie od dnia,
w którym podarowałam jej książkę. Wspomniała, że większość młodych ludzi w tajwańskich rodzinach boryka się z problemami po przeprowadzeniu się do Belize, i uznała, że wszyscy oni powinni przeczytać tę książkę. Kazała synowi policzyć, ile tajwańskich rodzin w mieście ma nastoletnie dzieci, a następnie poprosiła o 16 egzemplarzy tej książki — każdemu z nich chciała ją wręczyć jako prezent”.W październiku 2000 roku Biuro Oddziału zorganizowało trzymiesięczny kurs języka mandaryńskiego dla pionierów i głosicieli, którzy byli gotowi zaopiekować się społecznością Chińczyków na swych terenach. Jakie przyniosło to rezultaty? Utworzono grupę chińską, w której działało kilku pionierów i która z czasem rozrosła się w zbór. Mimo zaciekłego sprzeciwu wielu pozytywnie zareagowało na dobrą nowinę oraz na miłość, jaką okazano im w zborze.
Na przykład w 2006 roku Monje Chen zgodził się na studium Biblii. Początkowo krewni nie robili mu przeszkód, ale wkrótce zaczęli z niego szydzić i się mu sprzeciwiać. Nieoczekiwanie sprzedali cały dobytek, łącznie ze sklepem, który prowadził, i dali mu godzinę na porzucenie nowej religii oraz przeniesienie się z nimi do innego kraju. On jednak nie wyrzekł się nowych przekonań, wobec czego rodzina się wyprowadziła, zostawiając go bez środków do życia. Monje zamieszkał u pewnego brata, nadal studiował Biblię i regularnie przychodził na zebrania. „Bardzo zbliżyłem się do Jehowy”, mówi Monje, „a On się o mnie zatroszczył. Wielką pomocą było dla mnie studium Biblii i rozmyślanie nad różnymi wersetami, a także zachęty braci”.
W listopadzie 2008 roku Monje został ochrzczony. Krewni dostrzegli zmiany w jego postępowaniu i mowie i też zaczęli się do niego odnosić inaczej. „Służenie Jehowie wcale mnie nie zubożyło”, dodaje Monje, „lecz przysporzyło mi szczęścia. Jehowa mnie nie zostawił — przyprowadził mnie
do zjednoczonej, kochającej się społeczności braterskiej”.MEKSYKAŃSKIE BIURO ODDZIAŁU NADZORUJE DZIAŁALNOŚĆ W BELIZE
Ciało Kierownicze po uważnym przeanalizowaniu potrzeb z komitetami oddziałów w Belize i Meksyku postanowiło, że nadzór nad działalnością w Belize przejmie oddział meksykański. Ta zmiana organizacyjna, wprowadzona 1 stycznia 2001 roku, uradowała braci w tej części świata i przyniosła liczne korzyści.
Od tej pory meksykańskie Biuro Oddziału pomaga nadzorować budowy wielu Sal Królestwa w Belize. Dnia 16 marca 2002 roku w mieście Belize oddano do użytku kompleks dwóch skromnych Sal Królestwa. Następnego dnia przedstawiono specjalny program z okazji uroczystego otwarcia nowego domu misjonarskiego oraz odnowionej Sali Zgromadzeń w Ladyville. Przemówienie okolicznościowe wygłosił Gerrit Lösch, członek Ciała Kierowniczego. Wśród obecnych było wielu Świadków, którzy wiernie służyli Jehowie od 50, a nawet 60 lat. Do postępu prac budowlanych wydatnie przyczyniło
się utworzenie Brygady Budowniczych Sal Królestwa, która pomogła wznieść 20 Sal w całym kraju.W roku 2007 do Belize przyjechało 325 pionierów z Meksyku, by pomóc w głoszeniu na rzadko opracowywanych terenach. Ta wizyta przyczyniła się do rozbudzenia ducha ewangelizacji w Belize. W rezultacie wyraźnie wzrosła tam liczba pionierów.
Co roku miejscowi duchowni modlą się o ochronę przed huraganami. Natomiast Świadkowie Jehowy w 2007 roku otrzymali przed sezonem huraganów praktyczne instrukcje, jak postępować w razie ataku tego żywiołu. Okazały się one bardzo pomocne, gdy w sierpniu uderzył Dean, huragan piątej kategorii. Wszyscy bracia z zagrożonych terenów zostali ewakuowani i zakwaterowani w bezpiecznym miejscu. Gdy wiatr ucichł, Świadkowie Jehowy z całego kraju pomagali w naprawie domów i Sal Królestwa, za co lokalna stacja radiowa wyraziła im uznanie i postawiła ich za przykład godny naśladowania.
JEDNOŚĆ WŚRÓD LUDZI ZE WSZYSTKICH NARODÓW
Obecnie dzięki błogosławieństwu Jehowy w Belize jest ponad 1800 głosicieli — na jednego przypada 149 mieszkańców. A na Pamiątkę w roku 2009 przyszedł co 39 Belizeńczyk — można się zatem spodziewać dalszego wzrostu!
W ciągu minionych 80 lat dzieło czynienia uczniów w Belize przyniosło plon w postaci barwnej mozaiki usposobionych duchowo ludzi, których połączyła „czysta mowa” — prawda o Bogu i Jego zamierzeniu. Świadkowie w Belize „ramię przy ramieniu” ze swymi duchowymi braćmi i siostrami na całym świecie umiejętnie się posługują tą czystą mową, by dawać publiczne świadectwo ku chwale naszego kochającego Boga, Jehowy (Sof. 3:9).
[Przypisy]
^ ak. 7 Do roku 1973 Belize było znane pod nazwą Honduras Brytyjski, jednak w tym sprawozdaniu — poza nielicznymi wyjątkami — będzie używana nazwa Belize.
^ ak. 123 Z powodu wielkich zniszczeń, jakich dokonał huragan Hattie, stolica została przeniesiona z miasta Belize do Belmopan, w głębi kraju.
[Napis na stronie 224]
„Kierowca powiedział mi, że prawdziwi chrześcijanie głoszą od domu do domu”
[Napis na stronie 234]
„To niedobrze, że boimy się mojego ojca. Powinnyśmy bać się Jehowy”
[Ramka na stronie 208]
Belize — wiadomości ogólne
Warunki naturalne
Nadbrzeżna równina w Belize ciągnie się aż do pasma górskiego Maya na południu. Lasy tego regionu są siedliskiem jaguarów, pum, wyjców, pekari, legwanów zielonych, krokodyli oraz około 60 gatunków węży, w tym bardzo jadowitej żararaki lancetowatej. Występuje tu prawie 600 gatunków ptaków, między innymi będąca pod ochroną ara żółtoskrzydła oraz zachwycający tukan tęczodzioby. W skład bogatego świata podwodnego wchodzą koralowce, gąbki, papugoryby, manaty, barrakudy i rekiny wielorybie.
Ludność
Kraj ten zamieszkują: Majowie (Kekchi, Mopan i Yucatec), Kreole (potomkowie Afrykanów i Europejczyków), Metysi (potomkowie Hiszpanów i Majów), plemię Garifuna (potomkowie Afrykanów i Karaibów), Hindusi, Libańczycy, Chińczycy oraz Europejczycy, w tym niemieccy i holenderscy menonici.
Języki
Językiem urzędowym jest angielski. Belizeńczycy posługują się również miejscową odmianą kreolskiego, a także hiszpańskim, garifuna, kekchi, maja, niemieckim i mandaryńskim.
Gospodarka
Większość ludzi pracuje przy uprawie trzciny cukrowej i eksporcie cukru oraz owoców tropikalnych. Wielu utrzymuje się też z rybołówstwa i turystyki.
Kuchnia
Zróżnicowanie kulturowe tego kraju przeniknęło również do kuchni, która jest tu bardzo urozmaicona i smaczna. Tradycyjny specjał to ryż i fasola gotowane w mleku kokosowym. Często podaje się do tego smażone lub gotowane mięso — kurczaka, wołowinę albo rybę — oraz smażone, dojrzałe plantany (banany warzywne). Powszechnie jada się też smakowite owoce morza.
Klimat
Belize leży w Ameryce Centralnej nad Morzem Karaibskim. Panuje tu gorący, wilgotny, podrównikowy klimat; częstym zjawiskiem są huragany.
[Ramka i ilustracja na stronie 215]
Prawda dociera do plemienia Garifuna
BEVERLY ANN FLORES
URODZONA 1961 rok
CHRZEST 1993 rok
Z ŻYCIORYSU Przyjęła prawdę biblijną i teraz pomaga współplemieńcom poznać Jehowę.
▪ HISTORIA plemienia Garifuna sięga początków XVII wieku, kiedy to niewolnicy zaczęli zawierać związki małżeńskie z rdzennymi Karaibami. Język garifuna należy do rodziny języków arawak i zawiera elementy francuskiego oraz suahili.
Religia praktykowana przez to plemię jest mieszanką tradycji afrykańskiej i indiańskiej z mocnymi wpływami katolicyzmu. Na przykład skomplikowany obrzęd dugu ma na celu udobruchanie duchów przodków przez ofiarowanie im jedzenia i picia. „Moja mama nigdy nie wierzyła w dugu” — mówi Beverly. „Nie wyobrażała sobie, by Bóg mógł pochwalać zakopywanie jedzenia. Mawiała: ‚Żywność ma służyć ludziom do jedzenia! Zmarli to nasi bliscy, czemuż więc mieliby wracać, by nas krzywdzić?’”.
Gdy Beverly poznała prawdę biblijną, postanowiła podzielić się nią z członkami swego plemienia w Dangridze. Opowiada: „Wiedziałam, że zareagują przychylniej, jeśli przyjdzie do nich współplemieniec. Kiedy odzywam się w ich języku, wielu zatrzymuje się i słucha. Niektórzy zaczęli spotykać się ze zborem. Przekonali się też, że jeśli ktoś zerwie z niebiblijnymi tradycjami, wcale nie zostanie uśmiercony przez złe duchy”.
[Ramka i ilustracja na stronie 218]
„Jehowa zawsze się o nas troszczył”
LILLY MILLER
URODZONA 1928 rok
CHRZEST 1960 rok
Z ŻYCIORYSU Sama wychowała sześcioro dzieci; od 47 lat pełni służbę pionierską.
▪ „W ROKU 1959 Amybelle Allen zaczęła ze mną rozmawiać na tematy biblijne” — opowiada łagodnym głosem Lilly. „W kościele ostrzeżono nas przed ‚fałszywymi prorokami’, którzy chodzą od domu do domu. Mimo to zgodziłam się na studium, ale tylko na podstawie Pisma Świętego. Przyjęłam zawartą w nim prawdę i w następnym roku zostałam ochrzczona.
„Na początku głoszenie nie przychodziło mi łatwo. Tak bardzo drżały mi ręce, że z trudnością utrzymywałam Biblię. Jednak pragnienie dzielenia się z innymi zdobytą wiedzą było — mówiąc słowami Jeremiasza — ‚jak ogień płonący, zamknięty w moich kościach’, i nie słabło bez względu na to, czy ludzie słuchali, czy nie” (Jer. 20:9).
W jaki sposób Lilly godziła wychowywanie sześciorga dzieci ze służbą pionierską? „Modliłam się do Jehowy i On mnie wspierał. Trzy razy w tygodniu wstawałam o 3.30 rano, by przygotować ciasto. Potem razem z córkami piekłyśmy z niego ciastka, a ludzie ustawiali się w kolejce po świeże, jeszcze gorące słodkości. Gdy wszystko sprzedałyśmy, dzieci szły do szkoły, a ja do służby. Jehowa zawsze się o nas troszczył”.
Od roku 1969 Lilly pełni służbę pionierską w Corozal. Pomogła poznać prawdę 69 osobom. Jej najstarszy syn i dwie córki również podjęli służbę pełnoczasową.
[Ramka i ilustracja na stronach 227, 228]
Wyprawy do buszu — głoszenie w lasach deszczowych
„W marcu 1991 roku grupa 23 braci i sióstr z różnych stron kraju zebrała się w Punta Gorda, by wyruszyć na dziesięciodniową wyprawę w głąb lasu deszczowego i głosić tubylcom” — opowiada Martha Simons. „Wzięliśmy ze sobą ubrania, koce, hamaki oraz literaturę w językach angielskim, hiszpańskim i kekchi. Zabraliśmy także odpowiednią ilość jedzenia.
„Następnego ranka wsiedliśmy do czółna wydrążonego w pniu drzewa bawełnianego i wypłynęliśmy na rozkołysane morze. Gdy dotarliśmy do wioski Crique Sarco, wyładowaliśmy nasze rzeczy i rozłożyliśmy obóz. Bracia rozwieszali hamaki, a siostry przygotowywały jedno z naszych ulubionych dań — potrawę z tapioki, bulw pochrzynu, plantanów, kokosu, gotowanych jajek oraz świńskiego ogona. Kiedy rozniosła się wieść o naszym przybyciu, wkrótce zaczęło przychodzić wielu Indian Kekchi, by nas przywitać. Dzięki temu w ciągu dwóch godzin daliśmy świadectwo wszystkim mieszkańcom wioski. Tej nocy bracia spali w hamakach pod wybudowanym na palach posterunkiem policji, a siostry — w krytym strzechą cabildo, gdzie zbierała się lokalna starszyzna.
„Nazajutrz znów wszystko spakowaliśmy i popłynęliśmy w górę rzeki. Miejscami była ona porośnięta namorzynami, przez co wydawała się mroczna i budziła grozę. Pół godziny później dobiliśmy do brzegu i kolejne półtorej godziny wędrowaliśmy przez busz do wioski Sundaywood. Miejscowi ludzie byli niskiego wzrostu, mieli ciemną, oliwkową skórę i proste, czarne włosy. Większość chodziła boso, a kobiety nosiły tradycyjne spódniczki i ozdoby. W krytych strzechą
chatach, pozbawionych ścianek działowych, było klepisko, a całe umeblowanie stanowiły hamaki. Niedaleko chat na wspólnym palenisku przyrządzano potrawy.„Tubylcy byli bardzo przyjaźnie nastawieni i okazywali spore zainteresowanie. Szczególne wrażenie robiło na nich to, że posiadaliśmy literaturę w języku kekchi i że mogli zobaczyć wersety w Biblii przetłumaczonej na ten język.
„Następnego dnia pobudkę zgotowały nam koguty, ptactwo leśne i małpy wyjce. Po solidnym śniadaniu odwiedziliśmy każdego, kto dzień wcześniej okazał zainteresowanie. Zapoczątkowaliśmy wiele studiów biblijnych i zachęciliśmy wszystkich, by sami dalej nabywali wiedzy, dopóki nie powrócimy do nich za rok. Kolejne dni upływały podobnie — przedzieraliśmy się w głąb lasu deszczowego, by dotrzeć do odległych wiosek.
„Po tych dziesięciu radosnych dniach spędzonych w buszu wspominaliśmy odległe miejsca i wioski, do których dotarliśmy, oraz napotkanych ludzi. Prosiliśmy Jehowę, by chronił zasiane przez nas ziarna prawdy, dopóki nie wrócimy za rok. Choć byliśmy zmęczeni i mieliśmy obolałe nogi, nasze serca przepełniała wdzięczność wobec Jehowy za to, że w tym roku mogliśmy wziąć udział w wyprawie do buszu”.
[Ramka i ilustracje na stronach 235, 236]
Majowie, którzy pokochali Jehowę
JORGE I NICOLAS SHO (ZE SWĄ SIOSTRĄ PRISCILIAN)
URODZENI 1969 i 1971 rok
CHRZEST 1997 rok
Z ŻYCIORYSU Wychowani w tradycji Majów, w której okazywania szacunku i całkowitego posłuszeństwa wobec rodziców oczekuje się nawet od dorosłych dzieci posiadających już swoje rodziny.
▪ KIEDY Nicolas i Jorge poznali i pokochali Jehowę, ich chrześcijańskiej działalności kategorycznie sprzeciwił się ojciec.
Nicolas opowiada: „Tłumaczyłem ojcu, że uczę się pożytecznych rzeczy, ale on należał do Kościoła baptystów i nie podzielał mojego entuzjazmu. Kilka razy przerywałem studium Biblii, ponieważ nie chciałem ranić jego uczuć. Ale wiedziałem też, że gdy razem z nim się upijam, nie daję dobrego przykładu synom. Moja żona i dzieci byli tak nieszczęśliwi, że nigdy się nie uśmiechali.
„W końcu zacząłem regularnie studiować i przychodzić na zebrania chrześcijańskie. Prawda pomogła mi zerwać ze złym postępowaniem. Zacząłem ciężko pracować na rodzinę i cały zarobek przeznaczać na jej utrzymanie. Razem z żoną i dziećmi jesteśmy pilnie zajęci służbą dla Jehowy, a w naszym domu zagościły szczęście i uśmiech”.
W podobnej sytuacji znajdował się Jorge. Upijał się i używał wulgarnej mowy, czym przysparzał problemów rodzinie. Podczas weekendów nigdy nie było go w domu. Jednak pod wpływem studium Słowa Bożego całkowicie się zmienił.
Jorge wspomina: „Kiedy zrobiłem postępy, mój ojciec zaczął się jeszcze bardziej sprzeciwiać. Nazywał nas fałszywymi prorokami. Kilka razy groził nam maczetą. Brat Cardoza, który studiował ze mną Biblię, już wcześniej starał się nas do tego przygotować. Zapytał: ‚Jak postąpisz, gdy ojciec każe ci opuścić dom rodzinny?’. ‚Mój ociec mnie kocha i tego nie zrobi’ — odpowiedziałem. Ale niestety tak właśnie zrobił.
„Mimo wszystko pokochałem to, czego się dowiadywałem, i moje życie się poprawiło. Przywdziałem chrześcijańską osobowość, co wyszło mojej rodzinie na dobre. Zaczęliśmy się nawzajem szanować i razem zaznajemy szczęścia. Działalność kaznodziejska sprawia mi mnóstwo radości, a z pomocą Jehowy jestem pionierem stałym”.
[Ilustracja]
Frank Cardoza dał świadectwo Jorgemu
[Ramka i ilustracje na stronach 238, 239]
Radosna służba na terenie, gdzie są większe potrzeby
Przeprowadzka do kraju, w którym brakuje głosicieli, to poważny krok. Ale trwanie przez lata na zagranicznym terenie często wymaga jeszcze więcej wysiłku i ofiarności. Sporo naszych braci i sióstr wykazało się hartem ducha i sprostało temu wyzwaniu, nie tracąc przy tym radości.
W roku 1989 Roberta i Arthur Gonzalezowie razem ze swoim trzyletnim synkiem Daltonem przenieśli się ze Stanów Zjednoczonych do Belize. „Najtrudniejszą zmianą było dla mnie porzucenie dobrze płatnej pracy i zamieszkanie w kraju, gdzie mnóstwo ludzi jest bezrobotnych” — przyznaje Roberta.
„Po prostu musisz zaufać Jehowie” — dodaje Arthur. „Czytając w Biblii o Abrahamie, dziwiłem się, jak mógł opuścić dom, krewnych i wszystko, co było mu znane. Ale Jehowa dbał o niego. Wiele trudu kosztowało nas nauczenie się miejscowej odmiany języka kreolskiego. Polegaliśmy jednak na Jehowie i On się o nas zatroszczył”.
W roku 1991 przyjechali do Belize pełnić służbę pionierską Alice i Frank Cardozowie z Kalifornii. Frank opowiada: „Czytając Dzieje Apostolskie, zapragnąłem zostać misjonarzem. Mieliśmy jednak czworo dzieci i wiedziałem, że nigdy nie spełnimy wymagań stawianych kandydatom do Szkoły Gilead. Gdy więc nasza najmłodsza córka zakończyła edukację, postanowiliśmy przenieść się do innego kraju. Po przeczytaniu w Strażnicy artykułu o Belize zdecydowaliśmy, że wyruszymy właśnie tam”.
„Zgodziłam się wyjechać na 3 lata” — mówi Alice. „Od tamtego czasu minęło już 18 lat, a my nadal tu jesteśmy. To wspaniałe miejsce!”
Frank dodaje: „Kochamy ludzi i kochamy tę działalność. Łatwo zaprzyjaźniamy się z tymi, którzy kochają Jehowę. Zapoczątkowujemy więcej studiów, niż jesteśmy w stanie prowadzić, widzimy też, jak ludzie reagują na prawdę. Wszystko to sprawia, że spędzone tutaj lata zaliczamy do najlepszych w naszym życiu. Nie oddalibyśmy tego przywileju za żadne skarby świata”.
W roku 1988 z Teksasu do Belize przenieśli się Martha i Carl Simonsowie. „Kiedy tu przyjechaliśmy, nasze dzieci miały 10 i 8 lat” — mówi Martha. „Całe dnie spędzaliśmy razem z braćmi ze zboru, głosząc w wioskach ukrytych w buszu. Wspólnie pracowaliśmy także przy wznoszeniu Sali Zgromadzeń, a gdy odbywały się zgromadzenia, w naszym domu zawsze kwaterowało mnóstwo braci i sióstr. Cieszymy się, że właśnie tutaj wychowywaliśmy nasze dzieci, ponieważ mogły przebywać w towarzystwie pionierów specjalnych i misjonarzy. Oczywiście były takie momenty, gdy pozbawieni elektryczności, bieżącej wody, baterii czy telefonów po prostu chcieliśmy wsiąść do samolotu i odlecieć. Ale gdybyśmy mieli jeszcze raz podjąć decyzję o wyjeździe do Belize i ponownie przeżyć te wszystkie dobre i złe chwile, nie wahalibyśmy się ani minuty. Pełnienie służby tam, gdzie są większe potrzeby, wzbogaciło nasze życie”.
[Ilustracje]
Od lewej: Dalton, Roberta, Arthur i ich mama Martha Gonzalez
Alice i Frank Cardozowie
Carl i Martha Simonsowie
[Ramka na stronie 250]
„Jest ktoś, kto się o nas troszczy!”
REBECCA (BECKY) I ALEJANDRO LACAYOWIE
URODZENI 1949 i 1950 rok
CHRZEST 1959 i 1966 rok
Z ŻYCIORYSU Po ukończeniu w roku 1972 Szkoły Gilead byli misjonarzami w Salwadorze, Belize, Nikaragui, Meksyku i Hondurasie. Obecnie usługują w obwodzie w Stanach Zjednoczonych. Nigdy nie zapomną akcji niesienia pomocy w Belize.
▪ „DOPADŁ nas huragan Keith!” — napisała Becky w poniedziałek 2 października 2000 roku. „Ulewa trwa już trzeci dzień”.
Gdy nazajutrz wiatr i deszcz ustał, Alejandro i pionier specjalny Donald Niebrugge udali się na wyspę Ambergris Cay z artykułami pierwszej potrzeby. Razem z dwoma miejscowymi starszymi odwiedzili wszystkich głosicieli z dwóch zborów, by sprawdzić, co się z nimi dzieje.
„W środę”, wspomina Becky, „bracia z różnych części kraju dostarczyli do Biura Oddziału jedzenie, wodę i ubrania dla współwyznawców mieszkających na wyspach. Wkrótce hol i biblioteka były wypełnione po brzegi”.
Tymczasem Alejandro wraz z trzema innymi osobami wyruszyli z pomocą na wyspę Cay Caulker. Na miejscu udzielili braciom zachęt i pomodlili się z nimi. Zarówno głosicieli, jak i osoby postronne głęboko poruszyła miłość i troska przybyłych braci. „Od lat przekazuję datki na mój kościół”, wyznała pewna kobieta, „ale nikt z mojego kościoła nawet nie przyszedł sprawdzić, czy nic mi się nie stało”.
Jedna z sióstr powiedziała przez łzy: „Popatrzcie na innych ludzi i popatrzcie na nas! Jest ktoś, kto się o nas troszczy!”.
[Diagram i wykres na stronach 244, 245]
Belize — WAŻNIEJSZE WYDARZENIA
1923 James Gordon głosi w miejscowości Bomba.
1930
1933 Freida Johnson głosi w mieście Belize.
1934 Thaddius Hodgeson prowadzi zebrania w swojej piekarni.
1940
1941 W mieście Belize ochrzczono pierwszych głosicieli.
1945 Przyjazd pierwszych misjonarzy.
1946 Zaczyna funkcjonować Biuro Oddziału.
1950
1957 Brak zgody na przyjazd kolejnych misjonarzy.
1959 Wzniesienie budynku mieszczącego Biuro Oddziału, dom misjonarski i Salę Królestwa.
1960
1961 Rząd zezwala na przyjazd nowych misjonarzy.
1961 Przez Belize przetacza się huragan Hattie.
1971 Pierwsze zgromadzenia na Bird’s Isle.
1980
1988 W Ladyville powstaje Sala Zgromadzeń.
1990
2000
2000 W Belize uderza huragan Keith.
2001 Nadzór nad działalnością w Belize przejmuje Biuro Oddziału w Meksyku.
2002 Oddanie do użytku kompleksu dwóch Sal Królestwa (po lewej), domu misjonarskiego i odnowionej Sali Zgromadzeń.
2010
[Wykres]
[Patrz publikacja]
Liczba głosicieli
Liczba pionierów
1800
1200
400
1930 1940 1950 1960 1980 1990 2000 2010
[Ilustracja]
Bracia płyną statkiem na zgromadzenie
[Mapy na stronie 209]
[Patrz publikacja]
MEKSYK
GWATEMALA
Melchor de Mencos
MORZE KARAIBSKIE
BELIZE
Ambergris Cay
San Pedro
Cay Caulker
DYSTRYKT COROZAL
Corozal
DYSTRYKT ORANGE WALK
Orange Walk
August Pine Ridge
DYSTRYKT BELIZE
Bomba
Santana
Crooked Tree
Black Creek
Ladyville
Belize
DYSTRYKT CAYO
BELMOPAN
Benque Viejo
DYSTRYKT STANN CREEK
Dolina Stann Creek
Dangriga
Hopkins
Seine Bight
DYSTRYKT TOLEDO
Mango Creek
Placencia
Monkey River
Punta Negra
San Antonio
Punta Gorda
Sundaywood
Barranco
Crique Sarco
Belize
GÓRY MAYA
[Całostronicowa ilustracja na stronie 200]
[Ilustracja na stronie 206]
Alphonsena Robateau i Amybelle Allen z trzema pionierami specjalnymi
[Ilustracja na stronie 207]
Herman i Derrine Lightburnowie z synem Stephenem
[Ilustracja na stronie 210]
Grupa Świadków z aparaturą nagłaśniającą, miasto Belize, lata czterdzieste; (1) Thaddius Hodgeson, (2) George Longsworth
[Ilustracja na stronie 213]
Elmer Ihrig docierał z dobrą nowiną w odległe zakątki kraju
[Ilustracja na stronie 214]
Charles Heyen zachęcał braci do regularnego organizowania zebrań
[Ilustracja na stronie 221]
Budynek mieszczący Biuro Oddziału, dom misjonarski i Salę Królestwa, miasto Belize
[Ilustracja na stronie 223]
Pierwsze zgromadzenie obwodowe po hiszpańsku w Sali Królestwa w Orange Walk, rok 1968
[Ilustracja na stronie 229]
Pionierzy specjalni Marcial i Manuela Kayowie
[Ilustracja na stronie 230]
Typowa wioska Majów, dystrykt Toledo
[Ilustracja na stronie 240]
María i Basilio Ah
[Ilustracja na stronie 246]
Cecilia Pratt
[Ilustracja na stronie 249]
Zgromadzenie obwodowe pod namiotem w Punta Gorda, lata sześćdziesiąte
[Ilustracja na stronie 251]
Becky i Alejandro Lacayowie
[Ilustracje na stronach 252, 253]
Stalowa hala (poniżej) służy obecnie jako Sala Zgromadzeń (po prawej)
Odnowiona Sala Zgromadzeń
[Ilustracja na stronie 254]
Bracia i siostry w trakcie budowy kompleksu dwóch Sal Królestwa, miasto Belize